a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 9 września 2016

Rozdział 49 – Lulu

 Placek z ciasta uniósł się niemal pod sufit, wirując, po czym opadł na wyciągniętą dłoń Mike'a. Chłopak odłożył go na blat. Wyciągnął różdżkę, którą przywołał do siebie sporą miskę, dwa słoiczki koncentratu pomidorowego, oliwę i oregano. Ze stojącej na parapecie bazylii urwał kilka listków, które posiekał i wrzucił do misy. Dodał oregano, koncentrat i wlał kilka łyżek oliwy. Wszystko dokładnie wymieszał i rozsmarował na leżących przed nim dwóch surowych pizzach. W sporej salaterce miał przygotowaną swoją słynną już wśród znajomych „mieszankę pięciu serów” – wymieszane wiórki mozzarelli, koziego, feta (z owczego mleka), goudy i edamskiego. Mike posypał nią oba placki. Następnie wziął się za przygotowywanie innych dodatków. Na jednej wylądowała kiełbaska pepperoni, pieczarki i kurczak; na drugiej znalazła się szynka, cebula i kukurydza. Po ułożeniu wszystkich składników, Mike wstawił pizze do nagrzanego wcześniej piekarnika. Kolejnym machnięciem różdżki zmusił miski, łyżki i inne przyrządy, których użył przy gotowaniu, by przeleciały do zlewu, gdzie od razu zaczęły się myć.

Mike uwielbiał robić pizzę. Monotonne ugniatanie ciasta i późniejsze czynności uspokajały go i dawały okazję do myślenia. Mógł się spokojnie zastanowić nad swoim życiem.

Życie… Na pierwszy rzut oka wszystko było wspaniale – miał dziewczynę, pracę, robił licencjat, a z jego rodziną nie działo się nic złego. Łyżkę dziegdziu stanowiła tocząca się wokół wojna, która dla Mike'a stawała się coraz bardziej widoczna. W końcu wśród walczących przeciw temu, który nazywał siebie Lordem, byli jego wuj i kuzyn. Ale Croft starał się nie myśleć o tym, że może ich stracić. Szczególnie ostatnio przeżył tyle nerwów, iż wystarczy mu na całe życie.

– Czółko – rzucił Syriusz Black, wchodząc do kuchni. – Co tak ładnie pachnie?

– Obiad – odparł Mike. – Za piętnaście minut będzie gotowe.

Syriusz przykucnął przy piekarniku i zajrzał przez szybkę. Uśmiechnął się szeroko, gdy rozpoznał, co się piecze.

– Uwielbiam twoją pizzę – mruknął. – Remus mówił, kiedy wraca?

Od trzech tygodni Lupin mieszkał u rodziców, dochodząc do siebie po dosyć niemiłym spotkaniu z narwanymi łowcami wilkołaków. Akurat tego dnia miał wrócić do Oxfordu.

– Ma być jakoś koło drugiej – odpowiedział Mike, spoglądając na wiszący na ścianie zegar. – Jeżeli się nie spóźni, trafi akurat na obiad.

– A ty nie będziesz jadł? W piecu są tylko dwie pizze.

– Nie. Chcę dzisiaj przesiedzieć resztę dnia w bibliotece. Zjem na mieście. Ale dziękuję za troskę – odparł zgryźliwie Mike.

Syriusz go drażnił. Arystokrata nosił się, jakby był panem świata i wszyscy powinni całować ziemię po której stąpa. To kłóciło się z krukońskimi zasadami Mike'a.

Remus wszedł do domu w momencie, w którym jego kuzyn wyłączył piekarnik i uchylił drzwiczki od niego, żeby wszystko wystygło.

– Miło być witanym takimi ładnymi zapachami – powiedział radośnie. – Z czym są?

– Z tym, co zawsze – odpowiedział Mike, witając się z kuzynem. – Odczekajcie przynajmniej dziesięć minut, a potem smacznego. Ja idę do biblioteki. Muszę popracować.

Ubrał się i wyszedł z domu. Niemal za progiem teleportował się do biblioteki bodlejańskiej. Przeszedł przez hol główny i doszedł do miejsca, gdzie można było przejść do czarodziejskiej części księgozbióru. Upewniwszy się, że nikt go nie widzi, zastukał różdżką cztery razy w ścianę, która rozstąpiła się przed nim, ukazując przejście. Mike wszedł do środka, gdzie został otoczony przez atmosferę pełną magii.

Przechodząc obok starych regałów, na których leżały obite skórą książki pochodzące nawet z XIV wieku, Mike kierował się do działu, w którym znajdowały się dzieła o roślinach. Mógłby iść z zamkniętymi oczami; przez ostatnie tygodnie wielokrotnie szedł tą trasą i znał każdy kawałek drewnianej podłogi.

Po kilku minutach Mike dotarł do działu zielarskiego. Usadowił się przy jednym ze stolików i przywołał księgę, którą przeglądał w czasie swojej ostatniej obecności – „Związki zielarstwa i alchemii z fazami księżyca”. Książka nie należała do najstarszych (wydano ją pod koniec XIX wieku) i była potwornie nudna, ale Mike obiecał sobie, że przebrnie przez tomiszcze.

– Widzę, że nie tylko ja mam takie nienormalne zainteresowania – powiedział ze śmiechem siedzący niedaleko młodzieniec.

Mike podniósł wzrok znad książki i spojrzał w tamtą stronę. Mężczyzna był kilka lat starszy od niego, miał długie, brązowe włosy. Wyglądał, jakby odkąd skończył szkołę przebywał tylko w bibliotece. Ewentualnie w pracowni eliksirów. Mike zauważył, że na koszuli jego rozmówcy widać kilka plamek, które musiał zrobić jakiś eliksir.

– Piszę pracę licencjacką – odparł Croft usprawiedliwiająco. – Z zielarstwa.

– I wchodzisz w lunaflorę? – mężczyzna nie krył zdziwienia.

– Czemu nie? Z tego, co widzę, przydałby się jakiś ekspert w tej dziedzinie.

Mężczyzna roześmiał się (cicho, żeby nikomu nie przeszkadzać) i poklepał Mike'a po ramieniu.

– Niezły jesteś – stwierdził. – A tak w ogóle, to jestem Damocles Belby.

– Michael Croft. Miło mi. No więc… lunaflora, tak?

– Dokładnie – powiedział z entuzjazmem Damocles. – Wiesz, chcę zrobić coś dobrego dla naszej społeczności.

„Ideowiec”, pomyślał Mike. Podobało mu się to. Lubił ludzi, którzy kierowali się marzeniami, nawet jeżeli były one tylko farmazonami. „Ciekawe, czy jest w Zakonie? Z takimi poglądami, nadawałby się tam jak ulał.”

– Niby co? – zainteresował się Mike.

– Czytałeś „Proroka” tydzień temu? Ten artykuł z pierwszej strony.

Mike kiwnął głową. Wiedział o czym mówi Damocles. W czasie pełni był atak wilkołaków na jedną ze szkockich wiosek. Zginęło siedemnastu mugoli i dziesięciu czarodziejów, a kilkoro zostało ukąszonych. To wstrząsnęło czarodziejskim światem.

– Chciałbym znaleźć coś, dzięki czemu wilkołaki nie będą groźne – powiedział Democles, ściszając głos do szeptu.

Mike rozszerzył oczy ze zdziwienia. Plan Belby'ego nie różnił się aż tak bardzo od tego, co on sam planował. Tylko motyw był inny. Mike chciał przede wszystkim pomóc kuzynowi. Reszta świata go nie interesowała.

– Co ty na to? – zapytał Damocles.

– Potrzebujesz może pomocnika? – odparł z uśmiechem Mike.

Belby też uśmiechnął się i uścisnął Croftowi rękę.

~ * ~

Gdy Remus wszedł do Wejścia Smoka w pierwszej chwili nie rozpoznał baru. Sporo się zmieniło: ściany zostały odmalowane na ciemniejszy kolor (przypominał Lupinowi gorzką czekoladę), w oknach wisiały zasłony, a na barze stał duży dzbanek z kwiatami.

– Co tu się stało? – spytał Mike'a Remus.

– Will chyba za mocno uderzył się o barową szafkę – odpowiedział mu kuzyn. – Ale nie słyszałem, żeby ktoś narzekał. Sam widzisz, jaki tu teraz tłum.

Niemal wszystkie stoliki były zajęte, tak samo krzesełka przy barze.

Remus wszedł za ladę, gdzie do tej pory stał Will.

– Jak zdrowie? – zapytał go szef, ściskając wyciągniętą na powitanie dłoń.

– Świetnie. Równie dobrze mógłbym wrócić już dwa tygodnie temu – dodał Remus.

– E tam – zbył go Will. – Należał ci się odpoczynek. A twoim rodzicom trochę czasu z tobą.

Z tym ostatnim Remus nie mógł się kłócić.

– Rozgość się – zaproponował Will. – I poznaj nowych kolegów.

Wampir zniknął na zapleczu, zanim Lupin zdążył o cokolwiek zapytać. Zresztą wkrótce przekonał się, co Will miał na myśli. Przy pomocy Roxy.

– Stęskniłam się za tobą! – zawołała dziewczyna, gdy zobaczyła Remusa.

Wbiegła za bar i mocno przytuliła Lupina. Dziewczyna oddał uścisk, ignorując znaczące spojrzenia klientów. Już dawno temu nauczył się nie zwracania uwagi na domysły klienteli.

– Roxy, co tu się dzieje? – zapytał, odsuwając się od dziewczyny.

– Małe przemeblowanie. Poza tym, mamy dwoje nowych kolegów. Dla mnie lepiej. No wiesz… We troje łatwiej pracować, niż we dwójkę…

– No pewnie – rzucił jeden z klientów. Widać było, że jest już mocno podchmielony. – Ja też wolę trójkąty – dodał, uśmiechając się lubieżnie.

Remus poczuł falę złości, ale Roxy zdawała się nie słyszeć ordynarnej zaczepki. Nawet nie spojrzała na klienta.

– Zresztą nie zdziwię się, jeżeli ich znasz. To Vincent i Louisa Rosewood. Puchoni. Vincent jest w naszym wieku, a Louisa dopiero skończyła Hogwart. Ale, ostrzegam, nie będzie łatwo.

O ile jeszcze Vincenta Remus w kojarzył chociażby z widzenia, o tyle Louisy ani trochę. Przecież w szkole nie zwracał uwagi na dziewczyny, a szczególnie na młodsze.

Vincent był niskim, szczupłym chłopakiem z poskręcanymi, brązowymi oczami. Miał stalowoszare oczy, które, wbrew swojej barwie, patrzyły na wszystkich z sympatią. W przeciwieństwie do swojego poprzednika nie narzucał się innym, ale swoją kulturą i optymistycznym podejściem do życia zjednywał sobie zarówno współpracowników, jak i klientów.

Jeżeli Vincent był jak delikatny, spokojny powiew, to Louisa przypominała bardziej huragan. Niemal biegała po sali, powiewając ciemnobrązowymi, prawie czarnymi włosami. Jej ciemne oczy spoglądały na każdą osobę w barze. Była pełna entuzjazmu i nie dopuszczała do siebie myśli, że coś mogłoby być nie tak.

– Mów mi: Lulu – zaproponowała Louisa, witając się z Remusem. – Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę jednego z Huncwotów. Mało nie zwariowałam, gdy dowiedziałam się, że pracuję właśnie z tobą! To po prostu niesamowite! Podziwiałam was, odkąd poszłam do szkoły… A mógłbyś poznać mnie zresztą chłopaków? Proszę, proszę, proszę!!! Ale nie dzisiaj, dobrze? Muszę się do tego odpowiednio przygotować.

Remus słuchał tego słowotoku z rosnącym przerażeniem. Zrozumiał, co miała na myśli Roxy – praca z Louisą będzie dla niego prawdziwą torturą. Mógł mieć tylko nieśmiałą nadzieję, że Lulu w końcu przystopuje ze swoim uwielbieniem dla Huncwotów. To by mu bardzo ułatwiło życie.

Na szczęście dla Remusa dziewczyna musiała odebrać zamówienie od jednego ze stolików, więc siłą rzeczy dała mu spokój. Lupin też mógł wreszcie zająć się pracą.

~ * ~

Mike z uśmiechem obserwował rozmowę kuzyna z Lulu. Od dwóch tygodni, czyli odkąd rodzeństwo Rosewood pracowało w Wejściu Smoka, musiał wysłuchiwać monologów o tym, jacy to Huncwoci są wspaniali. A gdy Lulu dowiedziała się, że Croft jest kuzynem jednego z nich, zaczęło się istne piekło. Co prawda Vincent ze wszystkich sił starał się opanować siostrę, ale nie najlepiej mu to wychodziło. W końcu poradził Mike'owi, żeby nie zwracał uwagi na paplaninę Lulu. Dziewczyna potrzebowała tylko kogoś, przy kim mogłaby mówić. Ten ktoś nie musiał jej słuchać.

Problemem było to, że Mike chciał jej słuchać. Chciał, żeby Lulu siedziała z nim w kuchni i mówiła. Nieważne o czym, byleby mógł słuchać jej głosu i chłonąć jej entuzjazm. Wywoływała w nim fascynację, ale też przerażenie. Mike bał się tego, co czuł przy niej. Przecież miał swoją Carmen, z którą było mu naprawdę dobrze. Nie chciałby jej stracić.


– Dlaczego życie musi być takie pokręcone? – mruknął w niebyt.

1 komentarz:

  1. Hej ;) Pełny przepis na pizzę, aż bym zjadła ;P Heh, Mike podziękował za troskę, a to przecież on postarał się o obiad dla reszty ;P Morze skromności, nawet przy Syriuszu ;P A spotkanie w bibliotece to nie przypadek, mam nadzieję, że coś dobrego z tego wyjdzie ;) Trochę dwuznacznie zabrzmiało, że Remus kojarzył Vincenta, a na dziewczyny w szkole nie zwracał wcale uwagi ;P Bardzo zabawny pomysł z fanką huncwotów ;P Już widzę jak szaleje na widok Jamesa i Syriusza ;P
    Pozdrawiam i życzę dużo weny i huncwotów;)
    https://niecnimarudersi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy