W
Thurso było ciemno i zimno. Remus owinął się szczelniej
płaszczem, nie chowając różdżki. Z oddali docierały do niego
odgłosy walki, a niebo co chwilę rozświetlały błyski zaklęć.
-
Jeszcze jedna uwaga – powiedział Gideon, zanim ruszyli na pole
bitwy. - Możecie stosować Niewybaczalne. Mamy na to zgodę
Moody'ego.
Remus
poczuł chłód na skórze, niezwiązany z niską temperaturą
powietrza. Przyzwolenie na stosowanie Zaklęć Niewybaczalnych było
dla niego dziwne i po prostu straszne. Jak każdy czarodziej
doskonale znał trzy Zaklęcia Niewybaczalne (Imperius, Cruciatus i
Avada Kedavra), ale nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że
mógłby użyć któregoś z nich. Zresztą, sama perspektywa zabicia
człowieka, w jakikolwiek sposób, budziła w nim paraliżujący
strach.
Postanowił,
przynajmniej na razie, nie odstępować na krok przyjaciół. Przy
nich czuł się sto razy pewniej. Chciał też, gdyby zaszła taka
potrzeba, ruszyć im na pomoc.
Pole
bitwy znajdowało się na wielkiej łące, na której rosły
nieliczne, ale potężne drzewa. Śnieg, który pokrywał ziemię
grubą, był wydeptany i miejscami roztopiony od zaklęć. Wśród
walczących z trudem rozróżniało się przedstawicieli obu stron.
Jedynym wyróżnikiem były czarne szaty i maski śmierciożerców,
ale z oddali niełatwo było je zauważyć.
Początkowo
taktyka trzymania się razem działała. W piątkę chronili swoje
plecy i mogli razić przeciwników we wszystkich kierunkach.
-
Depulso! - krzyk jednego ze
śmierciożerców, na chwilę wybił Remusa z rytmu.
Obejrzał
się w stronę źródła głosu. Zobaczył czerwony promień lecący
wprost na niego. Ku jego wielkiemu zdziwieniu zaklęcie
minęło
go i uderzył w pustą przestrzeń między Huncwotami i Lily.
Natychmiast w tym miejscu powstała bańka powietrza, która pękła,
odpychając zebranych wokoło. Siła odrzutu była tak silna, że
Remus przeleciał pięć metrów i uderzył głowo o jedno z drzew.
Pociemniało mu przed oczami, ale szybko odzyskał świadomość.
Robił wszystko, żeby z powrotem nie pogrążyć się w ciemności.
Na szczęście niska temperatura działała przeciwbólowo na obolałą
głowę. Dotknął drżącą dłonią tyłu głowy i ze zdumieniem
stwierdził, że czuje wilgoć. Spojrzał na dłoń. Była czerwona
od krwi.
-
Remus, w porządku?
Ku
własnemu zdziwieniu Remus rozpoznał w kucającym przy nim
mężczyźnie własnego ojca. Nie spodziewał się go tu zastać. Nie
miało to nic wspólnego z logiką, ale w tej chwili nie przejmował
się tym. Usiłował ustalić gdzie, na Merlina, się znajduje i
dlaczego wokół ciągle coś rozbłyska.
-
Remus – powtórzył John, szarpiąc lekko syna za ramię. - Powiedz
coś do mnie.
-
Gdzie ja jestem? - mruknął młody
Lupin. Mówił cicho i
niezrozumiale.
Johnowi
wystarczyło, aby stwierdzić,
że jego syn nie może zostać dłużej na polu bitwy. Zanim zdążył
zareagować, do drzewa podbiegł Syriusz Black.
-
Co z nim? - spytał chłopak.
W
tym momencie Remus, który już od kilku chwil niebezpiecznie się
kiwał, osunął się na ziemię, tracąc przytomność.
-
Niedobrze – stwierdził John. - Zabieram go do Kwatery.
-
Jasne. Będę was osłaniał.
John
zarzucił ramię Remusa na swoje barki. Nie był pewny, czy dobrze
robi (w końcu nie wiedział, jakich obrażeń doznał syn), ale nie
miał wyboru. Korzystając z chwili, że w najbliższej okolicy
przestały latać zaklęcia, teleportował się w pobliże Kwatery
Głównej. Tam wyczarował nosze, które zaniosły wciąż
nieprzytomnego Remusa do budynku.
Zgodnie
ze wcześniejszymi ustaleniami w Kwaterze Głównej czuwał Eric Hall
– uzdrowiciel. Kwatera od samych początków działania Zakonu
pełniła bowiem
funkcję szpitala.
-
Co się stało? - zapytał na wstępie Eric, oglądając uważnie
głowę pacjenta.
-
Zaklęcie rzuciło go na drzewo – powiedział John. - Jedno z
siedmiu, które rosło na tej cholernej łące.
Eric
zignorował uwagę, całkowicie zajęty badaniem.
-
Był przytomny?
-
Początkowo. Wydawał się… - zamilkł, szukając odpowiedniego
słowa. - Nieobecny. Nie wiedział, co się dzieje wokół niego.
Pytał mnie, gdzie jest. Eric, to coś poważnego?
-
Nie wiem – odpowiedział uzdrowiciel zgodnie z prawdą. -
Stosowałeś jakieś zaklęcia?
-
Nie. Nie chciałem dodatkowo mu zaszkodzić.
-
I słusznie.
John
z rosnącym niepokojem patrzył, jak Eric obmacuje okolice rany. Mimo
tego, że od wypadku minęło już co najmniej dziesięć minut, krew
wciąż nie przestawała płynąć.
Po
kilku minutach uzdrowiciel wyjął różdżkę i skierował jej
koniec na głowę Remusa. Wyszeptał zaklęcie, po którym z końca
różdżki wypłynął bladoniebieski obłok.
-
Wstrząs mózgu – zawyrokował uzdrowiciel.
-
I co teraz?
-
Nic. Zaraz zajmę się raną i będzie można go odesłać. Przez
tydzień nie wolno mu wstawać, jasne?
-
Jak słońce – odpowiedział John, podejrzewając, jak zareaguje
Remus na tę informację. Ale w tej chwili to nie było
najważniejsze.
-
Świetnie. Polecałbym eliksir wzmacniający.
„Czyli
nic nowego” pomyślał John.
-
Zabierz go do domu – polecił Eric. - Nie ma sensu, żeby dłużej
go tu trzymać. Lepiej będzie, jeżeli wybudzi się w dobrze znanym
mu miejscu. Co my dzisiaj mamy? A, wtorek. W takim razie wpadnę do
was, powiedzmy… w sobotę i obejrzę jego głowę. Myślę, że
powinno się obyć bez komplikacji.
-
Dziękuję – powiedział John.
-
E tam. To moja praca.
~
* ~
Evelynne
Lupin kolejny raz tego wieczora zdjęła zdjęcia z wiszącej w
salonie półki i wytarła nieistniejący kurz. Nienawidziła tego
wrażenia, że jej mąż walczy ze śmierciożercami, a ona nie może
mu pomóc. Gdyby coś mu się stało, mogłoby minąć mnóstwo
czasu, zanim ktokolwiek zdążyłby ją powiadomić. Albo mogłaby
nigdy się nie dowiedzieć. Kiedyś chciała przystąpić do Zakonu
Feniksa, ale mąż kategorycznie jej tego zabronił. Uważał, że,
gdyby coś się stało, Remus powinien mieć chociaż matkę. Ponadto
Evelynne jako osoba urodzona w mugolskiej rodzinie była szczególnie
zagrożona. John nie chciał dodatkowo ryzykować bezpieczeństwa
żony.
-
Czemu to tak długo trwa? - zapytała w przestrzeń.
Nagłe
zawirowanie tarczy ochronnej wyrwało ją z zamyślania. Podbiegła
do drzwi prowadzących do ogrodu i otworzyła jej. Owiało ją
lodowate powietrze.
-
John, co się stało? - krzyknęła przerażona.
Jej
mąż stał na środku ogrodu i lewitował nieprzytomnego Remusa.
-
Najpierw trzeba go położyć. Potem wszystko ci wyjaśnię –
obiecał jej mąż.
Evelynne
skinęła głową i pobiegła do pokoju syna, żeby przytrzymać
otwarte drzwi. Wspólnymi siłami ułożyli Remusa w łóżku. Lynne
ostrożnie odgarnęła włosy z czoła jedynaka.
-
Wstrząs mózgu – powiedział John, zanim żona zdążyła ponownie
zapytać go o stan zdrowia syna. - W czasie bitwy jedno z zaklęć
rzuciło go na drzewo.
-
Nie powinno go tam być.
-
Jest dorosły – przypomniał jej mąż. - Ma prawo o sobie
decydować.
-
Ma tylko osiemnaście lat! I tyle już przeszedł w życiu. Wysyłanie
go na wojnę jest okrutne.
John
usiadł obok żony i objął ją. Evelynne z ulgą oparła się o
jego pierś i pozwoliła otoczyć się ramionami.
-
Czasy są okrutne – powiedział John. - Nic nie możemy na to
poradzić.
-
Mamy tylko jego – szepnęła Evelynne. - Tyle lat go chroniliśmy
tylko po to, żeby posłać na rzeź?
-
Gdybyś go dzisiaj widziała… Nie pozwalał przeciwnikom nawet na
chwilę wytchnienia.
Evelynne
milczała. Znała umiejętności Remus. Po ukończeniu siedemnastu
lat syn wielokrotnie pomagał jej w domu właśnie przy pomocy
czarów. A przecież wysokich ocen z egzaminów końcowych też nie
dostał za piękne oczy.
-
A co z tobą? - spytała nagle Evelynne.
-
Ze mną? - zdziwił się John. - Wszystko w porządku.
„Chociaż
tyle dobrego” pomyślała Evelynne. Nie zniosłaby, gdyby obaj
ucierpieli w czasie bitwy.
~
* ~
Syriusz
otarł pot z czoła, rozglądając się uważnie po polu bitwy. Nie
zauważył żadnego śmierciożercy. Starcie zakończyła się
zwycięstwem Zakonu Feniksa. Jak zdążył się już dowiedzieć od
kolegów z dłuższym stażem, było to pierwsze duże zwycięstwo
Zakonu od pół roku. Cieszył się, że mógł brać udział w tej
bitwie.
-
Jak się czujesz? - zapytał go James, przytrzymując na prawym
ramieniu kawałek gazy.
-
To nie ja mam rozwaloną rękę – zauważył Syriusz. - Ale czuję
się świetnie. Po to właśnie się żyje!
-
Ach, ten młodzieńczy zapał – rozległ się za nimi spokojny
głos.
Odwrócili
się. Za nimi stał Albus Dumbledore. Starszy czarodziej sprawiał
wrażenie, jakby zwycięstwo go nie cieszyło.
„Nie”
pomyślał Syriusz. „Smuci go sam fakt, że bitwa się odbyła.”
-
Dyrektorze, nikt nie zginął – poinformował Dumbledore'a Moody. -
Nie możemy tylko znaleźć Johna i Remusa Lupinów.
-
Wrócili do Kwatery – wtrącił się Syriusz.
Obaj,
auror i dyrektor, posłali Blackowi równie zdziwione spojrzenia. W
niebieskich oczach dyrektora Hogwartu widać było też niepokój.
-
Co się stało? - spytał Dumbledore.
Syriusz
w krótkich, iście żołnierskich słowach zdał przywódcom Zakonu
relację z początków bitwy.
-
Musiało stać się coś poważnego, skoro John nie wrócił –
stwierdził Dumbledore po czym zwrócił się do Moody'ego: - Nie ma
innych poważnie rannych?
Auror
pokręcił przecząco głową.
-
To dobrze. A teraz was przepraszam.
Dumbledore
odszedł kilka kroków, po czym teleportował się.
Syriusz
miał dziwne przeczucie, że wie, dokąd poleciał profesor. To samo
przeczucie mówiło mu, że, gdyby teleportowali się do domu Remusa,
zastałby tam dyrektora. A może nie byłby to nawet taki zły
pomysł?
Super rozdział.Klimat bitwy dało się wyczuć.Czekam na następny rozdział.Życzę weny.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało Ci się wczuć w klimat bitwy. Miałam wątpliwości, czy udało mi się to dobrze opisać.
UsuńPozdrawiam
Na szczęście Remusowi nie stało się nic poważnego, chociaż właściwie to nigdy nic nie wiadomo. Zgadzam się z qulik52212, klimat bitwy - świetna sprawa. Chociaż mam wrażenie, że było trochę za mało opisów.
OdpowiedzUsuńSyriusz w tym rozdziale świetnie wypadł - tak syriuszowato! Patrząc na to z perspektywy piątej części Harry'ego, rzeczywiście rozumiem jak ciężko musiało mu wtedy być, gdy nie mógł walczyć i działać.
Jak zwykle świetnie i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział!
P.S. U mnie nowość! :)
Między innymi własnie o to mi chodziło, gdy zaczęłam pisać od I pierwszej wojny - o pokazanie, dlaczego bohaterowie w czasach "książkowych" zachowywali się tak a nie inaczej.
UsuńPozdrawiam
Bitwa opisana wspaniale. Czytając rozdział, czekałam w napięciu na finał. Cały czas miałam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie. Niestety Remus musiał uderzyć w drzewo. Biedna Evelynne - najpierw szalała z niepewności o syna i męża, a później nie mogła pomóc swojemu jedynemu dziecku. Kobieta dość wycierpiała. Możesz to jakoś naprawić?
OdpowiedzUsuńAjj, przez moment byłam pewna, że Remusowi stanie się większa krzywda! Co za ulga, gdy zorientowałam się, że to tylko wstrząśnienie mózgu. No i dobrze, że Eric potwierdził moje domysły, uff. :D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nie komentowałam - tak wyszło, ale nadrabiam! :)