Tak
jak podejrzewał Mike – Lex była zachwycona. Dziewczyna rzadko
zabijała ludzi, wolała pożywiać się bez mordowania, jednak był
jeden typ ludzi, których z chęcią pozbawiała życia. Byli to ci,
którzy na śmierć według niej zasłużyli: mordercy, gwałciciele,
zbrodniarze. Podobno przez lata zajmowała się wyszukiwaniem
hitlerowskich oprawców, którzy umknęli przed wymiarem
sprawiedliwości. Z tego powodu pomysł „odwdzięczania się”
śmierciożercy.
–
Kiedy zaczynamy? – spytała, gdy Mike skończył wyjaśniać jej
sytuację.
–
Dobre pytanie – mruknął chłopak. – Nie mam pojęcia, od czego
mamy zacząć.
Wampirzyca
uśmiechnęła się drapieżnie. Pomiędzy jej czerwonymi wargami
błysnęły kły.
–
Od tego, od czego zaczyna się polowanie: wytropienia ofiary –
wstała z fotela i podeszła do Mike'a, który siedział na sąsiednim
meblu. – Następnie następuje osaczenie – kontynuowała
obchodząc Crofta dookoła i przesuwając wypielęgnowanym paznokciem
po jego ramionach. – Aż wreszcie atak! - skończyła szeptem,
obejmując szyję chłopaka szczupłymi, długimi palcami. – Podoba
ci się ten plan?
Mike
uśmiechnął się i zdjął dłonie dziewczyny ze swojego gardła.
–
Interesujący – przyznał. – Ale nie jestem pewny, czy dobrze
robimy.
Alexa
przyklęknęła przed nim, ujmując jego dłonie w ręce, jakby był
dzieckiem.
–
To morderca. Zabił wielu niewinnym ludzi. Jeżeli Sam-Wiesz-Kto
powróci Malfoy znów się do niego przyłączy i danej będzie
mordował. Musimy go przed tym powstrzymać. To jedyny sposób.
Jej
słowa brzmiały w ciszy, która zapadła w apartamencie. Lex
wydawała się pewna swojego. W przeciwieństwie do Mike'a, który po
początkowym entuzjazmie zaczął mieć wątpliwości. Chodziło
przecież o MORDERSTWO. To było dla niego zbyt wiele.
–
Muszę to jeszcze przemyśleć.
Alexa
wypuściła głośno powietrze, ale nic więcej nie powiedziała.
Wiedziała, że przekonywanie go nie ma sensu. Decyzja o pierwszym
odebraniu życia powinna być podjęta samodzielnie.
~
* ~
Lasy
Szkocji na przełomie lata i jesieni należały do jednych z
najpiękniejszych miejsc na ziemi. Słońce prześwitywało z lekko
złocące się liście i rozświetlało poszycie.
W
tak pięknym otoczeniu Syriuszowi łatwo było skupić się na
przyjemności biegu. Dzięki temu zapominał o dręczącym go
głodzie. Nie miał nic w ustach od dwóch dni, a pił jedynie wodę
ze strumieni i kałuż. Wcześniej próbował coś podkraść z
gospodarstw rolnych, ale jego pojawienie się powodowało jazgot
wiejskich psów. Wolał się do nich nie zbliżać. Nie chciał
ryzykować pogryzienia przez jakieś wściekłe bestie. To opóźniłoby
jego podróż do Hogwartu, co mogłoby zagrozić życiu Harry'ego. W
końcu chłopiec od kilku dni przebywa w tym samym miejscu, co ten
parszywy zdrajca.
W
miarę jak Łapa przemieszczał się na na północ, otaczający go
krajobraz zmieniał się. Płaskie pola zastępowały pagórkowate
lasy. Z czasem pojawiły się góry, zimne rzeki oraz jeziora.
Dotarcie
z Little Whinging do Hogwartu zajęło mu prawie miesiąc. Gdy po raz
pierwszy ujrzał zarys zamku i rozciągających się pod nim błoni
poczuł wylewające się z jego serca ciepło. Nie był tu od lat. A
teraz wracał jago zbieg i morderca – znienawidzony przez osobę,
której chciał pomóc.
Podkradł
się w pobliże chatki gajowego Hagrida. Stamtąd był już tylko
rzut tiarą do zamku. Syriusz miał prosty plan: wejść do środka –
złapać Glizdogona – odpłacić mu za Jamesa i Lily. Był już
gotów do biegu, gdy zobaczył coś, co sprawiło, że „wmurowało”
go w ziemię.
Drzwi
od chatki otworzyły się z rozmachem i stanął w nich właściciel
domostwa, żegnający swojego gościa. Ten gość był starszy, niż
Black go pamiętał. Na jego twarzy było więcej zmarszczek, brązowe
włosy przeplatała siwizna, ale Syriusz nie mógł go nie poznać.
„Remus”
pomyślał z mieszaniną ulgi, strachu i poczucia winy.
Z
jednej strony to, że Lunatyk był w Hogwarcie było wspaniałą
wiadomością. Glizdogon na pewno nie odważy się uderzyć pod nosem
kogoś, kto wie o jego zdolnościach. Z drugiej strony Remus nie ma
pojęcia o tym, że Pettigrew wciąż żyje.
Obecność
Lupina miała też swoje ciemne strony – skutecznie uniemożliwiała
Syriuszowi buszowanie po zamku. Był jedyną osobą, która wiedziała
o tym, że Łapa jest animagiem. Na pewno jest wyczulony na wszelką
obecność psów. W końcu ile tych wspaniałych czworonogów może
kręcić się po Hogwarcie? W zamku od zawsze były tylko koty,
szczury, ropuchy i myszy. Ktoś taki jak Remus, od razu go wyczuje. I
nie będzie miał litości.
Syriusz
bardzo chciał z nim porozmawiać. Kiedyś byli sobie bliżsi niż
bracia. Black wiedział, że Remus ma powody to tego, żeby go
nienawidzić. Za podejrzenia o zdradę, za Jamesa i Lily. Sam się za
to nienawidził. Zamiast szukać szpiega poszedł po najlżejszej
linii oporu i oskarżył tego, kto najbardziej pasował do profilu
zdrajcy.
Obserwował
Remusa, póki ten nie zniknął w zamku. Po jego minie i posturze
poznał, że stało się coś niedobrego, chociaż sam Lunatyk
najwyraźniej nie był w to zamieszany. Był zbyt spokojny.
Upewniwszy
się, że Lupin go nie wypatrzy, Syriusz wycofał się do Zakazanego
Lasu. W tej sytuacji nie miał szans na pozbycie się Glizdogona.
Niezbyt go to martwiło – wszystko mogło się zmienić. Jeszcze
będzie miał czas na zemstę i nikt – Remus, Dumbledore, nawet sam
Merlin – nie da rady go wtedy powstrzymać.
~
* ~
Pierwszy
dzień nauki, bardzo udany dla Remusa, niestety nie przyniósł
samych dobrych rzeczy. Na pierwszej lekcji Hagrida hipogryf zranił
jednego z uczniów. Nie była to poważna rana, ale tym uczniem był
syn Lucjusza Malfoy'a. Draco zrobił wokół siebie bardzo dużo
zamieszania, grożąc wszystkim począwszy od Hagrida, na Dumbledorze
kończąc. Remus usłyszał część jego krzyków i od razu doszedł
do wniosku, że młody Malfoy pod względem władczości i pewności
siebie dorównuje ojcu.
Wieczorem
Lupin siedział w fotelu w swoim gabinecie i przeglądał szkolne
podręczniki. Chciał jak najlepiej przygotować się do lekcji,
które czekały go następnego dnia. Jedną z nich miał mieć z
trzecioklasistami z Gryffindoru i Slytherinu. Z jednej strony nie
mógł się już doczekać zajęć z Harry'm, a z drugiej obawiał
się ich. Póki co nie chciał, żeby chłopiec wiedział o jego
przyjaźni z Potterami i Blackiem. Na to jeszcze przyjdzie czas.
Pląsające
wesoło w kominku płonienie ni stąd ni zowąd zmieniły barwę na
jasnozielone i pojawiła się w nich głowa Severusa Snape'a.
–
Lupin, do mnie! – rzucił ostro i wycofał się.
Remus,
chcąc, nie chcąc, odłożył książkę i podszedł do kominka. Nie
wolał nie denerwować Mistrza Eliksirów. Zbyt mocno.
Przy
pomocy Proszku Fiuu dostał się do lochów, gdzie urzędował Snape.
W przeciwieństwie do poprzednich profesorów alchemii Severus
lubował się w przebywaniu w podziemiach.
„Jaskinia
nietoperza” pomyślał w rozbawieniem Remus, ale nie dane było mu
długo być w dobrym humorze. Lokator owej „jaskini” szybko dał
o sobie znać.
–
Ktoś cię spetryfikował? – warknął Snape, wbijając w swojego
gościa.
–
Witaj, Severusie – odparł Remus, uśmiechając się na złość
gospodarzowi. – Jak ci minął dzień?
Mistrz
Eliksirów zmrużył gniewnie oczy. Powoli podniósł się zza biurka
–
Nie pajacuj, Lupin. Wezwałem cię, bo mam ci coś do powiedzenia.
–
Zamieniam się w słuch – powiedział pogodnie Remus, nie zważając
na opryskliwy ton Snape'a.
Już
jakiś czas wcześniej przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, aby nie
dać się sprowokować Severusowi. Już w czasie szkolnych lat
dochodziło między nimi do starć, głównie słownych – to James
i Syriusz byli skorzy do wyciągania różdżek.
Snape
podszedł do Lupina. Był nieco wyższy i z lubością spoglądał na
dawnego wroga z góry.
–
Żebyśmy mieli jasność – będę warzył eliksir, ale TYLKO z
woli Dumbledore'a. Nie interesują mnie twoje wilkołacze problemy i,
jak dla mnie, wciąż mógłbyś zakuwać się we Wrzeszczącej
Chacie. Niestety dyrektor jest innego zdania.
–
W takim razie dobrze, że tutaj liczy się tylko jedno zdanie –
powiedział spokojnie Remus.
–
Co nie znaczy, że będę godził się na wszystko – wycedził
Snape. – Jeżeli zaczniesz stanowić zagrożenie dla uczniów,
sprawię, że znikniesz z tej szkoły, zanim zdążysz powiedzieć
„Gryffindor”.
Remus
wpatrywał się w jego ciemne oczy. Widział w nich nienawiść i
odrazę, które od zawsze Remus widywał także w szkole. Były one
skierowane do Huncwotów jako całości, do Jamesa ze względu na
Lily, a od szóstej klasy także do Remusa. To właśnie wtedy Black
wysłał Snape'a w czasie pełni do Wrzeszczącej Chaty. Tylko dzięki
szybkiej interwencji Jamesa tamta noc upłynęła bez ofiar. Od
tamtej pory Ślizgon patrzył na Lupina z tą samą mieszaniną
strachu, obrzydzenia i nienawiści.
–
Jeżeli zacznę stanowić zagrożenie dla uczniów, sam stąd odejdę
– powiedział Remus. – Mogę cię o tym zapewnić. Masz do mnie
jeszcze jakąś sprawę? Muszę się przygotować do jutrzejszych
lekcji.
Snape
zmarszczył gniewnie brwi. Nie podobał mu się ton wilkołaka.
Wiedział, że jest to zamaskowana uprzejmością bezczelność, a
tego nigdy nie tolerował. Najchętniej potraktowałby Lupina jakąś
wymyślną klątwą, ale Dumbledore wyraźnie zabronił mu
jakichkolwiek starć z byłym Huncwotem. Severus musiał się do tego
zastosować… przynajmniej na razie.
–
Wyciągnij lewą rękę i podwiń rękaw – nakazał, odwracając
się do biurka.
Remus
rozszerzył oczy ze zdziwienia. Nie spodziewał się czegoś takiego,
ale nie protestował, głównie z ciekawości.
W
czasie gdy Lupin odsłaniał przedramię, Severus wyciągnął z
szuflady niewielką fiolkę z wściekle czerwonym płynem. Na sam
jego widok Remusowi zrobiło się słabo. Coś o tak ostrym kolorze
nie mogło mieć dobrego zastosowania.
–
Wyżej – warknął Snape, zerkając na rękę swojego gościa.
Remus
chwilę siłował się z opornym rękawem, ale w końcu udało mu się
obnażyć łokieć. Widział, jak oczy Severusa rozszerzają się
lekko na widok jego blizn, ale opiekun Slytherinu nie odezwał się
na ten temat ani jednym słowem.
–
Muszę ci zrobić test na tolerancję na Echium Vulgare* –
wyjaśnił, badając palcami zgięcie łokcia Remusa. – Żebym mógł
poznać odpowiednie dawkowanie eliksiru.
„Czemu
mam wrażenie, że to nie będzie przyjemne?” pomyślał ponuro
Remus, wzdrygając się lekko, czując zimny dotyk Mistrza Eliksirów.
Kolejne wzdrygnięcie wywołało pojawienie się w zasięgu jego
wzroku niewielkiego noża.
–
Severus, co ty… – zdążył powiedzieć, zanim Snape przeciął
nożykiem delikatną skórę na zgięciu jego łokcia.
Nauczyciel
alchemii nic sobie nie zrobił z jego pytania, tylko kontynuował
swoje zabiegi. Odkorkował buteleczkę z czerwonym płynem i powoli
zaczął polewać nim ranę. Remus szarpnął się pod wpływem
nagłego bólu, ale Severus mocniej zacisnął palce na jego
przedramieniu.
Patrząc,
jak gęsta, jaskrawoczerwona ciecz powoli spływa po jego łokciu,
Remus czuł palący ból. To nie przypominało niczego, co przeżył
do tej pory. Z tym nawet przemiana nie mogła się równać.
W
końcu, zdawałoby się, że minęły godziny, Snape przyłożył do
rany Remusa gazę i machnął różdżką w stronę bandaża, który
owinął łokieć ręką. Niestety nie zmniejszyło to bólu, który
wywoływał eliksir.
–
Nie wolno ci tego ruszyć – warknął Snape. – Najlepiej w ogóle
nie ruszaj tę ręką, chociaż wątpię, czy będziesz w stanie –
dodał ze złośliwym uśmiechem.
Remus
nic na to nie odpowiedział, chociaż na usta cisnęły mu się
wyjątkowo niemiłe słowa. Wiedział jednak, że, jeżeli tylko
otworzy usta, nie zdoła powstrzymać jęku bólu. Miał wrażenie,
jakby ktoś wsadził mu rękę do ognia.
W
międzyczasie Snape zakorkował buteleczkę i schował ją do
szuflady.
–
Co tak jeszcze stoisz? – zapytał obcesowo, rzucając Lupinowi
ostre spojrzenie. – Mam ważniejsze rzeczy do roboty, niż
niańczenie ciebie. Przyjdź rano przed śniadaniem, wtedy zdejmę
opatrunek.
Remusowi
lekko zakręciło się w głowie, gdy to usłyszał. Nie wyobrażał
sobie nawet minuty dłużej z tym ogniem na ręku, a co dopiero całej
nocy! Przecież następnego dnia miał lekcje i musiał być w dobrym
stanie.
–
Jeżeli zdejmiesz bandaż, będę musiał jutro powtórzyć to
badanie, bo jest mi ono niezbędne do zrobienia wywaru – warknął
Snape, najwyraźniej widząc w brązowych oczach Remusa bunt. –
Wolałbym jednak tego uniknąć. Jak już mówiłem – mam
ważniejsze sprawy na głowie. A teraz żegnam.
Ostry,
pełen agresji ton Severusa dał Lupinowi do zrozumienia, że nie
należy się więcej spierać. Wilkołak kiwnął mu głową na „do
widzenia” i przy pomocy proszka Fiuu wrócił do swojego gabinetu.
Płomień
w lewym ręku nie pozwalał mu się na niczym skupić. Nie chodziło
tylko o przygotowanie do lekcji, ale też o czytanie powieści. W
końcu zrezygnował z czytania i udał się pod prysznic. Mył się
ostrożnie, pilnując, aby nie zamoczyć opatrunku, chociaż bardzo
go korciło. Jakaś część jego umysłu błagała o ugaszenie ognia
w jakikolwiek sposób, ale dzielnie się powstrzymywał. Nie chciał
zirytować niepotrzebnie Snape'a, a już na pewno nie chciał
powtarzać tego badania.
Po
prysznicu położył się do łóżka i owinął ciasno kołdrą.
Liczył na to, że sen chociaż na chwilę uwolni go od nieznośnego
bólu.
-
- - - - - - - -
*Echium
vulgare – żmijowiec zwyczajny