Mike
ledwo rzucił okiem na pierwszą stronę najnowszego Proroka
Codziennego, gdy poczuł, jak kolana się pod nim ugięły.
Ten,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać pokonany!
Największy
czarnoksiężnik naszych czasów tej nocy zginął od własnego
Morderczego Zaklęcia. Odbiło się od Harry'ego Pottera (1 rok).
Niestety wcześniej Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać
zamordował Lily i Jamesa Potterów (oboje 21 l.). Milicenta Bagnold,
Minister Magii, ogłosiła koniec wojny z Siłami Ciemności.
Obiecała także, że aurorzy będą pracować ze zdwojonymi siłami,
aby w jak najkrótszym czasie schwytać i skazać wszystkich
współpracowników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
„Nie
żyje. Koniec wojny”, pomyślał radośnie Mike. Jednak zaraz
uświadomił sobie, czyim życiem zapłacono za pokój. Do tego
dochodziła świadomość, że będzie musiał poinformować o tym
kuzyna, a to było jeszcze gorsze.
Drzwi
wejściowe gwałtownie się otworzyły i wpadła przez nie pobladła
z nerwów Grace.
–
Powiedziałeś mu? – spytała.
–
Niby jak? Dopiero godzina po wschodzie słońca. Jest nieprzytomny.
Ja… Nie wiem, jak mu to powiemy. James… Lily… Dobrze, że
chociaż mały Harry przeżył.
–
Załamie się – stwierdziła Grace. – Znowu.
Zadrżała
na samą myśl o tym. Nie chciała znowu przechodzić przez to, co
działo się prawie dwa lata wcześniej – po śmierci Evelynne
Lupin.
–
Nie pozwolę na to – powiedziała pewnie dziewczyna. – Mike,
Remus będzie nas teraz potrzebował bardziej, niż kiedykolwiek.
–
Święte słowa – spokojny głos dyrektora Hogwartu sprawił, że
dwoje młodych ludzi aż podskoczyło.
Żadne
z nich nie zorientowało się, w którym momencie Dumbledore wszedł
do domu. W przeciwieństwie do Mike'a, Grace nie zamierzała ze
spokojem tolerować obecności starszego człowieka.
–
Co pan tu robi? – zapytała oschłym głosem. – Nie powinien pan
świętować końca wojny?
–
Grace… – zaczął niepewnie gospodarz.
–
Zamknij się, Mike! – warknęła na Crofta, po czym znowu zwróciła
się do gościa: – Już wystarczająco go pan skrzywdził. Jak panu
nie wstyd przychodzić tutaj i co? Przeprosi pan Remusa, czy nadal ma
pan go za sługusa ciemności?! Prędzej sam cisnąłby w siebie
morderczym zaklęciem niż doniósłby tym sukinsynom w czerni.
Przecież chodził do pana do szkoły, powinien pan o tym wiedzieć.
Skąd w ogóle pomysł, że zdradził?! Po tym, co mu zrobili
śmierciożercy!
Dyrektor
przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Jego błękitne oczy
straciły zwyczajny blask – zastąpił go ból i poczucie winy.
–
Masz rację – przyznał w końcu Dumbledore. – Ale nie przed tobą
powinienem się tłumaczyć. Przeprosiny i wytłumaczenia należą
się Remusowi. I dostanie je.
Grace
zadrżała lekko, słysząc nutę chłodu w głosie starszego
mężczyzny.
–
Nie przyszedł pan tu tylko po to, prawda? – zapytał Mike, zanim
dziewczyna doszła do siebie.
–
Nie. Niestety nie. Pół godziny temu aurorzy aresztowali Syriusza
Blacka. Chwilę wcześniej zabił Petera Pettigrew i dwunastu mugoli.
To on był zdrajcą. Decyzją Minister Magii został bez procesu
zesłany do Azkabanu. Już nigdy go nie opuści.
Mike
nie potrafił niczego powiedzieć. Nie lubił Blacka, ale nie mógł
sobie wyobrazić tego, że ten zdradził. Przecież był najbliższym
przyjacielem Jamesa, ojcem chrzestnym Harry'ego… i to on przekonał
Potterów do tego, że Remus donosi. Nagle wszystko ułożyło się w
całość. Roxy zginęła, bo była dla niego balastem w służbie
Lordowi. Z początku bronił Lupina, bo dzięki temu miał wspaniałe
alibi. Potem zmienił zdanie na ten temat – z wygody.
–
Niech pan poczeka – poprosiła cicho Grace. W jej głosie brakło
nawet echa tonu, którym wcześniej mówiła profesora. – Remus
jest jeszcze zbyt osłabiony… On tego nie zniesie.
–
Lepiej, żeby się dowiedział teraz, czy z gazety lub na ulicy? –
zapytał Dumbledore.
Grace
i Mike musieli przyznać mu rację.
–
A może jutro – zaproponowała nieśmiało dziewczyna. – Przecież
i tak nie wyjdzie z piwnicy… Nie przeczyta też żadnej gazety…
Nie dowie się. Proszę, niech pan pozwoli mu zebrać trochę sił.
–
Tak. „Jutro” to zdecydowanie dobre wyjście – zgodził się
Mike. – Im później się dowie, tym lepiej.
Po
krótkim rozmyślaniu Dumbledore przystał na propozycję Grace.
Obiecał, że zjawi się następnego dnia, po czym opuścił dom przy
Sunny Street.
Chwilę
później Grace głośno kichnęła. Sięgnęła do kieszeni, ale
niestety niczego nie znalazła.
–
Chusteczkę? – zaproponował Mike.
–
Tak. Dziękuję – odparła.
Wysmarkała
nos.
–
Chyba się przeziębiłam – stwierdziła, widząc, jak Mike
marszczy brwi. – Ale to nic poważnego.
–
Mam wrażenie, że jest inaczej – odpowiedział chłopak. – Nie
wyglądasz najlepiej. Wróć do domu, wypij eliksir i połóż się.
Zajmę się Remusem. Przecież to nie pierwszy raz.
–
Wiem… Ale nie lubię zostawiać go samego.
–
Nie jest sam. Jest ze mną. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Grace
uśmiechnęła się niewyraźnie, po czym przytuliła go.
–
Dziękuję – szepnęła. – Jestem spokojniejsza, gdy wiem, że
jesteś przy nim.
–
W końcu to mój kuzyn – przypomniał Mike. – Nigdy nie zostawię
go samemu sobie.
~
* ~
Dumbledore,
zgodnie z obietnicą, wrócił następnego dnia, ale przyszedł
dopiero wieczorem. Mike podejrzewał, że było to efektem nie tylko
nadmiaru obowiązków, ale też objawem dobrej chęci dyrektora
Hogwartu.
–
Jak idzie wyłapywanie śmierciożerców? – spytał Mike po
powitaniu.
–
Sprawnie – powiedział profesor dziwnie ponurym tonem.
–
To dobrze. Im szybciej te kanalie znikną z ulic, tym będzie
bezpieczniej – stwierdził stanowczo Mike. Uśmiechnął się
delikatnie. – Remus jest na górze. Pierwsze drzwi po prawej.
Myślę, że powinien już dojść do siebie… Ale pełnia była
strasznie ciężka. Dawno nie widziałem, żeby tak bardzo się
poranił.
–
Ostatnie dni były ciężkie dla nas wszystkich – przyznał
Dumbledore. – Pójdę do niego.
Mike
kiwnął twierdząco głową. Obserwował, jak profesor idzie w
stronę schodów. Chyba jeszcze nigdy jego gość nie wyglądał tak
staro. Jakby pod wpływem ostatnich wydarzeń na Dumbledore'a spadł
ciężar wszystkich lat, które przeżył.
~
* ~
Remus
odskoczył gwałtownie od okna, gdy tylko drzwi się otworzyły. Od
razu tego pożałował – jego potłuczone i poranione ciało
zakrzyczało w proteście. Ten wrzask szybko stracił znaczenie, gdy
Remus zorientował się, w jakim niebezpieczeństwie się znalazł. W
otwartych drzwiach stał Albus Dumbledore.
–
Mogę wejść? – spytał profesor zmęczonym tonem.
Remus
bez słowa kiwnął głową. Bał się myśleć o powodach, które
wpłynęły na wizytę wielkiego czarodzieja. Nie mogły być dobre.
–
Remusie, chciałbym cię przeprosić – powiedział Dumbledore. –
Popełniłem ogromny błąd, oskarżając cię o szpiegowanie. Zdaję
sobie sprawę z tego, że bardzo cię tym zraniłem i jest mi z tego
powodu bardzo przykro. Tym bardziej, że głównym motywem moich
podejrzeń była twoja choroba. To było niegodne i…
–
Co się zmieniło?! – wycedził Remus.
Nie
interesowało go to, że nie powinien odnosić się tak do
czarodzieja o wiele lat starszego i o wiele bardziej doświadczonego
od siebie. Skoro Dumbledore zaczął tę rozmowę, Lupin chciał
dowiedzieć się wszystkiego i wylać swoje żale.
–
Już wiadomo, kto jest zdrajcą…
–
Wspaniale – rzucił ironicznie Remus. – I teraz co? Myśli pan,
że przeprosi mnie pan i wszystko będzie dobrze? Ma mnie pan za psa,
który przybiegnie na każde zawołanie?! Taki wilkołak na posyłki.
Jak jest potrzebny, to nawet się z nim porozmawia. A w razie czego
można go oskarżyć o zdradę. Przecież potem zawsze można
przeprosić i wszystko będzie w porządku!
Pociemniało
mu przed oczami i oparł się o parapet, żeby nie upaść.
Dumbledore wyciągnął w jego stronę dłoń, ale Lupin ją
odtrącił. Nie chciał pomocy od profesora. Nie chciał pomocy od
nikogo. W błękitnych oczach dyrektora pojawił się ból, ale
wilkołak go zignorował.
–
Wojna się skończyła, Remusie – powiedział Dumbledore. – W Noc
Duchów.
–
Jak… jak to się stało?
–
Chłopcze… Voldemort został pokonany. Zginął od własnego
Morderczego Zaklęcia. Jednak zanim to zrobił… zdążył dokonać
jeszcze dwóch morderstw.
Remus
chwycił mocniej krawędź parapetu, żeby za wszelką cenę trzymać
się w pionie. Zrobiło mu się słabo.
–
Kto…? – wydusił z siebie po dłuższej chwili.
Usłyszał
najgorszą możliwą odpowiedź:
–
James i Lily.
Pociemniało
mu w oczach. Puścił parapet i osunął się na kolana. W jego
uszach narastał szum, który powodował nieznośny ból głowy.
Dyrektor
ukląkł obok niego i położył dłonie na jego ramionach.
–
Wiem, że jest ci ciężko…
–
Nic pan nie wie – warknął Remus. – Nie wie, pan, jak to jest.
Kiedy przyjmował mnie pan do Zakonu, mówił pan, że moje
wilkołactwo nic nie znaczy. Okłamał mnie pan. Sam pan przyznał,
że właśnie z tego powodu wszyscy uznali mnie za zdrajcę,
donosiciela. Nawet pan! Myślał pan, że tego nie zauważę?
Najpierw te ukradkowe, zaniepokojone spojrzenia. Potem otwarta
wrogość. Tylko z jednego powodu! Póki to dotyczyło tylko obcych
dla mnie ludzi, miałem to gdzieś. Ignorowałem to. Robiłem to, co
zawsze – chowałem dumę do kieszeni i żyłem dalej. Ale potem to
samo podejrzliwe spojrzenie widziałem u pana. Podejrzewam, że wtedy
żałował pan przyjęcia mnie do Zakonu. Ba! Pewnie nawet żałował
pan tego, że wpuścił mnie do Hogwartu. Czy było inaczej? –
poczucie winy w oczach starszego czarodzieja wystarczyło mu za
odpowiedź. – No właśnie. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze
było to, że wszyscy przyjaciele się ode mnie odwrócili. Nawet oni
uznali mnie za zdrajcę! Nie wie pan, jak to jest, gdy najbliższe
osoby odwracają się plecami. A teraz Lily i James nie żyją, bo
wam nie chciało się wysilić mózgownicy. W poszukiwaniu szpiega
poszliście po najlżejszej linii oporu! Jak tchórze.
Dumbledore
milczał, pozwalając młodemu wilkołakowi mówić. Boleśnie
odczuwał to, że każde słowo chłopaka było prawdą.
–
Kto to był? – spytał Remus. – Kto was zdradził??
Profesor
zwrócił uwagę na słowo „was”. Jakby Lupin nie był w Zakonie
Feniksa.
–
Syriusz Black.
Remus
poczuł się, jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch.
–
To nie mógł być Syriusz – wymamrotał przez zaciśnięte gardło.
– On by nigdy… Nie mógłby…
–
To nie wszystko – powiedział Dumbledore, chcąc jak najszybciej
zamknąć pasmo złych wieści. – Peter chciał znaleźć Syriusza.
Udało mu się to godzinę temu. Złapał go na ulicy pełnej mugoli.
Podobno wykrzyczał, że to Black był zdrajcą… zanim ten go
zabił. Jego i dwunastu mugoli. Kilka chwil później Syriusza
pojmali aurorzy. Bez procesu skazano go na dożywotni pobyt w
Azkabanie.
Słuchając
tego Lupin kulił się coraz bardziej, jakby chciał w ten sposób
odciąć się od wszystkiego, co złe.
–
Remusie…
–
Niech pan stąd wyjdzie! Niech zostawi mnie w spokoju! Już
wystarczająco napsuł pan w moim życiu!
–
Remusie, pozwól mi coś powiedzieć…
–
NIE! – wrzasnął Lupin, podrywając się. – Mam tego wszystkiego
dość! Wstąpiłem do Zakonu, narażałem się, walczyłem na równi
z innymi! I co mnie spotkało?! Oskarżenia, podejrzliwość…
Straciłem wszystkich! Rodziców, przyjaciół… WSZYSTKICH! Niech
pan wyjdzie z mojego domu i da mi święty spokój. Może uda mi się
uratować resztki mojego życia!
Dumbledore
z niepokojem wpatrywał się w byłego ucznia. Złość chłopaka
była namacalna i jak najbardziej zasłużona.
–
To nie musi…
–
NIECH PAN STĄD WYJDZIE! – na wpół warknął, na wpół zawył
Remus.
Opadł
na kolana i podparł się na rękach. Zacisnął dłonie w pięści.
Pobladł, a oczy rozbłysły mu drapieżnym blaskiem. Wyglądał tak,
jakby wilk, który przez ostatnie trzy noce władał jego ciałem,
próbował odzyskać kontrolę.
–
Proszę, wyjdź – szepnął Remus ostatkiem sił. – Zanim zrobię
komuś krzywdę.
Dumbledore
wstał z podłogi, wyciągając różdżkę. Nie wymierzył jej
jednak w klęczącego przed nim wilkołaka, którym co chwilę
wstrząsały dreszcze. Wschodzący za oknem księżyc mocno wpływał
na zdenerwowanego chłopaka, mimo że Srebrny Glob wyszedł już z
fazy pełni.
–
Niech pan wyjdzie – błagał Remus pomiędzy kolejnymi falami
dreszczy. – Nie chcę zrobić panu krzywdy… Niech pan wyjdzie,
póki jeszcze nad sobą panuję…
Co ja mam napisać? Nie dziwię się, że nikt jeszcze nie skomentował tego rozdziału - po przeczytaniu go odbiera mowę.
OdpowiedzUsuńOczywiście spodziewałam się, co zastane czytając ten rozdział. Tytuł mówił sam za siebie, a i wątek kiedyś musiał się przecież zakończyć. Jednak nie sądziłam, że od samego początku skończysz życie Potterów, nie dając im do wypowiedzenie nawet jednej kwestii. Muszę przyznać, że bardzo mnie to zawiodło, a może nawet zabolało. Zawsze wydawało mi się, że to ja jestem okrutna... A tym razem ty taka się okazałaś. Zabić bohatera tak bez pożegnania? Rzucasz zupełnie inne światło na całą historię. Remus do końca był zdrajcą dla Jamesa, a Lily straciła tak wiele jeszcze przed śmiercią...
Nie wiem dlaczego, ale Grace bardzo mnie denerwowała w tym rozdziale. Nie wiem czym to było spowodowane, ale chciałam ją wyciąć po prostu... Przeszkadzała mi tu.
A Dumbledore... Nigdy o tym nie myślałam w ten sposób, a przecież to wydaje się takie oczywiste. To on dowodził Zakonem, to on ostatecznie o wszystkim decydował i to on musiał przyznać rację, gdy oskarżono Remusa. Zastanawia mnie co takiego się stanie, że Lupin znowu mu zaufa...
A co się tyczy samego Remusa... On od zawsze był bohaterem tragicznym...
Zastanawia mnie, co stanie się w drugiej części. Nie mogę się już doczekać piątku.
Pozdrawiam AT
Dziękuję za Twój komentarz.
OdpowiedzUsuńKiedy pisałam ten rozdział, mocno zastanawiałam się nad tym, czy nie umieścić w nim Potterów. W końcu w tym momencie odebrałam im nie tylko możliwość pożegnania się, ale też pogodzenia. Uznałam jednak, że pokazanie ich odwróci uwagę od człowieka, na którego tragedii chciałam się skupić - na Remusie. Może kiedyś w jakiejś miniaturce wrócę do ostatniej nocy Jamesa i Lily, ale na razie musiałam zostawić to tak, jak tutaj.
Ma obronę Grace moge powiedzieć jedynie tyle, że martwiła się o ukochanego. Widziała już, jak Remus reaguje na śmierć bliskich, poza tym widziała, jak bardzo raniły go oskarżenia o zdradę. A o to obwiniała Dumbledore'a.
Pozdrawiam