a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 46 – „I musiałeś prawie zginąć, żebym mogła to usłyszeć?”

 Remus poczuł, jak krew zamarza mu w żyłach. W bezruchu obserwował, jak jeden ze zbrojnych podchodzi, otwiera drzwiczki jego klatki. Nie czuł tego, jak wyszedł i był prowadzony do Andrew. Tam Francuz pchnął Remusa, zmuszając go do uklęknięcia.

Czując na skroni dotyk zimnej lufy Remus zamknął oczy.

„Przepraszam”, pomyślał. „Mamo, tato, profesorze Dumbledore, Mike, Syriuszu, Jamesie, Peterze, przepraszam za każdy swój błąd. Przepraszam za wszystko, co zrobiłem, co powiedziałem. Wybaczcie mi wszystko, czym was zraniłem. Grace, najdroższa, żałuję, że nie mieliśmy dla siebie więcej czasu.”

Dalsze wydarzenia potoczyły się szybko, ale Remus żadnego z nich nie widział, cały czas trzymając mocno zaciśnięte powieki. Usłyszał, jak drzwi ponownie otwierają się i do środka wbiegają dwie osoby. Z dźwięków dobiegających spod ściany Lupin wywnioskował, że toczy się tam bójka, ale nie miał czasu się tym przejmować, bo lufa pistoletu nagle oderwała się do jego skroni. Poczuł podmuch powietrza, jakby Andrew nagle od niego odbiegł.

– Wstawaj, zanim wpadnie tu więcej tych szaleńców – nakazał mu znajomy głos.

Remus otworzył oczy i spojrzał w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Nie uwierzył, gdy zobaczył stojącego tam Willa Danielsa. Powoli, chwiejnie podniósł się z klęczek.

– Skąd się tu wziąłeś? – spytał drżącym z nerwów głosem.

– Potem – rzucił szybko Will. – Teraz musimy stąd uciekać.

Remus stał zamroczony, rozglądając się po sali, która teraz przypominała pobojowisko. Stojący wcześniej przy drzwiach łowcy leżeli zamroczeni na podłodze, a nad nimi stał siedemnastoletni chłopak. A przynajmniej wyglądał na siedemnastolatka, bo zaostrzone kły świadczyły o tym, że też jest wampirem. Między klatkami leżał nieprzytomny Andrew.

W tym czasie Will wyrwał drzwiczki od więzień Taylor i Patricka, po czym pomógł im wyjść.

Remus podszedł do jedynej w pomieszczeniu szafki, gdzie, jak już wcześniej przyuważył, była schowana jego różdżka. Z ulgą schował ją do kieszeni.

– Może zamkniemy ich tam? – zaproponował Patrick, wskazując na puste klatki. – Jak się obudzą, będzie wesoło.

Widać było, że Will chce zaprzeczyć, ale drugi wampir ochoczo przystał na tę propozycję. Złapał łowców spod drzwi za nogi i przeciągnął ich pod klatki bez najmniejszego wysiłku. Jednego wrzucił do tej, w której wcześniej siedział Patrick, drugiego do tej, w której był Remus. Andrew wylądował w dotychczasowym lokum Taylor. Młody wampir powkładał z powrotem wyrwane przez Willa drzwiczki, zaginając druty, żeby nic nie powypadało.

– Możemy iść – powiedział, podnosząc pistolet Andrew. Strzelił w sufit.

– Dlaczego to zrobiłeś? – warknęła Taylor.

Była bardzo spięta. Nie czuła się pewnie w towarzystwie dwóch wampirów, ale z dwojga złego wolała krwiopijców niż łowców.

– Spodziewali się wystrzału – wytłumaczył chłopak. – Skoro już go usłyszeli, mamy więcej czasu na ucieczkę.

– Ale i tak musimy się pospieszyć – dorzucił Will. – I ani słowa.

Przemknęli się korytarzami mijając kilku ogłuszonych łowców. Na całe szczęście nikt ich nie zauważył i nie wszczął alarmu. Wyszli bocznymi drzwiami na parking, gdzie stał srebrny samochód z dumnym logiem firmy Aston Martin.

– Wsiadajcie – nakazał młodszy wampir, pakując się za kierownicę.

Will wsiadł na miejsce pasażera, a Remus, Taylor i Patrick usiedli z tyłu.

– Will, możesz teraz wszystko wyjaśnić? – zapytał Remus.

– Jasne. Po pierwsze chciałbym wam przedstawić mojego dobrego kolegę, z którym od wielu, wielu lat współpracuję: Henry'ego FitzRoya. Dzięki niemu mamy transport. A odpowiadając na twoje pytanie, to podejrzewałem, kto stoi za tym wszystkim, odkąd Mike powiedział mi, co się stało. Skontaktowałem się wtedy w Harrym, który od wieków śledzi poczynania wszelkich tego typu grup. Znalezienie tego konkretnego miejsca zajęło nam trzy dni, ale w końcu się udało.

– Gdzie w ogóle byliśmy? – zainteresował się Patrick.

– I gdzie jedziemy? – dopytała się Taylor.

– Bractwo Sztyletu ma swoją siedzibę niedaleko Petersfield – wyjaśnił Henry.

– A jedziemy do Oxfordu – dodał Will. – Pomyślałem, że możecie potrzebować kilku dni na dojście do siebie. Możecie pomieszkać u mnie.

– Dziękujemy – powiedział Patrick. – Za wszystko.

Przez jakąś godzinę jechali w ciszy. Starszy wilkołak usnął oparty o okno, a Taylor oparta o niego. Remus nie mógł spać. Przycisnął czoło do szyby i obserwował mijany krajobraz. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko tak się skończyło.

Niemal przeoczył, jak przed oczami mignęła mu znajoma tabliczka z informacją, że wjeżdżają do East Clandon.

– Zatrzymaj samochód – poprosił Remus, wychylając się do Henry'ego.

– Jeszcze mamy kawał drogi – odparł wampir.

– Zatrzymaj samochód – powtórzył Remus. – Moi rodzice mieszkają niedaleko. Na pewno się zamartwiają.

Henry wymienił spojrzenia z Willem, po czym zjechał na parking przed sklepem spożywczym. Remus szybko odpiął pas bezpieczeństwa.

– Dziękuję – powiedział, wysiadając z samochodu.

– Poczekaj – zawołał za nim Will. – Chyba nie myślisz, że teraz puszczę cię samego.

Remus parsknął śmiechem, ale nie zatrzymał szefa.

– Chciałem cię przeprosić – zaczął Will. – Powinienem sprawdzić dokładniej Andrew.

– Bzdura. Przecież nie możesz sprawdzać każdego.

– Ale wiedziałem, na co zwracać uwagę, a mimo to zignorowałem wszystkie sygnały.

– Spójrz na to z innej strony – poradził Remus. – Gdyby nie to, Patrick i Taylor najprawdopodobniej by zginęli.

„Szkoda, że nie zdążyliśmy uratować Shannon”, dodał w myślach.

– A tak o mało ty nie zginąłeś – zauważył ponuro Will. – Ale niech ci będzie. W takim razie mam jeszcze jedną sprawę.

– Niby jaką?

– Czuj się wysłany na urlop – poinformował go Will. – I nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Za dużo ostatnio przeszedłeś, żeby jeszcze w pracy ganiać.

– Chyba już dość czasu nie pojawiałem się w pracy.

– I nie pojawisz się do końca miesiąca – zakomenderował Will. – Tylko wpadnij do mnie za parę dni, zostawię Mike'owi adres, żebym mógł sprawdzić, co się z tobą dzieje.

Remus nie miał siły i chęci na ewentualne sprzeczki z szefem, więc zgodził się na jego warunki. Zresztą podejrzewał, że po tym wszystkim rodzice i tak prędko nie wypuszczą go do Oxfordu. Nie, żeby miał coś przeciwko temu. Marzył o zaszyciu się w cieple rodzinnego domu i zapomnieniu o ostatnich dniach.

– Dalej trafię – powiedział Remus, gdy doszli do wylotu ulicy, na której mieszkali jego rodzice. – Ja… jeszcze raz dziękuję. Chwilę później i byłoby po mnie.

Will uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń i potrząsnął ją.

– Ej, przecież nie pozwolę przecież, żeby ktoś sprzątnął mi takiego dobrego pracownika – odparł, uśmiechając się. – Gdzie ja znajdę drugiego takiego?

Remus zarumienił się lekko, słysząc nieoczekiwaną pochwałę, ale nic nie powiedział. Puścił rękę Will a i ruszył w kierunku domu.

Gdyby nie to, że był tak bardzo zmęczony, po prostu pobiegłby do domu i byłby tam trzy razy szybciej. Gdy wreszcie otworzył furtkę słońce wisiało już nisko nad horyzontem. Podszedł do drzwi i mocno w nie zastukał.

„Powinienem zacząć nosić klucze”, pomyślał. „To głupota pukać do własnego domu”.

– Kto tam? – usłyszał przez drzwi zbolały i zmęczony głos matki.

– I tak nie uwierzysz – odpowiedział, nie mogąc powstrzymać się od odrobiny żartu. Dusza Huncwota odzywała się w nim w najmniej odpowiednich momentach.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. W pierwszej chwili Remus nie poznał matki. W ciągu dwóch tygodni, odkąd widzieli się po raz ostatni, postarzała się o kilka lat: zmarszczki jej się pogłębiły, a oczy utraciły dawny blask. Nie miał czasu na przyglądanie się mamie, bo ta niemal od razu mocno go objęła.

– To naprawdę ty? – zapytała wzruszonym głosem.

– Ja, mamo – zapewnił ją Remus. – To naprawdę ja. Już wszystko się skończyło.

– Gdzie byłeś?

– Mamo, nie teraz – poprosił chłopak, odsuwając się od matki. – Chciałbym się wykąpać i zjeść coś porządnego. Potem ci o wszystkim opowiem. Obiecuję.

– No tak – stropiła się. Położyła dłonie na jego policzkach, dokładnie lustrując wygląd syna. – Strasznie schudłeś. Idź na górę, weź kąpiel, a ja zrobię ci coś do jedzenia. Tylko porozmawiaj najpierw z tatą. Kiedy zaginąłeś poszedł razem z Mikiem cię szukać, a kiedy wrócił poszedł na górę i od tamtej pory nie zszedł. Nawet się do mnie nie odzywa.

– Już idę – zapewnił ją Remus. Pocałował ją w policzek i szybko poszedł na piętro.

Najpierw zajrzał do sypialni rodziców, ale nie znalazł tam ojca. Zaraz potem przeszedł do swojego dawnego pokoju. Gdy otworzył drzwi uderzył go zaduch panujący w pokoju.

Wszedł do środka, rozglądając się uważnie. Od razu zobaczył ojca, który siedział na jego łóżku. Usiał obok niego. John poruszył się, jakby dopiero teraz go zauważył.

– Remus? – szepnął z niedowierzaniem.

– Wróciłem – odpowiedział młodszy z Lupinów, przytulając się do ojca, jak wtedy, gdy miał piąć lat. – Tylko mnie nie pytaj, co się działo. Już obiecałem, że wszystko powiem mamie, a nie będę tego mówił dwa razy. Musisz zejść na dół.

John objął mocno syna, nie mogąc uwierzyć w to, że po tylu dniach ma go wreszcie przy sobie. Momentami tracił nadzieję na to, że jeszcze zobaczy pierworodnego.

– Remus, nie rób tego więcej – poprosił John. – Nigdy więcej mi tego nie rób.

– Nie mam zamiaru – obiecał mu syn.

Odsunął się od ojca i czmychnął do łazienki. Początkowo miał ochotę napełnić wannę wodą i wylegiwać się w niej kilka godzin, ale był na to zbyt głodny. Postanowił sobie tę przyjemność zostawić na późniejszą godzinę i wziął szybki, ale gorący prysznic. Ubrał się w wyjęte wcześniej z szafy, czyste ubrania.

Gdy zszedł do kuchni, od razu wpadł w ramiona Lily Potter. Chwilę później zobaczył Mike'a, Syriusza, Jamesa i Petera. Nie musiał nawet pytać, skąd całe towarzystwo się tu wzięło – na pewno mama powiadomiła przynajmniej jednego z nich, a potem informacja poszła błyskawicznie.

– Ostatni raz wychodzisz sam z roboty – powiedział Mike stanowczym tonem, celując w kuzyna palcem. – Ostatni!

– Tak jest! – zgodził się bez wahania Remus. – Nie widzę przeciwwskazań.

– Kto jest głodny? – krzyknęła z kuchni Evelynne.

Okazało się, że tylko Remus, który już po chwili siedział przy stole nad talerzem spaghetti otoczony rodziną i przyjaciółmi. W czasie jedzenia opowiedział im o tym, co się stało. Nie ukrywał niczego (poza tym, że Will i Henry są wampirami). Nikt mu nie przerywał, chociaż momentami jego matka ukradkiem ocierała łzy.

– Nie spodziewałem się, że Will dotrzyma słowa – mruknął Mike, gdy Remus skończył mówić.

– Co masz na myśli? – zapytał go kuzyn.

– Obiecał, że zajmie się tą sprawą. Myślałem, że tylko tak mówi. Znasz go, on zawsze obiecuje pomoc.

„I zawsze dotrzymuje słowa”, dodał w myślach Remus.

Wszyscy poderwali się z miejsc, gdy rozległo się mocne, nerwowe pukanie do drzwi. Remus obserwował, jak jego ojciec idzie otworzyć. Po kilkunastu sekundach zobaczył osobę, której do tej pory brakowało mu w tym swoistym komitecie powitalnym – Grace.

Stali przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w siebie z niedowierzaniem. Pierwsza ruszyła się Grace – podbiegła do swojego chłopaka i zarzuciła mu ręce na szyję. Remus objął ją w talii, przyciskając do siebie.

John nagle przypomniał sobie, że musi coś NATYCHMIAST naprawić w ogrodzie i NIE PORADZI sobie bez pomocy Mike'a, Syriusza, Jamesa i Petera. Z kolei Evelynne poszła z Lily na piętro, bo ta KONIECZNIE musiała jej w czymś pomóc.

Gdy tylko Remus i Grace zostali sami, Lupin ujął delikatnie podbródek dziewczyny i uniósł go. Spojrzał w ciemne oczy Amerykanki, przepełnione radością i miłością.

– Grace – szepnął, czując ogarniającą go błogość.

Nie był w stanie powiedzieć niczego więcej. Pochylił delikatnie głowę i musnął ustami wargi dziewczyny. Grace przyciągnęła go mocniej. Utonął w żarze jej ust.

– Kocham cię – szepnął między kolejnymi pocałunkami.

Ku jego wielkiemu zdziwieniu (i niezadowoleniu) Grace odsunęła się. Wbiła w Remusa zaskoczone spojrzenie swoich dużych, ciemnych oczu.

– Możesz powiedzieć to jeszcze raz? – spytała cicho.

– Kocham cię – powtórzył Remus z pełną świadomością swoich słów.

Grace ponownie przyciągnęła chłopaka do siebie i pocałowała go. Tym razem pocałunek był delikatny, słodki.

Po chwili dziewczyna odsunęła się. Spojrzała z uśmiechem na Remusa i szepnęła:


– I musiałeś prawie zginąć, żebym mogła to usłyszeć?

2 komentarze:

  1. Ee... DLACZEGO nikt jeszcze nie skomentował? Ok zrobię to ja. Super rozdział. Podoba mi się, że odbicie Remusa nie było nieprzemyślane (jak to typowo jest w słabszych opowiadaniach) i to się trzyma kupy, że to akurat Will go uratował.
    Czekam na następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wróciłaś do mojego opowiadania. I jeszcze bardziej cieszę się z tego, że Ci się podoba.
      To jasne, że odbicie Remusa musiało być przemyślane. Nie wchodzi się do siedziby łowców bez żadnego przygotowania.
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy