a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział 16 – Pierwsze zabranie Zakonu Feniksa

Z dedykacją dla Alohomory Te - za nowy wystrój bloga

 Drugie szkolenie nie minęło już tak sprawnie, jak to pierwsze. Duży wpływ na to miał fakt, że poza Jamesem nikt nie znał zaklęć, które ćwiczyli. Poznawali najbardziej skomplikowane zaklęcia tarczy i Zaklęcie Węża, które oplata ofiarę, jak boa, uniemożliwiając jej jakąkolwiek obronę. Jednocześnie, w przeciwieństwie do Drętwoty i Petrificus Totalus, ofiara mogła się poruszać. Była tylko jakby związana. Według Fabiana było to bardzo przydatne zaklęcie, gdy trzeba było kogoś unieruchomić, ale zostawić przytomnym. Samego Węża ćwiczyli przez półtorej godziny, drugie tyle zajęło dopracowanie tarczy. Wobec tego Fabian odpuścił ćwiczenie następnego zaklęcia, Patronusa, do następnego szkolenia.

Remus robił wszystko, żeby skupić się na szkoleniu, ale nie było to proste. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu czuł zawroty głowy. Mimo to Remus ukrywał to głównie ze względu na Lily. Znowu był z nią w parze i nie chciał, żeby przez jego złe samopoczucie Lily mniej się nauczyła. Przecież każdy brak w wiedzy lub treningu mógł kosztować ją kiedyś życie.

Gdy Fabian stwierdził, że najwyższy czas aby rozejść się do domu, było już sporo po dziewiątej. Chwilę przed tym ustalili, że następne spotkanie ma odbyć się w sobotę koło czwartej.

- Kiepsko wyglądasz – powiedział Syriusz do Remusa po wyjściu z Kwatery Głównej.

- Naprawdę? - odparł Remus z ukrytym zdziwieniem. - A czuję się jeszcze gorzej.

Lily posłała Remusowi pełne zdziwienia spojrzenie.

- To dlaczego nic nie mówiłeś? - spytała. - Przecież moglibyśmy zrobić przerwę.

- Aż tak źle nie jest – skłamał Remus. - Poza tym każda przerwa może kosztować nas życie.

Przyspieszył kroku, chcąc zakończyć niezręczną rozmowę. Huncwoci podążyli za nim i bardzo dobrze, bo mniej więcej w połowie ścieżki Remus potknął się o wystający korzeń i uniknął uderzenia w ziemię tylko dzięki Jamesowi i Syriuszowi, którzy w porę go złapali.

- Rzeczywiście, nie jest w tobą źle – mruknął Syriusz, stawiając Remusa do pionu.

- To nic takiego – zapewnił go Remus, chociaż wiedział, że jest to bezcelowe.

Huncwoci zawsze wiedzieli, co się dzieje z Remusem. Jego tłumaczenia rzadko kiedy przemawiały do przyjaciół.

Po dojściu do drogi Peter pożegnał się z przyjaciółmi i teleportował do domu. Syriusz też wkrótce zawinął się do siebie, tłumacząc, że czeka na niego dziewczyna. Tylko James się ociągał.

- Remus, myślisz, że Mike wykopałby mnie, gdybym wpadł na noc? - zapytał w końcu.

Remus musiał zastanowić się, zanim dał odpowiedź. Pamiętał reakcję Mike'a, gdy przyprowadził Nat. A w zasadzie pamiętał, co Lily mu potem powiedziała. No ale bardzo dobrze znał stosunek Mike'a do Natalie.

- Raczej nie – stwierdził w końcu Remus.

Zależało mu na Jamesie, ale teraz zrobiłby wszystko, żeby znaleźć się w łóżku. Albo przynajmniej umknąć od księżycowego światła. Srebrne promienie coraz bardziej go osłabiały. James musiał to zobaczyć, bo złapał Remusa za ramię i teleportował się do Oxfordu. Remus zachwiał się przy lądowaniu, ale James zdołał utrzymać go w pionie.

- Z tobą naprawdę jest coraz gorzej – powiedział James, marszcząc czoło.

- Nie. Naprawdę – odpowiedział Remus słabym głosem, który nawet jego przestraszył.

Chwilę później obok nich aportowała się Lily. Schowała różdżkę i zaczęła przeszukiwać kieszenie. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu nic nie znalazła.

- Remus, masz może klucze? - spytała w końcu Lily.

- Jasne – odpowiedział Remus, wyjmując klucze w kieszeni kurtki.

Otworzył drzwi i wpuścił narzeczonych. Sam wszedł za nimi, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Jednocześnie w duchu narzekał na zaklęcia ochronne, które miały zabezpieczyć drzwi przed wszelkimi włamaniami, także tymi magicznymi. Zaklęcia te zostały założone półtorej roku wcześniej przez ojca Remusa. Wtedy obaj kuzyni nie byli do końca przekonani co do słuszności tego pomysłu, nawet w obliczu trwającej wojny. Teraz Remus lepiej rozumiał ojca.
Przechodząc obok pokoju Lily Remus usłyszał śmiechy zakochanych. Uśmiechnął się pod nosem. Cieszył się szczęściem Lily i Jamesa. W końcu byli mu najbliżsi.

~ * ~

Mimo przybycia do Kwatery Głównej na dwadzieścia minut przed zebraniem, spotkał już kilka osób. Początkowo myślał, że nie ma nikogo znajomego, ale szybko zauważył dwie kasztanowe czupryny. To dodało mu otuchy.

- Cześć, Fabian – przywitał się Remus, podchodząc do Prevetta.

Fabian obrócił się w jego stronę. Na Remusa spojrzał też drugi rudzielec – łudząco podobny do Fabiana.

- Się masz, Remus – odpowiedział Fabian, ściskając dłoń Remusa. - Poznaj mojego brata, Gideona.

- Witam – powiedział Gideon bez wahania uścisnął dłoń Remusa. Tylko to, że przestał mrugać zdradzało zwiększoną czujność.

Po chwili Fabian przedstawił bratu także Lily i Jamesa, którzy przyszli razem z Remusem (chociaż James narzekał, że nie ma potrzeby przychodzić tak wcześnie).

Fabian szybko zorientował się, że Remus nie czuje się swobodnie w otoczeniu tak wielu obcych i, co ważniejsze, świadomych jego choroby ludzi, dlatego przyjął sobie za punkt honoru wprowadzenia Remusa do Zakonu. Poza tym chłopak przecież był w jego grupie i Fabian zwyczajnie czuł się za niego odpowiedzialny. No i nie bez znaczenia był fakt, że naprawdę go lubił i nie chciał, żeby spotkały go jakieś nieprzyjemności w związku z jego chorobą.

Zebranie było dla Remusa istną drogą przez mękę. Nie dość, że duża ilość osób w sali powodowała, siłą rzeczy, taki gwar, że bardzo szybko nabawił się bólu głowy, nie dość, że z każdą minutą przybliżał się wschód pełnego księżyca, co samo w sobie wywoływało u niego paskudne samopoczucie, to jeszcze przez całe zebranie czuł na sobie spojrzenia innych członków Zakonu. Część z nich wyrażała zaciekawienie, inne były niechętne, kilka przestraszonych. Tylko jego przyjaciele i ojciec co chwila wymieniali nad nim zaniepokojone spojrzenia. Oni wiedzieli, jak wiele kosztuje Remusa usiedzenie w spokoju na zebraniu.

Pomijając ten niedogodności zebranie było naprawdę ciekawe. Dumbledore wprowadził nowo przyjętych w zadania Zakonu. Należało do nich śledzenie śmierciożerców (oczywiście w miarę skromnych możliwości), czynna walka ze zwolennikami Lorda Voldemorta, ochrona osób, których mogli poszukiwać śmierciożercy. Na tak niewiele osób w Zakonie było to bardzo dużo zadań.

Zebranie skończyło się na godzinę przed zachodem słońca, co było Remusowi bardzo na rękę. Miał dziwne wrażenie, że Dumbledore doskonale zdawał sobie z tego sprawę i specjalnie skrócił spotkanie. Wrażenie to wywołały zdziwione miny innych członków Zakonu, które pojawiły się po ogłoszenia końca spotkania. Kilka osób zerknęło ze zdziwieniem na zegarki.

Tuż przed wyjściem Fabian zaproponował, żeby zrobić grupowe zdjęcie. Wyjął z torby aparat który niemal od razu przejął ojciec Remusa.

- No to ustawcie się – polecił, wskazując na regały.

Remus najchętniej odpuściłby sobie pamiątkową fotografię, ale James złapał go za ramię i zaciągnął na miejsce. Remus po prostu nie miał siły szarpać się z nim. Miał już ochotę wrócić do domu, zamknąć się w piwnicy i czekać na wschód księżyca zwinięty pod ścianą. Ale nie mógł jeszcze wracać, więc ustawił się między Lilką a Fabianem i czekał, aż jego ojciec wreszcie zrobi to zdjęcie.

Na nieszczęście Remusa John musiał dosyć długo czekać na okazję do zrobienia fotografii, bo części osób znalezienie sobie miejsca sprawiał pewien problem. Gdy w końcu wszyscy się ustawili, błysnął flesz i zdjęcie było gotowe.

Remus od razu pożegnał się i wyszedł z Kwatery Głównej. Szybko zorientował się, że ktoś idzie za nim, więc trochę zwolnił kroku. Po chwili obok niego zaczął iść jego ojciec.

- Jak się czujesz? - zapytał John, patrząc z troską na jedynego syna.

- Znośnie – odpowiedział Remus. - Ale chciałbym się już położyć.

Szli przez chwilę w milczeniu. Remus widział, że ojciec chce mu coś powiedzieć, ale nie umie tego ubrać w słowa.

- Remus, może powinieneś spędzić pełnię w domu – powiedział w końcu John.

Remus pokręcił głową.

- Nie mogę. Mike by się zamartwił – odpowiedział z nutą wesołości w głosie.

- Remus, mówię poważnie.

- Ja też – przyznał Remus. - Poradzę sobie. To nie będzie moja pierwsza pełnia w Oxfordzie. Jest bezpiecznie.

- Nie martwię się o bezpieczeństwo, ale o wygodę. Łatwej byłoby ci w domu.

John nie skończył mówić, kiedy Remus zaczął kręcić głową.

- Nie. To naprawdę jest bez różnicy. Tato, doceniam twoją propozycję, ale nie. Nie chcę zawracać wam głowy. Macie dość własnych problemów. Naprawdę dam sobie radę. Mam Mike'a. Mam Lily. A przecież mama i tak będzie przychodzić z samego rana. Chyba że ją powstrzymasz.

- Jeżeli myślisz, że ktokolwiek jest w stanie powstrzymać twoją matkę…

- Nie myślę – przerwał mu Remus, wiedząc do czego zmierza jego ojciec. - Nie jestem tak naiwny.

- Pozwól chociaż, że pomogę ci wrócić do Oxfordu – zaproponował John.

W takich chwilach John Lupin widział, jak wiele jego syn odziedziczył po swojej matce. To nie była tylko zdolność do pochłaniania wiedzy, ale też upór. Nadal pamiętał, co przeżył w młodości ze swoją (wtedy) przyszłą żoną. To ona go znalazła. Co prawda w szkole mijali się na korytarzach, ale prawda była taka, że on, zadeklarowany Gryfon, nie zwracał zbytniej uwagi na młodszą o cztery lata Krukonkę. Dopiero kilka lat po ukończeniu szkoły przypadkowo wpadli na siebie na Pokątnej. John akurat był w pracy, pracował wtedy w Esach i Floresach, a Evelynne kupowała książki z młodszą siostrą, która szła do siódmej klasy. John, zajęty przeglądaniem rachunków, wpadł na Evelynne, wytrącając jej książki z rąk. Od razu rzucił się pozbierać leżące na podłodze tomy, jednocześnie przepraszając stojącą nad nim dziewczynę. Evelynne z uśmiechem (i lekkim rumieńcem) przyjęła książki, po czym poszła do kasy zapłacić. John był pewny, że więcej nie spotka ślicznej szatynki, ale następnego dnia Evelynne ponownie przyszła do księgarni, tym razem sama, i zaprosiła do do kawiarni, gdy już skończy pracę. John nie zgodził się, bo był już wtedy umówiony ze swoją dziewczyną, Eloise Oreiro. Evelynne wtedy opuściła, ale zaczęła dosyć często pojawiać się w Esach i Floresach, dzięki czemu szybko wyczuła moment, w którym Eloise rzuciła Johna. W ramionach Evelynne John znalazł ukojenie, a w jej sercu miłość. Szybko, bo niecały rok później, stanęli na ślubnym kobiercu. Evelynne była wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Po pół roku urodził się Remus. Jednak chłopiec nie był ich jedynym dzieckiem – dwa lata po narodzinach Remusa urodziła się malutka Angela, która jednak zmarła w wieku półtorej miesiąca (uzdrowiciele stwierdzili zespół śmierci łóżeczkowej), a niedługo później Evelynne znowu była w ciąży, jednak poroniła. Po poronieniu uzdrowiciele orzekli, że Evelynne nie będzie mogła mieć więcej dzieci, dlatego Lupinowie całą swoją uwagę zwrócili na pierworodnego, chociaż nigdy go nie rozpieszczali. Gdy Remus został ukąszony przez wilkołaka ani Evelynne, ani John nie poddali się. Ze wszystkich sił próbowali pomóc synowi, ale też żyć w miarę normalnie. Wiedzieli, że traktowanie choroby syna jako coś złego i budzącego wstręt mogło bardzo poważnie zachwiać psychiką sześcioletniego chłopca.

~ * ~

Po powrocie do domu, Remus niemal od razu zamknął się w piwnicy. Nie dlatego, że jakoś specjalnie spieszyło mu się do tego pomieszczenia, ale tam mógł ze spokojem położyć się w półśnie czekać na przemianę. Bał się, jak zawsze, ale nie pozwalał temu strachowi nad sobą zapanować. Przecież to nie przyniosłoby niczego dobrego. Tylko zszarpałby sobie nerwy. On chciał tylko spokoju.

Nie spodziewał się nikogo, dlatego zdziwił się, gdy na kilka minut przed wschodem księżyca zamek w drzwiach zazgrzytał, a drzwi otworzyły się. Do piwnicy wszedł Syriusz Black. Rozejrzał się i, gdy znalazł Remusa w niemal ciemnym pomieszczeniu, podszedł do niego i usiadł obok.

- Co ty tu robisz? - zapytał Remus.

Mówił tak cicho, że Syriusz musiał bardzo się wsłuchać, żeby usłyszeć głos przyjaciela.

- No jak to co? Spodziewałeś się, że zostawimy się samego? Tylko nic nie mów! Nie męcz się dodatkowo. Mam cię przeprosić, że jestem tylko ja, ale Glizdogon musiał wracać do mamy, podobno jest w szpitalu, a Rogacz chyba ma spotkanie z rodzicami Rudej. Bardzo nalegali, żeby się pojawił. Nie mógł im odmówić. No więc jestem tylko ja. No i Mike na górze. A właśnie! Miałem zamknąć drzwi.

Remus patrzył, jak Syriusz podchodzi do drzwi i najpierw zamyka je na klucz, a potem zakłada zaklęcia obronne. Nie czuł żalu do Petera i Jamesa za ich nieobecność. W końcu mieli swoje życie, swoje problemy i, na Melina, nie mieli obowiązku bawić wilkołaka podczas pełni. Na przykład miesiąc wcześniej żaden z nich nie mógł przyjść, nawet na jedną noc i Remus to rozumiał. Zresztą, co tu dużo mówić, gdyby on miał wybór, też wolałby być gdzie indziej.

- Możesz być spokojny – powiedział Syriusz, widząc w mroku czujne oczy Remusa. - Cały czas tu będę. Nikomu nic się nie stanie.

Upewniwszy się, że wszystko jest dokładnie zabezpieczone, Syriusz przymknął uczy i mocno się skupił. Po chwili zmienił się w dużego, czarnego psa, który, wesoło merdając ogonem, podszedł do Remusa i położył się obok niego.

- Dziękuję – szepnął Remus, wczepiając dłoń w gęstą sierść na grzbiecie Syriusza.

Leżeli tak obok siebie dopóki światło księżyca nie wpadło do piwnicy przez niewielkie okno. Remus momentalnie poczuł, jakby tysiące, miliony igieł wbijało się w każdy kawałek jego skóry. Nie trwało to długo. Bolesne szarpnięcie poderwało go z ziemi. Krzyknął, próbując w ten sposób znaleźć ujście dla bólu. Ruchy w stawach, wyciąganie się kości, wyginanie czaszki sprawiało Remusowi niewyobrażalny dla zwykłego człowieka ból, dlaczego Remus zawsze miał nadzieję, że szybko traci przytomność. Gdy już tak się stało, nawet jeżeli czuł ból, to go nie pamiętał.

4 komentarze:

  1. Ojejku, szablon jest mega, a Remus po lewej rozkłada na łopatki z tym swoim cudownym uśmiechem ♥
    To zdjęcie, od razu przypomniała mi się część "zakonu"! eh wspomnienia..
    i co tam jeszcze... raz jeszcze, ojejku, Syriusz, prawdziwy przyjaciel! To ogromny skarb mieć obok siebie kogoś, kto jest z tobą w najgorszych chwilach...
    Wybacz, że tak "nijako", ale święta, szkoła i choroba... Ale czytam i naprawdę strasznie mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się - szablon jest wspaniały.
      Taki przyjaciel jak Syriusz to skarb...Przynajmniej do czasu, ale o tym ćśś.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Hej ;)
    Mam deja vu ;P
    Fakt, że tylko Syriusz pojawił się w pełnię u Remusa i twoja odpowiedź na komentarz Lucy skusiły mnie do pewnej refleksji. Zawsze zastanawiałam się jak to się stało, że Black niesłusznie oskarżony spędził tyle lat w Azkabanie, a Remus nawet nie kiwnął palcem by poznać prawdę. Rozumiem, że na początku musiał być rozżalony po utracie dwójki przyjaciół i wściekły, ale nie wierzę by ani razu nie pojawiły się w nim jakiekolwiek wątpliwości, przecież tyle lat spędził z Syriuszem, dobrze wiedział jak ten kochał Jamesa... Szkoda, że tyle lat musiało minąć nim prawda wyszła na jaw. Syriusz sam musiał zawalczyć o sprawiedliwość, nawet nie wyobrażam sobie jaki samotny czuł się w celi...
    Eh, cóż, pozdrawiam i życzę weny oraz huncwotów, a przede wszystkim wesołych świąt ;)

    niecnimarudersi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się nad tym zastanawiałam. I dlatego będę musiała (a właściwie muszę, bo właśnie piszę rozdziały, których akcja dzieje się tuż przed pamiętną Nocą Duchów) zrobić coś, co łamie mi serce. Ale, niestety, nie umiem inaczej wyjaśnić tego, co się później stało. Więcej nie powiem, żeby nie spojlerować, ale jeżeli ktoś chce, żeby mu uchyliła rąbka tajemnicy, to zaprasza, na mojego maila wariatka3@op.pl. Według moich obliczeń rozdziały, które piszę obecnie pojawią się mniej więcej za rok.
      Pozdrawiam i wesołych świąt

      Usuń

Obserwatorzy