Remus
nie był pewny, czy na pewno się obudził. Ze wszystkich stron
otaczała go ciemność. Nie widział nawet własnej ręki, chociaż
trzymał ją tuż przed twarzą.
Mimo
otumanienia i senności dźwignął się na kolana i zaczął powolne
przeszukiwanie miejsca, w którym się znajdował. Już po kilku
ruchach trafił dłonią na zimną kratę. Zaczął poruszać się
wzdłuż kratownicy i w krótkim czasie obszedł całe pomieszczenie.
Gdziekolwiek się nie ruszył, trafiał na stalowe pręty.
„Klatka”,
pomyślał. „Merlinie, co się dzieje?”
Położył
się z powrotem i zaczął układać w głowie wszystko, co się
stało. Wychodził z pracy i szedł drogą, którą zawsze wracał do
domu. Nie zareagował, gdy usłyszał, że ktoś biegnie, bo przecież
to nie było nic dziwnego. W Oxfordzie wciąż ktoś się spieszył,
to do sklepu, to do biblioteki. Zareagował dopiero, kiedy poczuł,
jak ktoś go unieruchamia. Spróbował przypomnieć sobie wszystkie
szczegóły. Facet, który go złapał, był a pewno przynajmniej o
głowę wyższy od niego i o wiele silniejszy. Remus czuł wyrobione
mięśnie w trzymającym go ramieniu. Zanim przyłożono Lupinowi
szmatę do twarzy, wyczuł zapach tytoniu i czegoś, czego nie
potrafił określić. Innymi słowy, nie był to nikt, kogo Remus
mógłby rozpoznać. Miał tylko pewność, że nie należał on do
śmierciożerców – oni nie bawiliby się w szmaty ze środkiem
usypiającym. Albo od razu posłaliby mu Mordercze Zaklęcie, albo
oszałamiacza, żeby potem go przesłuchać. Poza tym ich zapach był
kompletnie inny – ciężki, ciemny, przypominający zapach samej
śmierci.
–
Halo! – cichy, męski głos z z prawej strony przywrócił Remusa
do rzeczywistości. – Jest tu kto?
–
Patrick! – ucieszyła się kobieta po lewej. – Już się bałam,
że cię zabrali i…
–
Cicho – syknęła druga kobieta. – Ktoś tu jeszcze jest. Mamy
nowego lokatora, nie czujecie?
Remus
przylgnął do podłogi. Już po chwili zganił się za to w myślach,
bo przecież w takiej ciemności nikt niczego nie mógł zobaczyć.
–
Kim jesteś? – zapytał Patrick. – Nie ukrywaj się, wszyscy
tkwimy w takim samym bagnie. Ja jestem Patrick Ramsey. Po drugiej
stronie masz Shannon i Taylor Simms. Musisz mi wierzyć na słowo, bo
w tej ciemności raczej niewiele zobaczysz.
Głos
Patricka był spokojny i wesoły, co dziwnie kontrastowało z
okolicznościami.
–
Remus – powiedział w końcu. – Remus Lupin.
–
Bardzo mi miło – odpowiedział Patrick.
–
Młody – stwierdziła jedna z kobiet. Miała nieco zrzędliwy głos.
– Ile masz lat?
–
Dziewiętnaście.
Z
lewej strony rozległ się okrzyk oburzenia.
–
I już go zamknęli? – krzyknęła ze strachem druga z kobiet. –
Toż to jeszcze dziecko!
–
Nie pierwsze, które się tutaj przewinęło, Taylor – dodał
ponuro Patrick.
Słowa
mężczyzny dały Remusowi do myślenia. Spróbował przedrzeć się
przez ciemność, ale nadal niczego nie widział. Złapał za kraty i
wstał. Udało mu się prawie wyprostować, gdy uderzył głową o
znajdujące się nad nim pręty. Opadł na kolana, przykładając
rękę do bolącej czaszki.
–
Klatki są niskie – zauważył Patrick. – Nie próbuj wstawać.
–
Co tu się dzieje? – zapytał Remus. – Kim są ci ludzie?
–
Nazywają siebie Bractwem Srebrnego Sztyletu – powiedziała
Shannon, wyrzucając z siebie trzy ostatnie słowa z odrazą. –
Uważają, że ich życiową misją jest oczyszczenie świata z
„potworów nocy”.
–
Czyli w skrócie: łowcy wilkołaków – skwitowała Taylor.
–
Psychole i maniacy religijni – dodał Patrick. – Twierdzą, że
ich misję zesłał im Bóg. Czy coś w tym rodzaju. Gdyby nie to, że
noszą przy sobie spluwy, nawet byliby dość śmieszni. A poza tym,
to mamy tutaj pełen przegląd: czarodzieje, mugole, nawet charłak
się zajdzie.
–
Wpadają trzy razy na dobę, przynoszą coś do jedzenia i puszczają
do łazienki – powiedziała Taylor.
–
Przy okazji nas wyzywają i bluzgają – dokończyła za siostrę
Shannon. – Nie przejmuj się tym, szczeniaku. Oni tylko gadają.
Nagłe
otwarcie drzwi sprawiło, że wszyscy obecni aż podskoczyli. Ktoś
uderzył we włącznik i w sali rozbłysło światło.
Remus
jęknął cicho i zasłonił dłońmi oczy. Nagle pojawiający się
blask ranił go w oczy. Sądząc po dźwiękach, jego towarzysze
niedoli zareagowali tak samo.
–
Witam, witam. – Sztucznie uprzejmy męski głos rozbrzmiał w
pomieszczeniu. – Jak już zauważyliście, mamy nowego lokatora.
Remus
usłyszał zbliżające się kroki. Zatrzymały się tuż przy jego
celi. Chwilę później ktoś złapał go za nadgarstek i odciągnął
jego dłonie od oczu. Lupin zacisnął mocno powieki, ale to nie
uchroniło go od światła.
–
Daj mu spokój! – krzyknęła Shannon. – Przecież to jeszcze
dziecko!
–
Potwór taki jak wy – odparł mężczyzna. – Dla was nie ma
czegoś takiego, jak dzieciństwo. Powinno się was zabijać w
momencie narodzin. Wyszłoby to na dobre całej ludzkości.
Puścił
dłoń Remusa i wrócił na środek sali.
Lupin,
zamrugał, powoli odzyskując zdolność widzenia. Rozejrzał się na
boki. W klatce po prawej siedział, nonszalancko rozparty, około
trzydziestoletni, rudowłosy mężczyzna. Na twarzy miał
przynajmniej tygodniowy zarost równie ognistego koloru, co fryzura.
Gdy Patrick zorientował się, że Remus na niego patrzy, mrugnął
do niego, próbując dodać mu otuchy. Chłopak posłał do niego
delikatny uśmiech, po czym spojrzał na lewo.
Stały
tam kolejne dwie klatki, w których siedziały Shannon i Taylor. Ta
pierwsza przekroczyła już czterdziestkę. Miała krótkie i
nierówno obcięte czarne włosy, które opadały jej na czoło,
zasłaniając przy tym stalowoszare oczy. Wpatrywała się w łowców
pełnym pogardy wzrokiem. Przez środek jej twarzy biegła blizna,
wyglądająca, jakby Shannon ktoś pociął nożem. Na pierwszy rzut
oka widać było, że kobieta jest wojowniczką.
Jej
siostra sprawiała wrażenie o wiele łagodniejszej. Też była
brunetką, a jej włosy zdawały się mieć granatowy połysk, niczym
skrzydło kruka. Sięgały jej do pasa i potargały się od siedzenia
w klatce. Oczy miała tego samego koloru, co siostra, ale brakowało
w nich nienawiści i odrazy do tych, którzy ją przetrzymywali.
Zdawała się być obojętna na to, co ją otacza.
Poza
nimi w pomieszczeniu było trzech łowców: dobiegający
sześćdziesiątki, brodaty mężczyzna i dwóch młodszych,
stojących pod drzwiami z karabinami w rękach.
Remus
nie znał się na broni palnej, ale sam zapach prochu, który
wydzielał się z niej, wystarczająco przekonywał go do tego, żeby
nie rozrabiać. Nie, żeby miał taką możliwość w tej klatce.
–
Tacy jak wy, są szczególnie groźni – ciągnął brodacz,
zwracając się do Remusa i Patricka. – Żyjecie wśród ludzi,
udajecie jednych z nas. Narażacie tym samym normalnych ludzi na
śmiertelne niebezpieczeństwo utraty życia, zdrowia i
nieśmiertelnej duszy. Ale taki już jest wasz rodzaj – bestie
gotowe na wszystko, aby ściągnąć jak najwięcej niewinnych ludzi
w otchłanie piekielne, na które jesteście skazani.
„Merlinie,
ocal nas przed wojną, chorobami i szaleńcami religijnymi”,
pomyślał ironicznie Remus. Musiał przyznać, że brodacz mówił
za pasją, którą ciężko spotkać u niejednego kaznodziei. „Skoro
wojnę mamy, na choroby nic nie możemy poradzić, to chociaż zrób
coś z tymi czubkami”.
–
Kto wam za to płaci? – spytała wyzywająco Shannon.
Brodacz
spojrzał na nią z niesmakiem. Podszedł do klatki, w której
siedziała brunetka.
–
Bóg odpłaci nam za to w Niebie – powiedział przywódca łowców.
–
Jesteśmy bronią Boga w walce ze złem tego świata. Jesteśmy
strażnikami dusz ludzkich. Jesteśmy niosącymi światło w tym
zepsutym świecie – wyrecytował młody chłopak, wchodząc do
sali.
Jedno
spojrzenie na niego sprawiło, że Remusowi krew zamarzła w żyłach.
Nie spodziewał się go w tym miejscu.
–
Andrew – wyrwało mu się.
Andrew
Froment podszedł do Remusa, uśmiechając się w wyjątkowo paskudny
sposób.
–
Czołem – powiedział, opierając się o klatkę. – Wreszcie na
swoim miejscu.
–
Od kiedy…? – zaczął Remus, ale nie wiedział, jak dokończyć
pytanie.
–
Od kiedy wiem, kim jesteś? Od kiedy cię śledzę? – dokończył
Andrew. – Nie rób z siebie idioty, bo do tej pory miałem cię za
kogoś inteligentnego. Naprawdę myślisz, że zatrudniłbym się w
jakiejś knajpie ot tak? Gdyby nie ta głupia dziewczyna, dorwałbym
cię już w lutym.
Remus
przez chwilę zastanawiał się, o czym mówił Andrew. Nagle
przypomniał sobie, jak w lutym wychodził z Mikiem z pracy i był
pewny, że ktoś za nimi idzie. Mike'a wtedy odesłał, a sam chciał
się uporać z ewentualnym ogonem, który znikł wraz z pojawieniem
się Grace. Myślał wtedy, że śledzą go śmierciożercy. Prawda
okazała się zaskakująca.
–
Grace też jest z wami? – zapytał Remus, chociaż nie wierzył, by
to mogła być prawda. Musiał się tylko upewnić.
–
Ona? Nie z tymi jankeskimi poglądami – odparł Andrew z odrazą,
jakby sama myśl, że Grace mogłaby być łowczynią, przyprawiała
go o mdłości.
To
uspokoiło Remusa, chociaż w żadnym razie nie poprawiało to jego
sytuacji. Ze wszystkich sił starał się ignorować bezczelny
uśmiech Andrew.
–
Andrew, dość! – krzyknął brodacz. – Wyjdź stąd!
Ku
zdumieniu Remusa, Francuz bez słowa opuścił pomieszczenie. Ani
brodacz, ani stojący przy drzwiach zbrojni nawet na niego nie
spojrzeli.
–
Nie łudźcie się, że pozwolimy wam stąd uciec – oznajmił
brodacz. – Cały budynek jest doskonale zabezpieczony, wszędzie są
kamery (nie spodziewam się, że wiecie, co to jest) i zbrojni.
Jeżeli któreś z was chociaż spróbuje wystawić nos za klatkę,
zginie na miejscu.
–
Idioci – syknęła Shannon. – Jesteście idiotami, jeżeli
myślicie, że jesteście w stanie zabić nas wszystkich. Każda
pełnia przynosi nowych ukąszonych, każdego miesiąca kobiety rodzą
dzieci. Jest was za mało. Zresztą nawet gdybyście przyjęli w
swoje szeregi wszystkich ludzi na świecie i tak nie dacie rady.
Jesteśmy od was lepsi, szybsi, bardziej wytrzymali. Wilkołak
przeżyje w każdych warunkach, a człowiek ginie po kilku godzinach
w puszczy. Nigdy nie dacie nam rady. Każdą wojnę wygramy!
Jesteście tylko szaleńcami, psycholami zazdroszczącymi nam naszych
umiejętności.
Brodacz
słuchał jej z uprzejmym zainteresowaniem. Gdy Shannon skończyła
mówić, mężczyzna zrobił delikatny ruch prawą ręką. Jeden ze
stojących pod drzwiami zbrojnych podszedł do klatki, w której była
kobieta. Otworzył drzwiczki.
–
Wychodź – polecił brodacz. – Wyjdź i pokaż, co potrafisz.
–
Shan, nie rób tego – poprosiła Taylor.
Shannon
zignorował siostrę i wyszła z klatki. Ledwie zamknęły się za
nią drzwiczki, a rzuciła się na brodacza. Była chuda po
wielodniowym siedzeniu w klatce, odwodniona i niewyspana. To tylko
potęgowało jej desperację. Udało jej się zaskoczyć mężczyznę
i uderzyła go w bark. Zachwiał się, ale nie dał się rozłożyć.
Zamachnął się. Jego pięść wylądowała na szczęce Shannon,
która zatoczyła się i upadła na ziemię.
Taylor
krzyknęła rozpaczliwie. Przycisnęła się do kraty, wyciągając
ramiona w kierunku siostry.
–
Sama widzisz – powiedział brodacz, obchodząc leżącą Shannon. –
Jesteście nikim. Wstań.
Kobieta
warknęła, co spowodowało, że Remusowi zjeżyły się włosy.
Jeszcze nigdy czegoś takiego nie słyszał. Za to warknięcie
Shannon dostała kolejny cios w szczękę.
Brodaty
złapał ją za ramię i podciągnął do góry tak, że znalazła
się w pozycji klęczącej. Nadal wpatrywała się brodacza hardym
spojrzeniem, nawet gdy ten sięgnął za pazuchę marynarki i wyjął
pistolet. Przyłożył go do skroni Shannon.
–
Chcesz coś jeszcze powiedzieć? – spytał.
–
Nigdy wam się nie uda – wycedziła Shannon. – Jesteśmy dla was
za dobrzy.
Brodacz
nacisnął spust. W pomieszczeniu zabrzmiał odgłos wystrzału.
Niemal w tej samej chwili ciało Shannon upadło na podłogę.
Cóż za drastyczne zakończenie... nie spodziewałam się.
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z tymi łowcami, a Andrew był podejrzany od pierwszego pojawienia się. Cuuuudo :)
Bardzo dziękuję.
UsuńDawno nie pisałam, oj dawno. Miałam się zmobilizować na czterdziestkę, ale jakoś mi nie wyszło. Jednak piszę i mam nadzieję, że odkupię tym swoje winy.
OdpowiedzUsuńNie będę komentować tego wszystkiego, co wydarzyło się od mojego ostatniego komentarza, bo po prostu nie jestem w stanie tego zrobić...
Na początek kilka słów o Grace. Bardzo ją lubię i według mnie pasuje do Lupina, chyba nawet wiem dlaczego tak jest. Wydaje mi się, że jest ona bardzo podobna do Twojej Tonks. Nie wiem czy to dobrze, bo z tego co zrozumiałam (choć może źle zrozumiałam), Grace przeżyje pierwszą wojnę i będzie obecna w momencie, gdy do życia Remusa wkroczy Tonks. Dwie kobiety o bardzo podobnych, wręcz identycznych moim zdaniem, charakterach, hm... A może zmienisz Dorę...
Wracając do rozdziału... Bractwo Srebrnego Sztyletu. Godne pochwały. Bardzo lubię gdy pojawia się inne zagrożenie niż śmierciożercy, pod warunkiem, że jest to dobrze rozegrane. U Ciebie zapowiada się to bardzo dobrze. Obstawiałam, że Andrew jest jakimś maniakiem, nie wiem czemu, ale szybko odrzuciłam opcję, że jest w zastępach Voldemorta i miałam rację.
Zakończenie godne pochwały i bardzo odważne. Jestem okropnie ciekawa, jak rozwinie się cała sytuacja.
Pozdrawiam, AT
P.S. Odpowiedziałam na Twój komentarz dotyczący jednego z moich opowiadań, chociaż nie wiem czy ta odpowiedź Cię usatysfakcjonuje.
Cieszę się, że nareszcie się zmobilizowałaś. Tak długi komentarz to balsam na moje serce.
UsuńJeżeli chodzi o podobieństwo Grace i Tonks, jest ono jak najbardziej celowe. Poniekąd Remus zakocha się potem w Dorze także dlatego, że będzie ona podobna do jego pierwszej miłości. Twoje rozumienie jest częściowo dobre :).
Cieszę się, że spodobał Ci się pomysł z Bractwem. Wprowadziłam ich, bo chciałam uniknąć czego typu "co złe to śmierciożercy".
Pozdrawiam
Tego się nie spodziewałam.Pomysł z Bractwem bardzo mnie zaskoczył oczywiście w pozytywnym sensie.Mam nadzieję,że Remus wyjdzie z tego cało.Zakończenia rozdziału aż tak brutalnego się nie spodziewałam.Andrew już od początku był dziwny tyle,że nie spodziewałam się jego jako łowcy wilkołaków.
OdpowiedzUsuńChyba nikt się nie spodziewał. Przyznam, że ja też bym na to nie wpadła, gdybym nie wprowadziła tej postaci właśnie w tym celu :).
UsuńZakończenie może i jest brutalne, ale nie mogłam poprowadzić tego inaczej.
Pozdrawiam
Ja nie mogę. To jest bez wątpienia twój najlepszy dotychczasowy rozdział. Nie spodziewałam się TEGO, naprawdę. I jeszcze ten Andrew. Teraz jego postać ma sens!
OdpowiedzUsuńGratuluję