Syriusz
wyszarpnął różdżkę z kieszeni.
-
Schowaj się gdzieś – polecił pobladłej ze strachu Hiszpance.
Carmen
pokiwała nieprzytomnie głową i skierowała się w stronę toalet.
Black
nie miał czasu na obserwację dziewczyny. Przedzierając się przez
przerażony tłum dotarł do przyjaciela. On też miał różdżkę w
ręku.
-
Wzywamy kogoś? - zapytał Syriusz.
-
A mamy czas? - odparł Remus.
-
Chyba nie – wtrąciła się Grace. - Ale ja chętnie wam pomogę.
Spojrzeli
na dziewczynę ze zdziwieniem, ale nic nie odpowiedzieli. Nie mogli
przecież odmówić jedynej pomocy, jaką im oferowano. Syriusz
nieznacznie skinął głową, co Grace odczytała jako zgodę.
Schyliła się i podwinęła prawą nogawkę. Ku wielkiemu zdziwieniu
Blacka sięgnęła za cholewę wysokich kozaków i wyjęła stamtąd
różdżkę.
-
No co się gapicie? - warknęła na przyjaciół. - Mamy
śmierciożerców do skasowania.
Nie
czekając na decyzję chłopaków zniknęła w tłumie.
-
Remus, patronus – rzucił Syriusz do przyjaciela – Do Rogacza.
Niech ściągnie kogo się da. Nie poradzimy sobie we trójkę.
Wycelował
różdżką w stronę najbliższego śmierciożercy. Po chwili
mężczyzna padł na ziemię oszołomiony zaklęciem Petrificus
Totalus. Jego towarzysze od razu rzucili się na Syriusza, całkowicie
ignorując Remusa, który pomknął na zaplecze. Niepostrzeżenie
wyszedł na zewnątrz.
-
Expecto Patronum – szepnął jednocześnie myśląc:
„Rogacz, mamy śmierciożerców w klubie Czarna Pantera w
Oxfordzie. Ściągnij kogo się da.”
Z
końca różdżka wystrzelił srebrny obłok, który zamienił się w
dużego wilka. Wilk spojrzał jaśniejącymi oczami na Remusa, po
czym pomknął w sobie tylko znanym kierunku.
Remus
od razu obrócił się na pięcie i wrócił do klubu. Nie mógł
przecież zostawić Syriusza samego przeciw śmierciożercom. Okazało
się jednak, że wejście do klubu nie jest takie proste, bo co
chwilę mijali go uciekający w popłochu ludzie.
-
Protego! - krzyknął, gdy udało mu się wreszcie wrócić na
salę.
Pomiędzy
Syriuszem a śmierciożercami wyrosła magiczna tarcza. Dla Blacka
była to chwila wytchnienia, bo z wielką trudnością unikał zaklęć
przeciwników.
„W
samą porę” pomyślał. Nie opuścił różdżki i zaatakował,
gdy tylko Remus zdjął tarczę. Starał się brać na siebie ogień
ataku, żeby Lunatyk mógł uniknąć kolejnego wypadku.
Śmierciożercy
byli tak pochłonięci walką z dwoma Huncwotami, że nie zauważyli,
jak do jednego z nich od tyłu bezszelestnie podkrada się ukryty w
cieniu kształt. Gdy jeden z panów w czerni w czasie uniku podszedł
zbyt blisko, kształt zaatakował. Nie był to atak magiczny, nic z
tych rzeczy. Pod wpływem sprawnie zadanego kopniaka śmierciożerca
zgiął się wpół i upuścił różdżkę na podłogę. Zanim
zdążył się zorientować, co się dzieje, uderzenie w szczękę
pozbawiło go przytomności. Atakująca wyciągnęła różdżkę i
wycelowała w kolejnego sługę Ciemności.
-
Everte stati! – syknęła.
Śmierciożerca
wyleciał w powietrze i uderzył w sufit. Po chwili legł
nieprzytomny na podłodze.
Grace
wycelowała w kolejnego śmierciożercę, który już po chwili
zaczął biegać, krzycząc z przerażenia. Został potraktowany
perfekcyjnym Upiorogackiem.
W
tym czasie Syriusz potraktował swojego przeciwnika czarem
Incacerous, więc mężczyzna leżał związany na ziemi. Z kolei
Remus obezwładnił ostatniego śmierciożercę Zaklęciem Węża.
-
Grace, to było świetne – powiedział Black do Amerykanki, cały
czas nie mogąc wyjść z wrażenia.
-
Dziękuję – odpowiedziała skromnie dziewczyna. - Ale to naprawdę
nic takiego.
-
Czego was uczyli w tej Ameryce? - zapytał Remus.
Grace
zwróciła na niego ciemne oczy, lekko je mrużąc. W tym spojrzeniu
nie było wrogości, a jedynie uprzejme zainteresowanie. W czasie
walki kątem oka obserwowała zarówno Syriusza, jak i Remusa, i była
pod wrażeniem umiejętności przyjaciół. Słyszała różne rzeczy
o szkolnictwie w Wielkiej Brytanii, ale nie spodziewała się czegoś
takiego. Bili się świetnie świetnie, każdy z nich miał swój
indywidualny styl. Syriusz walczył z dużym rozmachem, jego ruchy
wydawały się wręcz teatralne, a Remus był o wiele spokojniejszy.
Dla Blacka starcie było okazją do pokazania się, zrobienia
wrażenia. Remus wydawał się bawić całą sytuacją, rzucane
zaklęcia i uniki zdawały się być dla niego zabawą.
-
Rzeczy, o których wam, Anglikom, nawet się nie śniło –
odpowiedziała w końcu. - W Salem nie uczy się tylko obrony przez
magię, ale też co można zrobić bez różdżki.
-
Jak karate? - wtrącił Syriusz.
-
Między innymi – odparła.
Łapa
i Grace zajęli się obezwładnionymi śmierciożercami, a Remus
poszedł znaleźć Carmen. Po krótkich poszukiwaniach znalazł ją
skuloną w damskiej toalecie.
-
Przepraszam – powiedziała, wstając z podłogi. - Zazwyczaj
inaczej reaguję. Zaskoczyli mnie…
-
Nie tłumacz się – przerwał jej Remus. - Przy śmierciożercach
nie można niepotrzebnie zgrywać bohatera. To może się źle
skończyć.
-
A ty? Syriusz? Żaden z was nie jest nawet na studiach aurorskich.
Jej
uwaga była tak celna, że Remus nie wiedział, co powiedzieć.
Wrócili do sali, w której, poza śmierciożercami, Syriuszem i
Grace, było też kilka osób z Zakonu. Prócz Jamesa Pottera na
odsiecz przybyli też Alastor Moody, Dorcas Meadows i Alicja Roberts.
-
Rychło w czas – rzucił na powitanie Remus.
-
Właśnie powiedziałem im to samo – dodał Syriusz.
-
Moja wina, że tak szybko się uwinęliście? – odpowiedział
James, spoglądając znacząco na leżących pod ścianą
śmierciożerców.
-
Mieliście dużo szczęścia – stwierdziła Dorcas.
-
Podejrzanie dużo – mruknął auror, przyglądając się z odrazą
więźniom. - Jak trójce dzieciaków, które dopiero co opuściły
szkołę, udało się pokonać sześciu doświadczonych
śmierciożerców.?
-
Zwariowałeś? - prychnęła Meadowes. - Obaj są po szkoleniach, po
Thurso…
-
A ona? - wtrącił Moody, którego argumenty Dorcas wyraźnie nie
przekonały.
Grace
zmierzyła Alastora niechętnym spojrzeniem. Podejrzliwy facet nie
wzbudził jej sympatii, ale szacunek jak najbardziej. Nie mogła
oczekiwać, że zaufają jej kompletnie obce osoby.
-
Jestem Grace Cabot – przedstawiła się. - Pochodzę z Bostonu,
skończyłam Akademię Czarownic w Salem. W Oxfordzie mieszam u
cioci, Brendy Brooks. Jeszcze jakieś pytania?
Najwyraźniej
jej wyjaśnienia wystarczyły, przynajmniej na razie. Nowo przybyli
mieli wystarczająco dużo własnych problemów. Moody i Alicja
zabrali śmierciożerców do Ministerstwa Magii, gdzie już szykowano
się do ich procesów.
-
Czemu wy się zawsze w coś pakujecie beze mnie? - zapytał z
wyrzutem James, gdy szedł razem z innymi Huncwotami i dziewczętami
w kierunku domu Lunatyka.
-
To było nieplanowane – odpowiedział Remus. - Zresztą dałem ci
znać, że coś się zaczęło. Nie nasza wina, że zbierałeś się
tak długo.
-
„Ściągnij kogo się da” - przypomniał James. - Nie mogłem
przyjść sam. A wiecie, jak trudno kogoś znaleźć o tej porze?
Nie
oczekiwał odpowiedzi na to pytanie i jej nie otrzymał. W pobliżu
domu Remusa grupa rozdzieliła się. Carmen teleportowała się do
swojego mieszkania, a Grace do ciotki. Huncwoci zostali sami.
-
Ten wieczór miał się skończyć inaczej – westchnął Syriusz.
-
Też miałem inne plany – przyznał James. - Ale nie żałuję. Z
wami zawsze jest dobrze się spotkać.
-
Pochlebca – zaśmiał się Syriusz. - Idziemy jeszcze gdzieś? Noc
jeszcze młoda.
Remus
pokręcił przecząco głową.
-
Ja chcecie, to możecie iść, ale dla mnie to za dużo wrażeń.
Wracam do domu.
Syriusz
i James wymienili zaniepokojone spojrzenia. Na krótką chwilę
zapomnieli o niedawnym urazie przyjaciela. Już lata temu nauczyli
się przychodzić nad stanem zdrowia Remusa do porządku dziennego,
tylko że to przecież nie była normalna sytuacja. Nie chodziło o
kolejną pełnię, ale o poważny uraz głowy. Nie wolno im było
zapomnieć o czymś takim.
-
Odprowadzimy cię – zaproponował James.
Remus
wzruszył ramionami. Wiedział, że nie ma sensu protestować, bo
przyjaciele zwyczajnie go nie puszczą samego. Nie dziwił im się.
Gdyby chodziło o któregoś z nich, też by nie odpuścił. Huncwoci
zawsze stali murem za jednym z nich. Choćby miało to się skończyć
dla nich źle.
W
szkole niemal zawsze obowiązek krycia wszelkich postępków
Huncwotów spoczywał na Remusie. Ten robił to pomimo wyrzutów
sumienia, które odczuwał względem dyrektora szkoły. W końcu
tylko dzięki Dumbledore'owi Remus w ogóle mógł uczyć się w
Hogwarcie. Ministerstwo kategorycznie sprzeciwiało się wpuszczeniu
wilkołaka do szkoły, ale profesor był nieugięty. Właśnie
dlatego chłopak źle się czuł z tym, że łamał szkolny
regulamin. Ale przyjaciele byli dla niego ważniejsi niż osobista
duma. Miał tylko ich i nie potrafił im odmówić, gdy kolejny raz
prosili go o pomoc.
~
* ~
W
niedzielne popołudnie James teleportował się do jednego z
najstarszych czarodziejskich miasteczek w Anglii – Doliny Godryka.
Zawsze marzył, żeby dokładnie obejrzeć tę mieścinę, ale teraz
miał ku temu konkretny powód. Kilka dni temu znalazł w „Proroku
Codziennym” informację o sprzedaży domu i od razu skontaktował
się z właścicielem i umówił na obejrzenie go. Nigdy nawet nie
marzył o mieszkaniu w mieście, z którego pochodził jeden z
założycieli Hogwartu. W dodatku swój dom miał tam też sam Albus
Dumbledore. James nie potrzebował większej rekomendacji dla
mieściny. Nie oglądając budowli był niemal pewny, że chce ją
kupić. Gdzie znalazłby lepszą lokalizację?
Dom
okazał się całkiem sporym, piętrowym budynkiem wybudowanym z
brązowej cegły. Na parterze widział kilka okien, za którymi
wisiały białe firanki. Do w prowadziła wysypana żwirem ścieżka,
a niewielkie podwórko było otoczone starym płotem. Wszystko
wymagało gruntownej renowacji, ale dla Jamesa dom wydawał się
idealny.
Drzwi
otworzyły się i na podwórko wyszedł sprzedając. Był to niski i
otyły mężczyzna (rodzaju tych, co to „łatwiej przeskoczyć niż
obejść”) o poczerwieniałej twarzy i mocno przerzedzonych, siwych
włosach.
-
O, dzień dobry – powiedział na widok Jamesa. - Pan w sprawie
domu?
-
Tak. Mogę wejść?
-
Zapraszam.
Właściciel
domu, przedstawił się jako Sean Whalley, szybko oprowadził Jamesa
po domu. Mimo wielkości, budynek był przytulny. Na parterze
znajdowała się kuchnia, w której stał też stół jadalny, salon,
pokój i przestronna łazienka. Na piętrze były kolejne dwie
sypialnie i mała łazienka. Wnętrze domu zostało jeszcze bardziej
zaniedbane, niż zewnętrze.
-
Sprzedaję ten dom już od roku i jak dotąd nie mam żadnych
chętnych – mówił Whalley, przemierzając pokoje.
„Ciekawe
dlaczego” pomyślał ironicznie James. W końcu tu nie chodziło
tylko o renowację zewnętrza, ale też wnętrza domu. Potrzebna była
dobra ekipa budowlana lub mnóstwo pracy własnej.
Przeciwności
nie zraziły Rogacza. Nadal był gotów na kupno, choćby miał
spędzać całe noce na remoncie. Chciał zdążyć przed ślubem.
-
I jak się panu podoba? - zapytał na koniec Whalley.
„To
kompletna rudera” pomyślał James.
-
Kupuję – odpowiedział chłopak.
Wiedział,
co powiedzą jego przyjaciele. Będą mieli problemy ze zrozumieniem
jego decyzji, ale w końcu przyznają mu rację. Ten dom będzie
idealny dla niego i Lily. Wierzył, że jego
narzeczonej też się spodoba. A
huk roboty? Dla ukochanej
był gotów podnieść tę
ruinę własnymi rękoma.
Wow Grace mnie zaskoczyła.Kto by się spodziewał,że będzie znała się na sztukach walki.A ten dom,który James dla Lili jako prezent ślubny to takie słodkie.
OdpowiedzUsuńPoczekaj, aż Huncwoci zobaczą tę ruinę.
UsuńPozdrawiam
W końcu znalazłam chwilę, żeby przeczytać ten i poprzedni rozdział! Jestem bardzo zaskoczona, że Carmen ni z tego, ni z owego zainteresowała się Syriuszem - ciekawy zwrot akcji, tego się nie spodziewałam, byłam pewna, że będzie z Remusem!
OdpowiedzUsuńA komnetując ten rozdział, muszę przyznać, że postać Grace zaczyna coraz bardziej mi się podobać. Teraz już nie wiem, co myśleć o Carmen - obydwa te rozdziały mnie do niej zraziły.
Uwielbiam to, jak James troszczy się o Lily i stara się zapewnić im jak najlepszą przyszłość. Końcówka jest przeurocza!
Jak zwykle nie mogę doczekać się nowego rozdziału. :)
PS. U mnie nowość, zapraszam! ;)
Coś mi się widzi, że Carmen jeszcze wielokrotnie nasz zaskoczy :) Tak samo Grace. Obie będą dosyć ważne w dalszej części.
UsuńPodrawiam