a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 29 lipca 2016

Rozdział 45 – Ból matki

 Syriusz siedział przy stole w Kwaterze Głównej i z autentycznym strachem patrzył na to, co się działo wokół niego. Po informacji o zaginięciu Remusa Moody zwołał natychmiastowe zebranie, na którym zarządził ponowne poszukiwania.

– To bez sensu! – krzyknął James. – Przeszukaliśmy już wszystkie miejsca, w których mógłby ukryć się sam. Ktoś trzeci musiał maczać w tym palce.

– Zgadzam się z Jamesem – rzucił Ernest Rodes. – Nie ma sensu go szukać. Chyba że w szeregach śmierciożerców.

– Zwariowałeś?! – wrzasnął Syriusz. – Remus u śmierciożerców? To kpina!

– Wiemy, że mu to proponowali…

– A on im zawsze odmawiał – wtrąciła Lily. – Nie przeszedłby na ich stronę. Ale mogli stać za jego zniknięciem.

– Czy ty siebie słyszysz? – zapytał Ernest, siląc się na spokój. – To wilkołak!

– Wilkołak, któremu ufam bardziej niż tobie – rzuciła jadowicie Lily.

Ernest odchylił się, opierając na krześle.

– W takim razie, jesteś głupia – rzucił nonszalancko.

Jego słowa rozpętały piekło: James i Syriusz poderwali się z krzeseł tak szybko, że te przewróciły się na ziemię, obaj Huncwoci wycelowali różdżkami w Ernesta, a Lily poczerwieniała na twarzy.

– SPOKÓJ! – krzyknął Dumbledore.

Wszyscy aż podskoczyli. Nikt nie zauważył wejścia dyrektora Hogwartu (oprócz Moody'ego, który wiedział o wszystkim, co się wokół niego dzieje).

– Nie chcę żadnych walk wewnętrznych – powiedział Dumbledore patrząc na Jamesa i Syriusza. – I żadnych bezpodstawnych oskarżeń – dodał, przenosząc wzrok na Ernesta. – Alastorze, zgadzam się z Jamesem – musimy działać, nie szukać. Niestety, nie możemy wiele zrobić.

– Nie możemy go tak zostawić – zauważył Peter. – Przecież jest jednym z nas. A sam pan kiedyś mówił, że Zakon nikogo nie zostawia na pastwę losu.

W przeciwieństwie do innych Peter mówił cicho, jakby nieśmiało, ale właśnie to te ciche słowa sprawiły, że wszyscy zamilkli. Ernest siedział obrażony na cały świat, James, Syriusz i Lily wpatrywali się z podziwem w Petera, a w oczach Dumbledore'a pojawiło się coś, co można było uznać za łzy wzruszenia.

– Masz rację – powiedział w końcu Dumbledore. – Tylko że nie wiemy, gdzie mogą go przetrzymywać.

– W takim razie, musimy się dowiedzieć – stwierdziła Dorcas, wstając od stołu. – Polecam sprawdzanie wszystkich czubków po kolei.

W ciągu kilku minut Kwatera Główna opustoszała. Duża część członków Zakonu poszła za Dorcas, a niektórzy (jak Ernest) wrócili do domu, nie chcąc się angażować w poszukiwania.

~ * ~

Lily maszerowała przez Dolinę Godryka mocno tupiąc w ziemię. Była wściekła na Jamesa za to, że kazał jej iść do domu. Śmiał stwierdzić, iż nie powinna angażować się w poszukiwania, bo to niebezpieczne! A przecież Remus to jej przyjaciel, brat. Nie mogła tak go zostawić. Z drugiej strony, nie chciała, żeby James się o nią martwił, bo to rozproszyłoby jego uwagę.

Nie wiedziała, co ma z sobą zrobić. Nie chciała słuchać Jamesa – nie zniosłaby samotnego siedzenia w domu. Nigdy nie widziała się w roli zdenerwowanej żony czekającej na powrót męża z pracy (lub wojny). To bardziej w stylu Petunii. Ona się do tego nie nadawała.

Nawet nie miała kogo odwiedzić, bo jej rodzice wyjechali na miesiąc na Hawaje z okazji dwudziestej piątej rocznicy ślubu, u Petunii nie mogła się pokazać, do Remusa nie mogła iść z oczywistych powodów, a wszyscy inni byli na poszukiwaniach. W końcu teleportowała się do East Clandon. Jeżeli już miała czekać, wolała robić to z rodzicami Remusa.

– Znaleźliście go? – To były pierwsze słowa, jakie usłyszała Lily po tym, jak Evelynne Lupin otworzyła jej drzwi.

– Niestety nie – odpowiedziała dziewczyna, obejmując matkę przyjaciela. – Ale szukają go.

– Dobrze, że przyszłaś – zapewniła ją pani Lupin. – Chodź, zrobię ci herbaty.

Gdy gospodyni robiła herbatę, Lily uważnie jej się przyglądała. Patrząc na twarz pani Lupin, dziewczyna była w stanie stwierdzić, ile ta wycierpiała przez ostatnie dni. Miała zaczerwienione, opuchnięte od płaczu oczy, a zazwyczaj piękne włosy, których pani Potter nie raz jej zazdrościła, były roztrzepane i matowe.

Gdy pani Lupin zauważyła, że gość się jej przygląda, przesunęła dłonią po głowie i spróbowała się do niej uśmiechnąć. Nie udało jej się.

– Chyba nie powinnam przychodzić – powiedziała Lily. – Przepraszam.

– Nie gadaj głupot. Dobrze, że jesteś. Siedzę sama i zamartwiam się na śmierć. John, odkąd wrócił z poszukiwań, nie odezwał się do mnie. Lily, złotko, ja muszę z kimś porozmawiać.

Lily kiwnęła głową. Nie mogła odmówić cierpiącej matce. Szczególnie takiej, dla której zaginięcie dziecka jest tylko dodatkiem do bólu, który przeżywa na co dzień od kilkunastu lat.

Po wzięciu herbaty obie kobiety przeszły do salonu i usiadły na kanapie.

– Wiesz… Nigdy ci nie powiedziałam, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to, że jesteś tak blisko Remusa – powiedziała pani Lupin.

– Nie trzeba. Przecież Remus jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Jest dla mnie jak brat.

– On też mówi o tobie jak o siostrze. I dobrze. Odkąd został ukąszony, bałam się, że będzie sam. Gdy po powrocie z Hogwartu na święta w pierwszej klasie powiedział, że znalazł przyjaciółkę, miałam ochotę płakać ze szczęścia. Lily, dziękuję ci za to, że nadal przy nim jesteś.

Mimo woli Lily delikatnie się uśmiechnęła.

– To naprawdę nie jest trudne. Zresztą, to nie tyle ja jestem przy nim, ile on przy mnie. Nie umiem powiedzieć, ile razy mi pomógł. Jak choćby ostatnio, przy ślubie. Zwariowałabym, gdyby nie jego pomoc. A właśnie! Jeszcze nie podziękowałam pani za ten naszyjnik.

– To był pomysł Remusa. Zresztą, nie do mnie należy rozporządzanie tym naszyjnikiem.

– Ale pani musiała się zgodzić. I za tę zgodę dziękuję.

Przysunęła się do matki Remusa i mocno ją objęła. Tamta odwzajemniła uścisk, wyrażając nim cały ból i zdenerwowanie ostatnich dni.

– Dobrze, że przyszłaś – powtórzyła Evelynne Lupin. Po raz pierwszy odkąd usłyszała o zaginięciu syna, poczuła spokój.

~ * ~

Mike szedł do pracy zastanawiając się, co, na Merlina, ma powiedzieć szefowi. Do tej pory nie informował go o zaginięciu Remusa – liczył na to, że jednak jego kuzyn się znajdzie cały i zdrowy.

Niemal od razu po wejściu do wpadł na Willa, który rozmawiał z Roxy.

– Jesteś sam? – spytał go Daniels.

– Właśnie o tym chciałem porozmawiać – odpowiedział Mike. – Tylko na osobności.

Will kiwnął twierdząco głową i poprowadził swojego pracownika do swojego gabinetu. Tam chłopak powiedział mu o wszystkim. Daniels słuchał z pozoru niewzruszenie, chociaż we wnętrzu wszystko się w nim gotowało. Nie zgadzał się z Mikiem w kwestii podejrzanych, bo stykał się już ze śmierciożercami i wiedział, jak działają. To nie było w ich stylu. Za to wiedział, kto stosuje takie metody.

– Spróbuję pomóc – obiecał Will. – Mike, jeżeli chcesz, możesz wracać do domu. I tak muszę ściągnąć inną ekipę, a tobie będzie łatwiej.

– Zostanę. Nie daję rady usiedzieć w domu. Ale… Will, po co ci druga ekipa? Tylko ktoś za bar… – urwał widząc, jak Will kręci przecząco głową.

– I kelner. Andrew cztery dni temu zwolnił się z pracy ze skutkiem natychmiastowym. W tej chwili brakuje mi połowy ekipy. Muszę ściągnąć kogoś do pomocy. Skoro wolisz zostać, rozumiem. Na nerwy najlepsze jest jakieś zajęcie. Możesz już iść. Mike, gdybyś stwierdził, że nie dasz rady tu siedzieć, przyjdź i mi powiedz. W każdej chwili możesz wyjść.

Mike kiwnął głową na zgodę. Za to właśnie lubił Willa – gdy ktoś miał problem, starał się pomóc, a nie dobijać pracą. Był wyjątkowo ludzki.

~ * ~

Po kilku dniach spędzonych w ciemnościach Remus musiał przyznać Patrickowi rację – można było zwariować. Poza trzema wizytami łowców dziennie trójka więźniów spędzała czas w mroku. Dużo rozmawiali o wszystkim i o niczym.

Przez te wszystkie dni brodacz nie pojawił się ani razu. Tak samo jak Andrew, dlatego takie wielkie było zaskoczenie, gdy pewnego dnia Francuz wpadł do sali (rozświetlając przy tym wszystkie światła) razem z dwoma zbrojnymi. Froment rozejrzał się po pomieszczeniu uśmiechając się triumfująco i wyjął z kabury pistolet.

– Dzisiaj przejdę inicjację Bractwa – oznajmił. Powoli sprawdził broń, rozkoszując się tą chwilą. – Jedno z was mi w tym pomoże.

Remus nie musiał zastanawiać się, jak mieliby pomóc. Mina Andrew i pistolet w jego dłoni były aż nadto sugestywne.

Nie zwracając uwagi na rosnące napięcie, Andrew spokojnie przeszedł się po sali. Uważnym spojrzeniem zmierzył każdego z trzech więźniów, jakby od jego decyzji nie zależało ich życie. W końcu zatrzymał się na środku pomieszczenie.


– No to może… Remus, zawsze jesteś taki pomocny. Zapraszam.

6 komentarzy:

  1. Współczuję mamie Remka, musi jej być ciężko. Coraz bardziej nie lubię tego żabojada.
    Czekam na następny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dziwnego, że Evelynne jest ciężko - Remus to jej jedyny syn, ukochane dziecko.
      Następny rozdział będzie za dwa tygodnie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Współczuję mamie Remka, musi jej być ciężko. Coraz bardziej nie lubię tego żabojada.
    Czekam na następny:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam mam nadzieję,że Will wpadnie na to kto mógł tak postąpić z Remusem w końcu jest wampirem.Już nie długo Andrew dostanie to na co zasłużył.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Jak wgl można nie pomóc w poszukiwaniach? Wywaliłabym za to Ernesta z Zakonu i wszystkich którzy poszli za jego przykładem, a jedyne co mnie przed tym powstrzymuje to fakt, że jest wojna i każda pomocna dłoń w obaleniu Voldemorta się przyda... Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, tak powinno być... ;( A niech go drzwi ścisną!
    A Lily nie powinna się przejmować, może fizycznie nie pomogła w poszukiwaniach, ale z pewnością o wiele bardziej pomogła mamie Remusa ;) Taka pomoc też jest cenna!
    Trzymam kciuki za ocalenie Lupina w kolejnym rozdziale!
    Pozdrawiam, huncwotów i weny!
    niecnimarudersi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. O jaaa... Akcja się już chyba rozkręciła na dobre, co?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy