Remus
zaklął pod nosem, gdy brzytwa zacięła go w policzek. Nie znosił
golić się pod presją czasu (prawie zawsze się wtedy kaleczył),
ale tym razem nie miał wyboru, jeżeli nie chciał się spóźnić.
Już i tak miał lekką obsuwę. Powinien wyjść z domu w ciągu
dziesięciu minut, a na to się nie zapowiadało.
Kończąc
golenie zastanawiał się, co, na Merlina, pokusiło go, żeby umówić
się z Grace. Właściwie to ona się z nim umówiła, a on był tak
zaskoczony tą propozycją, że wyraził zgodę. Sytuację łagodził
fakt, że Grace już na początku zaznaczyła, iż jest to tylko
przyjacielskie wyjście, a nie randka. Między innymi dlatego
postanowili się spotkać piętnastego lutego. „Dzień singla”,
jak to skomentowała Grace. Nie potrafił odmówić jej spotkania,
uśmiechała się do niego tak ładnie...
–
W co ja się wpakowałem? – spytał swoje odbicie w lustrze.
Nie
uzyskał odpowiedzi, więc opłukał twarz i przeszedł do sypialni.
Wziął z biurka różdżkę i wyleczył skaleczenie; otworzył drzwi
szafy, zaczął przeglądać ubrania.
–
Normalnie nie mam się w co ubrać – stwierdził i mimowolnie
roześmiał się.
Nigdy
nie miał takich problemów. Ubrania nigdy nie były dla niego ważne.
Zawsze liczyło się to, żeby miał przysłowiową koszulę na
grzbiecie i tyle. Nie miał pojęcia, czemu tak nagle zaczął się
interesować swoimi ubraniami. Przecież to było tylko spotkanie ze
znajomą. Nie randka.
Po
kilku minutach zdecydował się na zwykłą białą koszulę i proste
spodnie. Wsadził różdżkę w jedną kieszeń, portfel w drugą i
uznał, że jest gotowy do wyjścia.
Gdy
zszedł na dół, niemal wpadł na wychodzącą ze swojego pokoju
Lily. Dziewczyna miała rozczochrane włosy i zarumienione policzki.
Niemal cały wczorajszy dzień spędziła z Jamesem, którego potem
przyprowadziła do domu.
–
Remus, coś ty z sobą zrobił? – spytała z oburzeniem.
Lupin
zatrzymał się, lekko zaniepokojony reakcją przyjaciółki.
–
Ja…
–
I tak masz mi się ubierać – nakazała Lily, uśmiechając się
szeroko. – Jasne?
Remus
odetchnął z ulgą. Już się przestraszył, że Lily chodziło o
coś ważnego.
–
Oczywiście – przyznał jej rację. – Ale teraz cię przepraszam.
Nie chcę się spóźnić.
Lily
podeszła do niego i cmoknęła go w policzek.
–
Baw się dobrze.
–
Tak jak ty? – spytał, nie mogąc się powstrzymać.
Mina,
którą zrobiła Lily, powiedziała mu, że miał mnóstwo szczęścia.
Gdyby dziewczyna miała przy sobie różdżkę, Remus na pewno nie
wyszedłby z domu w tak dobrym humorze. Albo w tak dobrym stanie.
Lupin
dotarł na miejsce spotkania, do jednej z kawiarni w pobliżu
biblioteki bodlejańskiej, niecałe dziesięć minut przed umówioną
godziną. Na dworze był straszny mróz, więc postanowił wejść do
środka. Liczył na to, że Grace jeszcze nie przyszła, dzięki
czemu miałby jeszcze chwilę czasu dla siebie. Niestety, zaraz po
wejściu, zauważył Grace siedzącą przy jednym ze stolików.
Wybrała
idealne miejsce – znajdowało się pod ścianą, w niewielkiej
wnęce, która zapewniała poczucie prywatności.
Podszedł
do stolika. Mimo nerwów widok Grace od razu przywołał uśmiech na
jego twarz. Dziewczyna też się uśmiechnęła.
–
Przepraszam za spóźnienie – powiedział Remus, zdejmując płaszcz
o wieszając go na oparciu krzesła.
–
Jakie spóźnienie? – obruszyła się Grace. – Jesteś nawet
przed czasem.
–
Nie chciałem, żebyś musiała na mnie czekać – przyznał Remus,
siadając naprzeciwko dziewczyny.
Grace
pokręciła głową z politowaniem.
–
Oj, Remus, Remus. Czasami mi się wydaje, że pretendujesz do roli
ostatniej ostoi rycerskości na tym gnającym, zdeprawowanym świecie.
Remus
nie wiedział, co odpowiedzieć. Poczuł zdradliwe gorąco na
policzkach, więc szybko schował się za menu. Nie wczytywał się
zbytnio w kartę.
Krępującą
dla Remusa ciszę przerwało nadejście kelnerki. Olivia, jak miała
na imię młoda, ładna dziewczyna, przyjęła zamówienia. Grace od
razu zamówiła wuzetkę i kawę latte, a Lupin po krótkim namyśle
poprosił o szarlotkę i kawę po wiedeńsku.
–
Jak zdrowie? – spytała Grace.
–
Moje? Dobrze. Naprawdę – dodał, widząc sceptyczne spojrzenie
koleżanki.
–
No niech ci będzie.
W
międzyczasie Olivia postawiła na stoliku zamówione kawy i ciastka.
–
Jak sobie radzisz w Anglii? – zapytał Remus.
–
Całkiem nieźle. Co prawda nie mam zbyt wiele do roboty, ale nie
narzekam. Tylko ciocia ciąga mnie po koleżankach, żebym poznała
jakiegoś chłopaka. A ja tylko staram się korzystać z wolności. W
ogóle uważam, że wy macie lepiej w Hogwarcie,
–
Niby dlaczego?
Odkąd
poznał Grace, miał wrażenie, że nauka w Stanach jest o wiele
bardziej interesująca. W końcu dziewczyna znała nie tylko sztuki
walki, ale też zaklęcia, których on nie znalazł nawet w dziale
Ksiąg Zakazanych.
–
Instytut w Salem to szkoła ŻEŃSKA. A Hogwart jest KOEDUKACYJNY.
Macie o wiele bogatsze życie towarzyskie. U nas były tylko intrygi
i kłótnie. Żeby zobaczyć jakiegoś chłopaka, trzeba było
wymykać się do miasta.
W
tej kwestii Remus przyznał jej rację. Nie wyobrażał sobie siebie
w męskiej szkole. Byłoby strasznie nudno. Ale on jak on, a Syriusz
i James? Oni by tego nie przeżyli.
–
U nas też nie było tak kolorowo – zapewnił ją Remus. –
Szczególnie z Syriuszem i Jamesem na głowie. Dnia spokoju przez
nich nie miałem… Mimo to nie zamieniłbym ich na nikogo innego.
–
Miło widzieć tak zgranych przyjaciół. Chciałabym mieć kogoś
takiego. Jestem ciekawa, jak to jest w Akademii Aniołów. To jest w
męskiej szkole.
–
Nie mieliście jakichś spotkań? – zaciekawił się Remus.
–
Mieliśmy. Raz do roku spotykaliśmy się na przemian w jednej, albo
drugiej szkole na mecz quidditcha. Nie chwaląc się, powiem, że
przez ostatnie dwa lata byłam ścigającą. I przez te dwa lata
wygrywałyśmy.
–
Gratuluję. A uprawiałyście jeszcze jakieś inne sporty? Poza
karate.
Grace
upiła łyk kawy i oblizała jasne wąsy.
–
Oczywiście quodpot. To najpopularniejsza gra w Stanach.
Międzyszkolny mecz quodpotu też organizuje się co roku. Instytut w
Salem nie oddał trofeum od pięciu lat.
–
Czym jest ten quodpot? – zainteresował się Remus.
Nigdy
nie słyszał o takiej grze. W sumie nie było to nic dziwnego, bo
przecież nie interesował się jakoś szczególnie sportem.
Poprawka: jego zainteresowanie sportem ograniczało się do paplaniny
o quidditchu Jamesa i Syriusza. Stanowczo wolał zajęcia, które nie
wymagają dużego nakładu sił, których często mu brakowało.
–
W quodpot też gra się na miotłach – powiedziała Grace. – W
każdej drużynie jest po jedenastu zawodników, którzy podają
między sobą jedyną piłkę w grze – quod. Chodzi o to, żeby
wrzucić quoda do garnka. Wtedy zdobywa się punkt.
–
I to jest takie ciekawe? – spytał z powątpiewaniem Remus.
Grace
uśmiechnęła się szelmowsko. W pewnym sensie przypominała teraz
Remusowi Jamesa albo Syriusza. Oni też tak się uśmiechali, gdy
mieli wyjawić jakiś niecny sekret.
–
Cała zabawa polega na tym, że jeżeli ktoś trzyma quoda zbyt
długo, on wybucha i ten zawodnik odpada z gry.
„Chyba
że tak” pomyślał Remus. Sam opis gry wystarczył mu do tego,
żeby nie chcieć w nią zagrać. Jego takie rzeczy naprawdę nie
bawiły. Nawet w Hogwarcie chadzał na mecze tylko gdy przyjaciele go
to prosili. A przecież zawsze miał tyle innych ciekawych rzeczy do
roboty.
–
Długo zostajesz w Anglii? – spytał Remus.
–
Jeszcze nie wiem. Mam nieograniczony czas. Jeżeli będę miała
powód, zostanę jak najdłużej – powiedziała, posyłając
Remusowi znaczące spojrzenie.
Lupin
znowu poczuł na policzkach zdradliwe ciepło. Nie miał pojęcia, co
się z nim dzieje. Przecież już nie raz spotykał się z Grace i
nigdy nie obserwował, żeby jego organizm tak na nią reagował. Z
drugiej strony, do tej pory zawsze spotykali się w większej grupie.
Nigdy we dwoje.
Grace
zdawała się nie zauważać kolejnego rumieńca na twarzy Remusa.
Rozkoszowała się smakiem wuzetki, ale kątem oka obserwowała
towarzysza. Widziała go już w różnych sytuacjach – w wirze
walki, w otoczeniu przyjaciół, zajętego nauką, nawet chorego…
Ale nigdy nie widziała go tak zakłopotanego. Uważała, że to
urocze. Lubiła, gdy mężczyźni okazują emocje.
Przesiedzieli
w kawiarni ponad dwie godziny. W końcu znaleźli temat, który
interesował ich oboje – literaturę. Ku wielkiemu zdziwieniu
Remusa, okazało się, że ulubioną książką Grace jest
„Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell. Jednak gdy się nad
tym lepiej zastanowił, doszedł do wniosku, że Grace jest podobna
do głównej bohaterki powieści Mitchell – Scarlett O'Hary. Obie
były silnymi kobietami, gotowymi zrobić wszystko, aby osiągnąć
swój cel. Pozostało mieć nadzieję, że panna Cabot będzie miała
więcej szczęścia niż powieściowa bohaterka.
Po
wyjściu z kawiarni spacerem poszli do domu cioci Grace. Zajęło im
to ponad godzinę, ale odległość i chłód im nie przeszkadzały.
Byli pochłonięci rozmową.
Ciotka
Grace mieszkała w osiemnastowiecznej kamienicy. W budynku nie było
windy, ale starsza kobieta mieszkała na parterze.
–
Dziękuję za udane popołudnie – powiedziała Grace, zatrzymując
się pod drzwiami.
–
To ja dziękuję. W końcu to był twój pomysł – przypomniał
Remus.
Ich
spojrzenia złączyły się. Zarówno w jej ciemnych oczach, jak i
jego jasnobrązowych rozbłysły iskry. Grace przysunęła się
odrobinę. Remus też. Dziewczyna była od niego nieco niższa, więc
uniosła delikatnie brodę. Znajdowali się tak blisko siebie, że
chłopak czuł ciepło jej ciała. Nachylił się…
Drzwi
od mieszkania otworzyły się gwałtownie, a wydobywające się zza
nich światło rozlało się na dotąd ciemny korytarz. Remus i Grace
odskoczyli od siebie.
–
Grace Eileen Cabot, gdzie twoje maniery?! – krzyknęła wysoka
staruszka. – Przyprowadziłaś do domu kawalera i trzymasz go na
korytarzu!
–
Ja… właściwie powinienem już wracać – powiedział z
zakłopotaniem Remus.
Nie
był pewny, co właśnie się stało. Albo raczej co mogło się
stać. Przecież Grace była tylko koleżanką. Jak w ogóle mógł
pomyśleć o tym, żeby ją pocałować?
–
Bzdura – prychnęła staruszka. – Zapraszam.
Chcąc,
nie chcąc, Remus wszedł do całkiem sporego mieszkania. Podążał
za żwawo kroczącą przed siebie staruszką, oddzielając ją od
Grace.
–
Czasy teraz niebezpieczne i nie wolno włóczyć się samemu po
ulicach – mówiła ciocia Grace. – Nie darowałabym sobie, gdyby
mojemu gościowi coś się stało.
Remus
odwrócił głowę i podchwycił przepraszające spojrzenie Grace.
Wzruszył ramionami. Zastanawiał się, jak uda mu się uciec z
mieszkania przyjaciółki.
W
międzyczasie doszli do niewielkiego salonu. Ciocia Grace zatrzymała
się na środku oblepionego zdjęciami pokoju i dokładnie przyjrzała
się siostrzenicy i gościowi.
–
Nie przedstawiłam się – powiedziała przymilnie do Remusa. –
Nazywam się Brenda Brooks.
–
Remus Lupin.
–
Cieszę się, że wreszcie mogę poznać chłopaka mojej drogiej
Grace – dodała starsza pani, patrząc groźnie na siostrzenicę.
„Chłopaka?”
pomyślał ze zdziwieniem Remus. Przecież byli tylko przyjaciółmi.
Spojrzał na Grace, której mina wyrażała podobne zdziwienie.
–
Ciociu, Remus nie jest moim chłopakiem. Jesteśmy przyjaciółmi –
wyjaśniła dziewczyna.
–
To dlaczego ciągle gdzieś z nim wychodzisz? – zapytała ją
ciocia.
–
Nie wychodzę z NIM tylko z grupą przyjaciół. Byłabym wdzięczna,
gdybyś przestała mnie swatać.
–
Ja… może już pójdę do domu – powiedział niepewnie Remus.
Czuł
się niezręcznie tym, że trafił na kłótnię.
–
Ależ nie musisz… – zaczęła Brenda, ale Grace szybko jej
przerwała.
–
Jasne. Odprowadzę cię do drzwi.
Złapała
Remusa za ramię i zaciągnęła na korytarz.
–
Przepraszam za nią – powiedziała Grace, gdy wyszli z mieszkania.
– Porozmawiam z nią i wszystko jej wyjaśnię.
–
Nic się nie stało – zapewnił ją Remus.
–
Cieszę się, że tak myślisz. Ale to niczego nie zmienia. Nie miała
prawa tak się zachować… Ciocia jest kochana, ale naprawdę
przesadziła. Ale ty już chcesz wracać. No to cześć.
Stanęła
na palcach i cmoknęła Remusa w policzek.
–
Tak, cześć – odparł Remus.
Siląc
się na spokój wyszedł z kamienicy, skąd teleportował się do
domu.
„Co
się ze mną dzieje?” pomyślał. „Merlinie, co się ze mną
dzieje?”
---------------------
To tak. Sondę uważam za skończoną - mieliście na głosowanie cały tydzień - i myślę, że czas na ogłoszenie wyników. Dziesięć głosów na "tak" zadecydowało, że blogowy Facebook zostanie utworzony. A właściwie już jest. Zapraszam Was o tutaj.
Jeżeli macie jakieś pomysły co do tego, co chcielibyście znaleźć na blogowym Facebooku to śmiało piszcie. Pozdrawiam
Szkoda, że to było spotkanie przyjaciół, a nie randka, ale mam nadzieję, że niedługo to się zmieni. Że też ciotka Grace musiała im przerwać w takim momencie. A było tak blisko... Niestety niektórzy mają takie wyczucie czasu - czyli zerowe.
OdpowiedzUsuńBrenda rzeczywiście ma niezłe wyczucie czasu. Ale zapewniam, że nie zrobiła tego specjalnie.
UsuńPozdrawiam
Śmiałam się przy końcówce rozdziału, ciotka Brenda taka kochana! Ciekawe, czy Remus i Grace w końcu będą razem, mam co do tego dobre przeczucia. :) zastanawia mnie tylko, jak na to wszystko zareaguje Carmen? Przecież ona też lubi Remusa.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. :)
Jeżeli chodzi o Carmen to powiedzmy, że nie będzie miała powodów do żalu. Pozostawię to zdanie do Waszej interpretacji :)
UsuńPozdrawiam
A ja wiem, a ja wiem, hahahahaha. I nie, nie powiem :p
UsuńZ demonicznym uśmiechem na twarzy, AA ;)
Aww... Remuś się zakochał <3
OdpowiedzUsuń