a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 3 lutego 2017

Rozdział 70 – „Jestem zdrowa, Peter”

 Mike rozejrzał się po salonie. Odkąd pierwszy raz odwiedził Carmen, nic się tu nie zmieniło. Te same meble, kolory ścian, a nawet kwiatki.

– Chcesz herbaty? – spytała go Hiszpanka.

– Nieee. Wpadłem tylko na chwilę. Musimy porozmawiać.

Usiedli na kanapie.

– O co chodzi?

– Carmen… Nie mogę dłużej z tobą być – powiedział Mike.

Łzy, które zobaczył w oczach Hiszpanki, łamały mu serce. Chciał ją przytulić, pocieszyć, ale wiedział, że byłaby to niekonsekwencja. Podjął już decyzję i musiał się jej trzymać.

– Ale… Mike, nie żartuj sobie ze mnie. To głupi temat do żartów – upomniała go przez łzy.

– Nie żartuję. Carmen, to koniec. Nie mogę być z tobą dłużej. Zasługujesz na kogoś lepszego. Kogoś, kto będzie cię bardziej kochał.

Wstał z kanapy i ruszył w stronę drzwi.

– Mike, poczekaj! – krzyknęła Hiszpanka, zrywając się. – Nie zostawiaj mnie!

– Nie. Carmen to naprawdę koniec. Żegnaj.

Nie zważając na łzy dziewczyny, wyszedł z mieszkania. Teleportował się do domu i z trudem opadł na fotel. Z nerwów drżały mu ręce.

Nie chciał zostawiać dziewczyny. Kochał ją, a po odejściu Lulu, tylko ona mu została. Właśnie dlatego nie mógł z nią być. Nie zasługiwał na nią.

Od jej powrotu czuł się okropnie zawsze, gdy przebywał z nią w jednym pomieszczeniu. To było dziwne, bo przecież wcześniej zdradzał ją i nic się nie działo, a po tym jak Lulu go rzuciła, nagle jego związek z Carmen zaczął się sypać. Podejrzewał, że powodem było ultimatum, które kilka miesięcy wcześniej postawiła mu Lulu. Mike nie chciał żyć z Carmen, wiedząc, że nie kocha jej na tyle, by ją wybrać. Sama myśl mówiąca o tym, iż miałby spotykać się z nią tylko dlatego, że inna go odrzuciła, była odrażająca. Dlatego nie mógł z nią być.

– W porządku? – Mike aż podskoczył na dźwięk głosu kuzyna.

– Trudno powiedzieć – odpowiedział. – Ale zrobiłem coś dobrego.

– To znaczy?

– Rozstałem się z Carmen – powiedział, wstając z fotela.

Remus spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Ale… Dlaczego?

– Ty się pytasz?! Przez półtora roku wierciłeś mi dziurę w brzuchu, żebym nie zdradzał Carmen.

– I rzuciłeś ją po tym, jak przestałeś to robić? Zabrakło dreszczyku emocji? – spytał ironicznie Remus.

– Wiesz, że nie. Po prostu… Nie mogłem z nią być, wiedząc, że nie potrafiłem jej wybrać.

Remus uniósł brwi, milknąc. Mike nie wiedział, czy jest to oznaka dezaprobaty, czy kuzyn przyznał mu rację. Wolał o to nie pytać.

– Lily się odzywała? – spytał.

– Nie. Od trzech tygodni nie miałem z nią kontaktu. Syriusz i James mogli przekonać ją do tego, że zdradziłem. Albo, co gorsza, uznali, że też donosi Voldemortowi.

– Nie zrobią jej krzywdy – zapewnił go Mike. – James za bardzo ją kocha. Pewnie zamknęli ją w domu i odcięli od świata. Uniemożliwiają wszelki kontakt.

– Jak w więzieniu – stwierdził ponuro Remus. – I pomyśleć, że niecałe trzy miesiące temu siedzieliśmy razem na urodzinach Harry'ego. Wtedy wszystko było między nami w porządku. Wiesz, Mike, czasami mam wrażenie, że to, co się dzieje, jest tylko koszmarem i zaraz się z niego obudzę.

„Znowu się zaczyna”, pomyślał Mike. Od tygodni zmagał się z wahaniami nastroju kuzyna. Jak na razie jedynym skutecznym remedium na gorszy humor Remusa była Grace. Problem w tym, że dziewczyna nie mogła spędzać całego czasu w ich domu. Główną przeszkodę stanowiła jej ciotka.

– Może to wszystko jest snem – odparł Mike. – Może całe nasze życie jest snem, a gdy się budzimy, wracamy do prawdziwego życia. Może to, co bierzemy za sny, jest właśnie tym, co dzieje się naprawdę.

Oczy Remusa zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Mógł o kuzynie powiedzieć wiele, ale na pewno nie nazwałby go filozofem.

– Mike, coś ty brał? – zapytał niepewnie.

– Nic – zapewnił o kuzyn, śmiejąc się. – Tak tylko głośno myślę.

– Lepiej myśl o czymś innym – poradził mu Remus. – Wolałbym się nie martwić się też o stan twojej głowy.

Mike żartobliwie uderzył go w ramię. Lubił przekomarzać się z młodszym kuzynem. To zawsze była miła odskocznia od ponurej rzeczywistości.

~ * ~

Peter szedł na spotkanie śmierciożerców z mocno bijącym sercem. Współpracował ze sługami Czarnego Pana od prawie dwóch lat, ale dopiero teraz zaproszono go na zebranie. Glizdogon wiedział, z czym się to wiąże – kilka dni temu powiedział Rabastanowi Lestrange'owi, że ma bardzo ważną informację, którą może przekazać TYLKO Lordowi Voldemortowi.

Problem w tym, że Peter nie był pewny, czy dobrze robi. Był dumny z tego, że James i Lily powierzyli swoje życie w jego ręce. Z drugiej strony miał świadomość tego, iż w ten sposób dostał narzędzie, które mogło doprowadzić do zakończenia wojny. Właśnie z tego powodu szedł na spotkanie.

Przekonywał siebie, że poświęcenie życia jednego dziecka w zamian za setki, może nawet tysiące, istnień było czymś dobrym. Gdyby chodziło obce dziecko, zdecydowałby się na to bez wahania. Z synem Lily i Jamesa sytuacja była inna… tylko ludzkie życie to samo.

– Jak w zegarku – powiedział na powitanie młodszy z braci Lestrange, gdy Peter stanął na progu jego rodzinnej rezydencji. – Wchodź. Czarny Pan cię oczekuje.

Glizdogon przełknął głośno ślinę (miał nadzieję, że nie na tyle głośno, żeby śmierciożerca to usłyszał), po czym wszedł do willi.

Rabastan poprowadził go do sali jadalnej, gdzie przy długim stole zgromadzili się najważniejsi śmierciożercy wraz ze swoim Panem. Peter rozpoznał ich wszystkich z zebrań Zakonu, na których omawiano sługi Voldemorta.

Czarny Pan siedział u szczytu stołu. Czarna szata podkreślała bladość jego skóry. W świetle świec jego łysa głowa wyglądała jak sama czaszka.

Po prawicy Lorda siedziała Najwierniejsza – Bellatrix Lestrange, szwagierka Rabastana i kuzynka Syriusza. Zaraz za nią był jej mąż, Rudolf. Obok niego zasiadł Lucjusz Malfoy. Peter wśród zgromadzonych widział rodzeństwo Carrowów, Antonina Dołohowa, Augustusa Rookwooda, Yaxley'a i Severusa Snape'a.

– Podejdź – polecił Glizdogonowi Voldemort.

Lekko pchnięty przez Rabastana Glizdogon na lekko drżących nogach podszedł do krzesła, na którym siedział Czarny Pan. Przyklęknął przed nim, wbijając jego wzrok w podłogę. Czuł na sobie zimne spojrzenie Lorda.

– Powiedziano mi, że masz dla mnie ważne informacje – ostry głos Voldemorta huczał Peterowi w głowie.

– Tak, Panie. Ja… – zawiesił głos. Już po chwili zebrał się na odwagę i dokończył: – Wiem, gdzie ukrywają się Potterowie.

Sala rozbrzmiała podnieconymi szeptami.

– Jesteś tego pewny? – spytała Bellatrix.

– Tak – zapewnił ją Peter. – Potterowie zrobili mnie swoim Strażnikiem Tajemnicy.

– Nareszcie – syknął z radością. Voldemort .

– Panie mój, proszę, pozwól mi pozbyć się dziecka – poprosiła Bellatrix. – Uczyń mi ten zaszczyt. Przyniosę ci je…

– Nie – przerwał jej Czarny Pan. – Sam zabiję Harry'ego Pottera. A wtedy nikt nie będzie mówił, że ktokolwiek mógłby mnie pokonać! A teraz, Peterze, wyciągnij lewą rękę i podwiń rękaw.

Gdy Glizdogon wykonał polecenie, Czarny Pan wziął ze stołu różdżkę i przyłożył jej koniec do przedramienia klęczącego przed nim chłopaka. Po chwili Peter poczuł gorąco, jakby ktoś przyłożył mu do skóry rozżarzone żelazo. Gdy odważył się spojrzeć na swoją rękę, zobaczył na niej Mroczny Znak.

– Witaj w szeregach śmierciożerców – powiedział Rabastan, gdy Peter usiadł obok niego.

Glizdogon w odpowiedzi kiwnął delikatnie głową. Nie był pewny, czy dobrze się stało. Poprawiała mu humor myśl, że zbliżał się koniec tej chorej wojny.

~ * ~

Spotkanie śmierciożerców trwało niecałe dwie godziny. Peter był zszokowany tym, jak bardzo różniło się ono od zebrań Zakonu. Nie radzono wspólnie dalszych kroków. U śmierciożerców mówił głównie Voldemort: wydawał rozkazy, przesłuchiwał i karał tych, którzy nie spełnili jego oczekiwań. Dla takich osób kary były surowe.

W domu Petera zastała nieoczekiwana, wystawna kolacja. Matka – niska, wychudzona przez chorobę kobieta – powitała go z szeroko otwartymi ramionami i pięknym uśmiechem.

– Nie mogłam się ciebie doczekać – powiedziała Anette Pettigrew, tuląc syna. – Gdzieś się włóczył?

– Nieważne – odpowiedział lekceważąco Peter.

Nigdy nie przyznał się matce o swojej współpracy z czarną stroną. Anette wiedziała o działalności swojego jedynaka w Zakonie i była bardzo z tego dumna, dlatego Peter nie powiedział jej o niczym więcej. Nie zrozumiałaby powodów, które nim kierowały. Nikt by nie zrozumiał.

– Ważne. Może to i lepiej, że wróciłeś dopiero teraz. Miałam czas na przygotowanie wszystkiego.

– To jakaś specjalna okazja? – spytał Peter, spoglądając na zastawiony stół.

Co prawda tego dnia wypadała Noc Duchów, ale wątpił w to, ze jego matka tak hucznie by to świętowała. Nigdy tego nie robiła.

– Nawet bardzo. Wiesz, że miałam dzisiaj wizytę u uzdrowiciela, prawda? No właśnie. Więc uzdrowiciel Martin poinformował mnie dzisiaj, że wyzdrowiałam. Jestem zdrowa, Peter.

Chłopak opadł na stojący za nim fotel. Jego twarz wyrażała mieszankę uczuć: szok, euforia.


Na chwilę w głowie zaświtała mu myśl, że nagłe wyzdrowienie matki może mieć związek z wydaniem Harry'ego. Los w ten sposób wskazywał mu, że wybrał dobrą drogę. Tylko to twierdzenie bardzo kłóciło mu się ze słowami Severusa Snape'a, które ten szepnął do niego, gdy wychodzili ze spotkania: „To błąd, Pettigrew. Największy w twoim życiu.”

2 komentarze:

  1. Jak ja się cieszę, że Mike w końcu zerwał z tą pustą idiotką! Od początku wolałam Lulu. Szkoda, że nie są razem.
    Dalej nie wiem co z Potterami, a bardzo chcę się w końcu dowiedzieć. Byłabym wdzięczna za odpowiedź na pytanie, które zadawałam pod poprzednim rozdziałem. Bo do śmierci Lily i Jamesa już niewiele czasu zostało.
    Dobrze, że mama Petera jest zdrowa. Szkoda tylko, że niedługo straci syna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli Cię to pociesz, mogę zdradzić, że Lulu jeszcze pojawi się w tym opowiadaniu. Carmen zresztą też.
      Potterowie w pewnym sensie pojawią się już w najbliższym rozdziale.
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy