a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 12 lutego 2016

Rozdział 23 – Bitwa pod Thurso

 W Thurso było ciemno i zimno. Remus owinął się szczelniej płaszczem, nie chowając różdżki. Z oddali docierały do niego odgłosy walki, a niebo co chwilę rozświetlały błyski zaklęć.

- Jeszcze jedna uwaga – powiedział Gideon, zanim ruszyli na pole bitwy. - Możecie stosować Niewybaczalne. Mamy na to zgodę Moody'ego.

Remus poczuł chłód na skórze, niezwiązany z niską temperaturą powietrza. Przyzwolenie na stosowanie Zaklęć Niewybaczalnych było dla niego dziwne i po prostu straszne. Jak każdy czarodziej doskonale znał trzy Zaklęcia Niewybaczalne (Imperius, Cruciatus i Avada Kedavra), ale nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby użyć któregoś z nich. Zresztą, sama perspektywa zabicia człowieka, w jakikolwiek sposób, budziła w nim paraliżujący strach.

Postanowił, przynajmniej na razie, nie odstępować na krok przyjaciół. Przy nich czuł się sto razy pewniej. Chciał też, gdyby zaszła taka potrzeba, ruszyć im na pomoc.

Pole bitwy znajdowało się na wielkiej łące, na której rosły nieliczne, ale potężne drzewa. Śnieg, który pokrywał ziemię grubą, był wydeptany i miejscami roztopiony od zaklęć. Wśród walczących z trudem rozróżniało się przedstawicieli obu stron. Jedynym wyróżnikiem były czarne szaty i maski śmierciożerców, ale z oddali niełatwo było je zauważyć.

Początkowo taktyka trzymania się razem działała. W piątkę chronili swoje plecy i mogli razić przeciwników we wszystkich kierunkach.

- Depulso! - krzyk jednego ze śmierciożerców, na chwilę wybił Remusa z rytmu.

Obejrzał się w stronę źródła głosu. Zobaczył czerwony promień lecący wprost na niego. Ku jego wielkiemu zdziwieniu zaklęcie minęło go i uderzył w pustą przestrzeń między Huncwotami i Lily. Natychmiast w tym miejscu powstała bańka powietrza, która pękła, odpychając zebranych wokoło. Siła odrzutu była tak silna, że Remus przeleciał pięć metrów i uderzył głowo o jedno z drzew. Pociemniało mu przed oczami, ale szybko odzyskał świadomość. Robił wszystko, żeby z powrotem nie pogrążyć się w ciemności. Na szczęście niska temperatura działała przeciwbólowo na obolałą głowę. Dotknął drżącą dłonią tyłu głowy i ze zdumieniem stwierdził, że czuje wilgoć. Spojrzał na dłoń. Była czerwona od krwi.

- Remus, w porządku?

Ku własnemu zdziwieniu Remus rozpoznał w kucającym przy nim mężczyźnie własnego ojca. Nie spodziewał się go tu zastać. Nie miało to nic wspólnego z logiką, ale w tej chwili nie przejmował się tym. Usiłował ustalić gdzie, na Merlina, się znajduje i dlaczego wokół ciągle coś rozbłyska.

- Remus – powtórzył John, szarpiąc lekko syna za ramię. - Powiedz coś do mnie.

- Gdzie ja jestem? - mruknął młody Lupin. Mówił cicho i niezrozumiale.

Johnowi wystarczyło, aby stwierdzić, że jego syn nie może zostać dłużej na polu bitwy. Zanim zdążył zareagować, do drzewa podbiegł Syriusz Black.

- Co z nim? - spytał chłopak.

W tym momencie Remus, który już od kilku chwil niebezpiecznie się kiwał, osunął się na ziemię, tracąc przytomność.

- Niedobrze – stwierdził John. - Zabieram go do Kwatery.

- Jasne. Będę was osłaniał.

John zarzucił ramię Remusa na swoje barki. Nie był pewny, czy dobrze robi (w końcu nie wiedział, jakich obrażeń doznał syn), ale nie miał wyboru. Korzystając z chwili, że w najbliższej okolicy przestały latać zaklęcia, teleportował się w pobliże Kwatery Głównej. Tam wyczarował nosze, które zaniosły wciąż nieprzytomnego Remusa do budynku.

Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami w Kwaterze Głównej czuwał Eric Hall – uzdrowiciel. Kwatera od samych początków działania Zakonu pełniła bowiem funkcję szpitala.

- Co się stało? - zapytał na wstępie Eric, oglądając uważnie głowę pacjenta.

- Zaklęcie rzuciło go na drzewo – powiedział John. - Jedno z siedmiu, które rosło na tej cholernej łące.

Eric zignorował uwagę, całkowicie zajęty badaniem.

- Był przytomny?

- Początkowo. Wydawał się… - zamilkł, szukając odpowiedniego słowa. - Nieobecny. Nie wiedział, co się dzieje wokół niego. Pytał mnie, gdzie jest. Eric, to coś poważnego?

- Nie wiem – odpowiedział uzdrowiciel zgodnie z prawdą. - Stosowałeś jakieś zaklęcia?

- Nie. Nie chciałem dodatkowo mu zaszkodzić.

- I słusznie.

John z rosnącym niepokojem patrzył, jak Eric obmacuje okolice rany. Mimo tego, że od wypadku minęło już co najmniej dziesięć minut, krew wciąż nie przestawała płynąć.

Po kilku minutach uzdrowiciel wyjął różdżkę i skierował jej koniec na głowę Remusa. Wyszeptał zaklęcie, po którym z końca różdżki wypłynął bladoniebieski obłok.

- Wstrząs mózgu – zawyrokował uzdrowiciel.

- I co teraz?

- Nic. Zaraz zajmę się raną i będzie można go odesłać. Przez tydzień nie wolno mu wstawać, jasne?

- Jak słońce – odpowiedział John, podejrzewając, jak zareaguje Remus na tę informację. Ale w tej chwili to nie było najważniejsze.

- Świetnie. Polecałbym eliksir wzmacniający.

„Czyli nic nowego” pomyślał John.

- Zabierz go do domu – polecił Eric. - Nie ma sensu, żeby dłużej go tu trzymać. Lepiej będzie, jeżeli wybudzi się w dobrze znanym mu miejscu. Co my dzisiaj mamy? A, wtorek. W takim razie wpadnę do was, powiedzmy… w sobotę i obejrzę jego głowę. Myślę, że powinno się obyć bez komplikacji.

- Dziękuję – powiedział John.

- E tam. To moja praca.

~ * ~

Evelynne Lupin kolejny raz tego wieczora zdjęła zdjęcia z wiszącej w salonie półki i wytarła nieistniejący kurz. Nienawidziła tego wrażenia, że jej mąż walczy ze śmierciożercami, a ona nie może mu pomóc. Gdyby coś mu się stało, mogłoby minąć mnóstwo czasu, zanim ktokolwiek zdążyłby ją powiadomić. Albo mogłaby nigdy się nie dowiedzieć. Kiedyś chciała przystąpić do Zakonu Feniksa, ale mąż kategorycznie jej tego zabronił. Uważał, że, gdyby coś się stało, Remus powinien mieć chociaż matkę. Ponadto Evelynne jako osoba urodzona w mugolskiej rodzinie była szczególnie zagrożona. John nie chciał dodatkowo ryzykować bezpieczeństwa żony.

- Czemu to tak długo trwa? - zapytała w przestrzeń.

Nagłe zawirowanie tarczy ochronnej wyrwało ją z zamyślania. Podbiegła do drzwi prowadzących do ogrodu i otworzyła jej. Owiało ją lodowate powietrze.

- John, co się stało? - krzyknęła przerażona.

Jej mąż stał na środku ogrodu i lewitował nieprzytomnego Remusa.

- Najpierw trzeba go położyć. Potem wszystko ci wyjaśnię – obiecał jej mąż.

Evelynne skinęła głową i pobiegła do pokoju syna, żeby przytrzymać otwarte drzwi. Wspólnymi siłami ułożyli Remusa w łóżku. Lynne ostrożnie odgarnęła włosy z czoła jedynaka.

- Wstrząs mózgu – powiedział John, zanim żona zdążyła ponownie zapytać go o stan zdrowia syna. - W czasie bitwy jedno z zaklęć rzuciło go na drzewo.

- Nie powinno go tam być.

- Jest dorosły – przypomniał jej mąż. - Ma prawo o sobie decydować.

- Ma tylko osiemnaście lat! I tyle już przeszedł w życiu. Wysyłanie go na wojnę jest okrutne.

John usiadł obok żony i objął ją. Evelynne z ulgą oparła się o jego pierś i pozwoliła otoczyć się ramionami.

- Czasy są okrutne – powiedział John. - Nic nie możemy na to poradzić.

- Mamy tylko jego – szepnęła Evelynne. - Tyle lat go chroniliśmy tylko po to, żeby posłać na rzeź?

- Gdybyś go dzisiaj widziała… Nie pozwalał przeciwnikom nawet na chwilę wytchnienia.

Evelynne milczała. Znała umiejętności Remus. Po ukończeniu siedemnastu lat syn wielokrotnie pomagał jej w domu właśnie przy pomocy czarów. A przecież wysokich ocen z egzaminów końcowych też nie dostał za piękne oczy.

- A co z tobą? - spytała nagle Evelynne.

- Ze mną? - zdziwił się John. - Wszystko w porządku.

„Chociaż tyle dobrego” pomyślała Evelynne. Nie zniosłaby, gdyby obaj ucierpieli w czasie bitwy.

~ * ~

Syriusz otarł pot z czoła, rozglądając się uważnie po polu bitwy. Nie zauważył żadnego śmierciożercy. Starcie zakończyła się zwycięstwem Zakonu Feniksa. Jak zdążył się już dowiedzieć od kolegów z dłuższym stażem, było to pierwsze duże zwycięstwo Zakonu od pół roku. Cieszył się, że mógł brać udział w tej bitwie.

- Jak się czujesz? - zapytał go James, przytrzymując na prawym ramieniu kawałek gazy.

- To nie ja mam rozwaloną rękę – zauważył Syriusz. - Ale czuję się świetnie. Po to właśnie się żyje!

- Ach, ten młodzieńczy zapał – rozległ się za nimi spokojny głos.

Odwrócili się. Za nimi stał Albus Dumbledore. Starszy czarodziej sprawiał wrażenie, jakby zwycięstwo go nie cieszyło.

„Nie” pomyślał Syriusz. „Smuci go sam fakt, że bitwa się odbyła.”

- Dyrektorze, nikt nie zginął – poinformował Dumbledore'a Moody. - Nie możemy tylko znaleźć Johna i Remusa Lupinów.

- Wrócili do Kwatery – wtrącił się Syriusz.

Obaj, auror i dyrektor, posłali Blackowi równie zdziwione spojrzenia. W niebieskich oczach dyrektora Hogwartu widać było też niepokój.

- Co się stało? - spytał Dumbledore.

Syriusz w krótkich, iście żołnierskich słowach zdał przywódcom Zakonu relację z początków bitwy.

- Musiało stać się coś poważnego, skoro John nie wrócił – stwierdził Dumbledore po czym zwrócił się do Moody'ego: - Nie ma innych poważnie rannych?

Auror pokręcił przecząco głową.

- To dobrze. A teraz was przepraszam.

Dumbledore odszedł kilka kroków, po czym teleportował się.


Syriusz miał dziwne przeczucie, że wie, dokąd poleciał profesor. To samo przeczucie mówiło mu, że, gdyby teleportowali się do domu Remusa, zastałby tam dyrektora. A może nie byłby to nawet taki zły pomysł?

6 komentarzy:

  1. Super rozdział.Klimat bitwy dało się wyczuć.Czekam na następny rozdział.Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało Ci się wczuć w klimat bitwy. Miałam wątpliwości, czy udało mi się to dobrze opisać.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Na szczęście Remusowi nie stało się nic poważnego, chociaż właściwie to nigdy nic nie wiadomo. Zgadzam się z qulik52212, klimat bitwy - świetna sprawa. Chociaż mam wrażenie, że było trochę za mało opisów.
    Syriusz w tym rozdziale świetnie wypadł - tak syriuszowato! Patrząc na to z perspektywy piątej części Harry'ego, rzeczywiście rozumiem jak ciężko musiało mu wtedy być, gdy nie mógł walczyć i działać.
    Jak zwykle świetnie i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział!

    P.S. U mnie nowość! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między innymi własnie o to mi chodziło, gdy zaczęłam pisać od I pierwszej wojny - o pokazanie, dlaczego bohaterowie w czasach "książkowych" zachowywali się tak a nie inaczej.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Bitwa opisana wspaniale. Czytając rozdział, czekałam w napięciu na finał. Cały czas miałam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie. Niestety Remus musiał uderzyć w drzewo. Biedna Evelynne - najpierw szalała z niepewności o syna i męża, a później nie mogła pomóc swojemu jedynemu dziecku. Kobieta dość wycierpiała. Możesz to jakoś naprawić?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ajj, przez moment byłam pewna, że Remusowi stanie się większa krzywda! Co za ulga, gdy zorientowałam się, że to tylko wstrząśnienie mózgu. No i dobrze, że Eric potwierdził moje domysły, uff. :D

    Przepraszam, że nie komentowałam - tak wyszło, ale nadrabiam! :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy