Syriusz
siedział przy stole w Kwaterze Głównej i z autentycznym strachem
patrzył na to, co się działo wokół niego. Po informacji o
zaginięciu Remusa Moody zwołał natychmiastowe zebranie, na którym
zarządził ponowne poszukiwania.
–
To bez sensu! – krzyknął James. – Przeszukaliśmy już
wszystkie miejsca, w których mógłby ukryć się sam. Ktoś trzeci
musiał maczać w tym palce.
–
Zgadzam się z Jamesem – rzucił Ernest Rodes. – Nie ma sensu go
szukać. Chyba że w szeregach śmierciożerców.
–
Zwariowałeś?! – wrzasnął Syriusz. – Remus u śmierciożerców?
To kpina!
–
Wiemy, że mu to proponowali…
–
A on im zawsze odmawiał – wtrąciła Lily. – Nie przeszedłby na
ich stronę. Ale mogli stać za jego zniknięciem.
–
Czy ty siebie słyszysz? – zapytał Ernest, siląc się na spokój.
– To wilkołak!
–
Wilkołak, któremu ufam bardziej niż tobie – rzuciła jadowicie
Lily.
Ernest
odchylił się, opierając na krześle.
–
W takim razie, jesteś głupia – rzucił nonszalancko.
Jego
słowa rozpętały piekło: James i Syriusz poderwali się z krzeseł
tak szybko, że te przewróciły się na ziemię, obaj Huncwoci
wycelowali różdżkami w Ernesta, a Lily poczerwieniała na twarzy.
–
SPOKÓJ! – krzyknął Dumbledore.
Wszyscy
aż podskoczyli. Nikt nie zauważył wejścia dyrektora Hogwartu
(oprócz Moody'ego, który wiedział o wszystkim, co się wokół
niego dzieje).
–
Nie chcę żadnych walk wewnętrznych – powiedział Dumbledore
patrząc na Jamesa i Syriusza. – I żadnych bezpodstawnych oskarżeń
– dodał, przenosząc wzrok na Ernesta. – Alastorze, zgadzam się
z Jamesem – musimy działać, nie szukać. Niestety, nie możemy
wiele zrobić.
–
Nie możemy go tak zostawić – zauważył Peter. – Przecież jest
jednym z nas. A sam pan kiedyś mówił, że Zakon nikogo nie
zostawia na pastwę losu.
W
przeciwieństwie do innych Peter mówił cicho, jakby nieśmiało,
ale właśnie to te ciche słowa sprawiły, że wszyscy zamilkli.
Ernest siedział obrażony na cały świat, James, Syriusz i Lily
wpatrywali się z podziwem w Petera, a w oczach Dumbledore'a pojawiło
się coś, co można było uznać za łzy wzruszenia.
–
Masz rację – powiedział w końcu Dumbledore. – Tylko że nie
wiemy, gdzie mogą go przetrzymywać.
–
W takim razie, musimy się dowiedzieć – stwierdziła Dorcas,
wstając od stołu. – Polecam sprawdzanie wszystkich czubków po
kolei.
W
ciągu kilku minut Kwatera Główna opustoszała. Duża część
członków Zakonu poszła za Dorcas, a niektórzy (jak Ernest)
wrócili do domu, nie chcąc się angażować w poszukiwania.
~
* ~
Lily
maszerowała przez Dolinę Godryka mocno tupiąc w ziemię. Była
wściekła na Jamesa za to, że kazał jej iść do domu. Śmiał
stwierdzić, iż nie powinna angażować się w poszukiwania, bo to
niebezpieczne! A przecież Remus to jej przyjaciel, brat. Nie mogła
tak go zostawić. Z drugiej strony, nie chciała, żeby James się o
nią martwił, bo to rozproszyłoby jego uwagę.
Nie
wiedziała, co ma z sobą zrobić. Nie chciała słuchać Jamesa –
nie zniosłaby samotnego siedzenia w domu. Nigdy nie widziała się w
roli zdenerwowanej żony czekającej na powrót męża z pracy (lub
wojny). To bardziej w stylu Petunii. Ona się do tego nie nadawała.
Nawet
nie miała kogo odwiedzić, bo jej rodzice wyjechali na miesiąc na
Hawaje z okazji dwudziestej piątej rocznicy ślubu, u Petunii nie
mogła się pokazać, do Remusa nie mogła iść z oczywistych
powodów, a wszyscy inni byli na poszukiwaniach. W końcu
teleportowała się do East Clandon. Jeżeli już miała czekać,
wolała robić to z rodzicami Remusa.
–
Znaleźliście go? – To były pierwsze słowa, jakie usłyszała
Lily po tym, jak Evelynne Lupin otworzyła jej drzwi.
–
Niestety nie – odpowiedziała dziewczyna, obejmując matkę
przyjaciela. – Ale szukają go.
–
Dobrze, że przyszłaś – zapewniła ją pani Lupin. – Chodź,
zrobię ci herbaty.
Gdy
gospodyni robiła herbatę, Lily uważnie jej się przyglądała.
Patrząc na twarz pani Lupin, dziewczyna była w stanie stwierdzić,
ile ta wycierpiała przez ostatnie dni. Miała zaczerwienione,
opuchnięte od płaczu oczy, a zazwyczaj piękne włosy, których
pani Potter nie raz jej zazdrościła, były roztrzepane i matowe.
Gdy
pani Lupin zauważyła, że gość się jej przygląda, przesunęła
dłonią po głowie i spróbowała się do niej uśmiechnąć. Nie
udało jej się.
–
Chyba nie powinnam przychodzić – powiedziała Lily. –
Przepraszam.
–
Nie gadaj głupot. Dobrze, że jesteś. Siedzę sama i zamartwiam się
na śmierć. John, odkąd wrócił z poszukiwań, nie odezwał się
do mnie. Lily, złotko, ja muszę z kimś porozmawiać.
Lily
kiwnęła głową. Nie mogła odmówić cierpiącej matce.
Szczególnie takiej, dla której zaginięcie dziecka jest tylko
dodatkiem do bólu, który przeżywa na co dzień od kilkunastu lat.
Po
wzięciu herbaty obie kobiety przeszły do salonu i usiadły na
kanapie.
–
Wiesz… Nigdy ci nie powiedziałam, jak bardzo jestem ci wdzięczna
za to, że jesteś tak blisko Remusa – powiedziała pani Lupin.
–
Nie trzeba. Przecież Remus jest dla mnie kimś więcej niż tylko
przyjacielem. Jest dla mnie jak brat.
–
On też mówi o tobie jak o siostrze. I dobrze. Odkąd został
ukąszony, bałam się, że będzie sam. Gdy po powrocie z Hogwartu
na święta w pierwszej klasie powiedział, że znalazł
przyjaciółkę, miałam ochotę płakać ze szczęścia. Lily,
dziękuję ci za to, że nadal przy nim jesteś.
Mimo
woli Lily delikatnie się uśmiechnęła.
–
To naprawdę nie jest trudne. Zresztą, to nie tyle ja jestem przy
nim, ile on przy mnie. Nie umiem powiedzieć, ile razy mi pomógł.
Jak choćby ostatnio, przy ślubie. Zwariowałabym, gdyby nie jego
pomoc. A właśnie! Jeszcze nie podziękowałam pani za ten
naszyjnik.
–
To był pomysł Remusa. Zresztą, nie do mnie należy rozporządzanie
tym naszyjnikiem.
–
Ale pani musiała się zgodzić. I za tę zgodę dziękuję.
Przysunęła
się do matki Remusa i mocno ją objęła. Tamta odwzajemniła
uścisk, wyrażając nim cały ból i zdenerwowanie ostatnich dni.
–
Dobrze, że przyszłaś – powtórzyła Evelynne Lupin. Po raz
pierwszy odkąd usłyszała o zaginięciu syna, poczuła spokój.
~
* ~
Mike
szedł do pracy zastanawiając się, co, na Merlina, ma powiedzieć
szefowi. Do tej pory nie informował go o zaginięciu Remusa –
liczył na to, że jednak jego kuzyn się znajdzie cały i zdrowy.
Niemal
od razu po wejściu do wpadł na Willa, który rozmawiał z Roxy.
–
Jesteś sam? – spytał go Daniels.
–
Właśnie o tym chciałem porozmawiać – odpowiedział Mike. –
Tylko na osobności.
Will
kiwnął twierdząco głową i poprowadził swojego pracownika do
swojego gabinetu. Tam chłopak powiedział mu o wszystkim. Daniels
słuchał z pozoru niewzruszenie, chociaż we wnętrzu wszystko się
w nim gotowało. Nie zgadzał się z Mikiem w kwestii podejrzanych,
bo stykał się już ze śmierciożercami i wiedział, jak działają.
To nie było w ich stylu. Za to wiedział, kto stosuje takie metody.
–
Spróbuję pomóc – obiecał Will. – Mike, jeżeli chcesz, możesz
wracać do domu. I tak muszę ściągnąć inną ekipę, a tobie
będzie łatwiej.
–
Zostanę. Nie daję rady usiedzieć w domu. Ale… Will, po co ci
druga ekipa? Tylko ktoś za bar… – urwał widząc, jak Will kręci
przecząco głową.
–
I kelner. Andrew cztery dni temu zwolnił się z pracy ze skutkiem
natychmiastowym. W tej chwili brakuje mi połowy ekipy. Muszę
ściągnąć kogoś do pomocy. Skoro wolisz zostać, rozumiem. Na
nerwy najlepsze jest jakieś zajęcie. Możesz już iść. Mike,
gdybyś stwierdził, że nie dasz rady tu siedzieć, przyjdź i mi
powiedz. W każdej chwili możesz wyjść.
Mike
kiwnął głową na zgodę. Za to właśnie lubił Willa – gdy ktoś
miał problem, starał się pomóc, a nie dobijać pracą. Był
wyjątkowo ludzki.
~
* ~
Po
kilku dniach spędzonych w ciemnościach Remus musiał przyznać
Patrickowi rację – można było zwariować. Poza trzema wizytami
łowców dziennie trójka więźniów spędzała czas w mroku. Dużo
rozmawiali o wszystkim i o niczym.
Przez
te wszystkie dni brodacz nie pojawił się ani razu. Tak samo jak
Andrew, dlatego takie wielkie było zaskoczenie, gdy pewnego dnia
Francuz wpadł do sali (rozświetlając przy tym wszystkie światła)
razem z dwoma zbrojnymi. Froment rozejrzał się po pomieszczeniu
uśmiechając się triumfująco i wyjął z kabury pistolet.
–
Dzisiaj przejdę inicjację Bractwa – oznajmił. Powoli sprawdził
broń, rozkoszując się tą chwilą. – Jedno z was mi w tym
pomoże.
Remus
nie musiał zastanawiać się, jak mieliby pomóc. Mina Andrew i
pistolet w jego dłoni były aż nadto sugestywne.
Nie
zwracając uwagi na rosnące napięcie, Andrew spokojnie przeszedł
się po sali. Uważnym spojrzeniem zmierzył każdego z trzech
więźniów, jakby od jego decyzji nie zależało ich życie. W końcu
zatrzymał się na środku pomieszczenie.
–
No to może… Remus, zawsze jesteś taki pomocny. Zapraszam.
Współczuję mamie Remka, musi jej być ciężko. Coraz bardziej nie lubię tego żabojada.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny:)
Nic dziwnego, że Evelynne jest ciężko - Remus to jej jedyny syn, ukochane dziecko.
UsuńNastępny rozdział będzie za dwa tygodnie.
Pozdrawiam
Współczuję mamie Remka, musi jej być ciężko. Coraz bardziej nie lubię tego żabojada.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny:)
Mam mam nadzieję,że Will wpadnie na to kto mógł tak postąpić z Remusem w końcu jest wampirem.Już nie długo Andrew dostanie to na co zasłużył.
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńJak wgl można nie pomóc w poszukiwaniach? Wywaliłabym za to Ernesta z Zakonu i wszystkich którzy poszli za jego przykładem, a jedyne co mnie przed tym powstrzymuje to fakt, że jest wojna i każda pomocna dłoń w obaleniu Voldemorta się przyda... Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, tak powinno być... ;( A niech go drzwi ścisną!
A Lily nie powinna się przejmować, może fizycznie nie pomogła w poszukiwaniach, ale z pewnością o wiele bardziej pomogła mamie Remusa ;) Taka pomoc też jest cenna!
Trzymam kciuki za ocalenie Lupina w kolejnym rozdziale!
Pozdrawiam, huncwotów i weny!
niecnimarudersi.blogspot.com
O jaaa... Akcja się już chyba rozkręciła na dobre, co?
OdpowiedzUsuń