Lily
od samego rana czuła narastające podniecenie. Miała jeszcze dużo
nauki, a chciała skończyć wszystko przed trzecią, żeby zdążyć
przyszykować na czwartą. Wtedy miał przyjść po nią James. Do
tej pory nie powiedział jej, gdzie chce ją zabrać, ale nakazał
ubrać się ładnie. W ogóle ostatnio był bardzo tajemniczy. Miała
wielką nadzieję, że to nie oznacza zerwania.
-
Co tak latasz? - zapytał Mike, gdy Lily kolejny raz na niego wpadła
na progu.
-
Wychodzę dzisiaj z Jamesem. Nie chcę mieć niczego na głowie…
-
Jakbyś miała wrócić jutro? - wtrącił Mike, unosząc znacząco
brew.
W
odpowiedzi zarobił cios pięścią w ramię. Nie przejął się tym,
bo w tej samej chwili zobaczył pąsowy rumieniec na twarzy Lily.
Dziewczyna wbiła wzrok w podłogę i pobiegła do swojego pokoju.
„Co
za… Nieważne! To co robię, lub nie robię, z Jamesem to nie jego
sprawa” myślała Lily, próbując się uspokoić. Mike zdenerwował
ją bardziej, niż się tego spodziewała. Może to miało coś
wspólnego z jej rodzicami? Wiązali z nią bardzo duże nadzieje,
których nie chciała zawieść. Te nadzieje były większe, odkąd
okazało się, że Lily jest czarownicą. Rodzice mieli nadzieję, że
ich młodsza córka zmieni świat. A ona zamiast całkowicie
poświęcać się nauce, romansuje z chłopakiem.
Ku
rozpaczy rodziców Lily bardzo kochała Jamesa i nie zamierzała z
niego rezygnować. Wręcz przeciwnie – gdyby tylko mogła,
widywałaby się z nim częściej. Ale ona przecież studiowała w
Oxfordzia, a James siedział w Londynie. Mieli dla siebie tylko
weekendy, a i to nie zdarzało się co tydzień. W tej sytuacji
większość ich kontraktu odbywała się listownie.
Lily często, najpierw w akademiku, a teraz w domu Mike'a, przesiadywała w oknie wyglądając Gonza – uszatki Jamesa. Gdy już sowa przylatywała, Lily nigdy nie żałowała otrzymania listu. James nigdy nie szczędził jej słów – zapewniał o swojej miłości do niej, opowiadał o codziennym życiu, skarżył się na instruktorów i innych studentów, ale też wypytał ją o jej codzienność, znajomych, a ostatnio także o Remusa. James też martwił się o ich wspólnego przyjaciela.
Lily często, najpierw w akademiku, a teraz w domu Mike'a, przesiadywała w oknie wyglądając Gonza – uszatki Jamesa. Gdy już sowa przylatywała, Lily nigdy nie żałowała otrzymania listu. James nigdy nie szczędził jej słów – zapewniał o swojej miłości do niej, opowiadał o codziennym życiu, skarżył się na instruktorów i innych studentów, ale też wypytał ją o jej codzienność, znajomych, a ostatnio także o Remusa. James też martwił się o ich wspólnego przyjaciela.
Gdy
Lily posprzątała w swoim pokoju i przygotowała sobie notatki
potrzebne jej na następny dzień, zajęła się przygotowaniem na
wyjście. Wzięła prysznic, umyła zęby i włosy, które następnie
wysuszyła zaklęciem. Chwilę myślała nad tym, jak się uczesać.
Próbowała różnych fryzur – warkocze, koński ogon, rozpuszczone
i tylko grzywka przypięta spinką… W końcu zdecydowała się na
upięcie włosów w kok. Wyjęła z pudełka grubą frotkę i
związała włosy w zgrabny kok. Kilka kosmyków umknęło spod
frotki, otaczając jej twarz.
Unikając
Mike'a, który siedział w swoim pokoju ucząc się zastosowania
tojadu, Lily przeszła z łazienki do swojego pokoju. Tam stanęła
przed szafą, próbując wybrać coś odpowiedniego na poważne
wyjście. Po dłuższej chwili grzebania w szafie Lily stwierdziła,
że nic tam nie znajdzie. Nie było w tym nic dziwnego – jeszcze
nie rozpakowała się całkowicie. Wobec tego zaczęła grzebać w
kartonie z ubraniami. Dopiero tam znalazła to, czego szukała –
sięgającą kolan granatową sukienkę i pasujący do niej żakiet.
Sukienka podkreślała wąską talię Lily i miała rozkloszowany
dół. Do sukienki dobrała również granatowe buty na
siedmiocentymetrowej szpilce. Nie miała tylko biżuterii, ale póki
co nie przejmowała się z tym. Za to złapała pudełeczko z
kosmetykami i ponownie zamknęła się w łazience. Miała już spore
doświadczenie w makijażu, więc nie zajęło jej to wiele czasu –
podkład, odrobina pudru, maskara na rzęsy i delikatna szminka. Lilu
nigdy nie przesadzała w makijażu, jak najbardziej eksponując swoje
zielone oczy.
Wychodząc
z łazienki wpadła na idącego do kuchni Mike'a.
-
Prze… Łał… wyglądasz… łał – zająknął się Mike,
patrzą na Lily.
-
Dziękuję – odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się
promiennie.
-
James to prawdziwy szczęściarz. Tylko… czegoś tu brakuje –
dodał, patrząc na jej dekolt.
-
Wiem. Ale nie mam żadnej pasującego naszyjnika. To co mam tutaj
jest takie codzienne, a nie mam już czasu na wizytę w domu.
Mike
przyglądał się jej przez chwilę z zamyśloną miną. Nagle jego
twarz rozjaśnił uśmiech.
-
Chyba mogę pomóc – powiedział. - Poczekaj tutaj, zaraz wrócę.
Odwrócił
się na pięcie i pobiegł do swojego pokoju.
Czekając
na powrót Mike'a Lily zerknęła na zegarek. Do przyjścia Jamesa
zostało jeszcze piętnaście minut, ale Lily nie zdziwiłaby się,
gdyby przyszedł wcześniej. Już mu się to zdarzało.
-
Już mam – powiedział Mike, wracając do Lily. W rękach miał
drewnianą, rzeźbioną kasetkę. - Może tu coś znajdziesz.
Lily
wzięła od niego pudełko. Nie otworzyła kasetki od razu, ale
przeszła go kuchni. Dopiero gdy kasetka stała bezpiecznie na stole,
Lily otworzyła wieczko.
W
środku Lily znalazła złotą i srebrną biżuterię z wysadzaną
diamentami, rubinami i innymi kamieniami szlachetnymi.
-
Są piękne – szepnęła, ostrożnie przesuwając złotą
bransoletkę.
-
Należały do mojej mamy. Podobno są w rodzinie od pokoleń, ale ja
tam nie wiem.
-
Naprawdę mogę coś wybrać? - zapytała Lily. Nie mogła w to
uwierzyć. Jeszcze nigdy nie miała w rękach tak starej, pięknej i
drogiej biżuterii.
-
Jasne. Co tylko będzie ci pasować. Od śmierci rodziców tylko leży
i się kurzy. Przecież ja tego nie noszę – dodał ze śmiechem.
Lily
nie odpowiedziała, całkowicie przenosząc swoją uwagę na
biżuterię. Po długim oglądaniu złota i srebra wybrała złoty
łańcuszek, na którym wisiała złota róża z rubinem w środku.
Do tego dobrała złotą bransoletkę, która również była
wysadzana rubinami.
-
Dziękuję – powiedziała, obejmując Mike'a. - Obiecuję, że
oddam w nienaruszonym stanie.
W
tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi, zawiadamiając Mike'a i
Lily o przybyciu Jamesa.
-
Tylko się tym za bardzo nie przejmuj – upomniał ją Mike. - Baw
się dobrze.
Lily
wspięła się na palce i pocałowała go w policzek, po czym
pobiegła do drzwi. Gdy je otworzyła zobaczyła Jamesa. Był ubrany
w odświętny garnitur, a w prawej dłoni trzymał bukiet lilii.
Czarne włosy miał potargane jak zawsze, na twarzy oniemiały wyraz,
który pojawił się po zobaczeniu Lily.
-
Wyglądasz… przepięknie – wydusił z siebie w końcu. Wręczył
Lilce bukiet i pocałował ją w policzek.
-
Dziękuję – odpowiedziała Lily, zanurzając nos w kwiatach i
wdychając ich zapach. - Poczekaj chwilę, tylko gdzieś je włożę.
Wejdź.
Poszła
do kuchni z zamiarem znalezienia czegoś na kształt wazonu, chociaż
nie spodziewała się znaleźć czegoś takiego w domu zamieszkałym
przez dwóch studentów. Mike mile ją zaskoczył, bo, gdy tylko
weszła do kuchni, Mike nadstawił napełniony wazon. Lily
uśmiechnęła się z wdzięcznością i włożyła lilie do wazonu.
-
James, z uwagi, że nie ma tu jej ojca – powiedział Mike,
wskazując na Lily – ani nikogo innego w tym rodzaju, wezmę na
siebie obowiązek powiedzenia ci, że masz ją odprowadzić całą i
zdrową.
James
parsknął śmiechem.
-
Oczywiście. Nie spuszczę jej z oka – obiecał James, obejmując
Lily w pasie i całując ją w policzek.
-
No to bawcie się dobrze – dodał wyraźnie zadowolony z siebie
Mike.
Po
wyjściu z domu James od razu złapał Lily za rękę i teleportowali
się do Londynu.
-
Gdzie jesteśmy? - spytała Lilka, rozglądając się z
zaciekawieniem.
-
Zaraz zobaczysz – powiedział tajemniczo James.
Poprowadził
ją za zakręt. Tam ich oczom ukazał się zabytkowy budynek, który
Lily znała z wielu pocztówek i przewodników po mieście.
-
Czy to jest Her Majesty's Theatre?
- zapytała.
-
Oczywiście. I zaraz tam wejdziemy.
Nie
bacząc na zaskoczenie Lily poprowadził ją do teatru. W środku
szarmancko wziął od niej płaszcz, który natychmiast zaniósł do
szatni. Po chwili wrócił do
czekającej na niego Lily.
-
Masz mi sporo do wyjaśnienia – powiedziała dziewczyna.
-
Wiem. Ale będziemy mieć na to mnóstwo czasu.
-
Na co w ogóle przyszliśmy?
Zamiast
odpowiedzieć, James sięgnął do kieszeni po portfel i wyjął z
niego dwa bilety.
-
„Upiór w operze”? - spytała ze zdziwieniem Lily. - Skąd
wiedziałeś, że chcę na to pójść?
-
Nie mogę zdradzić swoich źródeł – odparł James.
Poszli
do wyznaczonej sali, gdzie, po uprzednim pokazaniu biletów, mogli
zająć miejsca. Lily była zachwycona, bo James kupił bilety na
najlepsze miejsca w teatrze – w loży znajdującej się dokładnie
naprzeciwko sceny.
-
Mamy jeszcze, dwadzieścia
minut – powiedział James, gdy już siedli. - Jak
się podoba niespodzianka?
-
Jest cudownie – westchnęła Lily. - Ale skąd wiedziałeś? I nie
wykręcaj się od odpowiedzi. W końcu sama się dowiem i…
-
Dobrze, już dobrze – poddał się James, unosząc ręce do góry.
- Remus kiedyś
o tym wspomniał. Ostatnio trochę pociągnąłem go za język i już
wiedziałem dokładnie, o co chodzi. Tylko
nie złość się na niego. Chciał dobrze.
„Kochany
Remus” pomyślała Lily. Nie miała zamiaru złościć się na
przyjaciela. Była pewna jego
dobrych intencji.
Spektakl
był wspaniały. Głosy aktorów
wprawiały Lily niemalże w trans. Gdy musical już się skończył,
Lily żałowała tylko jednego – że nie widziała „Upiora”
wcześniej.
-
Co teraz zrobimy? - spytała
Jamesa, gdy wyszli z teatru.
-
Możemy pójść na spacer –
zaproponował James, na co Lily bardzo chętnie przystała. Nie miała
najmniejszej ochoty wracać do domu, gdzie czekały ja grube medyczne
książki.
Po
krótkim namyśle postanowili St. James Park. Spacerowali wokół
stawu rozmawiając o wszystkim i o niczym.
-
Jakie przedstawienie jeszcze chciałabyś zobaczyć? - zapytał w
pewnym momencie James.
-
Nie wiem. Może „Les Miserables”? Byłam kiedyś na tym z
rodzicami i Petunią. Bardzo mi się podobało. Ale tobie chyba nie
przypadłoby do gustu.
-
A może nie. Zresztą to nieważne. Lily, z tobą poszedłbym nawet
do piekła.
Rozejrzał
się i, widząc, że w okolicy nie ma nikogo innego, zastąpił Lily
drogę. Spojrzał w zielone oczy dziewczyny i przyklęknął na jedno
kolano.
-
Lily, kocham cię odkąd w
pierwszej klasie rzuciłaś na mnie zaklęcie galaretowatych
nóg i po raz pierwszy kazałaś mi zostawić cię
w spokoju. Nie mogłem
przestać o tobie myśleć. Odkąd jesteś ze mną, czuję się,
jakby bujał w obłokach. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie i zostaniesz moją żoną?
Boskie. Końcówka... Ah, łezka mi się w oku zakreciła. Super rozdział, czuć tą miłość w powietrzu. Czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńLily to szczęściara. Też bym poszła do teatru na "Upiora". Ciekawe jak opiszesz ślub Lily i Jamesa?
OdpowiedzUsuńMoje trzecie oko mówi mi, że ślub Lily i Jamesa będzie w 35 rozdziale. I więcej nie zdradzę.
UsuńPozdrawiam
Tak sobie pomyślałam, że w chwili, kiedy James oświadczał się Lily i mówił o zaklęciu galaretowatych nóg, pewnie miał nogi jak z galarety. Chyba nie wyobrażam sobie, żeby mogła powiedzieć "nie". Oczywiście biorę pod uwagę taką możliwość, bo to Twoja wizja. Jak wiadomo, kiedyś do ich ślubu i tak dojdzie, ale kto wie po ilu próbach? W każdym razie oni wyglądają, jakby za sobą szaleli i gdybym ich nie "znała", to pewnie bym powiedziała, żeby trochę poczekali i nacieszyli się sobą bez zbędnych deklaracji, ale w tym przypadku wiem, że obojętnie kiedy powiedzą sobie tak, będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
/a-window-to-the-past/
W przeciwieństwie do większości moich bohaterów akurat James i Lily będą mieli stosunkowo łatwe życie miłosne. Co do reszty... cóż, nie mogę powiedzieć tego samego.
UsuńPozdrawiam
Hej, hej!
OdpowiedzUsuńW 35 rozdziale?! A to właściwie powinnam się cieszyć, jeszcze wiele reumatycznych chwil przed nimi ;P Wydaje mi się, że mogłaś spokojnie pociągnąć kontynuację, 'tak' jest tu oczywiste ;PPP I zabawne to było: kocham cię od kiedy rzuciłaś na mnie zaklęcie galaretowatych nóg ;P Można chyba śmiało powiedzieć, że to takie trochę 'ich zaklęcie' ;P Już wiemy czym go będzie Lily traktować jak nie będzie wynosił śmieci ;P
Weny i huncwotów ;)
niecnimarudersi.blogspot.com
Pamiętaj, że James i Lily nie są tu głównymi bohaterami. Reumatyczne chwile będą, ale nie tylko w udziałem tej pary. W końcu to opowiadanie o Remusie i Mike'u.
Usuń"Lily, kocham cię odkąd w pierwszej klasie rzuciłaś na mnie zaklęcie galaretowatych nóg i po raz pierwszy kazałaś mi zostawić cię w spokoju."
OdpowiedzUsuńCudowny fragment. Automatycznie na ustach pojawia się uśmiech.
Miłego dnia i pozdrawiam.
Margaret Black