Remus
otworzył furtkę i wprowadził Grace na posesję rodziców. Zaraz za
płotem rósł krzak róż, który akurat kwitł. Dziewczyna dotknęła
jednego z czerwonych kwiatów. Zawsze je lubiła, ale nie z
kwiaciarni – wolała zwykłe, te dzikie o kilku płatkach i pięknym
zapachu.
–
Jak byłem mały, potrafiłem całymi dniami siedzieć przy krzakach
róż – powiedział Remus. – Uwielbiałem ich zapach.
–
A teraz już nie lubisz? – spytała Grace, unosząc pytająco brew.
–
Lubię, ale nie mam czasu na siedzenie wśród róż.
–
Tak. Pod tym względem dorosłość jest okropna – stwierdziła
Cabot. – To wchodzimy?
Remus
kiwnął głową. Wziął Grace za rękę i poprowadził ją do drzwi
rodzinnego domu. Zapukał szybko, zanim zdążyłby stwierdzić, że
przyprowadzenie Grace do rodziców to zły pomysł.
Drzwi
otworzyły się i stanęła w nich Evelynne Lupin. Na widok syna
uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie spoglądając z
zaciekawieniem na stojącą obok niego dziewczynę.
–
No, Remus, już myślałam, że zapomniałeś o rodzicach –
powiedziała Evelynne z udawaną urazą. – No ale to nieważne.
Potem sobie o tym porozmawiamy. Lepiej powiedz, kogo przyprowadziłeś.
Miły
uśmiech matki Remusa uspokoił Grace i dodał jej odwagi. Nadal
lekko obawiała się rozmowy, ale wyczuła, że nie musi bać się
jakichś awantur.
–
Mamo, przedstawiam ci Grace Cabot – powiedział Lunatyk. – Grace,
to moja mama…
–
Evelynne Lupin – przedstawiła się mama Remusa, przerywając
synowi w pół słowa. – Miło mi.
–
Grace Cabot – odpowiedziała Grace i uścisnęła wyciągniętą w
jej stronę dłoń.
Evelynne
potrząsnęła lekko dłonią dziewczyny.
–
No nie stójcie tak na progu – powiedziała w końcu Evelynne. –
Zapraszam do środka.
Wprowadziła
Grace i Remusa do salonu. Lupin od razu usadowił się na kanapie,
pociągając za sobą dziewczynę, natomiast Evelynne usiadła na
fotelu.
–
Napijecie się herbaty? – spytała.
–
Nie, dziękujemy – odpowiedzieli zgodnie Remus i Grace.
–
Jak wolicie. Powiem wam, że to miła odmiana, że Remus choć raz
przyprowadził do domu kogoś innego niż tę trójkę rozrabiaków.
–
Jeszcze przychodziła Lily – zauważył Lupin, nie próbując nawet
bronić przyjaciół. Zresztą uważał, że słowo „rozrabiaki”
nie oddaje w pełni tego, kim byli (a raczej są) Huncwoci.
–
Och, Lily, ale nie można zamykać się na kilka osób – zauważyła
Evelynne. – Grace, nie jesteś stąd, prawda?
–
Nie – odparła Grace. – Wychowałam się w Bostonie, skończyłam
Instytut Czarownic w Salem, a do Anglii przyjechałam w zeszłym roku
do ciotki. Remusa poznałam za pośrednictwem Syriusza Blacka.
–
No tak… – zaczęła Evelynne, po czym zaniosła się straszliwym,
suchym kaszlem.
Remus
zerwał się z kanapy i podszedł do matki. Zaczął klepać ją
delikatnie po plecach, ale ta pokręciła przecząco głową. Po
kilku chwilach uspokoiła się i zaczęła głęboko oddychać.
–
Mamo, na pewno w porządku? – zmartwił się Remus.
–
Tak – zapewniła go matka słabym głosem. – Jeszcze nie do końca
doszłam do siebie po chorobie. To nic takiego.
Remus
zmarszczył brwi, po czym szybko przeszedł do kuchni. Po chwili
wrócił ze szklanką wody w ręku. Podał ją matce.
–
Dziękuję – szepnęła Evelynne, biorąc wodę od syna. Od razu ją
wypiła. – Już wszystko w porządku.
Swobodny
ton jej głosu nie przekonał Remusa, który nie odstąpił nawet na
krok od fotela.
–
A tak w ogóle, to co was sprowadza? – zaciekawiła się Evelynne.
– Nie, żebym miała coś przeciwko waszym odwiedzinom.
–
To akurat pomysł Grace – przyznał Remus.
Grace
poczuła, jak serce jej zamiera. Cała sytuacja była już
wystarczająco niezręczna, a Lupin tylko pogorszył sprawę. Gdyby
byli sami, prawdopodobnie gorzko by tego pożałował, ale dziewczyna
nie mogła zareagować w obcym domu, szczególnie, jeżeli był to
jego dom.
–
Naprawdę? – zdziwiła się Evelynne. – Nie powinieneś być z
siebie taki zadowolony, skoro przyjaciółka musi ci przypominać o
odwiedzinach u rodziców.
–
Tak właściwie – zaczęła ostrożnie Grace. – To nie jesteśmy
przyjaciółmi. Jesteśmy parą.
Pusta
szklanka wysunęła się z dłoni Evelynne i z hukiem upadła na
podłogę. Kobieta nie przejęła się tym, tylko wodziła pełnym
zdziwienia spojrzeniem od swojego gościa od syna i z powrotem,
szukając potwierdzenia. Kiedy Remus skinął głową, a Grace nie
zaprzeczyła swoim słowom, zerwała się z fotela i mocno objęła
dziewczynę. Ta, z początku zaskoczona nagłym wybuchem czułości,
oddała uścisk.
–
Przepraszam – powiedziała Evelynne, puszczając Grace. Dyskretnie
otarła łzę, która spływała jej po policzku. – Po prostu…
Tak jakoś...
–
Nie się nie stało – wtrąciła Cabot, widząc, że matka Remusa
zaczyna się plątać. – Nie spodziewałam się takiego miłego
przyjęcia.
–
Aż takich strasznych rzeczy o mnie naopowiadał? – zaśmiała się
Evelynne, siadając obok Grace.
–
Wręcz przeciwnie – zapewniła ją dziewczyna.
Dziewczyna
przekręciła lekko głową spoglądając to na matkę swojego
chłopaka, to na niego samego. Na pierwszy rzut oka byli od siebie
bardzo różni, ale, gdy się spojrzało dokładniej, dało się
zobaczyć dużo podobieństw. Mieli ten sam sympatyczny uśmiech i
ciepłe spojrzenie, ten sam nos, usta, sposób odnoszenia się do
innych. Co prawda u Evelynne Lupin dało się dostrzec skutki
wieloletnich zmartwień, jak na przykład zmarszczki i cień strachu
w głębi oczu, ale nie umniejszały one jej urody.
Gdy
Grace przeniosła spojrzenie na wiszący na ścianie zegar,
przeraziła się. Było za piętnaście dwudziesta druga.
–
O Morgano – wyrwało jej się. – Przepraszam, ale muszę już
wracać. Ciocia kazała mi wrócić na dziesiątą.
Remus
i jego matka jak na komendę spojrzeli na zegar.
–
Odprowadzę cię – powiedział Remus.
Grace
kiwnęła twierdząco głową, wiedząc, że o to z Lupinem nie ma
sensu się spierać. W końcu od miesięcy po każdym spotkaniu
odprowadzał ją do domu.
Evelynne
wstała z kanapy i podeszła do syna.
–
Wrócisz tutaj? – spytała. – Chyba, że masz na jutro jakieś
plany?
–
Żadnych – zapewnił ją Remus. – Niedługo będę z powrotem.
Grace
pożegnała się z Evelynne, po czym razem z chłopakiem
teleportowała się do Oxfordu. Wylądowali przed kamienicą, w
której mieszkała dziewczyna.
–
Wejdziesz do środka? – spytała dziewczyna.
–
Wiesz… – zawahał się Remus, obejmując Grace w pasie. – Może
lepiej dzisiaj nie. W końcu ktoś nas złapie na tym korytarzu.
–
Bzdura. Światło nadal nie działa.
Roześmiali
się oboje. Remus nachylił się delikatnie i pocałował Grace.
Oddała pocałunek, przylegając do niego całym ciałem.
–
Dobranoc – powiedziała, odsuwając się.
Posłała
jeszcze Remusowi promienny uśmiech, po czym weszła do kamienicy.
Lupin
stał jeszcze chwilę na ulicy, po czym teleportował się do domu.
Wpadł do środka dosłownie na chwilę, żeby powiedzieć Mike'owi,
że zostaje u rodziców. Nie zabierał żadnych rzeczy, bo część
swoich ubrań nadal trzymał w East Clandon.
Aportował
się na tyłach rodzinnego domu i od razu podbiegł do drzwi.
Evelynne czekała na niego i otworzyła mu.
–
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że wreszcie
znalazłeś sobie kogoś – powiedziała od razu, obejmując syna.
Remus
przytulił matkę, nic nie mówiąc. Nie chciał psuć tej chwili,
wyrzutami, których jednak nie mógł odpuścić. Na razie jednak
chciał dać mamie tę chwilę radości – wiedział, jak martwiła
się o jego przyszłość. Chodziło nie tylko o pracę, czy stosunek
innych czarodziejów do niego, ale też o jego życie osobiste. Mimo
tego, co mówiła, bała się, że z powodu choroby Remus zawsze
będzie sam. Bo jednak czym innym jest przyjaźń, a czym innym
dziele z kimś życia, domu, łóżka… Sytuacji nie ułatwiało
podejście jej syna, który uparcie twierdził, że żona i dzieci
nie są dla niego. Evelynne częściowo go rozumiała, bo też
zdawała sobie sprawę z tego, że istniało ryzyko, iż ewentualne
dzieci Remusa mogłyby odziedziczyć jego chorobę.
–
Mamo, nie rób tego więcej – poprosił w końcu chłopak,
odsuwając się od matki.
–
Co masz na myśli?
–
Nie otwieraj drzwi, nie sprawdzając, kto za nimi stoi. I nie chodzi
mi o spojrzenie w wizjer. Przecież tata mówił ci o tym tyle razy!
Tata jest w Zakonie, ja jestem w Zakonie… Mimo tych wszystkich
zaklęć ochronnych jesteś zagrożona, a ja nie chcę, żeby coś ci
się stało.
Evelynne
roześmiała się cicho.
–
Remus, ja o tym wszystkim wiem – zapewniła syna. – Ale naprawdę
myślisz, że nie poznałabym własnego dziecka? – spytała, kładąc
dłoń na jego policzku.
–
Nie chodzi o mnie. Przecież wiesz, jak że śmierciożercy używają
eliksiru wielosokowego. Mogą podszyć się pod tatę, Mike'a… Tak
naprawdę każdego.
–
Spokojnie. Naprawdę uważam. Chciałabym ci tylko przypomnieć, że
sam mówiłeś, że pod ciebie żaden z nich nie będzie mógł się
podszyć. Dlatego cię nie sprawdziłam. Jestem ostrożna. Zmieńmy
temat. Lepiej opowiedz mi o Grace.
Remus
usiadł na kanapie, gdzie zaledwie kilkanaście minut wcześniej
siedziała Cabot.
–
Co ja mam ci powiedzieć? – zapytał. – Sama ci wszystko
opowiedziała.
–
Długo się znacie? – zainteresowała się Evelynne.
–
Od stycznia. A spotykamy… Tak właściwie to od wczoraj. I
uprzedzając twoje następne pytanie – tak. Grace wie, kim jestem.
Od kilku miesięcy. Przyznam, że w głowie mi się nie mieści, że
jej to w niczym nie przeszkadza, chociaż ona twierdzi, że nauczyła
się tego w Ameryce. Tam podobno nikt nie robi problemu wilkołakom.
–
Wiem – odpowiedziała Evelynne. – Pamiętasz ciotkę Theresę?
–
Jak mógłbym zapomnieć? – żachnął się Remus.
Młodszej
siostry jego matki naprawdę ciężko było nie zauważyć, a jeszcze
ciężej zapomnieć. Theresa Turner była drobną, brunetką o
wyjątkowo uroczym uśmiechu i ciemnobrązowych oczach, którymi
patrzyła wyjątkowo niewinnie. Ten niepozorny wygląd był
absolutnie przeciwny do jej charakteru. Tessa należała do niezwykle
rozrywkowych kobiet, balujących na największych imprezach Nowego
Jorku, gdzie wyprowadziła się tuż po ukończeniu Hogwartu. Poza
ciągotami do przyjęć, Tessa była też bardzo kochliwa – w ciągu
osiemnastu lat przy jej boku pojawiło się przynajmniej dwudziestu
różnych mężczyzn.
–
Swoją drogą, odzywała się ostatnio?
–
Wiesz, jak to z nią jest – westchnęła Evelynne. – U Tessy
„ostatnio” obejmuje dwa miesiące. Ale, o dziwo, przysłała mi
list w zeszłym tygodniu. Z życzeniami zdrowia – dodała
akcentując ostatnie trzy słowa.
Remus
zgarbił się pod ciężarem poczucia winy. Po raz kolejny nie
potrafił się wytłumaczyć z tego, że zaniedbał rodziców.
Szczególnie, że mama była chora, a on nie znalazł nawet pół
godziny, żeby ją odwiedzić.
–
Remus, ja naprawdę rozumiem to, że masz ostatnio dużo na głowie.
Praca, nauka, ślub Lily i Jamesa… Przecież też studiowałam.
–
I zaraz mi powiesz, że miałaś czas na odwiedzanie rodziców?
Evelynne
roześmiała się w głos. W takich momentach Remusowi przypominały
się dziecięce lata, jeszcze zanim został ukąszony.
–
Wręcz przeciwnie – przyznała w końcu Evelynne. – Jak wpadłam
raz w miesiącu, to było dobrze.
–
Zawsze się zastanawiałem, jakim cudem ja jestem taką niezdarą z
eliksirów, a ty przecież studiowałaś alchemię.
–
Ale twojego ojca strach dopuścić do kociołka, choćby był pusty i
nie stał nad ogniem. I, w przeciwieństwie do ciebie, kompletnie nie
zna się na teorii. SUMy z eliksirów ledwo zdał na Okropny.
Tym
razem to Remus się roześmiał. Matka przy każdej okazji żartowała
sobie z kompletnego braku umiejętności alchemicznych swojego męża.
Remus już był przyzwyczajony do tych dowcipów i bardzo je lubił.
Jeżeli jego rodzice podkpiwali z siebie nawzajem, bo to był znak,
że między nimi wszystko w porządku.
Śmiech
przerwało Remusowi potężne ziewnięcie.
–
O której wstałeś? – zapytała go matka.
–
Koło ósmej – przyznał młody Lupin, po chwili zastanowienia. –
Ale wszystko w porządku. Czuję się świetnie.
–
Oj, Remus, Remus. Od tylu lat mówisz tak samo i nadal nie brzmi to
ani trochę bardziej wiarygodnie. Idź się połóż – powiedziała
tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Chcąc,
nie chcąc, Remus powlókł się do łazienki. Po krótkim prysznicu
przeszedł do swojego pokoju. Uchylił okno, żeby słyszeć szum
drzew i wpuścić do sypialni trochę nocnego, chłodnego powietrza.
Potem wskoczył do łóżka i zamknął oczy, próbując usnąć.
Zanim
zdążył odpłynąć do krainy Morfeusza, usłyszał jak otwierają
się drzwi. Evelynne weszła do pokoju syna i usiadła na jego łóżku.
Odgarnęła grzywkę z synowskiego czoła i pocałowała go na
dobranoc.
–
Mamo, mam dziewiętnaście lat – przypomniał Remus, mimo że nie
miał nic przeciwko buziakowi na dobranoc.
–
Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem – odparła Evelynne. – Śpij
już.
Remus
odwrócił się na drugi bok. Po kilku minutach zasnął, czując,
jak matka głaszcze go po włosach.
Moi drodzy, połowa części pierwszej za nami. Kończy on pewien etap i, przynajmniej na jakiś czas, żegnamy się z takimi szczęśliwymi, "cukierkowymi" rozdziałami. Od przyszłego tygodnia wszystko zacznie się systematycznie wykrzaczać.Ciekawych tego, co pojawi się w przyszłym tygodniu, zapraszam w poniedziałek na blogowego Facebooka, gdzie pojawi się fragment najbliższego rozdziału.
Trochę rozczarowało mnie to, że Grace była tak strasznie krótko w domu Remusa, ale i tak rozdział świetny!
OdpowiedzUsuńNa ciocię nie ma rady. Gdyby Grace spóźniła się choćby o minutę, cioteczka nie dałaby jej żyć.
UsuńPozdrawiam
Rozdział świetny.Ciekawa jestem jak ciocia Grace zareagowałaby na spóźnienie.
OdpowiedzUsuńGrace się nie spóźniła, więc jej ciotka nie musi się na nią złościć.
UsuńRozdział standardowo mi się podobał (zaczyna mi się to już nudzić!)
OdpowiedzUsuńP.S. Alchemia i eliksiry to nie to samo :)