Wychodząc
po południu Grace niemal rozminęła się w drzwiach z ojcem Remusa.
Rzuciła szybkie „dzień dobry” i jeszcze szybsze „do
widzenia”, po czym wybiegła z podwórka i teleportowała się.
–
Coraz bardziej lubię tę dziewczynę – powiedział John, mrugając
do syna. – Mamy coś na obiad?
–
To, co wczoraj – odpowiedział Remus. – Chyba nie myślisz, że
sam bym coś ugotował?
Ojciec
parsknął śmiechem i przeszedł do kuchni.
–
Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Przecież wiem, że talent
kulinarny odziedziczyłeś po mnie. I jeszcze urok osobisty.
Remus
też się roześmiał. Lubił te luźne, męskie rozmowy z ojcem i
źle czuł się z tym, że musiał zniszczyć nastrój. Pamiętał o
kopercie, którą dostał od Taylor, i której do tej pory nie
otworzył. Chciał porozmawiać z tatą o tym, co stało się ponad
trzynaście lat wcześniej, ale nie wiedział, jak zacząć temat.
–
Będziesz jadł? – zapytał ojciec.
–
Nie. Zjadłem obiad z Grace.
Usiadł
naprzeciwko taty, patrząc jak ten je.
–
Jak tam w pracy? – zagadnął Remus.
–
Nic się nie dzieje. Pół dnia stałem na postoju. Ale chyba ty się
nie nudziłeś, mam rację?
Remus
spuścił głowę, próbując ukryć rumieniec. Był na siebie zły
za to, że nie potrafił tak po prostu rozmawiać z tatą o Grace.
Ojciec
zaśmiał się, odsyłając różdżką pusty talerz do zlewu.
–
Oj, Remus, Remus – powiedział z politowaniem. – Chyba naprawdę
musimy odbyć poważną rozmowę. Jak ojciec z synem.
„Merlinie,
ratuj”, pomyślał Remus. Tego jeszcze tylko brakowało. Jakby mało
mu było ostatnio stresów.
John
zaciągnął opierającego się syna do salonu i posadził na jednym
z foteli. Sam usiadł naprzeciwko niego.
–
No dobra… – zaczął niepewnie ojciec. – Zdaję sobie sprawę,
że tą rozmowę powinniśmy odbyć już jakiś czas temu. W końcu
spotykasz się z Grace już od dłuższego czasu, a mnie, szczerze
mówiąc, nie uśmiecha się zostać dziadkiem w tak młodym wieku –
dodał, śmiejąc się nerwowo.
„O
Merlinie”, jęknął w myślach Remus. „To się robi coraz
gorsze”.
–
Tato, tato, wyhamuj – powiedział szybko młodszy Lupin. – My
niczego nie robimy. Słowo Gryfona.
Ojciec
na chwilę zgubił wątek, ale szybko otrząsnął się ze
zdziwienia.
–
Ale chyba mi nie powiesz, że nie macie tego w planach, prawda? No
właśnie. A wtedy…
–
Tato, proszę cię, przestań. Naprawdę nie musisz mi niczego
tłumaczyć. Kto jak kto, ale ja naprawdę muszę wiedzieć takie
rzeczy. Naprawdę myślisz, że zaryzykowałbym to, że niewinne
dziecko odziedziczyłoby po mnie chorobę?
Nie
powiedział, że ta rozmowa powinna odbyć się rok wcześniej. Nie
chciał pamiętać o Natalie i najczęściej mu się to udawało.
Tamta noc z Nat była dużym błędem i Remus obiecał sobie, że
więcej podobnego błędu nie popełni.
–
Masz rację – przyznał ojciec. – Przepraszam. Nie chciałem,
żeby to źle zabrzmiało albo…
–
Daj spokój. Przecież nic się nie stało. Uwierz, że doceniam
twoją troskę. Po prostu… Grace. Sam rozumiesz.
–
To na pewno. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak zacząłem się
spotykać z twoją matką. Merlinie, jak ja byłem w niej zakochany –
westchnął.
–
No… Aż za bardzo – rzucił Remus z nutą złośliwości.
Fakt,
że rodzice pobrali się ze względu na to, że jego matka zaszła w
ciążę, nie był dla Remusa czymś nowym. Kiedyś był dumny z
tego, że stał się głównym powodem małżeństwa rodziców. Ale
wtedy był mały i niewiele rozumiał.
–
Uważaj – odparł z dawaną surowością ojciec. – Gdyby nie to,
nie byłoby cię tutaj.
–
No przecież wiem – odparł Remus. – Nie musisz mi tego
powtarzać.
–
Zależy ci na niej? – zapytał ojciec.
–
Bardzo. Kocham ją. Kocham ją tak bardzo, że sam się tego boję.
Jesteśmy ze sobą tylko trzy miesiące, a ja już nie wyobrażam
sobie bez niej życia!
Ku
jego zdziwieniu ojciec serdecznie się roześmiał. Remus wbił w
niego pełne zdziwienia spojrzenie.
–
Czułem się tak samo. Nadal się czuję – przyznał ojciec. –
Mój ojciec mówił tak samo. Twierdził, że takie kochanie całym
sobą jest cechą rodzinną. Nie martw się. Mam oczy i widzę, co
jest między wami. Dla Grace to też jest coś poważnego.
Remus
uśmiechnął się pod nosem, wspominając, co robił z ukochaną
przez kilka godzin, które razem spędzili. Nie. Nie przeszli do
ostatniego etapu ich związku, czy też „czwartej bazy” jak
nazywała to Grace (ech, ci Amerykanie), ale poza tym nie stawiali
sobie granic. Co nie znaczy, że większość tego czasu spędzili na
całowaniu się. Leżeli na łóżku Remusa przytuleni do siebie,
rozmawiając na najróżniejsze tematy. Nie mówili o porwaniu
Lupina, ale poza tym nie było tabu. Grace dużo opowiadała
chłopakowi o swojej szkole, znajomych i świecie czarodziejskim
Stanów Zjednoczonych.
Kiedy
John zajął się gazetą, Remus wyszedł z salonu, kierując się do
swojego pokoju. W porę przypomniał sobie o kopercie, którą dostał
od Taylor. Wziął ją z półki i dopiero wtedy zniknął u siebie.
W
pokoju nadal unosił się zapach Grace. Remus usiadł na łóżku,
próbując nie myśleć o swojej dziewczynie. Nie wiedział, co ma
zrobić z kopertą.
Przecież
chciał wiedzieć, kto mu to zrobił. Kto mu zniszczył życie. Odkąd
Taylor powiedziała mu, że ten ktoś musiał wiedzieć, co robi, a
co za tym idzie – ukąsił go celowo, ta myśl ciągle kołatała
mu się w głowie. Chciał poznać nazwisko, ale z drugiej strony bał
się tego. To mogło wywrócić jego życie do góry nogami… Albo
mogło niczego nie zmienić.
W
końcu stwierdził, że chce poznać prawdę. Chce znaleźć tego,
który mu to zrobił i zapytać „dlaczego?”.
Otworzył
kopertę i wyjął niewielką karteczkę, która była w środku.
Spiesznym, drżącym charakterem pisma zostały tam zapisane dwa
słowa:
Fenrir
Greyback
Nic
się nie stało. Świat się nie zatrzymał, nie zmienił kierunku
obrotu. W dodatku za oknem rozległ się świergot jakiegoś ptaka.
Remusowi
nic to
nie mówiło. Po prostu zestawienie imienia i nazwiska, którego
nigdy nie słyszał. Nawet w rozmowach rodziców, gdy ci myśleli, że
syn
ich nie słyszy. Po prostu jedno wielkie NIC.
Zerwał
się z łóżka i zbiegł na dół, prosząc w duchu Merlina, żeby
mama jeszcze nie wróciła do domu. Nie chciał prowadzić tej
rozmowy przy niej.
Na
swoje szczęście zastał ojca nadal siedzącego w fotelu z gazetą.
Był sam.
–
Coś się stało? – zapytał, widząc zdenerwowanie syna.
–
Kto to jest Fenrir Greyback? – odparł pytaniem Remus.
Gazeta
wysunęła się ze zmartwiałych dłoni Johna Lupina i upadła na
podłogę. John
zbladł przeraźliwie.
–
Skąd… Skąd znasz t-to nazwisko? – zapytał drżącym głosem.
–
Nieważne – odpowiedział mu
syn, siadając naprzeciwko
niego. – Tato, kto to jest?
Ojciec
pochylił się i ukrył twarz w dłoniach.
–
Przepraszam – szepnął z bólem. – Remusie, tak strasznie cię
przepraszam. To… To tylko i wyłącznie moja wina…
Młodszy
Lupin nie przerywał ojcu.
Czuł, jakie to dla niego ciężkie
i nie chciał mu tego dodatkowo utrudniać pytaniami.
–
Fenrira Greybacka poznałem przez przypadek. I od razu tego
pożałowałem. Był… Nie znałem się na tym, ale od razu
zrozumiałem, że był wilkołakiem. Można to było od niego wyczuć.
Unikałem go, jak mogłem, ale nie zawsze było to możliwe. Aż
pewnego dnia usłyszałem, że w czasie pełni pogryzł małe,
zaledwie czteroletnie dziecko. Chłopczyk zmarł w szpitalu jeszcze
tej samej nocy. Widzisz, miałem wtedy bliskiego przyjaciela, który
pracował na wydziale urazów magizoologicznych. On opowiedział mi o
tym dziecku. Pamiętam, że płakał, kiedy mi o tym mówił. Przez
tydzień myślałem o tym, co mam zrobić. Patrzyłem, jak bawisz się
w ogrodzie i zastanawiałem się, co by było, gdybyś to był ty.
Merlinie, jaki byłem głupi. W końcu poszedłem do Ministerstwa
Magii i powiedziałem, co wiem. Podałem dokładne namiary, żeby
mogli go znaleźć. Zapewnili mnie, że wyślą po niego agentów
jeszcze tego samego dnia. Tak zrobili. Tylko nie wiedziałem, że nie
udało im się go złapać. Jednego z agentów zabił, drugiego
pokaleczył i uciekł. Przez trzy tygodnie nic o nim nie słyszałem.
Dopóki księżyc nie wszedł w fazę pełni. Nie powinienem był
pozwalać ci wtedy bawić się w ogrodzie. Ocknąłem się dopiero,
gdy usłyszałem wycie. Wiesz, że tu nie ma wilków, a to nie
brzmiało jak pies. Wtedy wszystko sobie uświadomiłem. Złapałem
za różdżkę i wybiegłem do ogrodu… Ale już było za późno.
Greyback zniknął, a ty leżałeś na ziemi, półprzytomny, z raną
od ugryzienia na przedramieniu. Od razu zabraliśmy cię do szpitala,
ale sam wiesz, co było dalej.
Remus
kiwnął głową, oszołomiony tym, co usłyszał. Do tej pory
rodzice mówili mu okrojoną wersję – bawił się w ogrodzie,
wilkołak wpadł, ukąsił go i uciekł. Żadnych nazwisk, szczegółów
i motywów.
–
Teraz możesz mnie o wszystko obwinić – powiedział ojciec,
wstając z fotela.
Lekko
chwiejnym krokiem podszedł do drzwi wychodzących na ogród.
Otworzył je i wyszedł na zewnątrz. Remus pobiegł za nim.
–
Tato, poczekaj – poprosił.
Ojciec
odwrócił się do niego i chłopak
ze zdziwieniem zobaczył, że po jego policzkach płyną łzy.
Pierwszy raz widział, żeby ojciec płakał. Mama – tak, chociaż
zawsze to przed nim ukrywała. Ale ojciec i płacz zupełnie do
siebie nie pasowały. On zawsze był podporą rodziny, Remusa… To
po prostu
niemożliwe.
A
jednak się działo.
–
To nie była twoja wina – powiedział Remus z całą stanowczością.
– Przecież… Przecież gdybym ja znalazł się w takiej sytuacji,
zrobiłbym dokładnie tak samo. Chciałeś dobrze i to nie twoja
wina, że urzędnicy zlekceważyli Greybacka. Proszę, nie obwiniaj
się o to. Ja na pewno nie zamierzam.
Podszedł
do ojca i przytulił się do niego, jak wtedy, gdy był małym
chłopcem. Siła ojcowskich ramion zawsze go uspakajała i dawała
poczucie bezpieczeństwa. Tak też było i teraz. Czuł, jak
mężczyzna
drży, oddając w tym uścisku nerwy, poczucie winy i całą troskę
i miłość, jaką ojciec może czuć
do syna.
–
Remusie, obiecaj mi, że nigdy nie będziesz go szukał – szepnął
ojciec. – Proszę, musisz mi to obiecać. Nigdy się do niego nie
zbliżaj, nawet nie szukaj informacji o nim. On cię zabije. Proszę…
–
Obiecuję – odpowiedział Remus. – Nie będę go szukać i w
jakikolwiek sposób się z nim kontaktować.
Przyrzekł
to, nieświadomy tego, że wiele lat później będzie zmuszony
złamać daną ojcu obietnicę.
Roczek za nami. Z tej okazji życzę Wam, moim czytelnikom, wszystkiego najlepszego, chęci do czytania i cierpliwości do moich różnych, nieraz dziwacznych, pomysłów :). Pierwsze urodziny bloga wykorzystam do wprowadzenia pewnej (znaczącej dla mnie) zmiany. Od kiedy w pierwszej klasie gimnazjum zaczęłam pisać minęło prawie sześć lat - w tym czasie dojrzałam i ostatnio doszłam do wniosku, że Słodka Wariatka jest już dla mnie zbyt dziecinna. Od dzisiaj będę tworzyć i publikować jako Morrigan. Serdecznie Was pozdrawiam.
No hej, hej, Morri ;)
OdpowiedzUsuńKomentuję, bo nie chcę wysyłać maila, nie sprawdziwszy do końca podesłanego rozdziału - w związku z nowym rokiem szkolnym i moim wczorajszym przyjęciem urodzinowym jestem wykończona psychicznie. Miałam dzisiaj 6 lekcji, w tym 2 bloki, czyli tylko 4 różne lekcje (z czego jedną był wf) - a mam już zapowiedzianych 17 kartkówek i 9 klasówek (nie, nie wcisnęłam złych klawiszy). Ktoś mnie pobije? No, więc na maila odpowiem pewnie dziś wieczorem, jak trochę odetchnę.
Rozdziału nie czytałam, bo wydałby mi się pewnie jednym wielkim powtórzeniem i zaczęłabym panikować, co ja ci odesłałam. Napiszę pewnie to, co napisałam już wcześniej: ciekawy pomysł na poznanie przez Remusa nazwiska Greybacka, historia jego ojca ciekawa, a próba rozmowy na te tematy wyszła genialnie!
Jeśli napisałam coś nieskładnie, to musisz mi wybaczyć, jestem absolutnie przybita psychicznie szkołą.
Pozdrawiam i zazdroszczę jeszcze jednego miesiąca wakacji
Atria Adara
Bardzo Ci współczuję tej nawałnicy sprawdzianów i kartkówek. Zadawanie tylu już pierwszego dnia szkoły to okrutne. Ale pewnie gdzieś w okolicy stycznia (kiedy będę mieć sesję) będę Ci tego zazdrościć.
UsuńZ ręką na sercu zapewniam, że starałam się wszystkie powtórzenia usunąć :).
Pozdrawiam Morrigan