W
piętrowym, świeżo odnowionym domu na krańcach Doliny Godryka od
rana trwało niezwykłe poruszenie. Nikt z sąsiadów nie zwracał na
to większej uwagi, bo od ponad pół roku wokół posesji ktoś się
kręcił. Tego ranka coś się jednak zmieniło, bo ludzi było
znacznie więcej. Część z nich przystrajała ogród, a część
siedziała w budynku.
Sypialnia
na piętrze powoli zaczynała przypominać sklep z damskimi strojami
lub pokaz mody. Co chwila ktoś wchodził lub wychodził, a
najczęściej były to kobiety w pięknych sukniach.
Jedynym
mężczyzną dopuszczonym do tego świata sekretów urody płci
pięknej był Remus Lupin – najbliższy przyjaciel tej, z której
powodu odbywał się cały ten cyrk i jednocześnie świadek na
mającym odbyć się zaraz ślubie.
Od
co najmniej dwóch godzin Lunatyk siedział na fotelu, który stał w
rogu pokoju i marzył o wyjściu na zewnątrz lub chociaż otwarciu
okien. Siedemnastego sierpnia raczej nie można oczekiwać chłodu,
ale przecież trzydziestostopniowy upał to była lekka przesada. W
domu, z powodu sporej ilości przewijającej się przez niego ludzi,
panowało gorąco i straszna duchota.
–
Może ktoś mi pomóc?! – krzyknęła z przylegającej do pokoju
łazienki Lily.
–
Już idę, kochanie – odpowiedziała jej matka.
Lily
siedziała na sedesie. Na jednej z nóg rajstopy były założone do
końca, a na drugiej tylko do połowy. I właśnie na tej nodze
poszło oczko.
–
Mamo, mam już dość – jęknęła. – Nic mi się dzisiaj nie
udaje.
Temperance
Evans uśmiechnęła się czule do córki. Przypominała sobie swój
własny ślub. Też miała problemy z pojęciem tego, co się wokół
niej działo, ale nie przejmowała się tym – liczył się tylko
czekający na nią przed ołtarzem Stephen.
–
To nerwy – zapewniła córkę pani Evans. – Każda panna młoda
to przechodzi, ale wszystko się dobrze potoczy. Zobaczysz.
–
Oby. Mamuś, chciałabym, żeby już było po wszystkim.
Temperance
kucnęła naprzeciwko córki i położyła dłonie na jej kolanach.
–
Jeszcze dwie godziny, Lily.
„Dwie
godziny i cię stracę” dopowiedziała w myślach matka panny
młodej..
–
Chyba jednak założę pończochy – zdecydowała Lilka, nie dając
się ponieść ogarniającemu ją wzruszeniu.
Piętnaście
minut później Lily wyszła z łazienki, mając już na sobie
pończochy przytrzymywane niebieskimi podwiązkami, cienką halkę i
gorset, który modelował jej figurę. Stanęła przed lustrem,
gotowa do założenia sukni ślubnej.
Odwróciła
się, żeby spytać o coś Remusa, ale ku własnemu zdziwieniu
stwierdziła, że jej przyjaciel usnął w fotelu.
„Biedactwo”
pomyślała, ale nie obudziła go. Podejrzewała, jak Remus musi się
nudzić, otoczony kobietami, zajmującymi się tylko strojami. Lily
postanowiła, że obudzi swojego świadka dopiero przed samym
zejściem do ogrodu. Wiedziała, że Lupin ostatnio przechodził
trudny czas – praktycznie nie było tygodnia, żeby nie został
wywołany przez Zakon to akcji, miał też częstsze dyżury w pracy
(wakacyjne miesiące niosły za sobą braki kadrowe w Wejściu
Smoka), a do tego dochodziły przygotowania do ślubu Lily i Jamesa,
oraz jego własne problemy sercowe. Należała mu się ta chwila snu.
Evans
nie żałowała, mimo iż wiele osób jej to odradzało, tego, że
wzięła Remusa na świadka. Głównym argumentem, którego używali
wszyscy przeciwnicy, było to, że świadkiem panny młodej powinna
być kobieta, ale Lily doskonale wyczuwała ukryty podtekst –
przeszkadzała im choroba Lunatyka. Nie wiedzieli (albo nie chcieli
wiedzieć), że akurat to do niej nie przemawiało.
Po
założeniu sukni ślubnej, Lily uniosła ręce i okręciła się w
miejscu, podziwiając strój w lustrze. Z zachwytem stwierdziła, że
Remus miał rację, przekonując ją do wybrania właśnie tej
kreacji. Rzeczywiście wyglądała jak łabędź.
–
Wyglądasz jak milion galeonów. – Usłyszała spod ściany głos
Remusa.
Odwróciła
się w jego stronę i stwierdziła, że już nie śpi, tylko wpatruje
się w nią z zachwytem.
–
Dziękuję – odpowiedziała. – Tobie też nie można niczego
zarzucić.
„Tym
bardziej, że sama wybierałam ci garnitur” dodała w myślach. Aż
za dobrze pamiętała, ile nerwów kosztowało ją wyszukanie tego
stroju dla przyjaciela. Po prawie godzinnym chodzeniu po sklepach
Lily przekonała Lupina do kupienia czarnego garnituru, do którego
założył białą koszulę bez żadnych wzorów i granatowy krawat.
–
Mam coś dla ciebie – powiedział Remus, wstając z fotela.
Podszedł
do niej, jednocześnie sięgając do kieszeni.
–
Znasz ten przesąd? – zapytał. – Panna młoda powinna mieć na
sobie coś nowego, starego, niebieskiego, białego i pożyczonego…
–
Tak, tak – westchnęła. – Okruszek chleba i kryształ cukry
zaszyty w sukni, knut w bucie, o czymś zapomniałam? Wiesz, że nie
wierzę w przesądy.
Remus
parsknął śmiechem, słysząc jej zrezygnowany ton.
–
Lepiej dmuchać na zimne – stwierdził. – Nie zapominaj o
błękitnych różach toreulskich.
Mówił
o różach, które w świecie czarodziejów uchodziły za symbol
szczęścia małżeńskiego i wierności. W czasie ślubu rzuca się
na kwiaty specjalne zaklęcie, które sprawia, że bukiet z nich
ułożony nie więdnie, póki nie znika miłość małżonków. Róże
rosną tylko w górnych partiach gór i, według tradycji, powinny
zostać zerwane przez pana młodego. Ta tradycja zaowocowała wyprawą
Huncwotów w góry w przedślubny weekend.
–
Mam róże – przypomniała Lily, wskazując na kryształowy wazon,
w którym znajdował się bukiet.
–
Wiem. Ale ja mam coś innego.
Wyjął
z kieszeni naszyjnik z białego złota z szafirami. Korzystając z
zaskoczenia Lily Remus zawiesił jej ozdobę na szyi.
–
Coś starego, pożyczonego i niebieskiego – powiedział. – Z
najlepszymi życzeniami od mojej mamy.
Rodzice
Remusa też zostali zaproszeni na ślub, niestety jego mama
zachorowała na zapalenie płuc i nie mogła przyjść. Ojciec
Lunatyka został w domu, żeby opiekować się żoną.
–
Jest piękny – szepnęła Lily, dotykając szafirów opuszkami
palców. – Dziękuję. Naprawdę jest stary?
–
Oczywiście. Moja praprababcia brała w nim ślub w 1880 roku –
odparł Remus. – Praprababcia Abigail dostała go od swojej matki.
Niestety nie pamiętam, jak miała na imię. W każdym razie od
tamtego czasu każda kobieta w naszej rodzinie brała ślub w tym
naszyjniku. A ty jesteś dla mnie jak siostra.
Nie
bacząc na fryzurę, suknię i makijaż Lily objęła przyjaciela.
Chciała mu tym okazać swoją wdzięczność za jego wsparcie i
przyjaźń.
Wiedziała,
że Remus pochodzi z rodziny, która kiedyś znaczyła bardzo dużo w
społeczności czarodziejów. W czasach szkolnych szperała w starych
gazetach i podręcznikach, dowiedziała się z nich, że z rodziny
Lupinów wywodzili się kawalerzy Orderu Merlina, ludzie zajmujący
wysokie stanowiska tak w Ministerstwie Magii, jak i w mugolskich
kręgach władzy. Jednocześnie wiedziała też, iż z dawnej
rodzinnej fortuny niewiele już zostało. Tylko nie miała zielonego
pojęcia, jak do tego doszło.
–
Jutro oddam – obiecała Lily, odsuwając się od przyjaciela.
–
Nie musisz się spieszyć – zapewnił ją Remus. – Nie planuję
żenić się w najbliższym czasie.
–
Kto wie? Życie bywa zaskakujące – mruknęła enigmatycznie Lily i
spojrzała ma zegarek. – Myślę, że możemy już iść.
Remus
też spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła piętnasta,
więc był już najwyższy czas na to, żeby zejść do ogrodu.
Kolejnym sygnałem zbliżającej się „godziny 0” było pukanie
do drzwi, które świadczyło o przyjściu Stephena Evansa.
–
Jesteś gotowa, skarbie? – spytał córkę, gdy już otrząsnął
się z szoku spowodowanego wyglądem Lily.
Z
pozoru proste pytanie okazało się wyjątkowo trudne dla panny
młodej. Wciąż miała wątpliwości, czy ślub na pewno jest dobrym
pomysłem. Kochała Jamesa i wiedziała, że on też ją kocha, ale,
na Merlina, mieli DZIEWIĘTNAŚCIE lat. Nigdy nie wyobrażała sobie,
że pójdzie do ołtarza w tak młodym wieku, ale… No właśnie.
Ale. Ale trwała wojna, w czasie której wszyscy mogli zginąć, a
Lily chciała zaznać chociaż odrobiny małżeńskiego szczęścia.
Zresztą nie wyobrażała sobie, żeby kiedykolwiek wyszła za kogoś
innego niż za Jamesa. Tego była pewna.
–
Bardziej gotowa nie będę – oświadczyła pewnym głosem.
Stephen
uśmiechnął się (starając się ukryć wzruszenie) i podał córce
ramię. Wyprowadził Lily z pokoju i poprowadził ją do ogrodu,
gdzie w altanie czekał na nią James.
Z
okazji ślubu w na dworze ustawiono baldachim, którego jedno z wyjść
wychodziło na altankę, w której miało dojść do ślubu. Samo
wesele miało odbyć się pod baldachem, gdzie siedzieli już goście.
Remus
szedł tuż za Lily, ukradkiem przyglądając się gościom weselnym.
Nie było ich wielu, głównie ze względu na panującą wojnę. W
pierwszym rzędzie siedzeń oprócz rodziców Jamesa i Lily siedział
też Albus Dumbledore i Alastor Moody. Obecni byli też: Frank i
Alicja Longbottom (którzy na ślubnym kobiercu stanęli w kwietniu),
Peter Pettigrew ze swoją dziewczyną – Nicole Thomsen, bracia
Prevett (każdy z partnerką), Dorcas Meadows ze Sturgisem
Podmore'em, Mike z Carmen, Tory Carver i Lena Palmer (ze swoimi
chłopakami), z którymi Lily mieszkała w dormitorium, Roxana
Collins, którą na ślub zaprosił Syriusz, i Grace Cabot, która z
kolei przyszła z Remusem. Wielką nieobecną była siostra Lily –
Petunia, która kategorycznie oświadczyła, że nie pojawi się na
ślubie siostry.
James
czekał w altance w towarzystwie Syriusza i urzędnika, który miał
udzielić ślubu. Pan młody i jego świadek mieli na sobie niemal
identyczne czarne garnitury, co było inicjatywą Lily. Jedyną
różnicą było to, że Syriusz, tak jak Remus, miał w kieszonce na
piersi złożoną bladoniebieską chustkę, a James miał tam włożoną
błękitną różę toreulską.
Ceremonia
ślubna nie była zbyt rozbudowana – sprowadziła się do
wypowiedzeniu przez parę młodą przysięgi i podpisania przez nich
dokumentów. Podpisy musieli złożyć też świadkowie. Na koniec
nowożeńcy rzucili
zaklęcie na róże.
Po
złożeniu tradycyjnego pocałunku państwa młodych James uniósł
różdżkę i przywołał stoliki, które do tej pory stały przy
płocie. Meble ustawiły się na środku namiotu, a krzesła
poleciały do nich. Do altanki weszła orkiestra, która zaczęła
grać muzykę do pierwszego tańca nowożeńców, czyli walca
angielskiego.
James
skłonił się przed żoną, a ona odpowiedziała eleganckim
dygnięciem i podaniem ręki; James ją przyjął. Poprowadził Lily
na podest dla tańczących par i rozpoczął taniec.
Stopniowo
do młodych przyłączali się inni goście. Pierwszy na parkiet
wszedł Syriusz, prowadząc lekko zakłopotaną, ale szczęśliwą
Roxy. Po nich dołączyli rodzice Jamesa i Lily.
Po
długim wahaniu Remus podszedł do stojącej samotnie Grace.
–
Dasz się zaprosić do tańca? – spytał, biorąc ją za rękę.
–
Może – odpowiedziała z uśmiechem, ale przeszła w stronę
parkietu.
Na
szczęście dla Remusa walc szybko się skończył i orkiestra
zaczęła grać szybszą melodię, bo nigdy nie nauczył się tego
tradycyjnego tańca. Przy swobodniejszej piosence było mu o wiele
łatwiej tańczyć. Tańczyć i podziwiać Grace.
Jego
partnerka miała na sobie czerwoną sukienkę w stylu lat
pięćdziesiątych, buty na niewielkim obcasie i delikatny złoty
łańcuszek, na którym wisiała złota gwiazdka z diamentem.
Nie
miał pojęcia, dlaczego w ogóle zaprosił Grace. Albo inaczej –
bardzo dobrze wiedział, czemu to zrobił, ale też wiedział, że to
była głupota. Odkąd powiedział jej, że jest wilkołakiem (a
potem ją pocałował) ich relacje wydawały się bardzo dobre,
przyjacielskie. To właśnie nie do końca podobało się Remusowi.
Wolałby wiedzieć, na czym stoi, ale bał się poruszać temat
pocałunku, skoro sama Grace nie mówiła o tym. Remus nie chciał
prowokować niemiłej rozmowy, dziewczyna nie poruszała tej kwestii
i koło się toczyło. Bycie dla Grace przyjacielem nie przeszkadzało
mu w śnieniu o niej i marzeniu o dotyku jej dłoni.
Powinien
z nią porozmawiać i wiedział o tym od kilku miesięcy. Problem w
tym, że unikał tego ze strachu (chociaż nie przyznałby się do
tego nawet przed sobą), że Grace przestraszy się tego, co on do
niej czuje i zerwie z nim kontakty. To spowodowałoby utratę nawet
tej części jej uczuć, które otrzymuje. Nie chciał podejmować
takiego ryzyka.
----------------
Pierwszy tydzień matur za mną. Jeszcze wczoraj zamierzałam napisać, że idzie mi świetnie, ale dzisiejszy angielski kompletnie mnie załamał. To była tragedia.
Pozdrawiam
Rozdział jak zawsze świetny.Nic dodać nic ująć.Czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Dalsza część wesela Potterów za tydzień.
UsuńPozdrawiam
Jak poszła ci matma? Widziałam arkusz i mam co do niej mieszane uczucia. Rozdział świetny jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńAkurat o matmę się nie martwię. Jestem po rozszerzeniu, więc podstawa poszła mi raczej sprawnie. To angielskim się martwię. Nawet ludzie, którzy mają certyfikaty CAE mówią, że było trudno. Jeżeli masz jeszcze jakieś pytania, to chętnie na nie odpowiem, ale napisz mi je w mailu (adres znajdziesz w zakładce "ministerstwo magii")..
UsuńPozdrawiam
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej! Tyle czekałam na ten moment ;P Ślub Lily i Jamesa! Przygotowania były świetne, tak magicznie się zrobiło i te niesamowite róże i naszyjnik od Remusa... Trochę samym ślubem się zawiodłam, liczyłam na jakieś większe emocje itp., ale i tak było pięknie! Mam nadzieję, że na weselichu będzie jakaś ciekawa akcja, nie mogę się doczekać ;P No i oczywiście czekam na rozwinięcie relacji Remus & Grace, długie wesele jest na to idealnym momentem ;P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wysokich wyników z matur, niczym się nie przejmuj!
niecnimarudersi.blogspot.com
Staram się nie przejmować. Słowo.
UsuńŚlub faktycznie wyszedł mi trochę nieemocjonalnie. Może dlatego, że starałam się nie przegiąć w drugą stronę. Cóż... Mam nadzieję, że następny ślub w opowiadaniu wyjdzie mi lepiej.
Jeżeli chodzi o ciekawą akcję... Na tym ślubie są James i Syriusz. To chyba powinno wystarczyć za wyjaśnienia :)
Pozdrawiam