-
Jest… - zaczął ostrożnie Syriusz Black. Zawiesił głos
niepewny, co ma powiedzieć.
Czterech
Huncwotów stało przed nowym domem jednego z nich, Jamesa Pottera.
Syriusz, Remus i Peter z nieukrywanym zdziwieniem i po trochu z
przerażeniem patrzyli się na budynek.
-
Wyjątkowy – dokończył Remus.
-
To chyba odpowiednie słowo – dodał Peter.
James
pokręcił głową z dobrotliwym uśmiechem. Starał się nie
pokazać, jak bardzo rozbawiła go reakcja przyjaciół.
-
Nie kręćcie – poradził im. - Wiem, że to rudera. Ale
wyremontuję dom i wszystko będzie w porządku.
-
Dasz sobie radę sam? - zapytał z powątpiewaniem Peter.
-
Nie będzie musiał – odpowiedział za Jamesa Syriusz. - Przecież
mu pomożemy. Bez obaw, Rogacz, nie damy ci zaharować się w tej
chałupie. Zrobimy taki dom, że Ruda będzie zbierać szczękę z
podłogi.
-
Dziękuję – powiedział James. - Wiedziałem, że mogę na was
liczyć. Ale… może wejdziemy do środka. Tam jest jeszcze gorzej.
Weszli
do środka, obeszli dom i zatrzymali się w kuchni.
-
To zajmie kilka tygodni – stwierdził Syriusz. - Albo i miesięcy.
Ale nie martw się, Rogacz. Poradzimy sobie.
Remus
rozejrzał się po kuchni, oceniając, co musieli zrobić. Poza
pomalowaniem ścian trzeba było też położyć nowe kafelki i
wstawić nowe meble. A to tylko w kuchni. Tego samego wymagały obie
łazienki, a także pomalować pokoje, zrobić nowe podłogi,
poprawić dach, wyplenić grzyb… Zapowiadało się mnóstwo pracy.
Nie uchylał się od pomocy przyjacielowi, ale już zastanawiał się,
jak ta renowacja przeorganizuje mu życie. Studia, praca, remont…
to było dla niego zbyt dużo, a ponadto, nadal odczuwał skutki
bitwy pod Thurso.
-
Remus, w porządku? - spytał Peter.
Syriusz
i James przerwali rozmowę i spojrzeli z niepokojem na przyjaciela.
Lunatyk opierał się o parapet, wyraźnie miał trudności z
utrzymaniem równowagi. Był tak blady, że niemal zlewał się ze
ścianą.
-
Nic mi nie jest – wymamrotał.
Opierając
się o ścianę, usiadł na brudnej podłodze. Było mu słabo.
-
Głowa? - dopytał się James.
-
Nie. Przecież jutro pełnia – przypomniał Remus.
Już
zdążył się zorientować, że po urazie głowy pełnia wcale nie
jest łatwiejsza. Ostatnia, na przełomie roku, była dla niego
wyjątkowo trudna. Nie ze względu na przemianę, ale przez to, że
miał o wiele większe dolegliwości przed przeobrażeniem. Czuł się
słabiej niż zazwyczaj.
James
spojrzał za okno, gdzie na wieczornym niebie pojawiła się niemal
pełna tarcza księżyca. Zaklął w duchu. Zupełnie zapomniał o
pełni. Przecież nie wyciągnąłby Remusa na dzień przed
przemianą.
-
Trzeba było powiedzieć – stwierdził James. - Ja naprawdę…
-
Daj spokój – prychnął Lunatyk. - Nie możesz zmieniać swoich
planów ze względu na mnie. Żaden z was nie może.
-
Znowu zaczynasz? - zapytał z rezygnacją Syriusz. - Ile razy mamy ci
powtarzać, że JESTEŚMY PRZYJACIÓŁMI i nie możemy olewać
twojego zdrowia. Stary, masz przechlapane, odkąd umieścili cię z
nami w dormitorium. Jeszcze tego nie zauważyłeś?
Remus
uśmiechnął się i ostrożnie wstał z podłogi. Peter pomógł mu
złapać równowagę.
-
Dziękuję.
-
Nie ma sprawy – odpowiedział Glizdogon.
-
James, przepraszam cię, ale chyba wrócę do domu.
-
Za co przepraszasz? - oburzył się James. - Sam chciałem cię
wyekspediować do domu. Wyglądasz jak cień samego siebie.
-
Czyli niewiele gorzej niż zazwyczaj – odparł Remus, lekko się
uśmiechając.
James
mimowolnie się roześmiał.
-
Odprowadzę cię – zaofiarował się Syriusz.
-
Nie trzeba – zapewnił go Lunatyk, ale Łapa zbył go machnięciem
ręki.
-
No coś ty? Jeszcze nam się tu rozszczepisz.
Remus
musiał przyznać mu rację. Odkąd nauczył się teleportacji unikał
tego w okolicach pełni. Raz próbował i skończyło się tym, że
prawie stracił rękę. Z drugiej strony nie miał też ochoty na
powrót do domu Błędnym Rycerzem – autobusem dla czarodziejów.
Jazda nim była co najmniej niebezpieczna. Szczególnie w sytuacji,
gdy tak źle się czuł.
-
Niech ci będzie – zgodził się w końcu Remus.
Mina
Syriusza świadczyła o tym, że nie spodziewał się innej
odpowiedzi.
~
* ~
Mike
Croft złapał równowagę po teleportacji i rozejrzał się po
ulicy, na której się znajdował. Nie zobaczył żadnego mugola.
Odetchnął z ulgą i wszedł do pobliskiej kamienicy. Szybko znalazł
mieszkanie numer 14 i zapukał do drzwi.
-
Znowu ty? - jęknęła dziewczyna, która mu otworzyła.
-
Chyba mamy sobie coś do wyjaśnienia – powiedział Mike, wchodząc
do małego mieszkania.
-
Co ty nie powiesz? - prychnęła.
Usiadł
w fotelu.
-
To miało być niegroźne wyjście do klubu – syknęła przez zęby.
- A trafiłam w środek bitwy z Mortifagos*!
-
Myślisz, że to planowałem? - spytał Mike. - Zresztą, z tego co
wiem, to Remus i Syriusz świetnie dali sobie z nimi radę.
-
Czego was uczą w tym Hogwarcie?! Ja nie jestem gotowa na wojnę.
Zresztą… Remus lepiej bawił się z tą Amerykanką – dodała.
Oczy
Mike'a rozszerzyły się w zdziwieniu.
-
Jaką Amerykanką?
-
Tą, z którą poznał go Syriusz. Zresztą, walczyła razem z nimi.
Myślałam, że oczy mu za nią wylezą. Chyba teraz z nią
powinieneś się układać!
Opadła
na kanapę i, ku wielkiemu zdziwieniu Mike'a, zaczęła pociągać
nosem.
-
Carmen, co z tobą? - zapytał.
Podszedł
do sofy i usiadł obok Hiszpanki, która na dobre się rozpłakała.
Zakrywał twarzy kurtyną ciemnobrązowych włosów. Ramiona jej
drżały, a po policzkach płynęły strumienie łez.
-
Nie wiem, co się ze mną dzieje – wychlipała. - Nie wiem, co
czuję! Traktowałam Remusa jak przyjaciela, ale… zabolało mnie,
gdy bawił się z tą Grace. Potem ten jego przyjaciel zaczął mnie
całować i… no zaprosiłam go do siebie… tylko ci śmierciożercy…
Co ja mam ze sobą zrobić?
-
Daj spokój, Carmen. Jesteś piękną kobietą, nie musisz się
przejmować zdaniem innych. Jestem pewny, że dasz sobie radę sama.
Carmen
pokręciła przecząco głową.
-
Nie umiem. Zawsze wokół mnie byli chłopcy. Odkąd pamiętam zawsze
stał obok mnie jakiś facet i wspierał mnie, gdy tego
potrzebowałam. Jestem najmłodsza z rodzeństwa, mam trzech
starszych braci. Nigdy nie zostawiali mnie samej. Mój pierwszy
chłopak uciekł po tym, jak porozmawiał z nim mój najstarszy brat!
A odkąd jestem w Anglii, jestem sama. Nie wiesz, jak to jest!
Mimowolnie
Mike poczuł przypływ gniewu na Hiszpankę. Nic o nim nie wiedziała
i nie miała prawa go oceniać.
-
Nie wiem?! - spytał napiętym jak struna głosem. - Miałem
czternaście lat, gdy moi rodzice zostali zamordowani przez
śmierciożerców! Mówisz, że nigdy nie byłaś sama, a ja zostałem
sam zbyt wcześnie! Gdyby wujek nie zgodził się przyjąć mnie pod
swój dach, wylądowałbym w domu dziecka! Nadal uważasz, że nie
wiem, co to jest samotność?!
Rozszerzone
ze strachu oczy Carmen powiedziały mu, że za bardzo podniósł
głos. Nie chciał dać się ponieść emocjom, ale nie umiał ze
spokojem mówić o rodzicach. Już nie.
-
P-przepraszam – wydukała Hiszpanka, odsuwając się od Mike'a.
Chciał
powiedzieć dziewczynie, że to nie jej wina. Naprawdę chciał.
Tyle, że nie potrafił. Słowa Carmen, chociaż niezamierzenie,
bardzo go zraniły. Bardziej, niż się tego spodziewał. Wstał z
kanapy i przeszedł na drugą stronę niewielkiego pokoju.
-
Ja… Chyba nie mam tu już nic do zrobienia – powiedział. - Do
zobaczenia.
Wyszedł
z mieszkania, zanim Carmen zdążyła zareagować na jego słowa.
Na
zewnątrz teleportował się w pobliże cmentarza dla czarodziejów w
Canterbury. Tak dobrze znał drogę od bramy do grobu, że szedł
niemal z zamkniętymi oczami.
Mogiła
była nieduża, nie rzucała się w oczy, szczególnie w towarzystwie
innych grobowców. Nagrobek został zrobiony z czarnego marmuru,
zdobiły go niewielkie kolumienki, na których stały wazony z
kwiatami. Nawet w nocnych ciemnościach lśniły wygrawerowane złote
litery,:
Simon
Conrad Croft
zm.
15 listopada 1974
Abigail
Berenice Croft zd. Lupin
zm.
15 listopada 1974
Wojnę
wygrywają dowódcy, przegrywają rodziny**.
Mike
wpatrywał się w grób rodziców pustym wzrokiem. Przychodził na
cmentarz, gdy miał jakiś problem. Nie rozumiał, dlaczego tak się
dzieje. Nie był wierzący, nie twierdził, że rodzice mogli go w
jakiś cudowny sposób usłyszeć. Odeszli. Zostali zamordowani przez
śmierciożerców. Zostawili go, gdy ich potrzebował. Woleli iść
na wojnę, niż zająć się synem. Nie miał im tego za złe.
Przecież walczyli też dla niego. Żeby miał szansę na życie bez
zagrożenia ze strony śmierciożerców. Mimo to po prostu chciał,
żeby byli teraz przy nim. Potrzebował ich.
Biała
chusteczka pojawiła się w zasięgu jego wzroku, niespodziewanie
wyrywając go z ponurego zamyślenia. Dopiero wtedy zorientował się,
że po policzkach płyną mu łzy. Odwrócił się.
-
Will, to ty? - zapytał głupio Mike, widząc przed sobą szefa.
Nie
spodziewał się spotkać na cmentarzu w Canterbury Danielsa.
Powinien być w Oxfordzie… albo gdziekolwiek indziej.
-
Tak jakby – zgodził się Will. - Nie tylko ty masz tutaj rodzinę.
Mike
przyjął chusteczkę i otarł łzy. Był lekko skrępowany tym, że
szef widzi go w takim stanie. Nie chciał okazywać słabości.
~
* ~
Will
zganił się w duchu za własne słowa. Nie powinien zdradzać
Mike'owi tego, że na cmentarzu leży też jego rodzina. Gdyby
chłopak zaczął przeszukiwać cmentarz, chociaż wampir go o to nie
podejrzewał, mógłby napytać im obu kłopotów.
Znał
przeszłość Mike'a. Dzięki kontaktom w Ministerstwie Magii miał
możliwość dokładnego sprawdzenia wszystkich swoich pracowników.
Nie dlatego, że o coś ich podejrzewał, ale nie chciał przez
przypadek poruszyć w rozmowie niezręcznego tematu. Mało kto go
rozumiał, ale też mało kto przeżył tyle co on...
---------------------
*Mortifagos
– hiszp. śmierciożercy
**Kamila
Kampa
Witam Was. Po pierwsze - chciałabym Wam życzyć wesołych świąt i mokrego dyngusa.
Po drugie - bardzo Wam dziękuję. Tydzień temu, po opublikowaniu rozdziału 28 liczba odsłon przekroczyła dziesięć tysięcy. To Wasza zasługa. Dziękuję, że wchodzicie tutaj, czytacie i komentujecie. To dodaje mi chęci do pisania.
Pozdrawiam
Witam Was. Po pierwsze - chciałabym Wam życzyć wesołych świąt i mokrego dyngusa.
Po drugie - bardzo Wam dziękuję. Tydzień temu, po opublikowaniu rozdziału 28 liczba odsłon przekroczyła dziesięć tysięcy. To Wasza zasługa. Dziękuję, że wchodzicie tutaj, czytacie i komentujecie. To dodaje mi chęci do pisania.
Pozdrawiam
Całkowicie zgadzam się z Syriuszem - Remus ma przechlapane od kiedy zamieszkał z Huncwotami. Ale przechlapane w pozytywnym sensie. Takich przyjaciół jak Huncwoci to ze świecą szukać. Ciekawe czy Lily zobaczy dom przed remontem? Byłoby bardzo interesująco.
OdpowiedzUsuńLily w nowym domu? Interesująca propozycja.
UsuńZgadzam się z Tobą - Huncwoci są wspaniałymi przyjaciółmi. Przynajmniej na razie.
Pozdrawiam
Naprawdę uśmiałam się przy pierwszej części rozdziału! Uwielbiam Huncwotów, są kochani. :)
OdpowiedzUsuńTa Carmen wydaje mi się coraz dziwniejsza i coraz bardziej wkurzająca. No kurczę, mieć pretesje do Remusa o to, źe rozmawiał z Grace, a sama rzuciła się na Syriusza.
Will fascynuje mnie bardziej z każdym rozdziałem, nie mogę doczekać się ujawnienia czegoś więcej na jego temat.
Jak zwykle niecierpliwie wyczekuję nowego rozdziału. :)
O Willu sporo się dowiesz w przyszłym tygodniu.
UsuńCarmen jest rozpieszczoną przez rodzinę "księżniczką" i bardzo źle czuje się, dy otaczający ją mężczyźni zwracają swoją uwagę na kogoś innego niż ona.
Pozdrawiam
Współczuje Remusowi każdego miesiąca musi cierpieć z powodu przemiany.A Huncwoci to najlepsi przyjaciele.Każdy chciałby mieć takich przyjaciół jakich ma Remus.Czekam na następny rozdział
OdpowiedzUsuńPrzy wsparciu takich przyjaciół każdy, nawet najgorszy los jest łatwiejszy.
UsuńPozdrawiam