Gdy
Grace wstała z łóżka, było jeszcze ciemno. Nie cierpiała
końcówki grudnia, bo słońca było wtedy jak na lekarstwo. Tego
dnia nie przejmowała się tym – chciała jak najszybciej znaleźć
się przy swoim chłopaku.
Nie
potrafiła wyobrazić sobie tego, że nagle zostałaby bez mamy. Co
prawda ostatnio widziała się z nią prawie rok temu, ale
świadomość, że ona jest gdzieś tam i ma się świetnie, bardzo
jej pomagała. Gdyby coś jej się stało… Nie zniosłaby tego.
–
Grace, gdzie się wybierasz o tak wczesnej porze? – krzyknęła
ciotka ze swojej sypialni.
–
Idę do Remusa – odpowiedziała dziewczyna, zapinając spodnie.
–
O nie!
Grace
usłyszała głośne kroki. Po chwili z sypialni wybiegła ciocia
Brenda. Owijała się szlafrokiem, a jej twarz poczerwieniała ze
złości.
–
Nigdzie nie idziesz – warknęła ciotka. – Wczoraj wieczorem
wypadłaś nagle, jakby cię co goniło. Wróciłaś w środku nocy!
Teraz nigdzie nie pójdziesz! Nie pozwolę ci zmarnować się dla
jakiegoś chłopaka!
–
Sama mnie z nim swatałaś – przypomniała Grace. – Poza tym, to
wyjątkowa sytuacja.
Ciocia
westchnęła teatralnie.
–
On ma ciągle jakieś „wyjątkowe sytuacje” – stwierdziła. –
Jak nie choruje, to znika bez śladu. Co tym razem się stało?
–
Wczoraj wieczorem jego mama została zamordowana – odpowiedziała
chłodno Grace. – Jeżeli chcesz mnie zatrzymać, musisz mnie
unieruchomić. A zapewniam, że nie będzie łatwo.
Przeszła
obok zaskoczonej ciotki i wyszła z mieszkania. Już z korytarza
teleportowała się do East Clandon.
Po
bieganinie z poprzedniego wieczora nie było ani śladu. Dom Lupinów
był cichy, jakby nic się nie stało. Tylko na śniegu znajdowały
się ślady aurorów.
Grace
podeszła do drzwi i zapukała w nie kilka razy. Po niecałej minucie
otworzył jej ojciec Remusa.
Sprawiał
wrażenie, jakby przez jedną noc postarzał się o kilkanaście lat.
Posiwiałe włosy opadały na jego blade czoło. Ich końcówki lekko
zasłaniały pozbawione blasku oczy.
–
Przepraszam, że zawracam głowę – powiedziała cicho Grace. –
Mogę wejść?
–
Oczywiście – odpowiedział jej ojciec Remusa. Spróbował się do
niej uśmiechnąć, ale nie był w stanie.
Na
ten widok Grace ścisnęło się serce. Gdy była tutaj ze swoim
ukochanym zaledwie dwa tygodnie temu, jego rodzice sprawiali wrażenie
najszczęśliwszych ludzi na świecie. Żartowali, śmiali się,
rozmawiali, jakby dopiero co się w sobie zakochali. Po powrocie do
domu dziewczyna pomyślała, że chciałaby, żeby ona i Remus
zachowywali się tak samo za dwadzieścia-trzydzieści lat.
–
Jeżeli chcesz porozmawiać z Remusem, to nie licz na wiele –
poinformował ją John Lupin. – Odkąd wrócił w nocy, nie wyszedł
ze swojego pokoju. Próbowałem z nim porozmawiać, ale nic nie
mówił. Z początku myślałem, że to kwestia bólu, ale… On może
się obwiniać o… to, co się wczoraj stało.
–
Ale przecież go nie było. Pana też. Nie mogliście nic poradzić.
Ojciec Remusa wszedł do kuchni i wziął ze stołu mocno zmięty
kawałek pergaminu. Podał go Grace, która od razu przeczytała
znajdujące się na nim słowa:
Może
teraz przyjmiesz naszą propozycję. Inaczej będziemy zmuszeni do
dalszych działań. R.A.B.
–
Śmierciożercy proponowali Remusowi miejsce w swoich szeregach –
wyjaśnił pan Lupin. – Wielokrotnie.
–
I on myśli, że oni… – urwała w pół słowa.
Nagle
wszystko sobie uświadomiła. Teraz rozumiała, dlaczego Remus zaszył
się w lesie. On… Nie. To nie mogło być możliwe. Przecież nie
mógł chcieć własnej śmierci.
–
Spróbuję z nim porozmawiać – zdecydowała.
–
Oby ci się udało. Nie wiem, co zrobię, jeżeli i jego stracę.
Grace
kiwnęła głową, niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.
Próbowała powstrzymać cisnące jej się do oczy łzy.
Remus
nie odpowiedział na pukanie do drzwi, więc dziewczyna sama je
otworzyła. W pokoju było ciemno i duszno. Zasłony w oknach
przepuszczały bardzo mało słonecznego światła.
Chłopak
leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Nawet nie spojrzał na
Grace, gdy ta weszła do pokoju. Miał na sobie to samo ubranie, co
poprzedniego dnia. Na szafce nocnej stały talerz z kanapkami i kubek
z herbatą. Nieruszone.
–
Remus? – spytała cicho Grace, podchodząc do niego. – Kochany,
jak się czujesz?
Od
razu zbeształa się w myślach za to głupie pytanie, ale nie mogła
go cofnąć.
Remus
zdawał się nie zauważać faux-pas dziewczyny. W ogóle nie zwracał
uwagi na nic.
Grace
położyła dłoń na jego ramieniu i delikatnie nim potrząsnęła.
Żadnej
reakcji.
–
Remus, spójrz na mnie. Nie możesz tak leżeć. Chociaż coś zjedz.
Albo się napij. Tak nie może być. To nie była twoja wina,
słyszysz? Nic nie zawiniłeś!
Nadal
brak reakcji.
Grace
czuła, jak powstrzymywane do tej pory łzy, spływają jej po
policzkach. Nie wiedziała, co ma zrobić. Jeszcze nigdy nie czuła
się taka zagubiona. Zawsze wolała działać, ale na Remusa przecież
nic nie działało.
–
Nie rób mi tego – poprosiła. – Nie zostawiaj mnie. Nie
zostawiaj swojego taty. On cię potrzebuje. Wszyscy cię
potrzebujemy.
Ciągle
nic.
Grace
przesunęła dłonią po czole Remusa, odsuwając brązowe kosmyki.
Nie spodziewała się, że chłopak jakkolwiek zareaguje i miała
rację.
Wyszła
powoli z pokoju, z ciężkim sercem zostawiając ukochanego samego.
Nie wiedziała, jak mu pomóc.
–
I co? – zapytał ją ojciec Remusa, gdy zeszła na dół.
–
Nic. Jest, ale jakby go nie było.
–
Czyli bez zmian. Miałem nadzieję, że chociaż przy tobie jakoś
odżyje.
–
Nawet na mnie nie spojrzał. Nie dał żadnego znaku, że wiedział o
mojej obecności. Nie wiedziałam, co mam zrobić.
–
Daj mu czas. To teraz najlepsze, co możemy zrobić. On musi się z
tym wszystkim oswoić.
–
Tak można? – zapytała Grace. – Czy można pogodzić się z
czymś takim?
Ojciec
Remusa milczał dłuższą chwilę. Opadł na jeden z foteli i ukrył
twarz w dłoniach.
–
Nie powiedziałem, że można. Powiedziałem, że musi to zrobić.
Chociaż wiem, że to będzie dla niego trudne. Grace, nie mam prawa
prosić cię o cokolwiek, ale chciałbym, żebyś spędzała z nim
jak najwięcej czasu. W końcu wyrwie się z tej swojej… – urwał,
nie wiedząc, jakiego słowa użyć. – Ale, jak już powiedziałem,
nie mogę od ciebie tego oczekiwać. Na pewno masz dużo ważnych
spraw.
W
każdym innym przypadku Grace obraziłaby się na kogoś, kto
powiedziałby jej coś takiego, ale w głosie ojca Remusa nie było
nawet krztyny złośliwości. Była tylko rozpacz i zrezygnowanie.
–
Ale ja chcę przy nim być – powiedziała dziewczyna. – Kocham
go.
Powiedziała
to ze stanowczością, o którą siebie nie podejrzewała. Do tej
pory nie mówiła o swoim uczuciu do Remusa nikomu poza nim. Nawet
ciotka nie wiedziała, co Grace tak naprawdę czuje do swojego
chłopaka.
John
Lupin spojrzał na nią, jakby nagle stała się dla niego jedynym
światełkiem w otaczającej go ciemności.
–
Nie złam mu serca – poprosił. – On by tego nie przeżył.
~
* ~
Wchodząc
do domu Mike trzasnął drzwiami, próbując w ten sposób pozbyć
się chociaż części złości, którą czuł. Na nic się to nie
zdało.
Miał
ochotę komuś przyłożyć, ale prawda była taka, że jedyną winną
osobą był on sam. W końcu zgodził się na spotkanie z Carmen,
wiedząc, że dziewczyna najpewniej chce mu się zwyczajnie wygadać.
Ale on nie potrafił znieść jej użalania się. Sam potrzebował
wsparcia. Tak wiele się na niego zwaliło: śmierć cioci Evelynne,
depresja Remusa… Najgorsza jednak była świadomość, że
śmierciożercy znowu brutalnie wdarli się w jego życie. Carmen nie
potrafiła tego zrozumieć. Zadręczała go swoimi problemami, jaka
to angielska zima jest okropna (pomyślałby kto, że po ponad roku
na Wyspach powinna się do tego przyzwyczaić). Słowa jej
współczucia były wyjątkowo nieszczere – Hiszpanka nie
wiedziała, jak bardzo boli strata bliskich.
Mike
opadł na fotel. Znów czuł narastający w duszy mrok. To samo
spotkało go po śmierci rodziców. Nie widział jasności świata,
nie umiał przebić się przez otaczające go chmury. Nie załamał
się jak Remus, co to, to nie. Żył normalnie, uśmiechał się,
rozmawiał ze znajomymi, ale czuł w sercu ciemność. Z czasem ta
ciemność powoli zaczęła ustępować, a Mike ponownie odkrył
radość życia. Jednak mrok nadal pozostawał w jego duszy. Krył
się w zakamarkach umysłu i powracał za każdym razem, gdy Croft
miał jakiś problem.
Pochłonięty
rozmyślaniami Mike nawet nie zauważył, kiedy zmorzył go sen.
Obudziło go dopiero głośne pukanie do drzwi.
–
Merlinie, co się dzieje? – jęknął, podnosząc się z fotela.
Okazało
się, że po drugiej stronie stała Lulu. Gdy Mike otworzył drzwi,
dziewczyna uśmiechnęła się szeroko do niego i poprawiła ciemne
włosy.
–
Mike, co się z wami dzieje? – zapytała, wchodząc do domu. –
Żadnego z was nie było dzisiaj w pracy. Pytałam Willa, co się
stało, ale nic mi nie powiedział. Tylko kazał zachować spokój,
ale dla mnie to nie do przyjęcia!
Mike
słuchał gadania koleżanki z ulgą. Miły głos Lulu przeganiał
mrok z jego duszy.
–
Mike, proszę, powiedz co się dzieje – szepnęła dziewczyna,
łapiąc go za rękę. – Będzie ci łatwiej.
Nie
chciał. Croft naprawdę nie chciał zwalać na tę słodką,
niewinną dziewczynę całego ciężaru swoich problemów. Z trudem
wypowiedział pierwsze słowa, a potem wszystko popłynęło.
Opowiedział jej o wszystkim: swoich rodzicach, wujostwie, śmierci
ciotki i Remusie. Opowiedział o wszystkich swoich uczuciach, mroku,
który odczuwał. Wszystko. Po prostu wszystko.
Gdy
skończył mówić, łzy ciekły mu po policzkach wartkimi
strumieniami, ale czuł się o wiele lepiej. Jakby ktoś zdjął mu z
barków dźwigany od lat ciężar.
Lulu
była idealnym słuchaczem – nie przerywała mu, wysłuchiwała
wszystkiego, co miał do powiedzenia. Okazywała pełne wsparcie.
Tego właśnie potrzebował.
–
Mike… – zaczęła niepewnie, gdy skończył. – Wszystko się
ułoży. Wszyscy potrzebujecie czasu.
–
Nie mamy go. Czuję, jak śmierciożercy nas osaczają, a ja nic nie
mogę na to poradzić. Nie umiem włączyć się do walki, nie mogę
pomóc własnej rodzinie. Do niczego się nie nadaję.
–
Bzdura – stwierdziła Lulu.
Przysunęła
się bliżej. Dotknęła policzka Mike'a, przesuwając palcami po
dwudniowym zaroście. Wolała go takiego, niż gdy był gładko
ogolony.
–
Lulu – szepnął Croft spiętym głosem.
–
Ćśś. Zapomnij o wszystkim.
Musnęła
wargami jego usta. Mike na początku nie zareagował, ale w końcu
oddał pocałunek, przyciągając Lulu do siebie.
Dziewczyna
całowała go, zachęcając do dalszych kroków, wiedząc, że ma
dziewczynę. Carmen kilkukrotnie wpadała do Wejścia Smoka. Mimo to
Lulu nie czuła się winna. Skoro Hiszpanka nie potrafiła wysłuchać
i pocieszyć swojego chłopaka, musiał to zrobić ktoś inny. Na
przykład ona.
–
Chodźmy na górę – powiedział Mike, między kolejnymi
pocałunkami.
Lulu
dała mu się poprowadzić, w drodze zdejmując mu bluzkę i rzucając
ją gdzieś na schody. Czuła, jak jego dłonie błądzą po jej
ciele, doprowadzając ją do szaleństwa.
–
Nikt nie może o tym wiedzieć – zaznaczył Mike, gdy kładł ją
na swoim łóżku.
–
Nikomu nie powiem – zapewniła go, rozpinając mu spodnie. –
Możesz mi zaufać.
Oddała
się przyjemności, którą Mike jej sprawiał. Od dawna nie miała
chłopaka i potrzebowała bliskości i czułości tak samo jak on.
Ale tego wieczoru była tutaj dla niego. Tylko dla niego.
Nie podoba mi się motyw z Lulu. Czy nie da się już pocieszać inaczej, niż pochwą? Wykorzystała osłabioną psychikę Mike'a do własnych korzyści i zaspokojenia pożądania.
OdpowiedzUsuńKolejny świetny rozdział. Nie ma co dużo mówić: po prostu super. Życzę weny. Nawet nie wiesz jak bardzo dziwię się gdy widzę jeden lub dwa komentarze pod rozdziałem bo jestem pewna,że czyta dużo osób. Komentujcie to naprawdę pomaga i dodaje weny. ��
OdpowiedzUsuń