a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 23 września 2016

Rozdział 51 – Czarne Chmury

 Gdy Grace wstała z łóżka, było jeszcze ciemno. Nie cierpiała końcówki grudnia, bo słońca było wtedy jak na lekarstwo. Tego dnia nie przejmowała się tym – chciała jak najszybciej znaleźć się przy swoim chłopaku.

Nie potrafiła wyobrazić sobie tego, że nagle zostałaby bez mamy. Co prawda ostatnio widziała się z nią prawie rok temu, ale świadomość, że ona jest gdzieś tam i ma się świetnie, bardzo jej pomagała. Gdyby coś jej się stało… Nie zniosłaby tego.

– Grace, gdzie się wybierasz o tak wczesnej porze? – krzyknęła ciotka ze swojej sypialni.

– Idę do Remusa – odpowiedziała dziewczyna, zapinając spodnie.

– O nie!

Grace usłyszała głośne kroki. Po chwili z sypialni wybiegła ciocia Brenda. Owijała się szlafrokiem, a jej twarz poczerwieniała ze złości.

– Nigdzie nie idziesz – warknęła ciotka. – Wczoraj wieczorem wypadłaś nagle, jakby cię co goniło. Wróciłaś w środku nocy! Teraz nigdzie nie pójdziesz! Nie pozwolę ci zmarnować się dla jakiegoś chłopaka!

– Sama mnie z nim swatałaś – przypomniała Grace. – Poza tym, to wyjątkowa sytuacja.

Ciocia westchnęła teatralnie.

– On ma ciągle jakieś „wyjątkowe sytuacje” – stwierdziła. – Jak nie choruje, to znika bez śladu. Co tym razem się stało?

– Wczoraj wieczorem jego mama została zamordowana – odpowiedziała chłodno Grace. – Jeżeli chcesz mnie zatrzymać, musisz mnie unieruchomić. A zapewniam, że nie będzie łatwo.

Przeszła obok zaskoczonej ciotki i wyszła z mieszkania. Już z korytarza teleportowała się do East Clandon.

Po bieganinie z poprzedniego wieczora nie było ani śladu. Dom Lupinów był cichy, jakby nic się nie stało. Tylko na śniegu znajdowały się ślady aurorów.

Grace podeszła do drzwi i zapukała w nie kilka razy. Po niecałej minucie otworzył jej ojciec Remusa.

Sprawiał wrażenie, jakby przez jedną noc postarzał się o kilkanaście lat. Posiwiałe włosy opadały na jego blade czoło. Ich końcówki lekko zasłaniały pozbawione blasku oczy.

– Przepraszam, że zawracam głowę – powiedziała cicho Grace. – Mogę wejść?

– Oczywiście – odpowiedział jej ojciec Remusa. Spróbował się do niej uśmiechnąć, ale nie był w stanie.

Na ten widok Grace ścisnęło się serce. Gdy była tutaj ze swoim ukochanym zaledwie dwa tygodnie temu, jego rodzice sprawiali wrażenie najszczęśliwszych ludzi na świecie. Żartowali, śmiali się, rozmawiali, jakby dopiero co się w sobie zakochali. Po powrocie do domu dziewczyna pomyślała, że chciałaby, żeby ona i Remus zachowywali się tak samo za dwadzieścia-trzydzieści lat.

– Jeżeli chcesz porozmawiać z Remusem, to nie licz na wiele – poinformował ją John Lupin. – Odkąd wrócił w nocy, nie wyszedł ze swojego pokoju. Próbowałem z nim porozmawiać, ale nic nie mówił. Z początku myślałem, że to kwestia bólu, ale… On może się obwiniać o… to, co się wczoraj stało.

– Ale przecież go nie było. Pana też. Nie mogliście nic poradzić.

Ojciec Remusa wszedł do kuchni i wziął ze stołu mocno zmięty kawałek pergaminu. Podał go Grace, która od razu przeczytała znajdujące się na nim słowa:


Może teraz przyjmiesz naszą propozycję. Inaczej będziemy zmuszeni do dalszych działań. R.A.B.



– Śmierciożercy proponowali Remusowi miejsce w swoich szeregach – wyjaśnił pan Lupin. – Wielokrotnie.

– I on myśli, że oni… – urwała w pół słowa.

Nagle wszystko sobie uświadomiła. Teraz rozumiała, dlaczego Remus zaszył się w lesie. On… Nie. To nie mogło być możliwe. Przecież nie mógł chcieć własnej śmierci.

– Spróbuję z nim porozmawiać – zdecydowała.

– Oby ci się udało. Nie wiem, co zrobię, jeżeli i jego stracę.

Grace kiwnęła głową, niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Próbowała powstrzymać cisnące jej się do oczy łzy.

Remus nie odpowiedział na pukanie do drzwi, więc dziewczyna sama je otworzyła. W pokoju było ciemno i duszno. Zasłony w oknach przepuszczały bardzo mało słonecznego światła.

Chłopak leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Nawet nie spojrzał na Grace, gdy ta weszła do pokoju. Miał na sobie to samo ubranie, co poprzedniego dnia. Na szafce nocnej stały talerz z kanapkami i kubek z herbatą. Nieruszone.

– Remus? – spytała cicho Grace, podchodząc do niego. – Kochany, jak się czujesz?

Od razu zbeształa się w myślach za to głupie pytanie, ale nie mogła go cofnąć.

Remus zdawał się nie zauważać faux-pas dziewczyny. W ogóle nie zwracał uwagi na nic.

Grace położyła dłoń na jego ramieniu i delikatnie nim potrząsnęła.

Żadnej reakcji.

– Remus, spójrz na mnie. Nie możesz tak leżeć. Chociaż coś zjedz. Albo się napij. Tak nie może być. To nie była twoja wina, słyszysz? Nic nie zawiniłeś!

Nadal brak reakcji.

Grace czuła, jak powstrzymywane do tej pory łzy, spływają jej po policzkach. Nie wiedziała, co ma zrobić. Jeszcze nigdy nie czuła się taka zagubiona. Zawsze wolała działać, ale na Remusa przecież nic nie działało.

– Nie rób mi tego – poprosiła. – Nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj swojego taty. On cię potrzebuje. Wszyscy cię potrzebujemy.

Ciągle nic.

Grace przesunęła dłonią po czole Remusa, odsuwając brązowe kosmyki. Nie spodziewała się, że chłopak jakkolwiek zareaguje i miała rację.

Wyszła powoli z pokoju, z ciężkim sercem zostawiając ukochanego samego. Nie wiedziała, jak mu pomóc.

– I co? – zapytał ją ojciec Remusa, gdy zeszła na dół.

– Nic. Jest, ale jakby go nie było.

– Czyli bez zmian. Miałem nadzieję, że chociaż przy tobie jakoś odżyje.

– Nawet na mnie nie spojrzał. Nie dał żadnego znaku, że wiedział o mojej obecności. Nie wiedziałam, co mam zrobić.

– Daj mu czas. To teraz najlepsze, co możemy zrobić. On musi się z tym wszystkim oswoić.

– Tak można? – zapytała Grace. – Czy można pogodzić się z czymś takim?

Ojciec Remusa milczał dłuższą chwilę. Opadł na jeden z foteli i ukrył twarz w dłoniach.

– Nie powiedziałem, że można. Powiedziałem, że musi to zrobić. Chociaż wiem, że to będzie dla niego trudne. Grace, nie mam prawa prosić cię o cokolwiek, ale chciałbym, żebyś spędzała z nim jak najwięcej czasu. W końcu wyrwie się z tej swojej… – urwał, nie wiedząc, jakiego słowa użyć. – Ale, jak już powiedziałem, nie mogę od ciebie tego oczekiwać. Na pewno masz dużo ważnych spraw.

W każdym innym przypadku Grace obraziłaby się na kogoś, kto powiedziałby jej coś takiego, ale w głosie ojca Remusa nie było nawet krztyny złośliwości. Była tylko rozpacz i zrezygnowanie.

– Ale ja chcę przy nim być – powiedziała dziewczyna. – Kocham go.

Powiedziała to ze stanowczością, o którą siebie nie podejrzewała. Do tej pory nie mówiła o swoim uczuciu do Remusa nikomu poza nim. Nawet ciotka nie wiedziała, co Grace tak naprawdę czuje do swojego chłopaka.

John Lupin spojrzał na nią, jakby nagle stała się dla niego jedynym światełkiem w otaczającej go ciemności.

– Nie złam mu serca – poprosił. – On by tego nie przeżył.

~ * ~

Wchodząc do domu Mike trzasnął drzwiami, próbując w ten sposób pozbyć się chociaż części złości, którą czuł. Na nic się to nie zdało.

Miał ochotę komuś przyłożyć, ale prawda była taka, że jedyną winną osobą był on sam. W końcu zgodził się na spotkanie z Carmen, wiedząc, że dziewczyna najpewniej chce mu się zwyczajnie wygadać. Ale on nie potrafił znieść jej użalania się. Sam potrzebował wsparcia. Tak wiele się na niego zwaliło: śmierć cioci Evelynne, depresja Remusa… Najgorsza jednak była świadomość, że śmierciożercy znowu brutalnie wdarli się w jego życie. Carmen nie potrafiła tego zrozumieć. Zadręczała go swoimi problemami, jaka to angielska zima jest okropna (pomyślałby kto, że po ponad roku na Wyspach powinna się do tego przyzwyczaić). Słowa jej współczucia były wyjątkowo nieszczere – Hiszpanka nie wiedziała, jak bardzo boli strata bliskich.

Mike opadł na fotel. Znów czuł narastający w duszy mrok. To samo spotkało go po śmierci rodziców. Nie widział jasności świata, nie umiał przebić się przez otaczające go chmury. Nie załamał się jak Remus, co to, to nie. Żył normalnie, uśmiechał się, rozmawiał ze znajomymi, ale czuł w sercu ciemność. Z czasem ta ciemność powoli zaczęła ustępować, a Mike ponownie odkrył radość życia. Jednak mrok nadal pozostawał w jego duszy. Krył się w zakamarkach umysłu i powracał za każdym razem, gdy Croft miał jakiś problem.

Pochłonięty rozmyślaniami Mike nawet nie zauważył, kiedy zmorzył go sen. Obudziło go dopiero głośne pukanie do drzwi.

– Merlinie, co się dzieje? – jęknął, podnosząc się z fotela.

Okazało się, że po drugiej stronie stała Lulu. Gdy Mike otworzył drzwi, dziewczyna uśmiechnęła się szeroko do niego i poprawiła ciemne włosy.

– Mike, co się z wami dzieje? – zapytała, wchodząc do domu. – Żadnego z was nie było dzisiaj w pracy. Pytałam Willa, co się stało, ale nic mi nie powiedział. Tylko kazał zachować spokój, ale dla mnie to nie do przyjęcia!

Mike słuchał gadania koleżanki z ulgą. Miły głos Lulu przeganiał mrok z jego duszy.

– Mike, proszę, powiedz co się dzieje – szepnęła dziewczyna, łapiąc go za rękę. – Będzie ci łatwiej.

Nie chciał. Croft naprawdę nie chciał zwalać na tę słodką, niewinną dziewczynę całego ciężaru swoich problemów. Z trudem wypowiedział pierwsze słowa, a potem wszystko popłynęło. Opowiedział jej o wszystkim: swoich rodzicach, wujostwie, śmierci ciotki i Remusie. Opowiedział o wszystkich swoich uczuciach, mroku, który odczuwał. Wszystko. Po prostu wszystko.

Gdy skończył mówić, łzy ciekły mu po policzkach wartkimi strumieniami, ale czuł się o wiele lepiej. Jakby ktoś zdjął mu z barków dźwigany od lat ciężar.

Lulu była idealnym słuchaczem – nie przerywała mu, wysłuchiwała wszystkiego, co miał do powiedzenia. Okazywała pełne wsparcie. Tego właśnie potrzebował.

– Mike… – zaczęła niepewnie, gdy skończył. – Wszystko się ułoży. Wszyscy potrzebujecie czasu.

– Nie mamy go. Czuję, jak śmierciożercy nas osaczają, a ja nic nie mogę na to poradzić. Nie umiem włączyć się do walki, nie mogę pomóc własnej rodzinie. Do niczego się nie nadaję.

– Bzdura – stwierdziła Lulu.

Przysunęła się bliżej. Dotknęła policzka Mike'a, przesuwając palcami po dwudniowym zaroście. Wolała go takiego, niż gdy był gładko ogolony.

– Lulu – szepnął Croft spiętym głosem.

– Ćśś. Zapomnij o wszystkim.

Musnęła wargami jego usta. Mike na początku nie zareagował, ale w końcu oddał pocałunek, przyciągając Lulu do siebie.

Dziewczyna całowała go, zachęcając do dalszych kroków, wiedząc, że ma dziewczynę. Carmen kilkukrotnie wpadała do Wejścia Smoka. Mimo to Lulu nie czuła się winna. Skoro Hiszpanka nie potrafiła wysłuchać i pocieszyć swojego chłopaka, musiał to zrobić ktoś inny. Na przykład ona.

– Chodźmy na górę – powiedział Mike, między kolejnymi pocałunkami.

Lulu dała mu się poprowadzić, w drodze zdejmując mu bluzkę i rzucając ją gdzieś na schody. Czuła, jak jego dłonie błądzą po jej ciele, doprowadzając ją do szaleństwa.

– Nikt nie może o tym wiedzieć – zaznaczył Mike, gdy kładł ją na swoim łóżku.

– Nikomu nie powiem – zapewniła go, rozpinając mu spodnie. – Możesz mi zaufać.


Oddała się przyjemności, którą Mike jej sprawiał. Od dawna nie miała chłopaka i potrzebowała bliskości i czułości tak samo jak on. Ale tego wieczoru była tutaj dla niego. Tylko dla niego.

2 komentarze:

  1. Nie podoba mi się motyw z Lulu. Czy nie da się już pocieszać inaczej, niż pochwą? Wykorzystała osłabioną psychikę Mike'a do własnych korzyści i zaspokojenia pożądania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny świetny rozdział. Nie ma co dużo mówić: po prostu super. Życzę weny. Nawet nie wiesz jak bardzo dziwię się gdy widzę jeden lub dwa komentarze pod rozdziałem bo jestem pewna,że czyta dużo osób. Komentujcie to naprawdę pomaga i dodaje weny. ��

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy