a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział 40 – „Mamo, przedstawiam ci...”

 Remus otworzył furtkę i wprowadził Grace na posesję rodziców. Zaraz za płotem rósł krzak róż, który akurat kwitł. Dziewczyna dotknęła jednego z czerwonych kwiatów. Zawsze je lubiła, ale nie z kwiaciarni – wolała zwykłe, te dzikie o kilku płatkach i pięknym zapachu.

– Jak byłem mały, potrafiłem całymi dniami siedzieć przy krzakach róż – powiedział Remus. – Uwielbiałem ich zapach.

– A teraz już nie lubisz? – spytała Grace, unosząc pytająco brew.

– Lubię, ale nie mam czasu na siedzenie wśród róż.

– Tak. Pod tym względem dorosłość jest okropna – stwierdziła Cabot. – To wchodzimy?

Remus kiwnął głową. Wziął Grace za rękę i poprowadził ją do drzwi rodzinnego domu. Zapukał szybko, zanim zdążyłby stwierdzić, że przyprowadzenie Grace do rodziców to zły pomysł.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Evelynne Lupin. Na widok syna uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie spoglądając z zaciekawieniem na stojącą obok niego dziewczynę.

– No, Remus, już myślałam, że zapomniałeś o rodzicach – powiedziała Evelynne z udawaną urazą. – No ale to nieważne. Potem sobie o tym porozmawiamy. Lepiej powiedz, kogo przyprowadziłeś.

Miły uśmiech matki Remusa uspokoił Grace i dodał jej odwagi. Nadal lekko obawiała się rozmowy, ale wyczuła, że nie musi bać się jakichś awantur.

– Mamo, przedstawiam ci Grace Cabot – powiedział Lunatyk. – Grace, to moja mama…

– Evelynne Lupin – przedstawiła się mama Remusa, przerywając synowi w pół słowa. – Miło mi.

– Grace Cabot – odpowiedziała Grace i uścisnęła wyciągniętą w jej stronę dłoń.

Evelynne potrząsnęła lekko dłonią dziewczyny.

– No nie stójcie tak na progu – powiedziała w końcu Evelynne. – Zapraszam do środka.

Wprowadziła Grace i Remusa do salonu. Lupin od razu usadowił się na kanapie, pociągając za sobą dziewczynę, natomiast Evelynne usiadła na fotelu.

– Napijecie się herbaty? – spytała.

– Nie, dziękujemy – odpowiedzieli zgodnie Remus i Grace.

– Jak wolicie. Powiem wam, że to miła odmiana, że Remus choć raz przyprowadził do domu kogoś innego niż tę trójkę rozrabiaków.

– Jeszcze przychodziła Lily – zauważył Lupin, nie próbując nawet bronić przyjaciół. Zresztą uważał, że słowo „rozrabiaki” nie oddaje w pełni tego, kim byli (a raczej są) Huncwoci.

– Och, Lily, ale nie można zamykać się na kilka osób – zauważyła Evelynne. – Grace, nie jesteś stąd, prawda?

– Nie – odparła Grace. – Wychowałam się w Bostonie, skończyłam Instytut Czarownic w Salem, a do Anglii przyjechałam w zeszłym roku do ciotki. Remusa poznałam za pośrednictwem Syriusza Blacka.

– No tak… – zaczęła Evelynne, po czym zaniosła się straszliwym, suchym kaszlem.

Remus zerwał się z kanapy i podszedł do matki. Zaczął klepać ją delikatnie po plecach, ale ta pokręciła przecząco głową. Po kilku chwilach uspokoiła się i zaczęła głęboko oddychać.

– Mamo, na pewno w porządku? – zmartwił się Remus.

– Tak – zapewniła go matka słabym głosem. – Jeszcze nie do końca doszłam do siebie po chorobie. To nic takiego.

Remus zmarszczył brwi, po czym szybko przeszedł do kuchni. Po chwili wrócił ze szklanką wody w ręku. Podał ją matce.

– Dziękuję – szepnęła Evelynne, biorąc wodę od syna. Od razu ją wypiła. – Już wszystko w porządku.

Swobodny ton jej głosu nie przekonał Remusa, który nie odstąpił nawet na krok od fotela.

– A tak w ogóle, to co was sprowadza? – zaciekawiła się Evelynne. – Nie, żebym miała coś przeciwko waszym odwiedzinom.

– To akurat pomysł Grace – przyznał Remus.

Grace poczuła, jak serce jej zamiera. Cała sytuacja była już wystarczająco niezręczna, a Lupin tylko pogorszył sprawę. Gdyby byli sami, prawdopodobnie gorzko by tego pożałował, ale dziewczyna nie mogła zareagować w obcym domu, szczególnie, jeżeli był to jego dom.

– Naprawdę? – zdziwiła się Evelynne. – Nie powinieneś być z siebie taki zadowolony, skoro przyjaciółka musi ci przypominać o odwiedzinach u rodziców.

– Tak właściwie – zaczęła ostrożnie Grace. – To nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy parą.

Pusta szklanka wysunęła się z dłoni Evelynne i z hukiem upadła na podłogę. Kobieta nie przejęła się tym, tylko wodziła pełnym zdziwienia spojrzeniem od swojego gościa od syna i z powrotem, szukając potwierdzenia. Kiedy Remus skinął głową, a Grace nie zaprzeczyła swoim słowom, zerwała się z fotela i mocno objęła dziewczynę. Ta, z początku zaskoczona nagłym wybuchem czułości, oddała uścisk.

– Przepraszam – powiedziała Evelynne, puszczając Grace. Dyskretnie otarła łzę, która spływała jej po policzku. – Po prostu… Tak jakoś...

– Nie się nie stało – wtrąciła Cabot, widząc, że matka Remusa zaczyna się plątać. – Nie spodziewałam się takiego miłego przyjęcia.

– Aż takich strasznych rzeczy o mnie naopowiadał? – zaśmiała się Evelynne, siadając obok Grace.

– Wręcz przeciwnie – zapewniła ją dziewczyna.

Dziewczyna przekręciła lekko głową spoglądając to na matkę swojego chłopaka, to na niego samego. Na pierwszy rzut oka byli od siebie bardzo różni, ale, gdy się spojrzało dokładniej, dało się zobaczyć dużo podobieństw. Mieli ten sam sympatyczny uśmiech i ciepłe spojrzenie, ten sam nos, usta, sposób odnoszenia się do innych. Co prawda u Evelynne Lupin dało się dostrzec skutki wieloletnich zmartwień, jak na przykład zmarszczki i cień strachu w głębi oczu, ale nie umniejszały one jej urody.

Gdy Grace przeniosła spojrzenie na wiszący na ścianie zegar, przeraziła się. Było za piętnaście dwudziesta druga.

– O Morgano – wyrwało jej się. – Przepraszam, ale muszę już wracać. Ciocia kazała mi wrócić na dziesiątą.

Remus i jego matka jak na komendę spojrzeli na zegar.

– Odprowadzę cię – powiedział Remus.

Grace kiwnęła twierdząco głową, wiedząc, że o to z Lupinem nie ma sensu się spierać. W końcu od miesięcy po każdym spotkaniu odprowadzał ją do domu.

Evelynne wstała z kanapy i podeszła do syna.

– Wrócisz tutaj? – spytała. – Chyba, że masz na jutro jakieś plany?

– Żadnych – zapewnił ją Remus. – Niedługo będę z powrotem.

Grace pożegnała się z Evelynne, po czym razem z chłopakiem teleportowała się do Oxfordu. Wylądowali przed kamienicą, w której mieszkała dziewczyna.

– Wejdziesz do środka? – spytała dziewczyna.

– Wiesz… – zawahał się Remus, obejmując Grace w pasie. – Może lepiej dzisiaj nie. W końcu ktoś nas złapie na tym korytarzu.

– Bzdura. Światło nadal nie działa.

Roześmiali się oboje. Remus nachylił się delikatnie i pocałował Grace. Oddała pocałunek, przylegając do niego całym ciałem.

– Dobranoc – powiedziała, odsuwając się.

Posłała jeszcze Remusowi promienny uśmiech, po czym weszła do kamienicy.

Lupin stał jeszcze chwilę na ulicy, po czym teleportował się do domu. Wpadł do środka dosłownie na chwilę, żeby powiedzieć Mike'owi, że zostaje u rodziców. Nie zabierał żadnych rzeczy, bo część swoich ubrań nadal trzymał w East Clandon.

Aportował się na tyłach rodzinnego domu i od razu podbiegł do drzwi. Evelynne czekała na niego i otworzyła mu.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że wreszcie znalazłeś sobie kogoś – powiedziała od razu, obejmując syna.

Remus przytulił matkę, nic nie mówiąc. Nie chciał psuć tej chwili, wyrzutami, których jednak nie mógł odpuścić. Na razie jednak chciał dać mamie tę chwilę radości – wiedział, jak martwiła się o jego przyszłość. Chodziło nie tylko o pracę, czy stosunek innych czarodziejów do niego, ale też o jego życie osobiste. Mimo tego, co mówiła, bała się, że z powodu choroby Remus zawsze będzie sam. Bo jednak czym innym jest przyjaźń, a czym innym dziele z kimś życia, domu, łóżka… Sytuacji nie ułatwiało podejście jej syna, który uparcie twierdził, że żona i dzieci nie są dla niego. Evelynne częściowo go rozumiała, bo też zdawała sobie sprawę z tego, że istniało ryzyko, iż ewentualne dzieci Remusa mogłyby odziedziczyć jego chorobę.

– Mamo, nie rób tego więcej – poprosił w końcu chłopak, odsuwając się od matki.

– Co masz na myśli?

– Nie otwieraj drzwi, nie sprawdzając, kto za nimi stoi. I nie chodzi mi o spojrzenie w wizjer. Przecież tata mówił ci o tym tyle razy! Tata jest w Zakonie, ja jestem w Zakonie… Mimo tych wszystkich zaklęć ochronnych jesteś zagrożona, a ja nie chcę, żeby coś ci się stało.

Evelynne roześmiała się cicho.

– Remus, ja o tym wszystkim wiem – zapewniła syna. – Ale naprawdę myślisz, że nie poznałabym własnego dziecka? – spytała, kładąc dłoń na jego policzku.

– Nie chodzi o mnie. Przecież wiesz, jak że śmierciożercy używają eliksiru wielosokowego. Mogą podszyć się pod tatę, Mike'a… Tak naprawdę każdego.

– Spokojnie. Naprawdę uważam. Chciałabym ci tylko przypomnieć, że sam mówiłeś, że pod ciebie żaden z nich nie będzie mógł się podszyć. Dlatego cię nie sprawdziłam. Jestem ostrożna. Zmieńmy temat. Lepiej opowiedz mi o Grace.

Remus usiadł na kanapie, gdzie zaledwie kilkanaście minut wcześniej siedziała Cabot.

– Co ja mam ci powiedzieć? – zapytał. – Sama ci wszystko opowiedziała.

– Długo się znacie? – zainteresowała się Evelynne.

– Od stycznia. A spotykamy… Tak właściwie to od wczoraj. I uprzedzając twoje następne pytanie – tak. Grace wie, kim jestem. Od kilku miesięcy. Przyznam, że w głowie mi się nie mieści, że jej to w niczym nie przeszkadza, chociaż ona twierdzi, że nauczyła się tego w Ameryce. Tam podobno nikt nie robi problemu wilkołakom.

– Wiem – odpowiedziała Evelynne. – Pamiętasz ciotkę Theresę?

– Jak mógłbym zapomnieć? – żachnął się Remus.

Młodszej siostry jego matki naprawdę ciężko było nie zauważyć, a jeszcze ciężej zapomnieć. Theresa Turner była drobną, brunetką o wyjątkowo uroczym uśmiechu i ciemnobrązowych oczach, którymi patrzyła wyjątkowo niewinnie. Ten niepozorny wygląd był absolutnie przeciwny do jej charakteru. Tessa należała do niezwykle rozrywkowych kobiet, balujących na największych imprezach Nowego Jorku, gdzie wyprowadziła się tuż po ukończeniu Hogwartu. Poza ciągotami do przyjęć, Tessa była też bardzo kochliwa – w ciągu osiemnastu lat przy jej boku pojawiło się przynajmniej dwudziestu różnych mężczyzn.

– Swoją drogą, odzywała się ostatnio?

– Wiesz, jak to z nią jest – westchnęła Evelynne. – U Tessy „ostatnio” obejmuje dwa miesiące. Ale, o dziwo, przysłała mi list w zeszłym tygodniu. Z życzeniami zdrowia – dodała akcentując ostatnie trzy słowa.

Remus zgarbił się pod ciężarem poczucia winy. Po raz kolejny nie potrafił się wytłumaczyć z tego, że zaniedbał rodziców. Szczególnie, że mama była chora, a on nie znalazł nawet pół godziny, żeby ją odwiedzić.

– Remus, ja naprawdę rozumiem to, że masz ostatnio dużo na głowie. Praca, nauka, ślub Lily i Jamesa… Przecież też studiowałam.

– I zaraz mi powiesz, że miałaś czas na odwiedzanie rodziców?

Evelynne roześmiała się w głos. W takich momentach Remusowi przypominały się dziecięce lata, jeszcze zanim został ukąszony.

– Wręcz przeciwnie – przyznała w końcu Evelynne. – Jak wpadłam raz w miesiącu, to było dobrze.

– Zawsze się zastanawiałem, jakim cudem ja jestem taką niezdarą z eliksirów, a ty przecież studiowałaś alchemię.

– Ale twojego ojca strach dopuścić do kociołka, choćby był pusty i nie stał nad ogniem. I, w przeciwieństwie do ciebie, kompletnie nie zna się na teorii. SUMy z eliksirów ledwo zdał na Okropny.

Tym razem to Remus się roześmiał. Matka przy każdej okazji żartowała sobie z kompletnego braku umiejętności alchemicznych swojego męża. Remus już był przyzwyczajony do tych dowcipów i bardzo je lubił. Jeżeli jego rodzice podkpiwali z siebie nawzajem, bo to był znak, że między nimi wszystko w porządku.

Śmiech przerwało Remusowi potężne ziewnięcie.

– O której wstałeś? – zapytała go matka.

– Koło ósmej – przyznał młody Lupin, po chwili zastanowienia. – Ale wszystko w porządku. Czuję się świetnie.

– Oj, Remus, Remus. Od tylu lat mówisz tak samo i nadal nie brzmi to ani trochę bardziej wiarygodnie. Idź się połóż – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Chcąc, nie chcąc, Remus powlókł się do łazienki. Po krótkim prysznicu przeszedł do swojego pokoju. Uchylił okno, żeby słyszeć szum drzew i wpuścić do sypialni trochę nocnego, chłodnego powietrza. Potem wskoczył do łóżka i zamknął oczy, próbując usnąć.

Zanim zdążył odpłynąć do krainy Morfeusza, usłyszał jak otwierają się drzwi. Evelynne weszła do pokoju syna i usiadła na jego łóżku. Odgarnęła grzywkę z synowskiego czoła i pocałowała go na dobranoc.

– Mamo, mam dziewiętnaście lat – przypomniał Remus, mimo że nie miał nic przeciwko buziakowi na dobranoc.

– Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem – odparła Evelynne. – Śpij już.


Remus odwrócił się na drugi bok. Po kilku minutach zasnął, czując, jak matka głaszcze go po włosach.


Moi drodzy, połowa części pierwszej za nami. Kończy on pewien etap i, przynajmniej na jakiś czas, żegnamy się z takimi szczęśliwymi, "cukierkowymi" rozdziałami. Od przyszłego tygodnia wszystko zacznie się systematycznie wykrzaczać.Ciekawych tego, co pojawi się w przyszłym tygodniu, zapraszam w poniedziałek na blogowego Facebooka, gdzie pojawi się fragment najbliższego rozdziału.

5 komentarzy:

  1. Trochę rozczarowało mnie to, że Grace była tak strasznie krótko w domu Remusa, ale i tak rozdział świetny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ciocię nie ma rady. Gdyby Grace spóźniła się choćby o minutę, cioteczka nie dałaby jej żyć.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Rozdział świetny.Ciekawa jestem jak ciocia Grace zareagowałaby na spóźnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grace się nie spóźniła, więc jej ciotka nie musi się na nią złościć.

      Usuń
  3. Rozdział standardowo mi się podobał (zaczyna mi się to już nudzić!)

    P.S. Alchemia i eliksiry to nie to samo :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy