Z dedykacją dla Alohomory Te - za nowy wystrój bloga
Drugie szkolenie nie minęło już tak sprawnie, jak to pierwsze. Duży wpływ na to miał fakt, że poza Jamesem nikt nie znał zaklęć, które ćwiczyli. Poznawali najbardziej skomplikowane zaklęcia tarczy i Zaklęcie Węża, które oplata ofiarę, jak boa, uniemożliwiając jej jakąkolwiek obronę. Jednocześnie, w przeciwieństwie do Drętwoty i Petrificus Totalus, ofiara mogła się poruszać. Była tylko jakby związana. Według Fabiana było to bardzo przydatne zaklęcie, gdy trzeba było kogoś unieruchomić, ale zostawić przytomnym. Samego Węża ćwiczyli przez półtorej godziny, drugie tyle zajęło dopracowanie tarczy. Wobec tego Fabian odpuścił ćwiczenie następnego zaklęcia, Patronusa, do następnego szkolenia.
Remus
robił wszystko, żeby skupić się na szkoleniu, ale nie było to
proste. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu czuł zawroty głowy.
Mimo to Remus ukrywał to głównie ze względu na Lily. Znowu był z
nią w parze i nie chciał, żeby przez jego złe samopoczucie Lily
mniej się nauczyła. Przecież każdy brak w wiedzy lub treningu
mógł kosztować ją kiedyś życie.
Gdy
Fabian stwierdził, że najwyższy czas aby rozejść się do domu,
było już sporo po dziewiątej. Chwilę przed tym ustalili, że
następne spotkanie ma odbyć się w sobotę koło czwartej.
-
Kiepsko wyglądasz – powiedział Syriusz do Remusa po wyjściu z
Kwatery Głównej.
-
Naprawdę? - odparł Remus z ukrytym zdziwieniem. - A czuję się
jeszcze gorzej.
Lily
posłała Remusowi pełne zdziwienia spojrzenie.
-
To dlaczego nic nie mówiłeś? - spytała. - Przecież moglibyśmy
zrobić przerwę.
-
Aż tak źle nie jest – skłamał Remus. - Poza tym każda przerwa
może kosztować nas życie.
Przyspieszył
kroku, chcąc zakończyć niezręczną rozmowę. Huncwoci podążyli
za nim i bardzo dobrze, bo mniej więcej w połowie ścieżki Remus
potknął się o wystający korzeń i uniknął uderzenia w ziemię
tylko dzięki Jamesowi i Syriuszowi, którzy w porę go złapali.
-
Rzeczywiście, nie jest w tobą źle – mruknął Syriusz, stawiając
Remusa do pionu.
-
To nic takiego – zapewnił go Remus, chociaż wiedział, że jest
to bezcelowe.
Huncwoci
zawsze wiedzieli, co się dzieje z Remusem. Jego tłumaczenia rzadko
kiedy przemawiały do przyjaciół.
Po
dojściu do drogi Peter pożegnał się z przyjaciółmi i
teleportował do domu. Syriusz też wkrótce zawinął się do
siebie, tłumacząc, że czeka na niego dziewczyna. Tylko James się
ociągał.
-
Remus, myślisz, że Mike wykopałby mnie, gdybym wpadł na noc? -
zapytał w końcu.
Remus
musiał zastanowić się, zanim dał odpowiedź. Pamiętał reakcję
Mike'a, gdy przyprowadził Nat. A w zasadzie pamiętał, co Lily mu
potem powiedziała. No ale bardzo dobrze znał stosunek Mike'a do
Natalie.
-
Raczej nie – stwierdził w końcu Remus.
Zależało
mu na Jamesie, ale teraz zrobiłby wszystko, żeby znaleźć się w
łóżku. Albo przynajmniej umknąć od księżycowego światła.
Srebrne promienie coraz bardziej go osłabiały. James musiał to
zobaczyć, bo złapał Remusa za ramię i teleportował się do
Oxfordu. Remus zachwiał się przy lądowaniu, ale James zdołał
utrzymać go w pionie.
-
Z tobą naprawdę jest coraz gorzej – powiedział James, marszcząc
czoło.
-
Nie. Naprawdę – odpowiedział Remus słabym głosem, który nawet
jego przestraszył.
Chwilę
później obok nich aportowała się Lily. Schowała różdżkę i
zaczęła przeszukiwać kieszenie. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu
nic nie znalazła.
-
Remus, masz może klucze? - spytała w końcu Lily.
-
Jasne – odpowiedział Remus, wyjmując klucze w kieszeni kurtki.
Otworzył
drzwi i wpuścił narzeczonych. Sam wszedł za nimi, dokładnie
zamykając za sobą drzwi. Jednocześnie w duchu narzekał na
zaklęcia ochronne, które miały zabezpieczyć drzwi przed wszelkimi
włamaniami, także tymi magicznymi. Zaklęcia te zostały założone
półtorej roku wcześniej przez ojca Remusa. Wtedy obaj kuzyni nie
byli do końca przekonani co do słuszności tego pomysłu, nawet w
obliczu trwającej wojny. Teraz Remus lepiej rozumiał ojca.
Przechodząc
obok pokoju Lily Remus usłyszał śmiechy zakochanych. Uśmiechnął
się pod nosem. Cieszył się szczęściem Lily i Jamesa. W końcu
byli mu najbliżsi.
~
* ~
Mimo
przybycia do Kwatery Głównej na dwadzieścia minut przed zebraniem,
spotkał już kilka osób. Początkowo myślał, że nie ma nikogo
znajomego, ale szybko zauważył dwie kasztanowe czupryny. To dodało
mu otuchy.
-
Cześć, Fabian – przywitał się Remus, podchodząc do Prevetta.
Fabian
obrócił się w jego stronę. Na Remusa spojrzał też drugi
rudzielec – łudząco podobny do Fabiana.
-
Się masz, Remus – odpowiedział Fabian, ściskając dłoń Remusa.
- Poznaj mojego brata, Gideona.
-
Witam – powiedział Gideon bez wahania uścisnął dłoń Remusa.
Tylko to, że przestał mrugać zdradzało zwiększoną czujność.
Po
chwili Fabian przedstawił bratu także Lily i Jamesa, którzy
przyszli razem z Remusem (chociaż James narzekał, że nie ma
potrzeby przychodzić tak wcześnie).
Fabian
szybko zorientował się, że Remus nie czuje się swobodnie w
otoczeniu tak wielu obcych i, co ważniejsze, świadomych jego
choroby ludzi, dlatego przyjął sobie za punkt honoru wprowadzenia
Remusa do Zakonu. Poza tym chłopak przecież był w jego grupie i
Fabian zwyczajnie czuł się za niego odpowiedzialny. No i nie bez
znaczenia był fakt, że naprawdę go lubił i nie chciał, żeby
spotkały go jakieś nieprzyjemności w związku z jego chorobą.
Zebranie
było dla Remusa istną drogą przez mękę. Nie dość, że duża
ilość osób w sali powodowała, siłą rzeczy, taki gwar, że
bardzo szybko nabawił się bólu głowy, nie dość, że z każdą
minutą przybliżał się wschód pełnego księżyca, co samo w
sobie wywoływało u niego paskudne samopoczucie, to jeszcze przez
całe zebranie czuł na sobie spojrzenia innych członków Zakonu.
Część z nich wyrażała zaciekawienie, inne były niechętne,
kilka przestraszonych. Tylko jego przyjaciele i ojciec co chwila
wymieniali nad nim zaniepokojone spojrzenia. Oni wiedzieli, jak wiele
kosztuje Remusa usiedzenie w spokoju na zebraniu.
Pomijając
ten niedogodności zebranie było naprawdę ciekawe. Dumbledore
wprowadził nowo przyjętych w zadania Zakonu. Należało do nich
śledzenie śmierciożerców (oczywiście w miarę skromnych
możliwości), czynna walka ze zwolennikami Lorda Voldemorta, ochrona
osób, których mogli poszukiwać śmierciożercy. Na tak niewiele
osób w Zakonie było to bardzo dużo zadań.
Zebranie
skończyło się na godzinę przed zachodem słońca, co było
Remusowi bardzo na rękę. Miał dziwne wrażenie, że Dumbledore
doskonale zdawał sobie z tego sprawę i specjalnie skrócił
spotkanie. Wrażenie to wywołały zdziwione miny innych członków
Zakonu, które pojawiły się po ogłoszenia końca spotkania. Kilka
osób zerknęło ze zdziwieniem na zegarki.
Tuż
przed wyjściem Fabian zaproponował, żeby zrobić grupowe zdjęcie.
Wyjął z torby aparat który niemal od razu przejął ojciec Remusa.
-
No to ustawcie się – polecił, wskazując na regały.
Remus
najchętniej odpuściłby sobie pamiątkową fotografię, ale James
złapał go za ramię i zaciągnął na miejsce. Remus po prostu nie
miał siły szarpać się z nim. Miał już ochotę wrócić do domu,
zamknąć się w piwnicy i czekać na wschód księżyca zwinięty
pod ścianą. Ale nie mógł jeszcze wracać, więc ustawił się
między Lilką a Fabianem i czekał, aż jego ojciec wreszcie zrobi
to zdjęcie.
Na
nieszczęście Remusa John musiał dosyć długo czekać na okazję
do zrobienia fotografii, bo części osób znalezienie sobie miejsca
sprawiał pewien problem. Gdy w końcu wszyscy się ustawili, błysnął
flesz i zdjęcie było gotowe.
Remus
od razu pożegnał się i wyszedł z Kwatery Głównej. Szybko
zorientował się, że ktoś idzie za nim, więc trochę zwolnił
kroku. Po chwili obok niego zaczął iść jego ojciec.
-
Jak się czujesz? - zapytał John, patrząc z troską na jedynego
syna.
-
Znośnie – odpowiedział Remus. - Ale chciałbym się już położyć.
Szli
przez chwilę w milczeniu. Remus widział, że ojciec chce mu coś
powiedzieć, ale nie umie tego ubrać w słowa.
-
Remus, może powinieneś spędzić pełnię w domu – powiedział w
końcu John.
Remus
pokręcił głową.
-
Nie mogę. Mike by się zamartwił – odpowiedział z nutą
wesołości w głosie.
-
Remus, mówię poważnie.
-
Ja też – przyznał Remus. - Poradzę sobie. To nie będzie moja
pierwsza pełnia w Oxfordzie. Jest bezpiecznie.
-
Nie martwię się o bezpieczeństwo, ale o wygodę. Łatwej byłoby
ci w domu.
John
nie skończył mówić, kiedy Remus zaczął kręcić głową.
-
Nie. To naprawdę jest bez różnicy. Tato, doceniam twoją
propozycję, ale nie. Nie chcę zawracać wam głowy. Macie dość
własnych problemów. Naprawdę dam sobie radę. Mam Mike'a. Mam
Lily. A przecież mama i tak będzie przychodzić z samego rana.
Chyba że ją powstrzymasz.
-
Jeżeli myślisz, że ktokolwiek jest w stanie powstrzymać twoją
matkę…
-
Nie myślę – przerwał mu Remus, wiedząc do czego zmierza jego
ojciec. - Nie jestem tak naiwny.
-
Pozwól chociaż, że pomogę ci wrócić do Oxfordu – zaproponował
John.
W
takich chwilach John Lupin widział, jak wiele jego syn odziedziczył
po swojej matce. To nie była tylko zdolność do pochłaniania
wiedzy, ale też upór. Nadal pamiętał, co przeżył w młodości
ze swoją (wtedy) przyszłą żoną. To ona go znalazła. Co prawda w
szkole mijali się na korytarzach, ale prawda była taka, że on,
zadeklarowany Gryfon, nie zwracał zbytniej uwagi na młodszą o
cztery lata Krukonkę. Dopiero kilka lat po ukończeniu szkoły
przypadkowo wpadli na siebie na Pokątnej. John akurat był w pracy,
pracował wtedy w Esach i Floresach, a Evelynne kupowała książki z
młodszą siostrą, która szła do siódmej klasy. John, zajęty
przeglądaniem rachunków, wpadł na Evelynne, wytrącając jej
książki z rąk. Od razu rzucił się pozbierać leżące na
podłodze tomy, jednocześnie przepraszając stojącą nad nim
dziewczynę. Evelynne z uśmiechem (i lekkim rumieńcem) przyjęła
książki, po czym poszła do kasy zapłacić. John był pewny, że
więcej nie spotka ślicznej szatynki, ale następnego dnia Evelynne
ponownie przyszła do księgarni, tym razem sama, i zaprosiła do do
kawiarni, gdy już skończy pracę. John nie zgodził się, bo był
już wtedy umówiony ze swoją dziewczyną, Eloise Oreiro. Evelynne
wtedy opuściła, ale zaczęła dosyć często pojawiać się w Esach
i Floresach, dzięki czemu szybko wyczuła moment, w którym Eloise
rzuciła Johna. W ramionach Evelynne John znalazł ukojenie, a w jej
sercu miłość. Szybko, bo niecały rok później, stanęli na
ślubnym kobiercu. Evelynne była wtedy w trzecim miesiącu ciąży.
Po pół roku urodził się Remus. Jednak chłopiec nie był ich
jedynym dzieckiem – dwa lata po narodzinach Remusa urodziła się
malutka Angela, która jednak zmarła w wieku półtorej miesiąca
(uzdrowiciele stwierdzili zespół śmierci łóżeczkowej), a
niedługo później Evelynne znowu była w ciąży, jednak poroniła.
Po poronieniu uzdrowiciele orzekli, że Evelynne nie będzie mogła
mieć więcej dzieci, dlatego Lupinowie całą swoją uwagę zwrócili
na pierworodnego, chociaż nigdy go nie rozpieszczali. Gdy Remus
został ukąszony przez wilkołaka ani Evelynne, ani John nie poddali
się. Ze wszystkich sił próbowali pomóc synowi, ale też żyć w
miarę normalnie. Wiedzieli, że traktowanie choroby syna jako coś
złego i budzącego wstręt mogło bardzo poważnie zachwiać
psychiką sześcioletniego chłopca.
~
* ~
Po
powrocie do domu, Remus niemal od razu zamknął się w piwnicy. Nie
dlatego, że jakoś specjalnie spieszyło mu się do tego
pomieszczenia, ale tam mógł ze spokojem położyć się w półśnie
czekać na przemianę. Bał się, jak zawsze, ale nie pozwalał temu
strachowi nad sobą zapanować. Przecież to nie przyniosłoby
niczego dobrego. Tylko zszarpałby sobie nerwy. On chciał tylko
spokoju.
Nie
spodziewał się nikogo, dlatego zdziwił się, gdy na kilka minut
przed wschodem księżyca zamek w drzwiach zazgrzytał, a drzwi
otworzyły się. Do piwnicy wszedł Syriusz Black. Rozejrzał się i,
gdy znalazł Remusa w niemal ciemnym pomieszczeniu, podszedł do
niego i usiadł obok.
-
Co ty tu robisz? - zapytał Remus.
Mówił
tak cicho, że Syriusz musiał bardzo się wsłuchać, żeby usłyszeć
głos przyjaciela.
-
No jak to co? Spodziewałeś się, że zostawimy się samego? Tylko
nic nie mów! Nie męcz się dodatkowo. Mam cię przeprosić, że
jestem tylko ja, ale Glizdogon musiał wracać do mamy, podobno jest
w szpitalu, a Rogacz chyba ma spotkanie z rodzicami Rudej. Bardzo
nalegali, żeby się pojawił. Nie mógł im odmówić. No więc
jestem tylko ja. No i Mike na górze. A właśnie! Miałem zamknąć
drzwi.
Remus
patrzył, jak Syriusz podchodzi do drzwi i najpierw zamyka je na
klucz, a potem zakłada zaklęcia obronne. Nie czuł żalu do Petera
i Jamesa za ich nieobecność. W końcu mieli swoje życie, swoje
problemy i, na Melina, nie mieli obowiązku bawić wilkołaka podczas
pełni. Na przykład miesiąc wcześniej żaden z nich nie mógł
przyjść, nawet na jedną noc i Remus to rozumiał. Zresztą, co tu
dużo mówić, gdyby on miał wybór, też wolałby być gdzie
indziej.
-
Możesz być spokojny – powiedział Syriusz, widząc w mroku czujne
oczy Remusa. - Cały czas tu będę. Nikomu nic się nie stanie.
Upewniwszy
się, że wszystko jest dokładnie zabezpieczone, Syriusz przymknął
uczy i mocno się skupił. Po chwili zmienił się w dużego,
czarnego psa, który, wesoło merdając ogonem, podszedł do Remusa i
położył się obok niego.
-
Dziękuję – szepnął Remus, wczepiając dłoń w gęstą sierść
na grzbiecie Syriusza.
Leżeli
tak obok siebie dopóki światło księżyca nie wpadło do piwnicy
przez niewielkie okno. Remus momentalnie poczuł, jakby tysiące,
miliony igieł wbijało się w każdy kawałek jego skóry. Nie
trwało to długo. Bolesne szarpnięcie poderwało go z ziemi.
Krzyknął, próbując w ten sposób znaleźć ujście dla bólu.
Ruchy w stawach, wyciąganie się kości, wyginanie czaszki sprawiało
Remusowi niewyobrażalny dla zwykłego człowieka ból, dlaczego
Remus zawsze miał nadzieję, że szybko traci przytomność. Gdy już
tak się stało, nawet jeżeli czuł ból, to go nie pamiętał.
Ojejku, szablon jest mega, a Remus po lewej rozkłada na łopatki z tym swoim cudownym uśmiechem ♥
OdpowiedzUsuńTo zdjęcie, od razu przypomniała mi się część "zakonu"! eh wspomnienia..
i co tam jeszcze... raz jeszcze, ojejku, Syriusz, prawdziwy przyjaciel! To ogromny skarb mieć obok siebie kogoś, kto jest z tobą w najgorszych chwilach...
Wybacz, że tak "nijako", ale święta, szkoła i choroba... Ale czytam i naprawdę strasznie mi się podoba!
Zgadzam się - szablon jest wspaniały.
UsuńTaki przyjaciel jak Syriusz to skarb...Przynajmniej do czasu, ale o tym ćśś.
Pozdrawiam
Hej ;)
OdpowiedzUsuńMam deja vu ;P
Fakt, że tylko Syriusz pojawił się w pełnię u Remusa i twoja odpowiedź na komentarz Lucy skusiły mnie do pewnej refleksji. Zawsze zastanawiałam się jak to się stało, że Black niesłusznie oskarżony spędził tyle lat w Azkabanie, a Remus nawet nie kiwnął palcem by poznać prawdę. Rozumiem, że na początku musiał być rozżalony po utracie dwójki przyjaciół i wściekły, ale nie wierzę by ani razu nie pojawiły się w nim jakiekolwiek wątpliwości, przecież tyle lat spędził z Syriuszem, dobrze wiedział jak ten kochał Jamesa... Szkoda, że tyle lat musiało minąć nim prawda wyszła na jaw. Syriusz sam musiał zawalczyć o sprawiedliwość, nawet nie wyobrażam sobie jaki samotny czuł się w celi...
Eh, cóż, pozdrawiam i życzę weny oraz huncwotów, a przede wszystkim wesołych świąt ;)
niecnimarudersi.blogspot.com
Też się nad tym zastanawiałam. I dlatego będę musiała (a właściwie muszę, bo właśnie piszę rozdziały, których akcja dzieje się tuż przed pamiętną Nocą Duchów) zrobić coś, co łamie mi serce. Ale, niestety, nie umiem inaczej wyjaśnić tego, co się później stało. Więcej nie powiem, żeby nie spojlerować, ale jeżeli ktoś chce, żeby mu uchyliła rąbka tajemnicy, to zaprasza, na mojego maila wariatka3@op.pl. Według moich obliczeń rozdziały, które piszę obecnie pojawią się mniej więcej za rok.
UsuńPozdrawiam i wesołych świąt