Krzyk
Taylor wydawał się głośniejszy niż odgłos wystrzału. Po chwili
dziewczyna rozszlochała się.
Remus
wymienił z Patrickiem przerażone spojrzenia. Żaden z nich nie
spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Czekający
do tej pory z karabinami mężczyźni wynieśli broń, po czym
wrócili i chwycili ciało Shannon za ręce. Bezceremonialnie
wyciągnęli je z sali.
–
Cieszcie się tym, co macie – powiedział brodacz, chowając
pistolet. – Nie należę do osób, które okazują cierpliwość
potworom. Następnym razem to może być jedno z was.
Wyszedł
z sali, gasząc za sobą światło.
Wszystko
ponownie spowiła ciemność.
Remus
ułożył się na podłodze. Starał się nie słuchać szlochu
Taylor. To, co zobaczył wstrząsnęło nim do głębi. Jeszcze nigdy
nie widział takiego okrucieństwa. Od roku walczył ze
śmierciożercami, a wzburzyło nim zwykłe, mugolskie morderstwo.
Ale przecież Shannon nic nie zrobiła! Nie można nikogo zabić za
słowa. Sama jej śmierć też była straszna – z pistoletem przy
skroni, na kolanach… Dla Remusa było to tym gorsze, że przecież
coś takiego było gotowe zafundować wszystkim wilkołakom
Ministerstwo Magii. Odkąd Remus wstąpił do Zakonu, myślał, że
zginie w bitwie, ewentualnie w wyniku jakichś obrażeń. Ale taki
prosty, mugolski sposób? To było nie do pomyślenia!
Dużo
czasu minęło, zanim Taylor przestała płakać. Po jej lekko
drżącym, ale równomiernym oddechu, Remus poznał, że usnęła. On
sam nie potrafił zmrużyć oka. Przybijało go to, co się
wydarzyło, ale martwił się też o rodzinę. Rodzice na pewno są
zdenerwowani, tak samo jak Mike… Oczami wyobraźni Remus widział
Syriusza miotającego się po domu i klnącego na cały świat. Na
pewno James i Peter też już wiedzieli o jego zaginięciu. I była
jeszcze Grace. Na pewno się martwiła, bo przecież byli umówieni.
Gdy Remus pomyślał o ich planach na wieczór, miał ochotę się
roześmiać. Wszystko potoczyło się jak w jakimś tanim
powieścidle. To nie mogło się stać naprawdę.
–
Ej, młody, śpisz? – zapytał Patrick.
–
Nie – odpowiedział Remus. – Nie potrafię.
–
Ja też – przyznał starszy wilkołak. – Nie spodziewałem się,
że on… Do tej pory tak nie było.
–
Długo tu jesteś? – spytał Remus.
–
Od dwóch tygodni. Jak mnie tu przywlekli, trzymali tu jeszcze dwie
inne osoby. Po trzech dniach już ich nie było. Zabrali stąd
najpierw Billa, a potem Kevina. Wiedziałem, co się stało,
słyszałem odgłosy strzałów, ale nie widziałem tego. Zastrzelili
ich na zewnątrz. W każdym razie, tydzień temu przyprowadzili
dziewczyny, a wczoraj ciebie. Zanim zapytasz – mijanie dni
rozpoznaję po ich wizytach. Rano, po południu i wieczorem. Mimo to
można zwariować, czekając w ciemnościach. Ta wizyta teraz była
niespodziewana. Skąd znasz tego młodego?
–
Andrew? Pracowaliśmy razem w Oxfordzie. Ja stoję za barem, a ten
sukinsyn był kelnerem. Jak mogłem być taki głupi i nie zauważyć,
że próbuje mnie podejść?
Z
prawej strony dobiegł go cichy śmiech Patricka.
–
A skąd mogłeś wiedzieć? Ja też nie miałem pojęcia o ich
istnieniu. Mogę spytać, kim jest Grace?
Remus
położył się na plecach, żeby mu było wygodniej. Rozmowa z
Patrickiem uspokoiła go, pomogła zapomnieć o tym, co dopiero co
zobaczył. Mógł skierować myśli na przyjemniejsze tory.
–
Moja dziewczyna – odpowiedział. – Jesteśmy razem od połowy
sierpnia. Byliśmy umówieni na dzisiejszy… a raczej wczorajszy
wieczór.
–
Ładna?
–
Jak z obrazka. Jest Mulatką, ma ciemną, miękką skórę,
jedwabiste, czarne włosy i oczy, w których mógłbym utonąć. W
niczym nie przypomina tutejszych dziewczyn. Na własne oczy
widziałem, jak rozłożyła na łopatki dwóch rosłych facetów.
–
Nie ma to jak dziewczyna, która może cię bronić – prychnął
Patrick.
–
Ja byłem zajęty kolejnymi dwoma – powiedział na swoją obronę
Remus. – A ty? Masz kogoś?
–
Nie. Mógłbym wcisnąć ci kit, że lansuję kawalerski styl życia,
ale prawda jest taka, że od tej pory nikogo odpowiedniego nie
spotkałem. Poza tym, wbrew temu, co twierdzą te dziady, raczej
trzymam się z daleko od ludzi. Zarówno czarodziejów, jak i mugoli.
Tak jest o wiele łatwiej. Nikomu nie muszę się z niczego
tłumaczyć.
–
Oprócz ministerstwa – zauważył Remus.
–
Oprócz ministerstwa. Ale oni też trzymają się ode mnie z daleka.
Nie mam nic, co mogłoby ich zainteresować: majątku, rodziny,
pracy… Tak jakby w ogóle mnie nie ma. Możliwe, że nawet nie
wiedzą o moim istnieniu.
Remus
słuchał jego słów i porównywał je ze swoją sytuacją. Skoro
urzędnicy nie interesowali się wilkołakiem, który nie ma nic, to
czego chciało od niego? W sumie zanim poszedł do Hogwartu,
niespecjalnie się nim interesowali. Dopiero potem zaczęły się
wzmożone kontrole, listy z Departamentu Kontroli nad Magicznymi
Stworzeniami. Teraz, znając sytuację ze śmierciożercami, Remus
wcale nie dziwił się ich ostrożności – w końcu był jedynym
wilkołakiem, który ukończył Hogwart. A raczej, który w ogóle
pojawił się w Hogwarcie.
–
Od dawna jesteś wilkołakiem? – spytał Remus.
–
Od urodzenia – padła odpowiedź.
Lupin
spojrzał w stronę Patricka, chociaż dobrze wiedział, że nic nie
zobaczy. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Co prawda uczył się
na lekcjach o tych, co urodzili się likantropami,
ale nigdy żadnego z nich nie spotkał. Sądził, że żaden rozsądny
wilkołak nie płodzi dzieci. To był jeden z powodów, dla których
nie chciał zakładać w przyszłości rodziny. Za bardzo bał się
przekazania choroby ewentualnym potomkom.
–
Coś tak zamilkł? – zagadnął ze śmiechem Patrick.
–
Jakoś tak… – odpowiedział niemrawo Remus.
–
Ukąszony? No pewnie. Inni nie trzymają się tak kurczowo
społeczeństwa. Mogę spytać, kiedy zostałeś ukąszony?
–
Miałem wtedy nieco ponad sześć lat.
Po
prawej rozległ się dźwięk, jakby Patrick próbował wstać.
Chwilę później rozległ się odgłos uderzenia głową o kratę i
kilka przekleństw.
–
Możesz powtórzyć? – poprosił Patrick zbolałym głosem.
Remus
spełnił jego prośbę.
–
Jakim cudem przeżyłeś?
–
Nie mam pojęcia. Ale długo żałowałem, że nie stało się
inaczej. Jak to jest? Żyć z tym od samego początku.
Patrick
umilkł, zastanawiając się, co powiedzieć Remusowi. Z tej krótkiej
rozmowy wywnioskował, że chłopak uważa to, kim jest, za
przekleństwo. Nie dziwił mu się, bo wiedział, jak wygląda życie
ukąszonych. Dla nich wilkołactwo nie było spacerkiem. W końcu
zdecydował się powiedzieć prawdę.
–
Nie tak źle. Dzieci się nie przemieniają. Pierwsza przemiana
następuje zwykle między jedenastym, a piętnastym rokiem życia. U
dziewczyn później. Od tego momentu jest się uznawanym za
dorosłego. Organizm dziecka nie jest przystosowany do tak wielkich
zmian, jak przemiana, więc ukąszeni poniżej jedenastego roku życia
bardzo często umierają.
–
Śmiertelność sięga siedemdziesięciu procent – uzupełnił
Remus. – Tak rodzicom mówił uzdrowiciel po moim ukąszeniu.
Myśleli, że śpię.
–
Nie znam się na liczbach. Tylko na faktach. W każdym razie naprawdę
nie jest źle. Kiedy się przemieniam, wiadomo, czuję ból, ale nie
jest taki… – urwał, szukając odpowiedniego słowa.
–
Potworny. Jakby w ciało wbijało się tysiące sztyletów. Jakby
wszystkie kości nagle wyskoczyły ze stawów, rozciągały się,
łamały… – Zadrżał na wspomnienie przemiany. – Zawsze mam
nadzieję, że jak najszybciej stracę świadomość.
–
Ja nie tracę świadomości – powiedział Patrick. – Cały czas
jestem świadomy. I to, co czuję, jest o wiele łagodniejsze niż
to, co mówisz. To bardziej dyskomfort niż ból. Zresztą szybko
mija. Ojciec mówił, że to dlatego, że moje ciało od początku
było jakby „przygotowane” do przemiany. Ty czegoś takiego nie
miałeś.
–
Jak każdy z ukąszonych – dodała Taylor, włączając się do
rozmowy. – Remus, wiesz, kto cię ukąsił? Bo, przyznam, że twoje
nazwisko brzmi znajomo.
–
Nie mam pojęcia – przyznał Remus. – Do tej pory myślałem, że
to był wypadek.
–
Wątpię. Jeżeli to byłby ktoś ukąszony, prawdopodobnie by cię
zabił. Skoro poprzestał na ukąszeniu, musiał wiedzieć, co robi –
podsumowała Taylor. – Mam dość tego przeklętego miejsca.
–
Jak my wszyscy – odpowiedział Patrick.
–
Remus, wiesz co? Jak stąd wyjdę, podpytam kolegi – obiecała
Taylor. – Może będzie coś wiedział. Ma spore znajomości i
łatwo wyciąga informacje. Jak się czegoś dowiem, to się odezwę.
Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie cię szukać.
„Skoro
już marzymy o tym, że stąd wyjdziemy, czemu nie”, pomyślał
Remus. On sam już powoli tracił nadzieję. Szczególnie po tym, co
stało się z Shannon.
–
W Oxfordzie. Mieszkam z kuzynem na Sunny Street 5. Pracuję w Wejściu
Smoka. To taki bar. Niby nic wielkiego, ale jestem bardzo zadowolony.
Wcześniej przez dłuższy czas nie mogłem znaleźć pracy, a jakoś
trzeba się utrzymać na studiach.
–
Co studiujesz? – zainteresowała się Taylor.
Nagle
Remus zrozumiał, co kobieta chce zrobić – wciągnąć się w
rozmowę, żeby zapomnieć o tragedii. Postanowił jej to ułatwić,
w miarę możliwości.
–
Iberystykę. Tylko nie pytaj o plany na przyszłość. Nie mam
żadnych. W zasadzie nie wiem, czemu wybrałem ten kierunek. Ale
trzymam się go, bo dobrze mi tam.
–
Panna?
–
Jeśli już, to nie moja. Kuzyn się z nią spotyka. Moja dziewczyna
nie studiuje. Przyjechała do ciotki z Ameryki. Mówi, że chce
jeszcze chce mieć z rok luzu.
–
Trzymaj ją blisko, jeżeli naprawdę ci na niej zależy –
poradziła Taylor. – W końcu wilkołak kocha tylko raz.
Remus
chciał ją zapytać, co miała na myśli, ale uniemożliwiło mu to
ponowne otwarcie drzwi i nagły rozbłysk światła. Na szczęście
tym razem brodacz się nie pojawił. Za to weszło trzech młodszych
łowców (ku niezadowoleniu Remusa żaden z nich nie był Andrew
Fromentem). Jeden z nich prowadził wózek, na którym stały miski z
dymiącą zupą. Na ten widok Lupin poczuł ssanie w żołądku. Do
tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo był głodny.
Udało się! Na cztery uczelnie, na które się rejestrowałam, trzy mnie przyjęły, a na jednej jestem na liście rezerwowej. I nie muszę wyjeżdżać z Warszawy. Ogólnie jestem zadowolonym człowiekiem.
Za je bi ste!!!!!!! Czekam na kolejny rozdział :))
OdpowiedzUsuńMasz babo talent!
Miłego pisania i powodzenia na studiach :)))
Bardzo dziękuję :)
Usuń