a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 25 stycznia 2019

Rozdział 10 – Badanie

Tak jak podejrzewał Mike – Lex była zachwycona. Dziewczyna rzadko zabijała ludzi, wolała pożywiać się bez mordowania, jednak był jeden typ ludzi, których z chęcią pozbawiała życia. Byli to ci, którzy na śmierć według niej zasłużyli: mordercy, gwałciciele, zbrodniarze. Podobno przez lata zajmowała się wyszukiwaniem hitlerowskich oprawców, którzy umknęli przed wymiarem sprawiedliwości. Z tego powodu pomysł „odwdzięczania się” śmierciożercy.

– Kiedy zaczynamy? – spytała, gdy Mike skończył wyjaśniać jej sytuację.

– Dobre pytanie – mruknął chłopak. – Nie mam pojęcia, od czego mamy zacząć.

Wampirzyca uśmiechnęła się drapieżnie. Pomiędzy jej czerwonymi wargami błysnęły kły.

– Od tego, od czego zaczyna się polowanie: wytropienia ofiary – wstała z fotela i podeszła do Mike'a, który siedział na sąsiednim meblu. – Następnie następuje osaczenie – kontynuowała obchodząc Crofta dookoła i przesuwając wypielęgnowanym paznokciem po jego ramionach. – Aż wreszcie atak! - skończyła szeptem, obejmując szyję chłopaka szczupłymi, długimi palcami. – Podoba ci się ten plan?

Mike uśmiechnął się i zdjął dłonie dziewczyny ze swojego gardła.

– Interesujący – przyznał. – Ale nie jestem pewny, czy dobrze robimy.

Alexa przyklęknęła przed nim, ujmując jego dłonie w ręce, jakby był dzieckiem.

– To morderca. Zabił wielu niewinnym ludzi. Jeżeli Sam-Wiesz-Kto powróci Malfoy znów się do niego przyłączy i danej będzie mordował. Musimy go przed tym powstrzymać. To jedyny sposób.

Jej słowa brzmiały w ciszy, która zapadła w apartamencie. Lex wydawała się pewna swojego. W przeciwieństwie do Mike'a, który po początkowym entuzjazmie zaczął mieć wątpliwości. Chodziło przecież o MORDERSTWO. To było dla niego zbyt wiele.

– Muszę to jeszcze przemyśleć.

Alexa wypuściła głośno powietrze, ale nic więcej nie powiedziała. Wiedziała, że przekonywanie go nie ma sensu. Decyzja o pierwszym odebraniu życia powinna być podjęta samodzielnie.

~ * ~

Lasy Szkocji na przełomie lata i jesieni należały do jednych z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Słońce prześwitywało z lekko złocące się liście i rozświetlało poszycie.

W tak pięknym otoczeniu Syriuszowi łatwo było skupić się na przyjemności biegu. Dzięki temu zapominał o dręczącym go głodzie. Nie miał nic w ustach od dwóch dni, a pił jedynie wodę ze strumieni i kałuż. Wcześniej próbował coś podkraść z gospodarstw rolnych, ale jego pojawienie się powodowało jazgot wiejskich psów. Wolał się do nich nie zbliżać. Nie chciał ryzykować pogryzienia przez jakieś wściekłe bestie. To opóźniłoby jego podróż do Hogwartu, co mogłoby zagrozić życiu Harry'ego. W końcu chłopiec od kilku dni przebywa w tym samym miejscu, co ten parszywy zdrajca.

W miarę jak Łapa przemieszczał się na na północ, otaczający go krajobraz zmieniał się. Płaskie pola zastępowały pagórkowate lasy. Z czasem pojawiły się góry, zimne rzeki oraz jeziora.

Dotarcie z Little Whinging do Hogwartu zajęło mu prawie miesiąc. Gdy po raz pierwszy ujrzał zarys zamku i rozciągających się pod nim błoni poczuł wylewające się z jego serca ciepło. Nie był tu od lat. A teraz wracał jago zbieg i morderca – znienawidzony przez osobę, której chciał pomóc.

Podkradł się w pobliże chatki gajowego Hagrida. Stamtąd był już tylko rzut tiarą do zamku. Syriusz miał prosty plan: wejść do środka – złapać Glizdogona – odpłacić mu za Jamesa i Lily. Był już gotów do biegu, gdy zobaczył coś, co sprawiło, że „wmurowało” go w ziemię.

Drzwi od chatki otworzyły się z rozmachem i stanął w nich właściciel domostwa, żegnający swojego gościa. Ten gość był starszy, niż Black go pamiętał. Na jego twarzy było więcej zmarszczek, brązowe włosy przeplatała siwizna, ale Syriusz nie mógł go nie poznać.

„Remus” pomyślał z mieszaniną ulgi, strachu i poczucia winy.

Z jednej strony to, że Lunatyk był w Hogwarcie było wspaniałą wiadomością. Glizdogon na pewno nie odważy się uderzyć pod nosem kogoś, kto wie o jego zdolnościach. Z drugiej strony Remus nie ma pojęcia o tym, że Pettigrew wciąż żyje.

Obecność Lupina miała też swoje ciemne strony – skutecznie uniemożliwiała Syriuszowi buszowanie po zamku. Był jedyną osobą, która wiedziała o tym, że Łapa jest animagiem. Na pewno jest wyczulony na wszelką obecność psów. W końcu ile tych wspaniałych czworonogów może kręcić się po Hogwarcie? W zamku od zawsze były tylko koty, szczury, ropuchy i myszy. Ktoś taki jak Remus, od razu go wyczuje. I nie będzie miał litości.

Syriusz bardzo chciał z nim porozmawiać. Kiedyś byli sobie bliżsi niż bracia. Black wiedział, że Remus ma powody to tego, żeby go nienawidzić. Za podejrzenia o zdradę, za Jamesa i Lily. Sam się za to nienawidził. Zamiast szukać szpiega poszedł po najlżejszej linii oporu i oskarżył tego, kto najbardziej pasował do profilu zdrajcy.

Obserwował Remusa, póki ten nie zniknął w zamku. Po jego minie i posturze poznał, że stało się coś niedobrego, chociaż sam Lunatyk najwyraźniej nie był w to zamieszany. Był zbyt spokojny.

Upewniwszy się, że Lupin go nie wypatrzy, Syriusz wycofał się do Zakazanego Lasu. W tej sytuacji nie miał szans na pozbycie się Glizdogona. Niezbyt go to martwiło – wszystko mogło się zmienić. Jeszcze będzie miał czas na zemstę i nikt – Remus, Dumbledore, nawet sam Merlin – nie da rady go wtedy powstrzymać.

~ * ~

Pierwszy dzień nauki, bardzo udany dla Remusa, niestety nie przyniósł samych dobrych rzeczy. Na pierwszej lekcji Hagrida hipogryf zranił jednego z uczniów. Nie była to poważna rana, ale tym uczniem był syn Lucjusza Malfoy'a. Draco zrobił wokół siebie bardzo dużo zamieszania, grożąc wszystkim począwszy od Hagrida, na Dumbledorze kończąc. Remus usłyszał część jego krzyków i od razu doszedł do wniosku, że młody Malfoy pod względem władczości i pewności siebie dorównuje ojcu.

Wieczorem Lupin siedział w fotelu w swoim gabinecie i przeglądał szkolne podręczniki. Chciał jak najlepiej przygotować się do lekcji, które czekały go następnego dnia. Jedną z nich miał mieć z trzecioklasistami z Gryffindoru i Slytherinu. Z jednej strony nie mógł się już doczekać zajęć z Harry'm, a z drugiej obawiał się ich. Póki co nie chciał, żeby chłopiec wiedział o jego przyjaźni z Potterami i Blackiem. Na to jeszcze przyjdzie czas.

Pląsające wesoło w kominku płonienie ni stąd ni zowąd zmieniły barwę na jasnozielone i pojawiła się w nich głowa Severusa Snape'a.

– Lupin, do mnie! – rzucił ostro i wycofał się.

Remus, chcąc, nie chcąc, odłożył książkę i podszedł do kominka. Nie wolał nie denerwować Mistrza Eliksirów. Zbyt mocno.

Przy pomocy Proszku Fiuu dostał się do lochów, gdzie urzędował Snape. W przeciwieństwie do poprzednich profesorów alchemii Severus lubował się w przebywaniu w podziemiach.

„Jaskinia nietoperza” pomyślał w rozbawieniem Remus, ale nie dane było mu długo być w dobrym humorze. Lokator owej „jaskini” szybko dał o sobie znać.

– Ktoś cię spetryfikował? – warknął Snape, wbijając w swojego gościa.

– Witaj, Severusie – odparł Remus, uśmiechając się na złość gospodarzowi. – Jak ci minął dzień?

Mistrz Eliksirów zmrużył gniewnie oczy. Powoli podniósł się zza biurka

– Nie pajacuj, Lupin. Wezwałem cię, bo mam ci coś do powiedzenia.

– Zamieniam się w słuch – powiedział pogodnie Remus, nie zważając na opryskliwy ton Snape'a.

Już jakiś czas wcześniej przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, aby nie dać się sprowokować Severusowi. Już w czasie szkolnych lat dochodziło między nimi do starć, głównie słownych – to James i Syriusz byli skorzy do wyciągania różdżek.

Snape podszedł do Lupina. Był nieco wyższy i z lubością spoglądał na dawnego wroga z góry.

– Żebyśmy mieli jasność – będę warzył eliksir, ale TYLKO z woli Dumbledore'a. Nie interesują mnie twoje wilkołacze problemy i, jak dla mnie, wciąż mógłbyś zakuwać się we Wrzeszczącej Chacie. Niestety dyrektor jest innego zdania.

– W takim razie dobrze, że tutaj liczy się tylko jedno zdanie – powiedział spokojnie Remus.

– Co nie znaczy, że będę godził się na wszystko – wycedził Snape. – Jeżeli zaczniesz stanowić zagrożenie dla uczniów, sprawię, że znikniesz z tej szkoły, zanim zdążysz powiedzieć „Gryffindor”.

Remus wpatrywał się w jego ciemne oczy. Widział w nich nienawiść i odrazę, które od zawsze Remus widywał także w szkole. Były one skierowane do Huncwotów jako całości, do Jamesa ze względu na Lily, a od szóstej klasy także do Remusa. To właśnie wtedy Black wysłał Snape'a w czasie pełni do Wrzeszczącej Chaty. Tylko dzięki szybkiej interwencji Jamesa tamta noc upłynęła bez ofiar. Od tamtej pory Ślizgon patrzył na Lupina z tą samą mieszaniną strachu, obrzydzenia i nienawiści.

– Jeżeli zacznę stanowić zagrożenie dla uczniów, sam stąd odejdę – powiedział Remus. – Mogę cię o tym zapewnić. Masz do mnie jeszcze jakąś sprawę? Muszę się przygotować do jutrzejszych lekcji.

Snape zmarszczył gniewnie brwi. Nie podobał mu się ton wilkołaka. Wiedział, że jest to zamaskowana uprzejmością bezczelność, a tego nigdy nie tolerował. Najchętniej potraktowałby Lupina jakąś wymyślną klątwą, ale Dumbledore wyraźnie zabronił mu jakichkolwiek starć z byłym Huncwotem. Severus musiał się do tego zastosować… przynajmniej na razie.

– Wyciągnij lewą rękę i podwiń rękaw – nakazał, odwracając się do biurka.

Remus rozszerzył oczy ze zdziwienia. Nie spodziewał się czegoś takiego, ale nie protestował, głównie z ciekawości.

W czasie gdy Lupin odsłaniał przedramię, Severus wyciągnął z szuflady niewielką fiolkę z wściekle czerwonym płynem. Na sam jego widok Remusowi zrobiło się słabo. Coś o tak ostrym kolorze nie mogło mieć dobrego zastosowania.

– Wyżej – warknął Snape, zerkając na rękę swojego gościa.

Remus chwilę siłował się z opornym rękawem, ale w końcu udało mu się obnażyć łokieć. Widział, jak oczy Severusa rozszerzają się lekko na widok jego blizn, ale opiekun Slytherinu nie odezwał się na ten temat ani jednym słowem.

– Muszę ci zrobić test na tolerancję na Echium Vulgare* – wyjaśnił, badając palcami zgięcie łokcia Remusa. – Żebym mógł poznać odpowiednie dawkowanie eliksiru.

„Czemu mam wrażenie, że to nie będzie przyjemne?” pomyślał ponuro Remus, wzdrygając się lekko, czując zimny dotyk Mistrza Eliksirów. Kolejne wzdrygnięcie wywołało pojawienie się w zasięgu jego wzroku niewielkiego noża.

– Severus, co ty… – zdążył powiedzieć, zanim Snape przeciął nożykiem delikatną skórę na zgięciu jego łokcia.

Nauczyciel alchemii nic sobie nie zrobił z jego pytania, tylko kontynuował swoje zabiegi. Odkorkował buteleczkę z czerwonym płynem i powoli zaczął polewać nim ranę. Remus szarpnął się pod wpływem nagłego bólu, ale Severus mocniej zacisnął palce na jego przedramieniu.

Patrząc, jak gęsta, jaskrawoczerwona ciecz powoli spływa po jego łokciu, Remus czuł palący ból. To nie przypominało niczego, co przeżył do tej pory. Z tym nawet przemiana nie mogła się równać.

W końcu, zdawałoby się, że minęły godziny, Snape przyłożył do rany Remusa gazę i machnął różdżką w stronę bandaża, który owinął łokieć ręką. Niestety nie zmniejszyło to bólu, który wywoływał eliksir.

– Nie wolno ci tego ruszyć – warknął Snape. – Najlepiej w ogóle nie ruszaj tę ręką, chociaż wątpię, czy będziesz w stanie – dodał ze złośliwym uśmiechem.

Remus nic na to nie odpowiedział, chociaż na usta cisnęły mu się wyjątkowo niemiłe słowa. Wiedział jednak, że, jeżeli tylko otworzy usta, nie zdoła powstrzymać jęku bólu. Miał wrażenie, jakby ktoś wsadził mu rękę do ognia.

W międzyczasie Snape zakorkował buteleczkę i schował ją do szuflady.

– Co tak jeszcze stoisz? – zapytał obcesowo, rzucając Lupinowi ostre spojrzenie. – Mam ważniejsze rzeczy do roboty, niż niańczenie ciebie. Przyjdź rano przed śniadaniem, wtedy zdejmę opatrunek.

Remusowi lekko zakręciło się w głowie, gdy to usłyszał. Nie wyobrażał sobie nawet minuty dłużej z tym ogniem na ręku, a co dopiero całej nocy! Przecież następnego dnia miał lekcje i musiał być w dobrym stanie.

– Jeżeli zdejmiesz bandaż, będę musiał jutro powtórzyć to badanie, bo jest mi ono niezbędne do zrobienia wywaru – warknął Snape, najwyraźniej widząc w brązowych oczach Remusa bunt. – Wolałbym jednak tego uniknąć. Jak już mówiłem – mam ważniejsze sprawy na głowie. A teraz żegnam.

Ostry, pełen agresji ton Severusa dał Lupinowi do zrozumienia, że nie należy się więcej spierać. Wilkołak kiwnął mu głową na „do widzenia” i przy pomocy proszka Fiuu wrócił do swojego gabinetu.

Płomień w lewym ręku nie pozwalał mu się na niczym skupić. Nie chodziło tylko o przygotowanie do lekcji, ale też o czytanie powieści. W końcu zrezygnował z czytania i udał się pod prysznic. Mył się ostrożnie, pilnując, aby nie zamoczyć opatrunku, chociaż bardzo go korciło. Jakaś część jego umysłu błagała o ugaszenie ognia w jakikolwiek sposób, ale dzielnie się powstrzymywał. Nie chciał zirytować niepotrzebnie Snape'a, a już na pewno nie chciał powtarzać tego badania.

Po prysznicu położył się do łóżka i owinął ciasno kołdrą. Liczył na to, że sen chociaż na chwilę uwolni go od nieznośnego bólu.


- - - - - - - - -
*Echium vulgare – żmijowiec zwyczajny

Obserwatorzy