Miał
wrażenie, że ten dzień nie mógł być gorszy. Owszem, wstał
wcześniej, ale była to jedyna dobra rzecz, jaka spotkała go tego
dnia. Gdy próbował przygotować się lekcji, nie mógł znaleźć
połowy podręczników, wychodząc z gabinetu o mały włos nie
złamał sobie nogi na schodach, a gdy otworzył swoją szafkę w
pokoju nauczycielskim buchnął z niej jasnopomarańczowy dym.
–
Naprawdę? – mruknął z rozbawieniem, gdy opanował kaszel. –
Przecież to poziom żartów pierwszoklasistów. Doprawdy, Severusie,
stać cię na więcej. Evanesco!
Potraktowany
zaklęciem płyn zniknął w mgnieniu oka. Razem z nim wyparowały
resztki dymu. Remus upewnił
się, czy wśród jego rzeczy nie ma innych niepowołanych rzeczy.
Niczego więcej nie znalazł.
–
Dzień dobry – powiedział z uśmiechem, gdy zobaczył, jak do
pokoju wchodzi profesor McGonagall.
–
A! Dzień dobry – odpowiedziała nauczycielka transmutacji. – Jak
samopoczucie przed pierwszymi lekcjami?
–
Trochę się denerwuję.
–
To normalne. Jeżeli nie dasz się zjeść tremie, na pewno sobie
poradzisz.
Remus
zamilkł, słysząc tę nieoczekiwaną pochwałę. Minerwa McGonagall
nie chwaliła często swoich uczniów. Aktualnych i byłych.
–
Ja… Dziękuję – wydukał w końcu.
–
Nie dziękuj, tylko weź się w garść. Przez tę szkołę
przewinęło się już dość niekompetentnych nauczycieli obrony.
To, co zrobiłeś wczoraj w pociągu daje mi nadzieję, że nie
będziesz jednym z nich. Nie zawiedź mnie.
–
Postaram się, pani profesor – wymamrotał, jakby znowu był
uczniem, który wpakował się w jakieś kłopoty.
Minerwa
uśmiechnęła się i poklepała go delikatnie po ramieniu. Ten gest
znaczył więcej niż tysiąc słów wsparcia.
–
Jeżeli źle się poczujesz, lub dojdziesz do wniosku, że nie dasz
rady prowadzić lekcji, daj mi natychmiast znać. Znajdę zastępstwo.
–
Nie musi pani…
–
To polecenie dyrektora. Ani ty, ani ja nie możemy go kwestionować.
Gdy
szedł na pierwszą lekcję, nadal miał w uszach słowa
wicedyrektorki. Nie należały one do zbyt pozytywnych. Przypominały
mu, jak niewiele w istocie znaczy. W końcu był wilkołakiem – to
zagradzało mu drogę do wielu rzeczy.
–
Witam – powiedział, wchodząc do klasy.
Twarz
większości uczniów wyrażały, w najlepszym razie, uprzejme
zainteresowanie. Kilku Ślizgonów prychnęło z lekką pogardą, ale
powstrzymali się od uwag. Nie żeby Remus planował się nimi
przejmować.
–
Nazywam się Remus Lupin i będę przygotowywał was do owutemów.
Liczę na to, że będzie nam się dobrze współpracowało. Mamy do
przerobienia mnóstwo materiału, a czasu jest niewiele. Przypominam,
że egzaminy końcowe są już w maju. Z tego powodu chcę was
poinformować, że nie będziemy mieć czasu na nieporozumienia i
marnowanie lekcji. Moim podstawowym celem jest doprowadzenie was do
egzaminów. Byłoby świetnie, gdyby udało się wam też zdać je na
wysokim poziomie, ale to zależy już tylko od was – dodał z
uśmiechem.
Kilka
osób parsknęło śmiechem, inni delikatnie się uśmiechnęli.
Wciąż mu nie ufali, ale Remus się temu nie dziwił. Zdążył już
poznać historie kilku jego poprzedników (Hagrid miał przy
śniadaniu bardzo długi język) i nie oczekiwał, że uczniowie
uwierzą mu „na gębę”. Musiał udowodnić im, że nadaje się
na to stanowisko.
–
Zaczniemy dzisiaj od powtórzenia tego, co mieliście w szóstej
klasie.
–
Chyba raczej od tego, co powinniśmy mieć – wtrącił jeden z
Krukonów.
Klasa
Owutemowa liczyła dwadzieścia siedem osób i była drugą co do
wielkości klasą, jaką przyszło uczyć Remusowi. Jedynie na
szóstym roczniku było więcej uczniów. Z uwagi na natłok zajęć
i to, że klasy z ostatnich dwóch roczników składały się z
kilkorga różnych domów – dyrekcja podjęła decyzję o
połączeniu wszystkich uczniów. To dawało dużą oszczędność
czasu dla nauczycieli oraz uczniów.
–
Mógłbyś mi przypomnieć, jak się nazywasz? – spytał Remus,
spoglądając na niskiego szatyna.
–
Tyler Warren – odpowiedział chłopak.
Lupin
cofnął się o krok i oparł o biurko. Delikatny uśmiech, który
błąkał się na jego twarzy świadczył o dobrym humorze. Z tonu
ucznia wywnioskował, że pan Warren nie jest typem, który da się
zbyć byle odpowiedzią. To był człowiek, który dąży do
uzyskania odpowiedzi na swoje pytania. Typowo krukońska cecha, ale
bardzo lubiana przez Remusa. Lupin od dawna nie miał okazji do
dyskusji z kimś na poziomie.
–
Dobrze. Powiedz mi, jakie tematy proponujesz poruszyć.
Pan
Warren przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nauczyciela ze
zdziwieniem. Jeszcze nie spotkał się z taką sytuacją. Ale nie
byłby Krukonem, gdyby nie wymyślił sposoby na wybrnięcie z
kłopotu.
–
Myślę, że warto by zacząć od obrony niewerbalnej. Wszystkim nam
przyda się z tego powtórka, bo w zeszłym roku… Chyba pan
profesor już słyszał, co się działo. Kolejnym ważnym działem
są tarcze i zaklęcia obezwładniające. To podstawowa forma obrony.
I… pierwsza pomoc.
–
Tarcze i zaklęcia obezwładniające były we wcześniejszych klasach
– zauważył sucho rudy chłopak, na którego piersi błyszczała
plakietka z dumnym napisem „Prefekt Naczelny”.
–
Ich powtórzenie nikomu nie zaszkodzi – odparował Tyler.
–
Nie mamy na to czasu!
–
DOŚĆ! – nakazał Remus, widząc, że uczniowie zaczynają się
kłócić. – Obaj macie rację. Tarcze, zaklęcia obezwładniające
i podstawy pierwszej pomocy powinniście mieć we wcześniejszych
latach. Są to jednak tak ważne i dające przy tym dużo punktów na
egzaminie zagadnienia, że wolę pominąć kilka mniej ważnych
zagadnień, aby je z wami powtórzyć. Jak już mówiłem – nie
mamy czasu na wszystko. Jeżeli się zgodzicie (dobrze to
przemyślnie, bo będzie to dla was oznaczało o wiele więcej pracy)
mogę przeznaczyć jedną godzinę w tygodniu na powtórzenie
materiału z poprzednich lat. To jednak zależy tylko od was.
Zastanówcie się i przekażcie mi odpowiedź w piątek. W piątek
chciałbym wam też zrobić mały sprawdzian. Będzie miał dwie
części: teoretyczną i praktyczną i obejmie materiał, który
powinniście przerobić do tego momentu. Wolałbym, żebyście się
od niego nie uczyli, bo będzie on miał na celu sprawdzenie
aktualnego stanu waszej wiedzy.
Od
razu kilka osób podniosło ręce do góry, zgłaszając chęć
zadania pytania. Po Remus udzielił głosu przeraźliwie chudej
Ślizgonce.
–
Nazywam się Sheila Burke – przedstawiła się. Jak na wychowankę
Snape'a miała wyjątkowo miły głos. – Co się stanie, jeżeli z
tego testu wyjdą złe oceny? Ostatniego naprawdę dobrego
nauczyciela mieliśmy w drugiej klasie. A sam pan stwierdził, że
mamy się do tego testy nie uczyć.
Remus
uśmiechnął się delikatnie, słysząc to pytanie. Spodziewał się
go, chociaż nie z ust Ślizgonki. Rzecz jasna nie miał nic
przeciwko temu.
–
Jeżeli sprawdzian pójdzie naprawdę źle, nie wstawię wam tych
ocen. Ale mam jeden warunek – dodał, widząc wielką radość
siódmoklasistów. – Musicie się postarać. Zauważę, jeżeli
będzie inaczej. Szczególnie w trakcie części praktycznej.
Będziecie mieli rzadką okazję do rozłożenia nauczyciela na łopatki.
Przez
przez klasę przetoczyła się salwa śmiechu. Parę osób wyglądało,
jakby usiłowało sobie wyobrazić tę scenę z udziałem
znienawidzonych przez siebie nauczycieli. Remus mógł tylko się
domyślać, o kogo mogło im chodzić.
–
Pasuje wam taki układ? – zapytał, gdy klasa nieco się uspokoiła.
–
Pasuje.
–
Wspaniale. Mam jeszcze jedną sprawę organizacyjną – nie musicie
nosić podręczników. Szkoda waszych kręgosłupów, a na lekcjach
będziemy głównie ćwiczyć. Czytać możecie po lekcjach. Radzę
wam jednak robić notatki. Mogą się przydać. Z własnego
doświadczenia wiem, że nie ma nic tak dobrego, jak własne notatki.
O ile, rzecz jasna, są czytelne.
Reszta
tej i następnej lekcji upłynęła na sprawnej powtórce (póki co -
ustnej) podstawowych zaklęć obronnych. Ku zadowoleniu Remusa, stan
wiedzy siódmoklasistów był przynajmniej zadowalający. Był pewny,
że nie będzie miał aż tak wiele pracy, jak się obawiał. Co nie
znaczyło, że czeka go łatwy rok. Miał przed sobą mnóstwo
roboty.
~
* ~
Central
Park w Nowym Jorku był jednym z największych parków śródmiejskich
na świecie. Mike zwiedzał go już od kilku dni (oraz nocy) i nadal
zanosiło się na to, że prędko obejrzy całość. Na szczęście
miał mnóstwo czasu. Nawet Lex dała mu spokój. Zaszyła się w
apartamencie i oświadczyła, że będzie z niego wychodzić jedynie
po to, aby się posilić.
Mike'owi
ten stan rzeczy bardzo pasował. Lubił samotność, a w kwestii
ewentualnego towarzystwa od zawsze miał bardzo duże wymagania. Nie
lubił, gdy ktoś mu się narzucał lub mówił głupoty. Niestety
słyszał to aż nazbyt często.
To,
co podobało mu się w Central Parku to to, że mógł być sam. Nikt
go nie zaczepiał i nie nagabywał. Nikt…
Zatrzymał
się gwałtownie, gdy zwietrzył znany zapach. Pachniało śmiercią.
Tylko jeden typ ludzi wydzielał taki zapach – Mike wiedział o tym
z relacji Willa. Śmierciożercy.
Idąc
za tropem znalazł się w jednej z bocznych alejek. Ciemny, ciężki
zapach starał się coraz mocniejszy. W prześwicie pomiędzy
gałęziami zobaczył dobrze sobie znaną, chociaż starszą niż
pamiętał twarz. Mike nigdy nie był niewiniątkiem i czasami (rzecz
jasna w sekrecie) przeglądał papiery, które Remus przynosił do
domu ze spotkań Zakonu. Bardzo często były to akta sług tego,
który nazywał siebie Lordem.
Człowieka,
który stał przed Mike'm znano jako jednego z dowódców
śmierciożerców w Ameryce. Oto Brutus Malfoy we własnej osobie.
Był kuzynem dobrze znanego w Anglii Lucjusza Malfoy'a. Obaj działali
w szeregach sług Czarnego Pana, z tym że Brutus zaszedł w
hierarchii o wiele wyżej. I zamordował o wiele więcej osób.
Jego
rodzice zginęli z rąk takich ludzi, jak ta kanalia. Mike nie mógł
uwierzyć w to, że znany śmierciożerca, odpowiedzialny za śmierć
dziesiątków, jeżeli nie setek ludzi, chodzi sobie spokojnie po
mieści. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.
„O
nie!” Pomyślał. „Dostanie to, na co zasłużył. Już ja o to
zadbam. Zbyt wielu śmierciojadów chadza bezkarnie. Najwyższy czas,
aby ktoś zrobił z tym porządek.”
Skierował
swoje kroki w stronę wieżowca, w którym przebywała Alexa.
Podejrzewał, że kobieta chętnie zgodzi się na małe polowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz