a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 11 marca 2016

Rozdział 27 – Czarna Pantera

Mroźny, styczniowy wieczór nie był najlepszym momentem na przedzieranie się przez zaspy, ale Remus Lupin nie miał wyboru. Wracał do pracy po ponad dwutygodniowym urlopie i nie chciał się spóźnić. Nie mógł się doczekać powrotu za bar, głównie z tego powodu, że miał dość tego, że wszyscy skakali wokół niego. Jak nie rodzice, to przyjaciele. Najgorsze było to, że do Oxfordu udało mu się uciec dopiero dwa dni temu, ale wpadł z deszczu pod rynnę, bo spod opieki mamy dostał się pod czujną kuratelę Lily. Panna Evans sprawiała wrażenie, jakby chciała wykorzystać Remusa jako żywego manekina do ćwiczeń. Fakt, że ciągle zdarzało się zapomnieć, gdzie położył różne rzeczy, bynajmniej mu nie pomagał. Szybko pojął, że rada Ernesta była nadzwyczaj trafna i zaczął nosić przy sobie notes i ołówek. Trochę to pomagało, ale strasznie go to denerwowało.

W Wejściu Smoka panował przyjemny dla ucha gwar, ale nie było aż tylu osób, żeby hałasu nie dało się znieść.

- Jak się czujesz? - Nieoczekiwane pytanie, wytrąciło Remusa z równowagi.

Zdezorientowany rozejrzał się, gdy nagle na szyi uwiesiła mu się znajoma blondynka.

- Dobrze. Całkiem dobrze – odpowiedział Remus. - Tylko przypomnij mi, jak masz na imię?

Dziewczyna odsunęła się od niego. Przez jej twarz przemknął strach pomieszany z zaniepokojeniem. Remus nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
- Spokojnie, Roxy – powiedział do przyjaciółki. - Przecież pamiętam, kim jesteś.

- No wiesz co? Ja się o ciebie martwię, a ty stroisz sobie głupie żarty – prychnęła Roxy Collins.

Odwróciła się, ale zanim ruszyła w stronę stolików, Remus złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Nie obrażaj się – poprosił. - Nie mogłem sobie tego darować.

Roxy zmarszczyła brwi i zacisnęła kształtne wargi. Po kilku sekundach jednak rozpogodziła się.

- No dobrze. W końcu chorym należy wszystko wybaczać – dodała szybko i błyskawicznie odskoczyła poza zasięg ramion Remusa. - Aha, Will chce cię widzieć.

Nie było to dziwne. Po tak długiej nieobecności wypadało chociaż przywitać się z szefem, któremu narobiło się tyle problemów swoją nieobecnością.

Remus przeszedł przez krótki korytarz prowadzący do gabinetu. Wyciągnął rękę, żeby zapukać, gdy drzwi otworzyły się.

- Wejdź – powiedział Will Daniels. - Dobrze, że już wróciłeś.

- Ja też się cieszę. Mam już serdecznie dość siedzenia w domu.

- A jak głowa?

„Wieści szybko się rozchodzą” pomyślał Remus.

- Już dobrze. Kto mnie zastępował? - spytał, usiłując zejść z tematu swojego zdrowia.

Nie lubił być w centrum uwagi. Unikał tego już od najmłodszych lat, a szczególnie odkąd stał się wilkołakiem. Od tamtej chwili zwracanie na siebie czyjegoś zainteresowania stało się niebezpieczne.

- Ja – odpowiedział Will. - Nie było sensu zatrudniać kogoś na dwa-trzy tygodnie. Zresztą i tak ciężko kogokolwiek znaleźć.

Nie było to pozbawione sensu. Wszyscy pracownicy Wejścia Smoka pamiętali ostatni kryzys kadrowy. W środku roku akademickiego znalezienie nowego pracownika należało do trudnych zadań i Will doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Najwięcej chętnych miał latem i we wrześniu.

- Mogę już wracać na salę? - zapytał Remus. - Zaraz zaczynam zmianę.

- Tak, idź. Remus, gdyby coś się działo, to zrób sobie przerwę. Nie chcę, żebyś znowu wylądował na zwolnieniu.

- Uwierz mi, że ja też tego nie chcę – zapewnił go Lupin.

Kilka minut później Remus przejął bar od swojego barmana z poprzedniej zmiany. Przetarł ladę i sprawdził, czy wszystkie karteczki z opisami są na swoim miejscu. Otworzył też szafki, ale, ku własnemu zdziwieniu, zobaczył, że jest tam porządek.

- Andy wczoraj wszystko poukładał – powiedział Roxy, pochylając się nad barem. - Stwierdził, że nie ma zamiaru wysłuchiwać potem twojego narzekania.

- Miło z jego strony – stwierdził Remus.

- Mógłbyś coś dla mnie zrobić?

- Roxy, dla ciebie wszystko.

Dziewczyna wywróciła oczami i odgarnęła włosy z ramienia.

- Powiedz swojemu przyjacielowi, żeby się ode mnie odczepił. Mam już dość tego, że gdziekolwiek nie pójdę, zawsze go spotykam!

„Merlinie, czemu on nigdy nie słucha, co się do niego mówi?” Odbył z Syriuszem tyle rozmów o Roxy, że aż bolała go głowa, gdy o tym myślał. Nic to nie dało. Black zawsze zapewniał, że nie chodzi mu o przelotną miłostkę. Remus chciałby w to wierzyć, ale zbyt dobrze znał przyjaciela. W końcu Łapa nigdy nie wytrzymał z jakąś dziewczyną dłużej niż cztery miesiące. Remus mógł liczyć tylko na to, że tajemnicza Amerykanka, o której przy każdej okazji wspomina Syriusz, da Roxy odrobinę wytchnienia.

~ * ~

Syriusz Black zdjął czarny płaszcz, który podał uroczej szatniarce. Uwielbiał przychodzić do klubu Czarna Pantera. Wśród przyciemnionych świateł i otaczającego go tłumu czuł się doskonale. A teraz, dodatkowo, czekała na niego piękna kobieta, chociaż nie chciał jej dla siebie. Poznali się przed trzema-czterema tygodniami, ale Łapa zdążył bardzo ją polubić. Miał wobec niej poważne plany, które ściśle wiązały się z planami jego przyjaciela. Póki co Syriusz wolał jednak o tym nie wspominać, żeby nie zapeszyć.

Rozejrzał się po sali tanecznej, próbując wypatrzyć czekającą na niego, czego był pewny, dziewczynę. Nie ważne, jak wcześnie przyszedł, towarzyszka zawsze była na miejscu przed nim. Nie miał zielonego pojęcia, jak ona robi.

Nagle poczuł, że ktoś staje za nim. Zanim się odwrócił, smukłe palce nasunęły się na jego oczy, odcinając obraz klubu.

- Zgadnij kto to? - usłyszał radosny szept.

Nie musiał. Stojąca za nim dziewczyna miała bardzo charakterystyczny głos. Poza tym, witała go tak już od kilku spotkań.

- Grace, nie mogłabyś chociaż raz pozwolić mi poczekać na ciebie, jak przystało na dżentelmena? - spytał błagalnie, zdejmując dłonie ze swojej twarzy.

Odwrócił się, żeby spojrzeć na uśmiechniętą dziewczynę.

Grace Cabot była prawie dziewiętnastoletnią Mulatką. Lekko falowane, czarne włosy tego wieczoru związała w wysoki kok, z którego wymknęło się kilka kosmyków. W przeciwieństwie do większości obecnych w klubie dziewczyn, Grace nie miała na twarzy sztywnej tapety, a jedynie podkreśliła delikatnie brązowe oczy i musnęła pełne usta szminką. Nosiła ciemne, obcisłe dżinsy i czarną bluzkę na ramiączkach wyszytą cekinami.

- Ach, wy, Brytyjczycy – westchnęła dziewczyna, opierając dłonie na kształtnych (ale nie grubych) biodrach. - Dżentelmeni i damy. Jeszcze żadnych tu nie spotkałam, ale tobie niewiele brakuje – dodała, klepiąc lekko Syriusza po policzku. - Ten twój słynny kolega nie przyjdzie?

- Ja ci nie wystarczę? - spytał prowokacyjnie.

Grace pokręciła głową z politowaniem. Rozchylone w uśmiechu wargi ukazywały rząd śnieżnobiałych zębów.

- Ciebie znam, a o nim tylko słyszę. To naturalne, że jestem ciekawa.

Syriusz poprowadził Grace na parkiet, gdzie wmieszali się w tłum. W tańcu Syriusz nie mógł oderwać wzroku od figury towarzyszki. Wiedział, że Amerykanka jest niezwykle wysportowana, w końcu ćwiczyła o wiele częściej niż on, ale rzadko widział ją w takiej sytuacji. Teraz obserwował ponętne ruchy jej niemal doskonałego ciała. Grace miała nie tylko smukłe, umięśnione ręce i nogi, smukłą talię, ale też szerokie biodra i obfity biust. Najchętniej objąłby ją i ukrył twarz w jej piersiach, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie pozwoliłaby mu na to. Zresztą, nie uśmiechało mu się oberwanie od dziewczyny, która przez kilka lat uczyła się karate.

Grace pociągała go fizycznie, ale to o innej kobiecie marzył. Niestety, ona skutecznie go ignorowała. Już rozumiał, jak czuł się James przez prawie całą szkołę. Teraz on miał podobny problem.

Było już sporo po jedenastej, gdy do klubu weszły dwie osoby, które zwróciły uwagę Syriusza. Dziewczyny nie rozpoznał, ale towarzyszącym jej chłopakiem na pewno był Remus.

- Chyba będziesz miała okazję na poznanie mojego „słynnego kolegi” - powiedział Black, nachylając się do Grace.

Nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku drzwi. Przedarł się przez tłum i szybko dotarł do przyjaciela i jego towarzyszki. Dopiero wtedy w uroczej brunetce rozpoznał Hiszpankę, z którą studiował Lunatyk. Jej obecność trochę psuła mu plany, ale był jej wdzięczny za ściągnięcie Remusa do Czarnej Pantery.

- Nawiałeś z pracy? - spytał Syriusz, ściskając dłoń przyjaciela.

- Dziesięć minut temu skończyłem zmianę – odpowiedział Remus. - Carmen nie pozwoliła mi odmówić wyjścia.

- I miała rację – powiedział Syriusz, chociaż trudno mu było przecisnąć te słowa przez gardło. - Trzeba się czasami wyrwać. O ile dobrze się czujesz?

- Doskonale… - zapewnił o Remus, ale nie patrzył na Syriusza. Wbił wzrok w kogoś, kto stał za Blackiem.

Łapa przekręcił lekko głowę i z trudem ukrył triumfalny uśmiech. Podchodziła do nich Grace i to właśnie ona stała się obiektem obserwacji Remusa. O to właśnie chodziło.

- Remus, przedstawiam ci Grace Cabot. Grace, to Remus Lupin.

- Miło mi – powiedział Lunatyk.

- Mnie też – odpowiedziała Grace, posyłając nowo poznanemu uśmiech, którym nigdy nie zaszczyciła Syriusza.

Remus przedstawił Carmen, po czym wspólnie poszli szukać wolnego stolika. Gdy już go znaleźli, Grace zaprosiła Lupina na parkiet, a on nie umiał jej odmówić.

- Więc… skąd jesteś? - zwrócił się do Carmen Syriusz.

- Z Algeciras – odpowiedziała z pociągającym, południowym akcentem. - To jest niedaleko Gibraltaru. Samo południe Hiszpanii. Mucho calor.

Black zrobił pełną niezrozumienia minę. Ni w ząb nie rozumiał ojczystego języka Carmen.

- Bardzo ciepło – przetłumaczyła dziewczyna. - Przepraszam. Walczę z tym, ale jeszcze zdarza mi się wtrącać coś po hiszpańsku.

- Nic się nie stało – zapewnił ją Syriusz. - I tak świetnie mówisz po angielsku.

Ku jego wielkiemu zdziwieniu na policzkach Carmen pojawił się delikatny rumieniec. Nastała chwila krępującego milczenia, którą Łapa wykorzystał. Nachylił się nad stolikiem i delikatnie pocałował dziewczynę. Początkowo zdziwiona Hiszpanka odpowiedziała na pocałunek.

- Słuchaj… - zaczęła lekko skrępowana Carmen. - Czy miałbyś coś przeciwko, gdybym zaprosiła cię do siebie?

Szybkość propozycji odrobinę zaskoczyła Blacka, ale zdecydowanie nie zniechęciła. Wstał od stolika i szarmancko podał ramię Carmen. Przyjęła je z uśmiechem.

- Chyba możemy zostawić ich samych – powiedział, wskazując na Remusa i Grace.

Carmen kiwnęła twierdząco głową. Trzymając Syriusza za ramię, szła za nim w stronę drzwi.
Byli w mniej więcej w połowie sali, gdy do klubu weszło siedem zamaskowanych, ubranych na czarno postaci. Jak na komendę wyciągnęły różdżki i wystrzeliły pod sufit fioletowe iskry, które zgasiły niemal wszystkie światła w klubie. Rozległy się przerażone krzyki, a po chwili w sali rozbłysły różdżki bawiących się.

Syriusz nie zwracał uwagi na postronnych. Odszukał wzrokiem Remusa. Jego nienaturalna bladość potwierdziła jego najgorsze obawy.


- Kurwa mać – zaklął. - Czy ci śmierciożercy nie mają kiedy robić imprez?

3 komentarze:

  1. Tak...cóż rozdział jak zawsze świetny.Wejście naprawdę mnie zaskoczyło.Niezły obrót akcji.Jestem bardzo ciekawa jak ta walka się skończy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wejście kogo? Chyba jakieś słowo Ci uciekło. A koniec walki? Za tydzień.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Tak uciekło mi słowo śmierciożercy.Ich wejście było bardzo zaskakujące.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy