Mike
rozejrzał się po salonie. Odkąd pierwszy raz odwiedził Carmen,
nic się tu nie zmieniło. Te same meble, kolory ścian, a nawet
kwiatki.
–
Chcesz herbaty? – spytała go Hiszpanka.
–
Nieee. Wpadłem tylko na chwilę. Musimy porozmawiać.
Usiedli
na kanapie.
–
O co chodzi?
–
Carmen… Nie mogę dłużej z tobą być – powiedział Mike.
Łzy,
które zobaczył w oczach Hiszpanki, łamały mu serce. Chciał ją
przytulić, pocieszyć, ale wiedział, że byłaby to
niekonsekwencja. Podjął już decyzję i musiał się jej trzymać.
–
Ale… Mike, nie żartuj sobie ze mnie. To głupi temat do żartów –
upomniała go przez łzy.
–
Nie żartuję. Carmen, to koniec. Nie mogę być z tobą dłużej.
Zasługujesz na kogoś lepszego. Kogoś, kto będzie cię bardziej
kochał.
Wstał
z kanapy i ruszył w stronę drzwi.
–
Mike, poczekaj! – krzyknęła Hiszpanka, zrywając się. – Nie
zostawiaj mnie!
–
Nie. Carmen to naprawdę koniec. Żegnaj.
Nie
zważając na łzy dziewczyny, wyszedł z mieszkania. Teleportował
się do domu i z trudem opadł na fotel. Z nerwów drżały mu ręce.
Nie
chciał zostawiać dziewczyny. Kochał ją, a po odejściu Lulu,
tylko ona mu została. Właśnie dlatego nie mógł z nią być. Nie
zasługiwał na nią.
Od
jej powrotu czuł się okropnie zawsze, gdy przebywał z nią w
jednym pomieszczeniu. To było dziwne, bo przecież wcześniej
zdradzał ją i nic się nie działo, a po tym jak Lulu go rzuciła,
nagle jego związek z Carmen zaczął się sypać. Podejrzewał, że
powodem było ultimatum, które kilka miesięcy wcześniej postawiła
mu Lulu. Mike nie chciał żyć z Carmen, wiedząc, że nie kocha jej
na tyle, by ją wybrać. Sama myśl mówiąca o tym, iż miałby
spotykać się z nią tylko dlatego, że inna go odrzuciła, była
odrażająca. Dlatego nie mógł z nią być.
–
W porządku? – Mike aż podskoczył na dźwięk głosu kuzyna.
–
Trudno powiedzieć – odpowiedział. – Ale zrobiłem coś dobrego.
–
To znaczy?
–
Rozstałem się z Carmen – powiedział, wstając z fotela.
Remus
spojrzał na niego ze zdziwieniem.
–
Ale… Dlaczego?
–
Ty się pytasz?! Przez półtora roku wierciłeś mi dziurę w
brzuchu, żebym nie zdradzał Carmen.
–
I rzuciłeś ją po tym, jak przestałeś to robić? Zabrakło
dreszczyku emocji? – spytał ironicznie Remus.
–
Wiesz, że nie. Po prostu… Nie mogłem z nią być, wiedząc, że
nie potrafiłem jej wybrać.
Remus
uniósł brwi, milknąc. Mike nie wiedział, czy jest to oznaka
dezaprobaty, czy kuzyn przyznał mu rację. Wolał o to nie pytać.
–
Lily się odzywała? – spytał.
–
Nie. Od trzech tygodni nie miałem z nią kontaktu. Syriusz i James
mogli przekonać ją do tego, że zdradziłem. Albo, co gorsza,
uznali, że też donosi Voldemortowi.
–
Nie zrobią jej krzywdy – zapewnił go Mike. – James za bardzo ją
kocha. Pewnie zamknęli ją w domu i odcięli od świata.
Uniemożliwiają wszelki kontakt.
–
Jak w więzieniu – stwierdził ponuro Remus. – I pomyśleć, że
niecałe trzy miesiące temu siedzieliśmy razem na urodzinach
Harry'ego. Wtedy wszystko było między nami w porządku. Wiesz,
Mike, czasami mam wrażenie, że to, co się dzieje, jest tylko
koszmarem i zaraz się z niego obudzę.
„Znowu
się zaczyna”, pomyślał Mike. Od tygodni zmagał się z wahaniami
nastroju kuzyna. Jak na razie jedynym skutecznym remedium na gorszy
humor Remusa była Grace. Problem w tym, że dziewczyna nie mogła
spędzać całego czasu w ich domu. Główną przeszkodę stanowiła
jej ciotka.
–
Może to wszystko jest snem – odparł Mike. – Może całe nasze
życie jest snem, a gdy się budzimy, wracamy do prawdziwego życia.
Może to, co bierzemy za sny, jest właśnie tym, co dzieje się
naprawdę.
Oczy
Remusa zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Mógł o kuzynie
powiedzieć wiele, ale na pewno nie nazwałby go filozofem.
–
Mike, coś ty brał? – zapytał niepewnie.
–
Nic – zapewnił o kuzyn, śmiejąc się. – Tak tylko głośno
myślę.
–
Lepiej myśl o czymś innym – poradził mu Remus. – Wolałbym się
nie martwić się też o stan twojej głowy.
Mike
żartobliwie uderzył go w ramię. Lubił przekomarzać się z
młodszym kuzynem. To zawsze była miła odskocznia od ponurej
rzeczywistości.
~
* ~
Peter
szedł na spotkanie śmierciożerców z mocno bijącym sercem.
Współpracował ze sługami Czarnego Pana od prawie dwóch lat, ale
dopiero teraz zaproszono go na zebranie. Glizdogon wiedział, z czym
się to wiąże – kilka dni temu powiedział Rabastanowi
Lestrange'owi, że ma bardzo ważną informację, którą może
przekazać TYLKO Lordowi Voldemortowi.
Problem
w tym, że Peter nie był pewny, czy dobrze robi. Był dumny z tego,
że James i Lily powierzyli swoje życie w jego ręce. Z drugiej
strony miał świadomość tego, iż w ten sposób dostał narzędzie,
które mogło doprowadzić do zakończenia wojny. Właśnie z tego
powodu szedł na spotkanie.
Przekonywał
siebie, że poświęcenie życia jednego dziecka w zamian za setki,
może nawet tysiące, istnień było czymś dobrym. Gdyby chodziło
obce dziecko, zdecydowałby się na to bez wahania. Z synem Lily i
Jamesa sytuacja była inna… tylko ludzkie życie to samo.
–
Jak w zegarku – powiedział na powitanie młodszy z braci
Lestrange, gdy Peter stanął na progu jego rodzinnej rezydencji. –
Wchodź. Czarny Pan cię oczekuje.
Glizdogon
przełknął głośno ślinę (miał nadzieję, że nie na tyle
głośno, żeby śmierciożerca to usłyszał), po czym wszedł do
willi.
Rabastan
poprowadził go do sali jadalnej, gdzie przy długim stole
zgromadzili się najważniejsi śmierciożercy wraz ze swoim Panem.
Peter rozpoznał ich wszystkich z zebrań Zakonu, na których
omawiano sługi Voldemorta.
Czarny
Pan siedział u szczytu stołu. Czarna szata podkreślała bladość
jego skóry. W świetle świec jego łysa głowa wyglądała jak sama
czaszka.
Po
prawicy Lorda siedziała Najwierniejsza – Bellatrix Lestrange,
szwagierka Rabastana i kuzynka Syriusza. Zaraz za nią był jej mąż,
Rudolf. Obok niego zasiadł Lucjusz Malfoy. Peter wśród
zgromadzonych widział rodzeństwo Carrowów, Antonina Dołohowa,
Augustusa Rookwooda, Yaxley'a i Severusa Snape'a.
–
Podejdź – polecił Glizdogonowi Voldemort.
Lekko
pchnięty przez Rabastana Glizdogon na lekko drżących nogach
podszedł do krzesła, na którym siedział Czarny Pan. Przyklęknął
przed nim, wbijając jego wzrok w podłogę. Czuł na sobie zimne
spojrzenie Lorda.
–
Powiedziano mi, że masz dla mnie ważne informacje – ostry głos
Voldemorta huczał Peterowi w głowie.
–
Tak, Panie. Ja… – zawiesił głos. Już po chwili zebrał się na
odwagę i dokończył: – Wiem, gdzie ukrywają się Potterowie.
Sala
rozbrzmiała podnieconymi szeptami.
–
Jesteś tego pewny? – spytała Bellatrix.
–
Tak – zapewnił ją Peter. – Potterowie zrobili mnie swoim
Strażnikiem Tajemnicy.
–
Nareszcie – syknął z radością. Voldemort .
–
Panie mój, proszę, pozwól mi pozbyć się dziecka – poprosiła
Bellatrix. – Uczyń mi ten zaszczyt. Przyniosę ci je…
–
Nie – przerwał jej Czarny Pan. – Sam zabiję Harry'ego Pottera.
A wtedy nikt nie będzie mówił, że ktokolwiek mógłby mnie
pokonać! A teraz, Peterze, wyciągnij lewą rękę i podwiń rękaw.
Gdy
Glizdogon wykonał polecenie, Czarny Pan wziął ze stołu różdżkę
i przyłożył jej koniec do przedramienia klęczącego przed nim
chłopaka. Po chwili Peter poczuł gorąco, jakby ktoś przyłożył
mu do skóry rozżarzone żelazo. Gdy odważył się spojrzeć na
swoją rękę, zobaczył na niej Mroczny Znak.
–
Witaj w szeregach śmierciożerców – powiedział Rabastan, gdy
Peter usiadł obok niego.
Glizdogon
w odpowiedzi kiwnął delikatnie głową. Nie był pewny, czy dobrze
się stało. Poprawiała mu humor myśl, że zbliżał się koniec
tej chorej wojny.
~
* ~
Spotkanie
śmierciożerców trwało niecałe dwie godziny. Peter był
zszokowany tym, jak bardzo różniło się ono od zebrań Zakonu. Nie
radzono wspólnie dalszych kroków. U śmierciożerców mówił
głównie Voldemort: wydawał rozkazy, przesłuchiwał i karał tych,
którzy nie spełnili jego oczekiwań. Dla takich osób kary były
surowe.
W
domu Petera zastała nieoczekiwana, wystawna kolacja. Matka –
niska, wychudzona przez chorobę kobieta – powitała go z szeroko
otwartymi ramionami i pięknym uśmiechem.
–
Nie mogłam się ciebie doczekać – powiedziała Anette Pettigrew,
tuląc syna. – Gdzieś się włóczył?
–
Nieważne – odpowiedział lekceważąco Peter.
Nigdy
nie przyznał się matce o swojej współpracy z czarną stroną.
Anette wiedziała o działalności swojego jedynaka w Zakonie i była
bardzo z tego dumna, dlatego Peter nie powiedział jej o niczym
więcej. Nie zrozumiałaby powodów, które nim kierowały. Nikt by
nie zrozumiał.
–
Ważne. Może to i lepiej, że wróciłeś dopiero teraz. Miałam
czas na przygotowanie wszystkiego.
–
To jakaś specjalna okazja? – spytał Peter, spoglądając na
zastawiony stół.
Co
prawda tego dnia wypadała Noc Duchów, ale wątpił w to, ze jego
matka tak hucznie by to świętowała. Nigdy tego nie robiła.
–
Nawet bardzo. Wiesz, że miałam dzisiaj wizytę u uzdrowiciela,
prawda? No właśnie. Więc uzdrowiciel Martin poinformował mnie
dzisiaj, że wyzdrowiałam. Jestem zdrowa, Peter.
Chłopak
opadł na stojący za nim fotel. Jego twarz wyrażała mieszankę
uczuć: szok, euforia.
Na
chwilę w głowie zaświtała mu myśl, że nagłe wyzdrowienie matki
może mieć związek z wydaniem Harry'ego. Los w ten sposób
wskazywał mu, że wybrał dobrą drogę. Tylko to twierdzenie bardzo
kłóciło mu się ze słowami Severusa Snape'a, które ten szepnął
do niego, gdy wychodzili ze spotkania: „To błąd, Pettigrew.
Największy w twoim życiu.”
Jak ja się cieszę, że Mike w końcu zerwał z tą pustą idiotką! Od początku wolałam Lulu. Szkoda, że nie są razem.
OdpowiedzUsuńDalej nie wiem co z Potterami, a bardzo chcę się w końcu dowiedzieć. Byłabym wdzięczna za odpowiedź na pytanie, które zadawałam pod poprzednim rozdziałem. Bo do śmierci Lily i Jamesa już niewiele czasu zostało.
Dobrze, że mama Petera jest zdrowa. Szkoda tylko, że niedługo straci syna.
Jeżeli Cię to pociesz, mogę zdradzić, że Lulu jeszcze pojawi się w tym opowiadaniu. Carmen zresztą też.
UsuńPotterowie w pewnym sensie pojawią się już w najbliższym rozdziale.
Pozdrawiam