Z dedykacją dla Tsuki-chan
Z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia
Tuż
po zebraniu James zabrał Lily do domu jej rodziców. Dotąd nie
poznał państwa Evans, widział ich tylko przelotnie na dworcu
King's Cross gdy wyjeżdżał lub wracał ze szkoły. Tak samo było
ze starszą córką Evansów, zamężną już Petunią, która według
słów Lily również miała być na kolacji.
Mimo
wszystko James nie czuł radości. Szedł na tą kolację tylko ze
względu na Lily. Wolałby być teraz w Oxfordzie i razem z Syriuszem
pilnować Remusa w czasie przemiany. Miesiąc temu nie mógł
towarzyszyć przyjacielowi, bo miał w tym czasie egzaminy. Wiedział
też, że Syriusza również nie było, bo chorował na grypę. A
przecież sam Peter nie mógł towarzyszyć Remusowi. Dla małego
szczura spotkanie sam na sam z wilkołakiem mogło być zbyt
niebezpieczne.
-
James, rozluźnij się – poprosiła Lily.
-
Staram się – odpowiedział James.
Lily
zerknęła z niepokojem na księżyc, który dopiero co wzniósł się
ponad horyzontem.
-
Ja też się o niego martwię – wyznała.
Dom
rodziców Lily był parterowym budynkiem pomalowanym na przyjemny,
bladoróżowy kolor. W oknach widać było białe firanki. Przed
domem był ogródek, obecnie odrobinę zdechły, który został
otoczony białym, drewnianym płotkiem. Na parkingu przed garażem
stały dwa samochody: czarny Ford, który według słów Lily należał
do jej ojca, oraz drugi samochód nieznanej Jamowi marki (ale on się
nie znał na samochodach) koloru ślizgońskiej zieleni.
-
Będzie dobrze – mruknął James bardziej do siebie niż do Lily.
Lily
uśmiechnęła się pokrzepiająco do narzeczonego i zapukała do
drzwi rodzinnego domu. Po krótkiej chwili drzwi się otworzyły.
Stanęła w nich matka Lily – wysoka, szczupła, zielonooka
kobieta. Miała pociągłą twarz, którą okalały krótkie,
kasztanowe włosy. Na widok córki na jej twarzy pojawił się
szeroki uśmiech, który przypominał Jamesowi uśmiech Lily.
-
A ty to pewnie James, prawda? - zapytała matka Lily po przywitaniu z
córką. - Jestem Temperence Evans.
Podała
Jamesowi dłoń. Potter ujął ją i pocałował w wierzch. Matka
Lily otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
-
James Potter. Mimo mi panią poznać.
Pani
Evans wprowadziła Lily i Jamesa do domu. Doszli do dużego
pomieszczenia, który łączył funkcje salonu, kuchni i jadalni.
Przy stole siedziały już trzy osoby. Najbliżej wejścia siedział
około pięćdziesięcioletni mężczyzna, odrobinę przy kości.
Miał starannie ułożone ciemne włosy, poprzetykane nitkami
siwizny. Na jego widok James odruchowo potarmosił grzywkę. Ojciec
Lily rozmawiał z dwójką młodych ludzi. Dwudziestoletnia
dziewczyna, jak się domyślił James była to siostra Lily,
siedziała obok na oko starszego od niej o jakieś cztery lata
otyłego chłopaka. To on pierwszy zauważył nowo przybyłych,
kierując na nich niechętne spojrzenie. Podążając za jego
spojrzeniem, odwrócił się ojciec Lily. Jego twarz rozjaśniła się
na widok młodszej córki.
-
Lily, kochana – powiedział, wstając od stołu.
Podszedł
do Lily i przytulił ją. Lily także objęła ojca.
-
Tato, chciałabym ci przedstawić mojego narzeczonego – powiedziała
Lily, odsuwając się od taty. - Oto James Potter. James, to mój
tata Stephen Evans.
-
Miło mi pana poznać – powiedział James, ściskając żylastą
dłoń pana Evansa.
-
Jaki tam „pan”? - zapytał Stephen z udawanym oburzeniem. -
Jeżeli ci to nie przeszkadza możemy mówić sobie po imieniu.
-
Nie mam nic przeciwko – zgodził się bez wahania James. Taki układ
był mu bardzo na rękę. Podał Stephenowi ozdobną torebkę, w
której znajdowała się kupiona rano butelka wina. James uznał, że
nie wypada iść na pierwsze spotkanie do przyszłych teściów z
pustymi rękoma.
-
Siadajcie – nakazała mama Lily. - Zaraz zaczynamy jeść.
-
Pomóc ci? - zapytała Lily.
James
zobaczył, że siostra Lily zmarszczyła brwi na jej słowa. Pani
Evans też to zauważyła.
-
Nie. Nie trzeba – odpowiedziała ugodowym tonem. - Poradzę sobie.
Kilka
minut później cała szóstka siedziała już przy zastawionym
stole. Ku wielkiemu niezadowoleniu Temperence panowała nieprzyjemnie
nerwowa atmosfera. Lily siedziała tuż obok ojca, zaraz za nią
James. Naprzeciwko nich siedzieli Petunia i Vernon. Starsza z sióstr
ze wszystkich sił unikała patrzenia na Lily i Jamesa. Vernon, mimo
początkowej niechęci, zaczynał powoli zerkać na młodego Pottera
z zaciekawieniem. Temperence naszła nieśmiała myśl, że może jej
zięć pomorze wybudować pomost między skłóconymi siostrami.
Chciała mu pomóc.
-
Więc… James, czym się zajmujesz? - spytała nieśmiało i od razu
zganiła się w duchu za tak banalne rozpoczęcie rozmowy.
-
Studiuję – odpowiedział James. - Chcę być aurorem.
Państwo
Evans popatrzyli na Lily ze zdezorientowaniem. Z kolei Petunia
prychnęła z wyższością.
-
Aurorzy to tak jakby czarodziejska policja śledcza. Tylko do
poważnych przestępstw – pospieszyła z wyjaśnieniem Lily. W jej
głosie słychać było dumę z narzeczonego.
-
Gratuluję ambicji – powiedział Stephen. - Ale chyba nie możecie
widywać się zbyt często, prawda? Ty w Londynie, a Lily w
Oxfordzie.
-
Widujemy się w weekendy – wyjaśnił James. - A nawet jeżeli nie
mogę przyjechać, to pociesza mnie pewność, że i tak z Lily
wszystko w porządku.
-
A skąd niby ta pewność? - zapytała Petunia.
Starsza
siostra Lily sprawiała wrażenie, że jest zła na siebie za to, że
wyrwało jej się to pytanie. Jamesa nie zbiło to z tropu.
-
Od jakiegoś czasu Lily mieszka u jednego z moich najlepszych
przyjaciół.
Momentalnie
zorientował się, że popełnił gafę. Pełne zdziwienia miny
Evansów uświadomiły mu, że Lily nie zdążyła powiedzieć
rodzicom o przeprowadzce.
-
Lily, możesz nam to wyjaśnić? - zapytał Stephen. Był bardziej
zaniepokojony niż zły.
Zanim
Lily odpowiedziała ojcu, posłała Jamesowi wściekłe spojrzenie.
Dla podkreślenia tego, kopnęła go też pod stołem.
-
Miałam małe problemy w akademiku, więc się wyprowadziłam.
Początkowo myślałam, że uda mi się wynająć jakieś mieszkanie,
ale zanim by to nastąpiło chciałam zatrzymać się u Remusa. Też
studiuje w Oxfordzie. Mieszka u swojego kuzyna, którego zresztą też
całkiem dobrze znam, więc nie bałam się zostać tam na noc czy
dwie. Tylko, że gdy dowiedzieli się, że wyniosłam się z
akademiku kategorycznie zabronili mi włóczenia się po kwaterach.
Stwierdzili, że mają wolny pokój i nie wypuszczą mnie do obcych
ludzi. Nie miałam serca im odmówić. A to było jakieś dwa
tygodnie temu i nie miałam szans, żeby wam powiedzieć. Poza tym…
wyszłam z założenia, że, skoro znacie Remusa, nie będziecie
mieli nic przeciwko.
James
był pod wrażeniem tego, jak sprawnie Lily wybrnęła z trudnej
sytuacji, w którą niechcący ją wpakował. Co prawda wiedział, że
jego narzeczona nieco podkoloryzowała historię, ale w sumie nie
brzmiała niewiarygodnie. Zresztą James dobrze pamiętał jak w
sierpniu Remus właściwie pokłócił się z Lily właśnie o to,
gdzie ta ma mieszkać w czasie studiów. Już wtedy on i Mike
proponowali jej pokój. Wtedy Lily postawiła na swoim.
Stephen
słuchał młodszej córki z zadowoleniem. On też był przeciwny
temu, żeby Lily mieszkała z obcymi ludźmi. Wiadomość o
przeprowadzce Lily do Remusa była dla niego najlepszą, jaką
usłyszał tego dnia. Co prawda nie znał kuzyna Remusa, ale jemu
samemu Stephen bardzo ufał. W końcu dosyć dobrze poznał Lupina,
gdy ten wielokrotnie odwiedzał w Lily podczas wakacji.
-
A Vernon dostał bardzo dobrą posadę w firmie Grunnings –
wtrąciła Petunia przepełnionym dumą głosem.
Ku
przerażeniu Petunii rodzice niezbyt przejęli się tą wiadomością.
Całą swoją uwagę poświęcali Lily i temu całemu Potterowi.
Podejmując ostatnią próbę na uratowanie sytuacji, trąciła pod
stołem Vernona i zachęciła go ruchem głowy do podjęcia rozmowy.
-
Więc… - zaczął Vernon, zastanawiając się, o co ma spytać. -
James, jaki masz samochód?
„O
nie” pomyślała Lily. Mimo uśmiechu na twarzy Jamesa czuła
zbliżającą się burzę.
-
A po co komu samochód? - odparł nonszalancko James. - W Londynie
nie jest mi do niczego potrzebny, a za miasto zawsze mogę się
teleportować. Ale ostatnio kupiłem świetną miotłę sportową.
Zmiatacz 6. Model wyszedł w lipcu i jest naprawdę niesamowity. W
ciągu dziesięciu sekund rozpędza się do pięćdziesiątki, a po
kolejnych dziesięciu sekundach leci nawet osiemdziesiąt na godzinę.
Na dodatek nawet przy takiej prędkości zachowuje pełną zwrotność.
Vernon
słuchał tego monologu z bezmyślnym wyrazem twarzy. Z kolei
Stephen, od dawna zainteresowany cudami techniki czarodziejskiej,
słuchał Jamesa z zapartym tchem.
-
Miotły – prychnęła Petunia z nieukrywaną pogardą.
To
trochę zbiło z tropu Jamesa, ale nie na długo.
-
Dlaczego by nie? - spytał James, nachylając się nad stołem w
kierunku Petunii. - Można na nich latać dla przyjemności, służą
do transportu i można uprawiać na nich sport. Tak samo jest z
samochodami.
-
Ale samochodami nie zamiata się podłóg – zauważył z wyższością
Vernon.
-
Miotłami też. Wystarczy machnąć różdżką i wszystko jest
czyste.
Na
potwierdzenie tych słów, zanim Lily zdążyła go powstrzymać,
krótkim ruchem różdżki i wyszeptanym pod nosem zaklęciem posłał
puste już naczynia do zlewu. Następnie sprawił, że gąbka sama
umyła talerze i sztućce, która zaraz potem ułożyły się na
suszarce.
Temperence
przyglądała się temu z podziwem. Co prawda Lily po ukończeniu
siedemnastu lat pomagała jej w domu, ale takiego okazu umiejętności
magicznych jeszcze nie widziała. Podejrzewała, że ma to związek z
tym, że James przecież pochodził z rodziny czarodziejów i znał
wiele sposobów na wykorzystanie magii, których niekoniecznie uczą
w szkole.
Petunia
poderwała się z krzesła, gdy tylko James wyjął różdżkę. Z
przerażeniem w oczach patrzyła na latające naczynia. Gdy sytuacja
już się uspokoiła wreszcie odzyskała głos.
-
To… to nie jest normalne! - krzyknęła. - Dziwadła! Wy wszyscy
jesteście dziwadłami!
-
Petunio, natychmiast się uspokój! - nakazał Stephen, podnosząc
się z krzesła.
-
Nie! Nie zmusisz mnie! Nie tym razem! Zachwycacie się nią, tą
całą… magią – ostatnie
słowo wymówiła z obrzydzeniem – a to wszystko tylko przejaw jej
dziwactwa! Nie mam zamiaru dłużej tego znosić!
Zanim
ktokolwiek zdążył ją zatrzymać, wybiegła z domu. Siedzących
przy stole dobiegł tylko trzask drzwi.
-
Przepraszam – powiedział
szybko Vernon i podążył za żoną.
Lily
ze wszystkich sił próbowała powstrzymać łzy cisnące się do
oczu. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko tak się skończyło. Co
prawda, znając zdanie Petunii na temat magii i czarodziejów,
spodziewała się jakichś przepychanek, ale nie takiej awantury.
Usłyszeć takie słowa z ust rodzonej siostry to było dla Lily za
dużo. Bez słowa wstała od
stołu i, nie zakładając uprzednio nic na siebie, wyszła do
ogrodu. Usiadła na starej ławce, na której tyle razy przesiadywała
z Remusem i dopiero tam pozwoliła sobie na płacz.
Nie
minęła minuta, jak usłyszała dobrze znane jej kroki. Potem
poczuła, jak obok niej ktoś siada i obejmuje ją ramieniem.
Przytuliła się do Jamesa.
-
Przepraszam, Liluś –
szepnął James, gładząc Lily po kasztanowych włosach. - Nie
wiedziałem, że to tak się skończy. Nie przypuszczałem, że… -
zabrakło mu słów.
Lily
nie musiała na niego patrzeć, żeby wiedzieć, jak bardzo żałuje.
Nie miała do niego żalu. Faktycznie prowokowanie rozmowy o świecie
magicznym było błędem, a jeszcze większym było demonstrowanie
czarów. Mimo to nie mogła go o nic obwinić. Nie wiedział, jaka
była Tunia i jak mogła zareagować. Lily też nie miała pojęcia.
-
To nic – wychlipała. - To
nie twoja wina.
Chwilę
później poczuła miękkie usta Jamesa na swoim czole. I już
wiedziała, że będzie dobrze.
---------------
Witam Was w ten świąteczny poranek. Mam nadzieję, że u Was kolacja wigilijna wyglądała lepiej niż to, co działo się u rodziców Lily.
W przyszłym tygodniu rozdziału nie będzie - za to mam dla Was noworoczną migawkę (tak, tak tradycja migawek z poprzedniego bloga zostaje). A że Nowy Rok wypada w piątek, to tym lepiej.
Pozdrawiam i życzę wesołych świąt
Super. Zastanawiałam się czy pomimo Bożego Narodzenia dodasz rozdział. Czekam na następny 😊
OdpowiedzUsuńCześć, tu AA. Chciałabym napisać, że właśnie udało mi się sklecić rozdział na bloga, ale niestety, to jeszcze nie ten czas. Przeglądałam dzisiaj Mirriel i natrafiłam na Twoje opowiadanie. Stwierdziłam, że wejdę na bloga i tu skomentuję, ponieważ konta na forum Mirriel nigdy nie chciało mi się utworzyć. A tu proszę, jaka miła niespodzianka, kolejne 10 rozdziałów!
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, co zaznaczyłaś na Mirriel. Nie masz bety. To widać. O ile nie zauważyłam jakiś znaczących błędów ortograficznych (poza tym, że zdarzyło Ci się kilka razy napisać "nie" z przymiotnikiem w stopniu najwyższym łącznie), to odrobinę kuleją przecinki, zdarzają się błędy fleksyjne - masz tendencję do zaczynania zdania, a potem jeden wyraz jest w kompletnie złym przypadku, jakbyś poleciała myślami dalej i zapomniała jakiej konstrukcji użyłaś wcześniej. Momentami zgrzyta mi stylistyka, ponieważ masz skłonności do pisania zdań typu "Coś tam, coś tam, X. X coś tam, coś tam". A, no i oczywiście największa zmora wszystkich pisarzy, przynajmniej w moim odczuciu, z mojego doświadczenia: powtórzenia.
Jeśli być chciała, mogę przejrzeć następne rozdziały i skonsultować z Tobą poprawki, a w wolnych chwilach poprawić też zamieszczone już na blogu rozdziały. Powinnam czytać lektury na kuratora, ale ostatnio przez to wszystko brakuje mi kontaktu z pisaniem, a to mogłoby być dla mnie niezłe doświadczenie. Jeśli chcesz się skontaktować, to mojego maila możesz znaleźć na moim blogu w zakładce Myślodsiewnia.
Jeszcze taka drobna uwaga: w ustawieniach posta zawsze justujesz tekst, prawda? Niestety akapity w bloggerze to niemały problem. Pewnie rząd spacji, co? Cóż, spacje+justowanie sprawiają, że akapity są różnej długości, co daje identyczny efekt, jak brak justowania, tylko w drugą stronę. Osobiście polecam wywalić spacje, a pokombinować z kodem CSS ".date-outer {text-indent: 1cm; }". Tylko lepiej sprawdź, czy nie zniszczy ci układu tekstu na którejś ze stron, jeśli się zdecydujesz.
A teraz treść.
Pomysł z kuzynem Remusa Lupina jest świetny. Lubię Mike'a. Fajny z niego chłopak, jestem ciekawa, jak rozwiniesz tę postać. To samo tyczy się Willa. Mam ostatnio lekką fazę na wampiry, więc mam nadzieję, że podzielisz się z czytelnikami swoją wizją tych istot. Wielki plus dla Ciebie za Alex, no bo jak jej można nie kochać? Takie detale mówią o pisarzu, o jego bliskości z tym, co pisze.
Czekam też na Dorcas. Ogromny plus za to, że jest u Ciebie Ślizgonką, zastraszająco mała ilość autorów się na to decyduje. Mam nadzieję, że będzie się w tym opowiadaniu przewijać, i że nie uśmiercisz jej za szybko.
UsuńCo mogę powiedzieć o Remusie? W swojej głowie mam mnóstwo schematów tej postaci, niemal wszystkie są moje, z kilkoma wyjątkami. Jeden to Twój schemat, z poprzedniego opowiadania. Bo przebrnęłam przez nie całe, kiedy zaczęłam swoją fazę na Remusa. To było dawno, pisałaś już czwartą część, jak skończyłam czytać, to chyba właśnie ostatnio dodany był rozdział szósty. Więc udaje mi się dostrzec podobieństwa. Świadczy to o kilku rzeczach, ale, przede wszystkim, to Twój bohater.
O bohaterach ogółem mogę powiedzieć tyle, że udaje Ci się ich dobrze kreować, ale masz jeden problem, z którym ja też się borykam: dużo pomysłów na bohaterów dalszego rzędu, albo takich, którzy mają zrobić dwie ważne rzeczy, a potem odsunąć się w cień. Chociaż mogę się mylić, oczywiście, to takie subtelne odczucie po lekturze Twojego poprzedniego opowiadania. I wiesz, miałam to zrobić pod epilogiem tamtego, ale jakoś zabrakło i czasu, i chęci (dopiero niedawno przekonałam się do pisania komentarzy, biorąc pod uwagę czas, od kiedy czytam fanfiki). Bo Ty miałaś okropnie długą przerwę między częścią pierwszą, a czwartą, to było kilka lat, powoli ewoluował Twój styl pisania. I o ile na początku, jak kiedyś napisałaś, dopiero aklimatyzowałaś się w gimnazjum, to potem zaczęłaś pisarsko dorastać. I w pierwszej części przewinęła się informacja, że chcesz wprowadzić do znajomych Remusa postaci z innych fandomów. Taki zabieg zwykle odstrasza, ale Ty wprowadziłaś jedną postać - potem chyba o tym zapomniałaś, zmieniłaś koncepcję, nie wiem. Ale choć za "Zmierzchem" nie przepadam, to Twoją rozweseloną Alice Cullen, wpadającą do Remusa ot tak na urodziny bodajże, i zostającą na cały tydzień, by opowiadać uczniom o wampirach, zapamiętam na długo. I to właśnie Twojej Alice Cullen zabrakło mi pod koniec części czwartej. Na rozdaniu Orderów Merlina. Wesołej Alice Cullen, która przekornie powie do Remusa "i tak wygląda ten, który mówił, że nigdy nie będzie miał żony".
Rozpisałam się chyba. No cóż. Na sam koniec życzę weny, dużo czasu, łatwej przyswajalności materiału na maturę i wystrzałowego Sylwestra :)
Pozdrawiam, AA
ok, musisz mi wybaczyć, że komentuję dopiero dzisiaj, ale jestem nieziemsko zabieganą osobą (a ostatnio to już w ogóle) i czasem nie starcza mi czasu aby na spokojnie usiąść.
OdpowiedzUsuńAle już, pojawiam się, nadrabiam i mam nadzieję, że nie szkodzi! :)
Na początku chciałabym dać ci znać, że wkradł ci się błąd "pomorze" zamiast pomoże :)
A co do części - tego się nie spodziewałam, naprawdę. W sumie zawsze gdzieś byłam ciekawa konfrontacji James-Petunia. No niestety, nie mogło się to skończyć inaczej.
Biedna Petunia, zawsze gdzieś spychana na bok. Mimo tego, jak była przedstawiona w serii, zawsze jej strasznie współczułam - wiecznie w cieniu siostry, zawsze traktowana nawet jako "gorsza" - a jeszcze smutniej mi się zrobiło, gdy Petunia usilnie próbowała zwrócić na siebie uwagę, bez skutku.
No nic, czekam na piątek i mam nadzieję, że pojawi się w nim więcej Mike'a... bo naprawdę go uwielbiam! *-* :)
Mike będzie i w noworocznej miniaturce, i w następnym rozdziale. W jednym i drugim będzie go całkiem sporo.
UsuńPozdrawia