a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 16 września 2016

Rozdział 50 – Mroczny Znak

 Zebranie Zakonu trwało o wiele dłużej niż powinno. Akurat to nie było czymś niezwykłym, – zdarzało się to nagminnie. Niektórzy wręcz żartowali, że posiedzenie, które trwa krócej niż trzy godziny, to nie posiedzenie, lecz towarzyskie spotkanie.

Tym razem nikomu nie było do śmiechu. Przez cały grudzień nadchodziły złe wieściami. Na początku miesiąca zamordowano rodzinę Edgara Bonesa, jego żonę i dwoje dzieci. Nad ich domem widniał Mroczny Znak – symbol śmierciożerców. Zakon szybko ustalił, że za morderstwem stała kuzynka Syriusza – Bellatriks Lestrange razem ze swoim mężem. Zaledwie kilka dni później w czasie potyczki zginął Ernest Rodes. Wtedy został też ciężko ranny został James Potter – zaklęcie Sectumsempra niemal rozpłatało go na pół. Mimo szybkiej interwencji Erica wiadomo było, że Rogacz będzie dochodził do siebie przez kilka tygodni.

Jednak nie samymi złymi wieściami żył Zakon Feniksa. Jeszcze w listopadzie wszystkich obiegły dwie wspaniałe wiadomości: zarówno Lily Potter, jak i Alicja Longbottom były przy nadziei. Oczywiście natychmiastowo zostały (mimo wyraźnych protestów obu pań) wyłączone ze wszystkich działań zbrojnych i szpiegowskich.

Na to spotkanie Fabian przyniósł informację o masowym mordzie mugoli. Grupa śmierciożerców urządziła sobie swego rodzaju igrzyska, w ramach których napadła na mugolska dyskotekę i wymordowała niemal połowę balujących. Według statystyk Zakonu zginęło prawie trzydzieści osób.

– Masz jakieś informacje, kto to mógł być? – zapytał Fabiana Moody.

– Przecież nie jest aurorem – zauważył Gideon. – Skąd niby ma wiedzieć?

– Tak się składa, że byłem na miejscu jeszcze przed aurorami – odparł jego brat. – Rozmawiałem z ocalałymi. Pokazałem im zdjęcia i rozpoznali kilka osób.

– Mianowicie?

– Lucjusza Malfoy'a, Avery'ego, Alecto i Amycusa Carrowów, Dołohowa i Gibbona. Mówili, że był jeszcze jakiś chłopak, sporo młodszy od nich. Wyglądał na takiego, co jest jeszcze przed dwudziestką. Nie byli w stanie powiedzieć niczego więcej.

– To zrozumiałe – stwierdził Moody. – Trzeba się dowiedzieć, kto to był. Frank, Leon, podpytajcie kogo trzeba o raporty ze śledztwa. Ja też spróbuję się czegoś dowiedzieć.

Remus przysłuchiwał się tej wymianie zdań, próbując utrzymać ciało w pozycji pionowej. Tego ranka skończyła się pełnia i Lupin był wykończony. Dopiero teraz uświadamiał sobie, że powinien był posłuchać Syriusza i Mike'a, i nie ruszać się z domu. Jednak chciał być na zebraniu. Tyle się przecież działo, iż nawet jedna nieobecność robiła dużo zaległości.

– W porządku? – szepnął do niego ojciec.

Remus kiwnął głową, nawet na niego nie patrząc. Nie chciał widzieć zatroskanego spojrzenia ojca. Z tego samego powodu unikał spoglądania na Syriusza, Lily i Petera.

Na domiar złego już z samego rana odwiedziła go Grace. Siedziała przy nim, gdy się obudził, wciąż zamroczony i obolały. Troska widoczna w jej oczach bolała go najbardziej. Chciał być dla niej kimś lepszym, a to, że widziała go tuż po pełni, niszczyło ten idealny obraz. Stawał się zwykłym facetem, z uciążliwym problemem zdrowotnym. Tak widoczne objawy jego choroby mogły wywołać w Grace odrazę, troskę albo litość. Remus nie chciał niczego takiego. Nie od niej.

Zebranie zakończyło się krótko przed jedenastą. Lupin wyszedł niemal od razu, chcąc jak najszybciej wrócić do domu. Marzył tylko o tym, żeby położyć się do łóżka i usnąć.

– Remus, wolniej – usłyszał za sobą głos ojca. – Nie gnaj tak.

– Przepraszam. Po prostu chciałbym już wrócić do domu. Czuję się, jakby stratowało mnie stado hipogryfów.

– Rozumiem. A może wrócisz ze mną? Ostatnio byłeś u nas…

– Tydzień temu – podsunął Remus. – Wiem, ale w tygodniu mam po prostu urwanie głowy. W sumie chętnie was odwiedzę. Tylko nie pogniewaj się, jakbym w którymś momencie usnął.

– Możesz być spokojny – odparł ojciec ze śmiechem.

Wyszli na drogę, skąd teleportowali się pod dom.

Remus od razu poznał, że coś jest nie tak. Owionął go nagły chłód, niezwiązany z panującym zimnem. Dopiero po chwili zorientował się, co się stało – nad domem rodziców widniał zielony Mroczny Znak.

– O nie – jęknął ojciec i pobiegł do domu.

Remus ruszył za nim, starając się opanować narastającą panikę. Wiedział, co zobaczy, ale nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. To było niemożliwe.

Dom wyglądał normalnie. Nic, absolutnie nic się nie zmieniło. Żadnej demolki czy śladów włamania. Wszystko było normalnie. Boleśnie normalnie.

Remus znalazł ojca na środku salonu. Klęczał przy leżącym na podłodze ciele.

– Lynne, moja słodka Lynne – szeptał z bólem, gładząc żonę po włosach.

Na kuchennym stole leżał kawałek pergaminu. Remus podniósł go, usiłując powstrzymać łzy, cisnące mu się do oczy. Nie mógł teraz dopuścić do siebie bólu. Zerknął na pergamin i przeczytał znajdujące się na nim słowa:


Może teraz przyjmiesz naszą propozycję. Inaczej będziemy zmuszeni do dalszych działań. R.A.B.


Remus zacisnął pięść, robiąc z karteczki małą kulkę. Tego było dla niego za wiele.

Upuścił pergamin na podłogę i wyszedł na zewnątrz, nie wiedząc co właściwie chce zrobić. Nie mógł wytrzymać w domu. Nie potrafił. Doszedł na skraj lasu i zaczął biec.

Czuł wciąż otwarte rany po pełni, które bolały coraz bardziej przy każdym ruchu. Poddawał się temu, licząc, że złagodzi to ból psychiczny.

Czy właśnie za to jego mama…? Nie potrafił dokończyć myśli. Nie potrafił, NIE CHCIAŁ w to uwierzyć. To było takie nierealne. Przecież zaledwie tydzień wcześniej odwiedził rodziców, jadł z nimi obiad. Rozmawiał z nią. Była tak blisko niego. Taka… żywa.

Oparł się o drzewo i dopiero teraz pozwolił sobie na płacz. Osunął się na ziemię, wstrząsany kolejnymi szlochami.

Czuł, że to wszystko, to jego wina. Napisali mu wyraźnie – gdyby nie to, że nie wstąpił w szeregi śmierciożerców, jego mama nadal by żyła. A teraz… mogą zabijać dalej. Kto będzie następny? Ojciec? Mike? Grace? Nigdy by sobie nie darował, gdyby któreś z nich zginęło przez niego. Tak jak nie mógł sobie wybaczyć tego, że spowodował śmierć matki.

Zmęczony płaczem i wyrzutami sumienia Remus zwinął się na ziemi, korzystając z tego, że tuż pod drzewem nie było śniegu i usnął. Fakt, iż mógł zamarznąć na śmierć, nie miał dla niego żadnego znaczenia. Może byłoby nawet lepiej dla wszystkich, gdyby umarł. Przecież ściąga na wszystkich tylko śmierć i zniszczenie.

~ * ~

Mike z trzaskiem aportował się do domu wuja. Zaledwie dziesięć minut temu jakiś auror przyszedł do niego i powiedział, że jego ciotka została zamordowana. Croft nie tracił czasu. Zostawił aurora z osłupiałym Syriuszem i przyleciał do East Clandon.

Dom był otoczony mugolską policyjną taśmą. W ogrodzie krążyło kilku aurorów.

– Proszę nie wchodzić – polecił Mike'owi jeden z nich. – To miejsce zbrodni.

– Zjeżdżaj pan – warknął Croft. – Muszę zobaczyć się z wujkiem.

Auror, nieprzygotowany na napad chłopaka, odsunął się, robiąc mu miejsce. Ten nawet na niego nie spojrzał, tylko wbiegł do domu. Zastał wuja w salonie, jak ten rozmawiał z jednym z aurorów.

W pierwszej chwili Mike nie poznał wujka. Był blady, miał zaczerwienione oczy i zdawał się nie mieć już chęci do życia. Chłopak od razu do niego podszedł.

– Wujku – zaczął niepewnie. – Słyszałem, że… czy to prawda? – zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź na to pytanie.

Wuj kiwnął głową, jakby nie był w stanie wypowiedzieć strasznej prawdy na głos.

– Ja… Jak to się stało? – spytał Mike. Nie był pewny, czy kieruje pytanie do wuja, czy do stojącego obok aurora. Jednak to właśnie on mu odpowiedział.

– Śmierciożercy. Ich znak był nad domem.

To było to, czego Mike obawiał się najbardziej. Już kolejny raz śmierciożercy odbierali mu kogoś z rodziny. Najpierw rodzice, teraz ciotka…

– Wujku, a gdzie jest Remus? Syriusz mówił, że wrócił z tobą.

– Nie wiem – odpowiedział wuj, chrapliwym głosem. Mówił taki cicho, że Mike musiał przysunąć się bliżej, żeby usłyszeć i zrozumieć jego słowa. – Wyszedł, gdy zobaczył… Wiesz, jaki on jest. Jak się zdenerwuje, wychodzi na spacer. Mike, znajdź go. Jest osłabiony, nie powinien się włóczyć.

Croft spojrzał niepewnie na aurora, który kiwnął twierdząco głową. To wystarczyło.

– Nie martw się – poradził wujowi. – Znajdę go i przyprowadzę do domu.

Wyszedł na zewnątrz, nie bardzo wiedząc, od czego ma zacząć. Kiedyś najpierw skierowałby się do domu Lily, ale przecież ona mieszkała teraz w Dolinie Godryka. Las był duży, a Remus mógł skryć się dosłownie wszędzie.

Mike nie zdziwił się, gdy na drodze zobaczył Syriusza, Jamesa, Petera i Grace. Było mu to bardzo na rękę. We czwórkę mieli większe szanse na znalezienie Remusa.

– I co? – zapytał od razu Black.

– Śmierciożercy – rzucił Mike. – Cholerni śmierciożercy. Ciocia nie miała z nimi szans.

Grace jęknęła i zakryła usta dłońmi. Huncwoci nie wydali z siebie żadnego dźwięku, ale ich miny wyrażały głębokie zdenerwowanie.

Mike szybko streścił im to, co się stało. Łącznie z tym, że muszą teraz znaleźć tego cholernego włóczykija.

– Morgano, jak my go tam znajdziemy? – spytała Grace.

– Damy radę – odpowiedział jej James. – Mamy już wprawę w szukaniu Remusa po lesie.

Weszli między drzewa, zapalając różdżki. Gdy tylko weszli na tyle głęboko, że roślinność osłaniła ich przed czujnymi spojrzeniami aurorów, Huncwoci przekazali Mike'owi różdżki i zmienili się w zwierzęta.

– Niesamowite – szepnęła Grace, patrząc na jelenia, psa i szczura.

– I nielegalne – dodał Mike. – Dlatego nikomu ani słowa.

Dziewczyna posłała mu pełne urazy spojrzenie. Wyraźnie poczuła się dotknięta uwagą, że mogłaby zdradzić komuś tajemnice Huncwotów.

Szybko przekonali się, że znalezienie kogoś w lesie, w środku nocy, nie należy do zadań łatwych. Szczególnie, gdy szuka się osoby, która las zna doskonale i niekoniecznie chce zostać odnaleziona. Syriusz robił co mógł, węsząc w śniegu, ale nie był przecież psem tropiącym.

Nagle, po jakiejś godzinie poszukiwań, Peter nagle wrócił do ludzkiej postaci i uderzył się w czoło.

– Jacy my jesteśmy głupi – stwierdził.

– Masz pomysł? – zainteresował się Mike.

– Rozejrzyj się – polecił Peter. – I powiedz, co widzisz.

– Słuchaj, nie mam nastroju na jakieś głupie gierki…

– To nie gierki – przerwał mu Pettigrew. – Po prostu mnie posłuchaj.

Mike westchnął głośno, ale wykonał polecenie. Obejrzał się wokół siebie.

– O co ci niby chodzi? Jesteśmy w środku tego cholernego, ciemnego lasu. Wokół są tylko drzewa, śnieg…

– Stop! – przerwał mu Peter. – Śnieg. Powinniśmy od tego zacząć. Skoro jest śnieg, powinny być też…

– Ślady – dokończyła za niego Grace, uśmiechając się szeroko. – Jesteś genialny!

Doskoczyła do niego i pocałowała go w policzek. Peter spuścił wzrok i poczerwieniał.

– Czyli po prostu musimy wrócić na drogę i zacząć od początku? – zapytał Syriusz, także wracając do ludzkiej postaci.

– Aha – potwierdził Peter. – To na pewno lepsze, niż kręcenie się tu na chybił trafił.

Mike zgodził się z nim bez wahania i zawrócił.

Powrót na drogę zajął im mniej czasu. Gdy wrócili, przed domem było już tylko dwóch aurorów, którzy uprzątali taśmę.

– Szybko się uwinęli – mruknął pod nosem James.

Bez trudu znaleźli miejsce, w którym ślady Remusa wchodziły do lasu. Przy zapalonych różdżkach i nosie Syriusza szybko ruszyli tym tropem.

Grace pierwsza zobaczyła chłopaka – zwiniętego pod drzewem i śpiącego. Przynajmniej miała nadzieję, że spał. Podbiegła do niego i uklęknęła obok.

– Remus – powiedziała cicho. Dotknęła jego policzka i aż się wzdrygnęła. – Jest lodowaty.

– Ale… – zaczął niepewnie Peter, za strachem patrząc na przyjaciela.

– Żyje – odparła Grace. – Musimy go stąd zabrać.

– Możemy się teleportować – zaproponował James.

– Dobra. Ja wezmę Lunatyka, a wy teleportujcie się sami – zakomenderował Syriusz. – A ty, Rogacz, wracasz prosto do domu. Ledwo trzymasz się na nogach.

– Ja też jestem Huncwotem – wycedził James.

Remus lekko się poruszył, co przerwało rozwijającą się kłótnię.

– C… Co się tu dzieje? – zapytał słabym głosem, spoglądając ze zdziwieniem na otaczających go przyjaciół.

– Nic – odparł Mike. – Wracamy do domu.

Syriusz złapał Remusa pod ramię i sprawnym ruchem postawił go do pionu. Po chwili teleportowali się.

– Będzie potrzebował teraz pomocy – stwierdził James.

– Będę przy nim – odpowiedziała Grace.

– Wiem. Tylko nie jestem pewny, czy to wystarczy.


Po chwili cała trójka zniknęła z trzaskiem.

Powiem Wam, że kiedy pisałam ten rozdział, miałam łzy w oczach. Ale nie mogłam postąpić inaczej. Pamiętam, że Alohomora Tej (mam nadzieję, że jeszcze tu zagląda) kiedyś zarzucała mi, że rujnuję jej wyobrażenie Remusa jako osamotnionego sieroty, dając mu rodzinę. Mam wrażenie, że ten rozdział zmienił tę sytuację. Rozdział 50 jest rozdziałem w pewnym sensie przełomowym. Zostały niecałe dwa lata wojny, świat staje się coraz bardziej mroczny i wszystko będzie zmierzało ku nieuchronnemu końcu. Czy to oznacza, że w życiu Remusa i Huncwotów nie będzie już dobrych chwil? Oczywiście, że nie. Będą, ale nie zmienia to faktu, że od tej pory będzie już coraz gorzej. Kochani, bardzo liczę na Wasze komentarze. One nie tylko pokazują mi, jak odbieracie to opowiadanie, ale też dają mi siłę do pisania. Obecnie jestem po napisaniu rozdziału, którego wyczekiwałam od dawna... i teraz nie umiem ruszyć dalej. Tym bardziej potrzebne mi jest Wasze wsparcie. Dlatego proszę o zostawienie chociażby kilku słów. Wbrew temu, co niektórzy sądzą to naprawdę nie boli. Pozdrawiam Morrigan

4 komentarze:

  1. Nie,no!Biedny Remus.Tak myślałam,że jego szczęście długo nie potrwa.Rozdział jak zawsze wspaniały.Czytając ten rozdział miałam łzy w oczach.Czułam się tak jakbym była obserwatorem tego wydarzenia.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ten rozdział wyszedł. Zależało mi na tym, by nie wyszło zbyt patetycznie. Ciąg dalszy, rzecz jasna, za tydzień.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Jak dobrze jest wrócić do domu i po dniu szkoły przeczytać coś co zostało napisane przez osobę z talentem :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy