Zebranie
Zakonu trwało o wiele dłużej niż powinno. Akurat to nie było
czymś niezwykłym, – zdarzało się to nagminnie. Niektórzy wręcz
żartowali, że posiedzenie, które trwa krócej niż trzy godziny,
to nie posiedzenie, lecz towarzyskie spotkanie.
Tym
razem nikomu nie było do śmiechu. Przez cały grudzień nadchodziły
złe wieściami. Na początku miesiąca zamordowano rodzinę Edgara
Bonesa, jego żonę i dwoje dzieci. Nad ich domem widniał Mroczny
Znak – symbol śmierciożerców. Zakon szybko ustalił, że za
morderstwem stała kuzynka Syriusza – Bellatriks Lestrange razem ze
swoim mężem. Zaledwie kilka dni później w czasie potyczki zginął
Ernest Rodes. Wtedy został też ciężko ranny został James Potter
– zaklęcie Sectumsempra niemal rozpłatało go na pół. Mimo
szybkiej interwencji Erica wiadomo było, że Rogacz będzie
dochodził do siebie przez kilka tygodni.
Jednak
nie samymi złymi wieściami żył Zakon Feniksa. Jeszcze w
listopadzie wszystkich obiegły dwie wspaniałe wiadomości: zarówno
Lily Potter, jak i Alicja Longbottom były przy nadziei. Oczywiście
natychmiastowo zostały (mimo wyraźnych protestów obu pań) wyłączone ze wszystkich działań zbrojnych i szpiegowskich.
Na
to spotkanie Fabian przyniósł informację o masowym mordzie mugoli.
Grupa śmierciożerców urządziła sobie swego rodzaju igrzyska, w
ramach których napadła na mugolska dyskotekę i wymordowała niemal
połowę balujących. Według statystyk Zakonu zginęło prawie
trzydzieści osób.
–
Masz jakieś informacje, kto to mógł być? – zapytał Fabiana
Moody.
–
Przecież nie jest aurorem – zauważył Gideon. – Skąd niby ma
wiedzieć?
–
Tak się składa, że byłem na miejscu jeszcze przed aurorami –
odparł jego brat. – Rozmawiałem z ocalałymi. Pokazałem im
zdjęcia i rozpoznali kilka osób.
–
Mianowicie?
–
Lucjusza Malfoy'a, Avery'ego, Alecto i Amycusa Carrowów, Dołohowa i
Gibbona. Mówili, że był jeszcze jakiś chłopak, sporo młodszy od
nich. Wyglądał na takiego, co jest jeszcze przed dwudziestką. Nie
byli w stanie powiedzieć niczego więcej.
–
To zrozumiałe – stwierdził Moody. – Trzeba się dowiedzieć,
kto to był. Frank, Leon, podpytajcie kogo trzeba o raporty ze
śledztwa. Ja też spróbuję się czegoś dowiedzieć.
Remus
przysłuchiwał się tej wymianie zdań, próbując utrzymać ciało
w pozycji pionowej. Tego ranka skończyła się pełnia i Lupin był
wykończony. Dopiero teraz uświadamiał sobie, że powinien był
posłuchać Syriusza i Mike'a,
i nie ruszać się z domu. Jednak chciał być na zebraniu. Tyle się
przecież działo, iż nawet jedna nieobecność robiła dużo
zaległości.
–
W porządku? – szepnął do niego ojciec.
Remus
kiwnął głową, nawet na niego nie patrząc. Nie chciał widzieć
zatroskanego spojrzenia ojca. Z tego samego powodu unikał
spoglądania na Syriusza, Lily i Petera.
Na
domiar złego już z samego rana odwiedziła go Grace. Siedziała
przy nim, gdy się obudził, wciąż zamroczony i obolały. Troska
widoczna w jej oczach bolała go najbardziej. Chciał być dla niej
kimś lepszym, a to, że widziała go tuż po pełni, niszczyło ten
idealny obraz. Stawał się zwykłym facetem, z uciążliwym
problemem zdrowotnym. Tak widoczne objawy jego choroby mogły wywołać
w Grace odrazę, troskę albo litość. Remus nie chciał niczego
takiego. Nie od niej.
Zebranie
zakończyło się krótko przed jedenastą. Lupin wyszedł niemal od
razu, chcąc jak najszybciej wrócić do domu. Marzył tylko o tym,
żeby położyć się do łóżka i usnąć.
–
Remus, wolniej – usłyszał za sobą głos ojca. – Nie gnaj tak.
–
Przepraszam. Po prostu chciałbym już wrócić do domu. Czuję się,
jakby stratowało mnie stado hipogryfów.
–
Rozumiem. A może wrócisz ze mną? Ostatnio byłeś u nas…
–
Tydzień temu – podsunął Remus. – Wiem, ale w tygodniu mam po
prostu urwanie głowy. W sumie chętnie was odwiedzę. Tylko nie
pogniewaj się, jakbym w którymś momencie usnął.
–
Możesz być spokojny – odparł ojciec ze śmiechem.
Wyszli
na drogę, skąd teleportowali się pod dom.
Remus
od razu poznał, że coś jest nie tak. Owionął go nagły chłód,
niezwiązany z panującym zimnem. Dopiero po chwili zorientował się,
co się stało – nad domem rodziców widniał zielony Mroczny Znak.
–
O nie – jęknął ojciec i pobiegł do domu.
Remus
ruszył za nim, starając się opanować narastającą panikę.
Wiedział, co zobaczy, ale nie chciał dopuścić do siebie tej
myśli. To było niemożliwe.
Dom
wyglądał normalnie. Nic, absolutnie nic się nie zmieniło. Żadnej
demolki czy śladów włamania. Wszystko było normalnie. Boleśnie
normalnie.
Remus
znalazł ojca na środku salonu. Klęczał przy leżącym na podłodze
ciele.
–
Lynne, moja słodka Lynne – szeptał z bólem, gładząc żonę po
włosach.
Na
kuchennym stole leżał kawałek pergaminu. Remus podniósł go,
usiłując powstrzymać łzy, cisnące mu się do oczy. Nie mógł
teraz dopuścić do siebie bólu. Zerknął na pergamin i przeczytał
znajdujące się na nim słowa:
Może
teraz przyjmiesz naszą propozycję. Inaczej będziemy zmuszeni do
dalszych działań. R.A.B.
Remus
zacisnął pięść, robiąc z karteczki małą kulkę. Tego było
dla niego za wiele.
Upuścił
pergamin na podłogę i wyszedł na zewnątrz, nie wiedząc co
właściwie chce zrobić. Nie mógł wytrzymać w domu. Nie potrafił.
Doszedł na skraj lasu i zaczął biec.
Czuł
wciąż otwarte rany po pełni, które bolały coraz bardziej przy
każdym ruchu. Poddawał się temu, licząc, że złagodzi to ból
psychiczny.
Czy
właśnie za to jego mama…? Nie potrafił dokończyć myśli. Nie
potrafił, NIE CHCIAŁ w to uwierzyć. To było takie nierealne.
Przecież zaledwie tydzień wcześniej odwiedził rodziców, jadł z
nimi obiad. Rozmawiał z nią. Była tak blisko niego. Taka… żywa.
Oparł
się o drzewo i dopiero teraz pozwolił sobie na płacz. Osunął się
na ziemię, wstrząsany kolejnymi szlochami.
Czuł,
że to wszystko, to jego wina. Napisali mu wyraźnie – gdyby nie
to, że nie wstąpił w szeregi śmierciożerców, jego mama nadal by
żyła. A teraz… mogą zabijać dalej. Kto będzie następny?
Ojciec? Mike? Grace? Nigdy by sobie nie darował, gdyby któreś z
nich zginęło przez niego. Tak jak nie mógł sobie wybaczyć tego,
że spowodował śmierć matki.
Zmęczony
płaczem i wyrzutami sumienia Remus zwinął się na ziemi,
korzystając z tego, że tuż pod drzewem nie było śniegu i usnął.
Fakt, iż mógł zamarznąć na śmierć, nie miał dla niego żadnego
znaczenia. Może byłoby nawet lepiej dla wszystkich, gdyby umarł.
Przecież ściąga na wszystkich tylko śmierć i zniszczenie.
~
* ~
Mike
z trzaskiem aportował się do domu wuja. Zaledwie dziesięć minut
temu jakiś auror przyszedł do niego i powiedział, że jego ciotka
została zamordowana. Croft nie tracił czasu. Zostawił aurora z
osłupiałym Syriuszem i przyleciał do East Clandon.
Dom
był otoczony mugolską policyjną taśmą. W ogrodzie krążyło
kilku aurorów.
–
Proszę nie wchodzić – polecił Mike'owi jeden z nich. – To
miejsce zbrodni.
–
Zjeżdżaj pan – warknął Croft. – Muszę zobaczyć się z
wujkiem.
Auror,
nieprzygotowany na napad chłopaka, odsunął się, robiąc mu
miejsce. Ten nawet na niego nie spojrzał, tylko wbiegł do domu.
Zastał wuja w salonie, jak ten rozmawiał z jednym z aurorów.
W
pierwszej chwili Mike nie poznał wujka. Był blady, miał
zaczerwienione oczy i zdawał się nie mieć już chęci do życia.
Chłopak od razu do niego podszedł.
–
Wujku – zaczął niepewnie. – Słyszałem, że… czy to prawda?
– zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
Wuj
kiwnął głową, jakby nie był w stanie wypowiedzieć strasznej
prawdy na głos.
–
Ja… Jak to się stało? – spytał Mike. Nie był pewny, czy
kieruje pytanie do wuja, czy do stojącego obok aurora. Jednak to
właśnie on mu odpowiedział.
–
Śmierciożercy. Ich znak był nad domem.
To
było to, czego Mike obawiał się najbardziej. Już kolejny raz
śmierciożercy odbierali mu kogoś z rodziny. Najpierw rodzice,
teraz ciotka…
–
Wujku, a gdzie jest Remus? Syriusz mówił, że wrócił z tobą.
–
Nie wiem – odpowiedział wuj, chrapliwym głosem. Mówił taki
cicho, że Mike musiał przysunąć się bliżej, żeby usłyszeć i
zrozumieć jego słowa. – Wyszedł, gdy zobaczył… Wiesz, jaki on
jest. Jak się zdenerwuje, wychodzi na spacer. Mike, znajdź go. Jest
osłabiony, nie powinien się włóczyć.
Croft
spojrzał niepewnie na aurora, który kiwnął twierdząco głową.
To wystarczyło.
–
Nie martw się – poradził wujowi. – Znajdę go i przyprowadzę
do domu.
Wyszedł
na zewnątrz, nie bardzo wiedząc, od czego ma zacząć. Kiedyś
najpierw skierowałby się do domu Lily, ale przecież ona mieszkała
teraz w Dolinie Godryka. Las był duży, a Remus mógł skryć się
dosłownie wszędzie.
Mike
nie zdziwił się, gdy na drodze zobaczył Syriusza, Jamesa, Petera i
Grace. Było mu to bardzo na rękę. We czwórkę mieli większe
szanse na znalezienie Remusa.
–
I co? – zapytał od razu Black.
–
Śmierciożercy – rzucił Mike. – Cholerni śmierciożercy.
Ciocia nie miała z nimi szans.
Grace
jęknęła i zakryła usta dłońmi. Huncwoci nie wydali z siebie
żadnego dźwięku, ale ich miny wyrażały głębokie zdenerwowanie.
Mike
szybko streścił im to, co się stało. Łącznie z tym, że muszą
teraz znaleźć tego cholernego włóczykija.
–
Morgano, jak my go tam znajdziemy? – spytała Grace.
–
Damy radę – odpowiedział jej James. – Mamy już wprawę w
szukaniu Remusa po lesie.
Weszli
między drzewa, zapalając różdżki. Gdy tylko weszli na tyle
głęboko, że roślinność osłaniła ich przed czujnymi
spojrzeniami aurorów, Huncwoci przekazali Mike'owi różdżki i
zmienili się w zwierzęta.
–
Niesamowite – szepnęła Grace, patrząc na jelenia, psa i szczura.
–
I nielegalne – dodał Mike. – Dlatego nikomu ani słowa.
Dziewczyna
posłała mu pełne urazy spojrzenie. Wyraźnie poczuła się
dotknięta uwagą, że mogłaby zdradzić komuś tajemnice Huncwotów.
Szybko
przekonali się, że znalezienie kogoś w lesie, w środku nocy, nie
należy do zadań łatwych. Szczególnie, gdy szuka się osoby, która
las zna doskonale i niekoniecznie chce zostać odnaleziona. Syriusz
robił co mógł, węsząc w śniegu, ale nie był przecież psem
tropiącym.
Nagle,
po jakiejś godzinie poszukiwań, Peter nagle wrócił do ludzkiej
postaci i uderzył się w czoło.
–
Jacy my jesteśmy głupi – stwierdził.
–
Masz pomysł? – zainteresował się Mike.
–
Rozejrzyj się – polecił Peter. – I powiedz, co widzisz.
–
Słuchaj, nie mam nastroju na jakieś głupie gierki…
–
To nie gierki – przerwał mu Pettigrew. – Po prostu mnie
posłuchaj.
Mike
westchnął głośno, ale wykonał polecenie. Obejrzał się wokół
siebie.
–
O co ci niby chodzi? Jesteśmy w środku tego cholernego, ciemnego
lasu. Wokół są tylko drzewa, śnieg…
–
Stop! – przerwał mu Peter. – Śnieg. Powinniśmy od tego zacząć.
Skoro jest śnieg, powinny być też…
–
Ślady – dokończyła za niego Grace, uśmiechając się szeroko. –
Jesteś genialny!
Doskoczyła
do niego i pocałowała go w policzek. Peter spuścił wzrok i
poczerwieniał.
–
Czyli po prostu musimy wrócić na drogę i zacząć od początku? –
zapytał Syriusz, także wracając do ludzkiej postaci.
–
Aha – potwierdził Peter. – To na pewno lepsze, niż kręcenie
się tu na chybił trafił.
Mike
zgodził się z nim bez wahania i zawrócił.
Powrót
na drogę zajął im mniej czasu. Gdy wrócili, przed domem było już
tylko dwóch aurorów, którzy uprzątali taśmę.
–
Szybko się uwinęli – mruknął pod nosem James.
Bez
trudu znaleźli miejsce, w którym ślady Remusa wchodziły do lasu.
Przy zapalonych różdżkach i nosie Syriusza szybko ruszyli tym
tropem.
Grace
pierwsza zobaczyła chłopaka – zwiniętego pod drzewem i śpiącego.
Przynajmniej miała nadzieję, że spał. Podbiegła do niego i
uklęknęła obok.
–
Remus – powiedziała cicho. Dotknęła jego policzka i aż się
wzdrygnęła. – Jest lodowaty.
–
Ale… – zaczął niepewnie Peter, za strachem patrząc na
przyjaciela.
–
Żyje – odparła Grace. – Musimy go stąd zabrać.
–
Możemy się teleportować – zaproponował James.
–
Dobra. Ja wezmę Lunatyka, a wy teleportujcie się sami –
zakomenderował Syriusz. – A ty, Rogacz, wracasz prosto do domu.
Ledwo trzymasz się na nogach.
–
Ja też jestem Huncwotem – wycedził James.
Remus
lekko się poruszył, co przerwało rozwijającą się kłótnię.
–
C… Co się tu dzieje? – zapytał słabym głosem, spoglądając
ze zdziwieniem na otaczających go przyjaciół.
–
Nic – odparł Mike. – Wracamy do domu.
Syriusz
złapał Remusa pod ramię i sprawnym ruchem postawił go do pionu.
Po chwili teleportowali się.
–
Będzie potrzebował teraz pomocy – stwierdził James.
–
Będę przy nim – odpowiedziała Grace.
–
Wiem. Tylko nie jestem pewny, czy to wystarczy.
Po
chwili cała trójka zniknęła z trzaskiem.
Powiem Wam, że kiedy pisałam ten rozdział, miałam łzy w oczach. Ale nie mogłam postąpić inaczej. Pamiętam, że Alohomora Tej (mam nadzieję, że jeszcze tu zagląda) kiedyś zarzucała mi, że rujnuję jej wyobrażenie Remusa jako osamotnionego sieroty, dając mu rodzinę. Mam wrażenie, że ten rozdział zmienił tę sytuację. Rozdział 50 jest rozdziałem w pewnym sensie przełomowym. Zostały niecałe dwa lata wojny, świat staje się coraz bardziej mroczny i wszystko będzie zmierzało ku nieuchronnemu końcu. Czy to oznacza, że w życiu Remusa i Huncwotów nie będzie już dobrych chwil? Oczywiście, że nie. Będą, ale nie zmienia to faktu, że od tej pory będzie już coraz gorzej. Kochani, bardzo liczę na Wasze komentarze. One nie tylko pokazują mi, jak odbieracie to opowiadanie, ale też dają mi siłę do pisania. Obecnie jestem po napisaniu rozdziału, którego wyczekiwałam od dawna... i teraz nie umiem ruszyć dalej. Tym bardziej potrzebne mi jest Wasze wsparcie. Dlatego proszę o zostawienie chociażby kilku słów. Wbrew temu, co niektórzy sądzą to naprawdę nie boli. Pozdrawiam Morrigan
Nie,no!Biedny Remus.Tak myślałam,że jego szczęście długo nie potrwa.Rozdział jak zawsze wspaniały.Czytając ten rozdział miałam łzy w oczach.Czułam się tak jakbym była obserwatorem tego wydarzenia.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.Życzę weny.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ten rozdział wyszedł. Zależało mi na tym, by nie wyszło zbyt patetycznie. Ciąg dalszy, rzecz jasna, za tydzień.
UsuńPozdrawiam
Jak dobrze jest wrócić do domu i po dniu szkoły przeczytać coś co zostało napisane przez osobę z talentem :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa.
Usuń