Mroźny,
styczniowy wieczór nie był najlepszym momentem na przedzieranie się
przez zaspy, ale Remus Lupin nie miał wyboru. Wracał do pracy po
ponad dwutygodniowym urlopie i nie chciał się spóźnić. Nie mógł
się doczekać powrotu za bar, głównie z tego powodu, że miał
dość tego, że wszyscy skakali wokół niego. Jak nie rodzice, to
przyjaciele. Najgorsze było to, że do Oxfordu udało mu się uciec
dopiero dwa dni temu, ale wpadł z deszczu pod rynnę, bo spod opieki
mamy dostał się pod czujną kuratelę Lily. Panna Evans sprawiała
wrażenie, jakby chciała wykorzystać Remusa jako żywego manekina
do ćwiczeń. Fakt, że ciągle zdarzało się zapomnieć, gdzie
położył różne rzeczy, bynajmniej mu nie pomagał. Szybko pojął,
że rada Ernesta była nadzwyczaj trafna i zaczął nosić przy sobie
notes i ołówek. Trochę to pomagało, ale strasznie go to
denerwowało.
W
Wejściu Smoka panował przyjemny dla ucha gwar, ale nie było aż
tylu osób, żeby hałasu nie dało się znieść.
-
Jak się czujesz? - Nieoczekiwane pytanie, wytrąciło Remusa z
równowagi.
Zdezorientowany
rozejrzał się, gdy nagle na szyi uwiesiła mu się znajoma
blondynka.
-
Dobrze. Całkiem dobrze – odpowiedział Remus. - Tylko przypomnij
mi, jak masz na imię?
Dziewczyna
odsunęła się od niego. Przez jej twarz przemknął strach
pomieszany z zaniepokojeniem. Remus nie mógł się powstrzymać i
wybuchnął śmiechem.
-
Spokojnie, Roxy – powiedział do przyjaciółki. - Przecież
pamiętam, kim jesteś.
-
No wiesz co? Ja się o ciebie martwię, a ty stroisz sobie głupie
żarty – prychnęła Roxy Collins.
Odwróciła
się, ale zanim ruszyła w stronę stolików, Remus złapał ją za
rękę i przyciągnął do siebie.
-
Nie obrażaj się – poprosił. - Nie mogłem sobie tego darować.
Roxy
zmarszczyła brwi i zacisnęła kształtne wargi. Po kilku sekundach
jednak rozpogodziła się.
-
No dobrze. W końcu chorym należy wszystko wybaczać – dodała
szybko i błyskawicznie odskoczyła poza zasięg ramion Remusa. -
Aha, Will chce cię widzieć.
Nie
było to dziwne. Po tak długiej nieobecności wypadało chociaż
przywitać się z szefem, któremu narobiło się tyle problemów
swoją nieobecnością.
Remus
przeszedł przez krótki korytarz prowadzący do gabinetu. Wyciągnął
rękę, żeby zapukać, gdy drzwi otworzyły się.
-
Wejdź – powiedział Will Daniels. - Dobrze, że już wróciłeś.
-
Ja też się cieszę. Mam już serdecznie dość siedzenia w domu.
-
A jak głowa?
„Wieści
szybko się rozchodzą” pomyślał Remus.
-
Już dobrze. Kto mnie zastępował? - spytał, usiłując zejść z
tematu swojego zdrowia.
Nie
lubił być w centrum uwagi. Unikał tego już od najmłodszych lat,
a szczególnie odkąd stał się wilkołakiem. Od tamtej chwili
zwracanie na siebie czyjegoś zainteresowania stało się
niebezpieczne.
-
Ja – odpowiedział Will. - Nie było sensu zatrudniać kogoś na
dwa-trzy tygodnie. Zresztą i tak ciężko kogokolwiek znaleźć.
Nie
było to pozbawione sensu. Wszyscy pracownicy Wejścia Smoka
pamiętali ostatni kryzys kadrowy. W środku roku akademickiego
znalezienie nowego pracownika należało do trudnych zadań i Will
doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Najwięcej chętnych miał
latem i we wrześniu.
-
Mogę już wracać na salę? - zapytał Remus. - Zaraz zaczynam
zmianę.
-
Tak, idź. Remus, gdyby coś się działo, to zrób sobie przerwę.
Nie chcę, żebyś znowu wylądował na zwolnieniu.
-
Uwierz mi, że ja też tego nie chcę – zapewnił go Lupin.
Kilka
minut później Remus przejął bar od swojego barmana z poprzedniej
zmiany. Przetarł ladę i sprawdził, czy wszystkie karteczki z
opisami są na swoim miejscu. Otworzył też szafki, ale, ku własnemu
zdziwieniu, zobaczył, że jest tam porządek.
-
Andy wczoraj wszystko poukładał – powiedział Roxy, pochylając
się nad barem. - Stwierdził, że nie ma zamiaru wysłuchiwać potem
twojego narzekania.
-
Miło z jego strony – stwierdził Remus.
-
Mógłbyś coś dla mnie zrobić?
-
Roxy, dla ciebie wszystko.
Dziewczyna
wywróciła oczami i odgarnęła włosy z ramienia.
-
Powiedz swojemu przyjacielowi, żeby się ode mnie odczepił. Mam już
dość tego, że gdziekolwiek nie pójdę, zawsze go spotykam!
„Merlinie,
czemu on nigdy nie słucha, co się do niego mówi?” Odbył z
Syriuszem tyle rozmów o Roxy, że aż bolała go głowa, gdy o tym
myślał. Nic to nie dało. Black zawsze zapewniał, że nie chodzi
mu o przelotną miłostkę. Remus chciałby w to wierzyć, ale zbyt
dobrze znał przyjaciela. W końcu Łapa nigdy nie wytrzymał z jakąś
dziewczyną dłużej niż cztery miesiące. Remus mógł liczyć
tylko na to, że tajemnicza Amerykanka, o której przy każdej okazji
wspomina Syriusz, da Roxy odrobinę wytchnienia.
~
* ~
Syriusz
Black zdjął czarny płaszcz, który podał uroczej szatniarce.
Uwielbiał przychodzić do klubu Czarna Pantera. Wśród
przyciemnionych świateł i otaczającego go tłumu czuł się
doskonale. A teraz, dodatkowo, czekała na niego piękna kobieta,
chociaż nie chciał jej dla siebie. Poznali się przed
trzema-czterema tygodniami, ale Łapa zdążył bardzo ją polubić.
Miał wobec niej poważne plany, które ściśle wiązały się z
planami jego przyjaciela. Póki co Syriusz wolał jednak o tym nie
wspominać, żeby nie zapeszyć.
Rozejrzał
się po sali tanecznej, próbując wypatrzyć czekającą na niego,
czego był pewny, dziewczynę. Nie ważne, jak wcześnie przyszedł,
towarzyszka zawsze była na miejscu przed nim. Nie miał zielonego
pojęcia, jak ona robi.
Nagle
poczuł, że ktoś staje za nim. Zanim się odwrócił, smukłe palce
nasunęły się na jego oczy, odcinając obraz klubu.
-
Zgadnij kto to? - usłyszał radosny szept.
Nie
musiał. Stojąca za nim dziewczyna miała bardzo charakterystyczny
głos. Poza tym, witała go tak już od kilku spotkań.
-
Grace, nie mogłabyś chociaż raz pozwolić mi poczekać na ciebie,
jak przystało na dżentelmena? - spytał błagalnie, zdejmując
dłonie ze swojej twarzy.
Odwrócił
się, żeby spojrzeć na uśmiechniętą dziewczynę.
Grace
Cabot była prawie dziewiętnastoletnią Mulatką. Lekko falowane,
czarne włosy tego wieczoru związała w wysoki kok, z którego
wymknęło się kilka kosmyków. W przeciwieństwie do większości
obecnych w klubie dziewczyn, Grace nie miała na twarzy sztywnej
tapety, a jedynie podkreśliła delikatnie brązowe oczy i musnęła
pełne usta szminką. Nosiła ciemne, obcisłe dżinsy i czarną
bluzkę na ramiączkach wyszytą cekinami.
-
Ach, wy, Brytyjczycy – westchnęła dziewczyna, opierając dłonie
na kształtnych (ale nie grubych) biodrach. - Dżentelmeni i damy.
Jeszcze żadnych tu nie spotkałam, ale tobie niewiele brakuje –
dodała, klepiąc lekko Syriusza po policzku. - Ten twój słynny
kolega nie przyjdzie?
-
Ja ci nie wystarczę? - spytał prowokacyjnie.
Grace
pokręciła głową z politowaniem. Rozchylone w uśmiechu wargi
ukazywały rząd śnieżnobiałych zębów.
-
Ciebie znam, a o nim tylko słyszę. To naturalne, że jestem
ciekawa.
Syriusz
poprowadził Grace na parkiet, gdzie wmieszali się w tłum. W tańcu
Syriusz nie mógł oderwać wzroku od figury towarzyszki. Wiedział,
że Amerykanka jest niezwykle wysportowana, w końcu ćwiczyła o
wiele częściej niż on, ale rzadko widział ją w takiej sytuacji.
Teraz obserwował ponętne ruchy jej niemal doskonałego ciała.
Grace miała nie tylko smukłe, umięśnione ręce i nogi, smukłą
talię, ale też szerokie biodra i obfity biust. Najchętniej objąłby
ją i ukrył twarz w jej piersiach, ale zdawał sobie sprawę z tego,
że nie pozwoliłaby mu na to. Zresztą, nie uśmiechało mu się
oberwanie od dziewczyny, która przez kilka lat uczyła się karate.
Grace
pociągała go fizycznie, ale to o innej kobiecie marzył. Niestety,
ona skutecznie go ignorowała. Już rozumiał, jak czuł się James
przez prawie całą szkołę. Teraz on miał podobny problem.
Było
już sporo po jedenastej, gdy do klubu weszły dwie osoby, które
zwróciły uwagę Syriusza. Dziewczyny nie rozpoznał, ale
towarzyszącym jej chłopakiem na pewno był Remus.
-
Chyba będziesz miała okazję na poznanie mojego „słynnego
kolegi” - powiedział Black, nachylając się do Grace.
Nie
czekając na odpowiedź ruszył w kierunku drzwi. Przedarł się
przez tłum i szybko dotarł do przyjaciela i jego towarzyszki.
Dopiero wtedy w uroczej brunetce rozpoznał Hiszpankę, z którą
studiował Lunatyk. Jej obecność trochę psuła mu plany, ale był
jej wdzięczny za ściągnięcie Remusa do Czarnej Pantery.
-
Nawiałeś z pracy? - spytał Syriusz, ściskając dłoń
przyjaciela.
-
Dziesięć minut temu skończyłem zmianę – odpowiedział Remus. -
Carmen nie pozwoliła mi odmówić wyjścia.
-
I miała rację – powiedział Syriusz, chociaż trudno mu było
przecisnąć te słowa przez gardło. - Trzeba się czasami wyrwać.
O ile dobrze się czujesz?
-
Doskonale… - zapewnił o Remus, ale nie patrzył na Syriusza. Wbił
wzrok w kogoś, kto stał za Blackiem.
Łapa
przekręcił lekko głowę i z trudem ukrył triumfalny uśmiech.
Podchodziła do nich Grace i to właśnie ona stała się obiektem
obserwacji Remusa. O to właśnie chodziło.
-
Remus, przedstawiam ci Grace Cabot. Grace, to Remus Lupin.
-
Miło mi – powiedział Lunatyk.
-
Mnie też – odpowiedziała Grace, posyłając nowo poznanemu
uśmiech, którym nigdy nie zaszczyciła Syriusza.
Remus
przedstawił Carmen, po czym wspólnie poszli szukać wolnego
stolika. Gdy już go znaleźli, Grace zaprosiła Lupina na parkiet, a
on nie umiał jej odmówić.
-
Więc… skąd jesteś? - zwrócił się do Carmen Syriusz.
-
Z Algeciras – odpowiedziała z pociągającym, południowym
akcentem. - To jest niedaleko Gibraltaru. Samo południe Hiszpanii.
Mucho calor.
Black
zrobił pełną niezrozumienia minę. Ni w ząb nie rozumiał
ojczystego języka Carmen.
-
Bardzo ciepło – przetłumaczyła dziewczyna. - Przepraszam. Walczę
z tym, ale jeszcze zdarza mi się wtrącać coś po hiszpańsku.
-
Nic się nie stało – zapewnił ją Syriusz. - I tak świetnie
mówisz po angielsku.
Ku
jego wielkiemu zdziwieniu na policzkach Carmen pojawił się
delikatny rumieniec. Nastała chwila krępującego milczenia, którą
Łapa wykorzystał. Nachylił się nad stolikiem i delikatnie
pocałował dziewczynę. Początkowo zdziwiona Hiszpanka
odpowiedziała na pocałunek.
-
Słuchaj… - zaczęła lekko skrępowana Carmen. - Czy miałbyś coś
przeciwko, gdybym zaprosiła cię do siebie?
Szybkość
propozycji odrobinę zaskoczyła Blacka, ale zdecydowanie nie
zniechęciła. Wstał od stolika i szarmancko podał ramię Carmen.
Przyjęła je z uśmiechem.
-
Chyba możemy zostawić ich samych – powiedział, wskazując na
Remusa i Grace.
Carmen
kiwnęła twierdząco głową. Trzymając Syriusza za ramię, szła
za nim w stronę drzwi.
Byli
w mniej więcej w połowie sali, gdy do klubu weszło siedem
zamaskowanych, ubranych na czarno postaci. Jak na komendę wyciągnęły
różdżki i wystrzeliły pod sufit fioletowe iskry, które zgasiły
niemal wszystkie światła w klubie. Rozległy się przerażone
krzyki, a po chwili w sali rozbłysły różdżki bawiących się.
Syriusz
nie zwracał uwagi na postronnych. Odszukał wzrokiem Remusa. Jego
nienaturalna bladość potwierdziła jego najgorsze obawy.
-
Kurwa mać – zaklął. - Czy ci śmierciożercy nie mają kiedy
robić imprez?
Tak...cóż rozdział jak zawsze świetny.Wejście naprawdę mnie zaskoczyło.Niezły obrót akcji.Jestem bardzo ciekawa jak ta walka się skończy?
OdpowiedzUsuńWejście kogo? Chyba jakieś słowo Ci uciekło. A koniec walki? Za tydzień.
UsuńPozdrawiam
Tak uciekło mi słowo śmierciożercy.Ich wejście było bardzo zaskakujące.
OdpowiedzUsuń