Z
pochmurnego nieba nad Stonehenge zleciał stary, rozlatujący
się but, którego trzymało około trzydzieści osób. Wylądowali
na wzgórzu. Większość z nich przewróciła się, pod wpływem
uderzenia w ziemię.
Niska
brunetka wstała z ziemi, utyskując na śnieg, który zamoczył jej
płaszcz. Podniosła walizkę (wypakowaną po brzegi, ale mimo to
leciutką jak piórko) i skierowała się do odprawy celnej.
–
Witam panią – powiedział celnik, wysoki, ciemnoskóry mężczyzna
o bujnej czuprynie. Mimo płaszcza, było widać, że jest
umięśniony. – Mogę prosić o dokumenty?
Kobieta
uśmiechnęła się słodko do niego i podała paszport. Uśmiech był
nieco wymuszony, bo nie lubiła pokazywać dokumentów. Wiedziała,
że wygląda na młodszą, niż jest w rzeczywistości i bardzo jej
ten fakt odpowiadał.
Czekając,
aż celnik sprawdzi jej paszport, kobieta dokładnie go sobie
obejrzała. Widząc jego ciemne oczy i wąskie usta, miała ochotę
przysunąć się bliżej i pocałować go. Albo może dokładniej
poznać te mięśnie? Och, Kirke, byłoby bosko!
–
Bardzo dziękuję – rzekł celnik, oddając jej paszport. – Witam
z powrotem w Anglii, pani Turner.
–
PANNO Turner – poprawiła go.
Zabrała
walizkę i poszła w stronę drogi. Tam, rozejrzawszy się uprzednio,
wyciągnęła różdżkę i przywołała Błędnego Rycerza.
Niebieski
autobus czarodziejów pojawił się z hukiem i zaparkował tuż przed
nią. Wyszedł z niego młody, najwyżej dwudziestoletni chłopak.
–
Witam w Błędnym Rycerzu – powiedział do panny Turner. –
Nazywam się Chris Edson i dzisiaj będę pani przewodnikiem. Gdzie
mamy panią zabrać?
–
Do East Clandon.
–
To będzie jedenaście sykli – odpowiedział Chris.
Panna
Turner wsypała na jego rękę srebrne monety. Musiała przyznać, że
chłopak był naprawdę niczego sobie. Miał długie do ramion,
brązowe włosy, opadające na niskie czoło i zielone oczy. Jedynymi
mankamentami na jego pociągłej twarzy były: krzywy nos i piegi.
Ale to akurat nie przeszkadzało pannie Turner.
„Tessa,
opanuj się” zbeształa się w myślach, siadając na jednym z
krzeseł w autobusie. „Ten chłopak jest w wieku twojego
siostrzeńca! Zresztą nie przyjechałaś tu romansować. Nie czas na
to”.
Na
szczęście podróż do East Clandon nie trwała długo. Gdy tylko
autobus zaparkował przy rynku, Tessa wzięła swoją walizkę i
wyszła na zewnątrz. Pożegnała jeszcze Chrisa promiennym
uśmiechem, po czym ruszyła w stronę domu szwagra.
Kiedy
ona ostatnio tu była? Rok temu? Nie, więcej – półtora. Kiedy
Remus kończył szkołę. Od tamtego czasu nie widziała siostry… I
już nigdy jej nie zobaczy. Gdy dwa dni temu dostała wiadomość od
szwagra, że Evelynne została zamordowana, w pierwszej chwili nie
uwierzyła. Nie była w stanie w to uwierzyć. Zastanawiała się,
kto mógł chcieć zabić kogoś tak dobrego i łagodnego jak jej
siostra. Dopiero potem doczytała w liście Johna, że to była
sprawka śmierciożerców. To wywołało w Tessie gniew, nie tylko z
powodu tego, że Evelynne zginęła. Przecież tyle razy proponowała
Johnowi i Eve przeprowadzkę do Stanów! Pierwszy raz po tym, jak
Remus został ukąszony przez wilkołaka. Było oczywiste, że
Brytyjskie Ministerstwo Magii nie da mu spokoju i w Ameryce będzie
mu lepiej. Potem wielokrotnie ponawiała propozycje, wraz z rozwojem
wojny z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać . Za każdym razem
słyszała odpowiedź odmowną.
Drzwi
do domu zastała otwarte, więc po prostu je pchnęła i weszła do
środka. We wnętrzu było… dziwnie. Jakoś pusto.
W
salonie zastała Johna śpiącego na kanapie. Na pierwszy rzut oka
poznała, że był wycieńczony całą sytuacją – zmarszczki na
jego twarzy pogłębiły się, pod oczami miał cienie i wyraźnie
stracił na wadze.
Tessa
podeszła do niego i delikatnie potrząsnęła go za ramię.
–
Nie śpij, bo cię ukradną – powiedziała do niego.
Z
wysiłkiem uniósł powieki i spojrzał na pochylającą się nad nim
szwagierkę.
–
Skąd się tu wzięłaś? – zapytał ochrypłym od snu głosem.
–
Przecież musiałam przyjechać. Eve była moją siostrą. Pomyślałam
też, że będziecie mnie potrzebować.
–
Dziękuję.
Wstał
z wyraźnym trudem i przetarł dłońmi twarz.
–
Gdzie Remus? – spytała Tessa.
–
Na górze. Ale zostaw go w spokoju. Kompletnie się załamał. Nie
odzywa się do nikogo, praktycznie nie wstaje z łóżka, muszę
wmuszać w niego wodę, jedzenia w ogóle nie tyka. Tesso, nie wiem
już, co mam z nim robić. Próbuję do niego dotrzeć, ale to nic
nie daje. Nikt nie potrafi do niego dotrzeć: Mike, James, Syriusz,
Lily, Grace…
–
Co to za Grace? – zainteresowała się Tessa.
Znała
zarówno Mike'a (w końcu chłopak mieszkał u jej siostry) jak i
przyjaciół Remusa: Jamesa Pottera, Syriusza Blacka, Petera
Pettigrew i Lily Evans. Jednak o Grace nigdy nie słyszała.
–
Dziewczyna Remusa – wyjaśnił John.
„No,
nareszcie”, pomyślała Tessa. Już zaczynała się poważnie
martwić, czy z jej siostrzeńcem na pewno wszystko w porządku.
Przecież to było niemożliwe, żeby taki fajny chłopak za nikim
się nie oglądał.
–
Pogrzeb będzie za trzy dni – powiedział John grobowym tonem.
„W
Wigilię. To okrutne”.
Tak
jak twierdził John, Remus nawet nie zareagował, gdy Tessa usiadła
obok niego. Milcząco wpatrywał się w sufit.
Panna
Turner pamiętała siostrzeńca, od chwili jego urodzenia. To było
niedługo po tym jak skończyła szkołę, jeszcze zanim wyjechała
do Stanów. Był takim małym dzieckiem. Tessa wyjechała, gdy Remus
miał pół roku. Niestety potem przez dłuższy czas nie mogła
wracać do domu, bo rozwijała swoją karierę. Pracowała jako
dziennikarka w amerykańskim wydaniu „Proroka Codziennego”. Udało
jej się wrócić dopiero tuż przed narodzinami siostrzenicy –
Angeli. Była też przy śmierci dziewczynki. To właśnie podczas
tej wizyty wbiła Remusowi do głowy, że owszem jest jego ciocią,
ale powinien zwracać się do niej po imieniu. Stwierdziła, że gdy
siostrzeniec mówi do niej per „ciociu”, czuje się staro. Od
tamtej pory Tessa kilkanaście razy odwiedzała Anglię, zawsze z
równą przyjemnością. Zawsze zatrzymywała się u siostry. Nie
miała pojęcia, co zrobi teraz.
~
* ~
Wielu
ludzi dziwiło się, że niemal w samym centrum Guildford,
największego miasta hrabstwa Surrey, znajduje się sporej wielkości
pusty plac. Przecież to taki dobry teren pod inwestycję!
Powszechnie uważano, że urząd miejski powinno się zatroszczyć o
nieużytek i wybudować na nim centrum handlowe, albo chociażby
park.
Przed
tym pustym placem w wigilijne popołudnie nagle pojawił się
średniego wzrostu, przysadzisty chłopak. Rozejrzał się uważnie,
czy nikt go nie zauważył, i wszedł na nieużytek.
Peter
Pettigrew, bo to on był tym chłopakiem, nie widział tego samego,
co widzieli mieszkańce Guildford. Był na Czarodziejskim Cmentarzu
Hrabstwa Surrey. Otaczały go piękne wierzby płaczące, których
gałązki otulały znajdujące się pod nimi groby. Na mogiłach
znajdowały się ruszające się zdjęcia zmarłych. Wokół
nagrobków rosły kwiaty i krzewy, wszystkie kwitnące i porośnięte
liśćmi, mimo że był przecież koniec grudnia.
Peter
poszedł w głąb cmentarza, gdzie w otoczeniu niewielkiej grupki
żałobników stała prosta trumna z ciałem Evelynne Lupin.
Glizdogon
znał zmarłą tylko z wakacyjnych odwiedzin u Remusa, ale bardzo ją
polubił. Zawsze była ciepłą kobietą, która była gotowa pomóc
mu w razie problemów. Dziwił się temu, ale to właśnie do niej
poszedł po tym, jak dowiedział się o chorobie mamy. To było w
czasie ferii świątecznych w szóstej klasie. Podsłuchał wtedy
rozmowę mamy z jakąś koleżanką. W pierwszej chwili przeżył
szok, a gdy on przeszedł, wymknął się z domu i teleportował się
właśnie do East Clandon. Evelynne Lupin była wtedy sama w domu, bo
jej mąż i syn wybrali się na zakupy. Peter mógł spokojnie
opowiedzieć wszystko matce przyjaciela i uzyskać od niej
pocieszenie. Remus nigdy nie dowiedział się o tej wizycie.
Pettigrew
stanął między Syriuszem i obejmującym Lily Jamesem. Przyjaciele
kiwnęli mu lekko głowami na powitanie. Peter odpowiedział im,
jednocześnie szukając wzrokiem ostatniego z Huncwotów.
Remus
stał tuż przy trumnie, obok ojca. Właściwie Peter uznał, że
„stał” to nieodpowiednie określenie. Zarówno John, jak i
Grace, musieli go podtrzymywać, żeby nie osunął się na ziemię.
Także kuzyn go asekurował. Zawsze był szczupły (po przemianach
nawet gorzej), ale teraz wyglądał jakby głodził się od dłuższego
czasu. Co prawda Mike i Syriusz mówili mu, że z Remusem jest źle,
ale Peter nie spodziewał się, że sytuacja jest aż tak poważna.
Gdy przyjrzał się przyjacielowi bliżej, zobaczył pustkę w jego
oczach. Miał wrażenie, że jego Lunatyka nie ma. Opierał się o
dziewczynę, wpatrywał się w trumnę, ale nie było go tam. Tylko
pusta skorupa.
–
Źle z nim – powiedziała Lily, widząc, że Peter obserwuje
Remusa.
–
Nawet bardzo – odparł Peter. – Nie myślałem, że aż tak.
Gdybym wiedział, przyszedłbym, albo…
–
Nie – przerwał mu Syriusz. – Wszyscy wiemy, że twoja mama
dopiero co wyszła ze szpitala. A Remusowi i tak byłoby obojętne.
Na nikogo nie reaguje. Aż dziwię się, że udało im się wyciągnąć
go z domu.
Peter
znowu spojrzał w kierunku Remusa, ale tym razem przyjrzał się
osobom, które go otaczały. Grace splotła włosy w warkocz i
założyła sięgający kolan, czarny płaszcz. Po drugiej stronie
Lunatyka stał jego ojciec. Jego też Peter mógłby nie poznać na
ulicy. To zadziwiające, jak cierpienie może zmienić człowieka.
Ból po stracie Evelynne najmniej odbił się na Mike'u, ale i on
wyglądał tak, jakby nie spał od kilku dni. Stała tam jeszcze
jedna osoba – około trzydziestoletnia kobieta, brunetka. Peter
widział ją niedokładnie, bo częściowo zasłaniał ją ojciec
Remusa.
–
Kto to jest? – spytał.
–
Tessa. Ciotka Remusa – wyjaśnił James. – Nie pamiętasz jej?
Mieszka w Nowym Jorku, ale przyjechała do Anglii, gdy kończyliśmy
szkołę.
–
Faktycznie. Teraz sobie przypominam.
Słowa
Petera były nie do końca zgodne z prawdą. Co prawda pamiętał, że
po zakończeniu szkoły rodzice Remusa zaprosili ich wszystkich na
przyjęcie, ale żadnej cioci nie mógł sobie przypomnieć.
Punktualnie
o szesnastej pojawił się urzędnik z Ministerstwa Magii. Niski
człowieczek wdrapał się na podest obok trumny. Rzucił na siebie
zaklęcie Sonorus i zaczął przemowę. Peter nie słuchał go
dokładnie, bo już po kilku chwilach doszedł do wniosku, że mowa,
chociaż piękna, była wygłaszana bez jakichkolwiek emocji. Dlatego
słowa o czystej linii życia, która została brutalnie przerwana,
brzmiały jak bezmyślne klepanie wierszyka.
Po
zakończonej przemowie urzędnik wycelował różdżką w trumnę.
Zarówno ona, jak i postument, na którym stała, spowił biały dym,
z którego wyłonił się granitowy nagrobek. Ciemnymi literami były
napisane słowa:
Evelynne
Sarah Lupin
1937–1979
Dobrzy
ludzie nigdy o siebie nie dbają. Tak jakby naprawdę nie byli dla
tego świata*
~
* ~
–
Grace, możesz odprowadzić Remusa do domu? – poprosił John, gdy
Huncwoci, Mike i Lily opuścili cmentarz.
Dziewczyna
skinęła głową i pociągnęła chłopaka w kierunku wyjścia.
Remus poszedł za nią, ale szedł sztywno, jakby był manekinem.
Teleportowali się tuż za cmentarną bramą.
Wylądowali
przed domem Lupinów. Grace rano dostała klucze, więc bez trudu
weszła do środka, prowadząc za sobą swojego chłopaka.
–
Grace, zostaw mnie.
Dziewczyna
odwróciła się gwałtownie, spoglądając ze zdziwieniem na
ukochanego. Nie odzywał się, odkąd znaleźli go w lesie.
–
Remus, jesteś ze mną? – spytała, kładąc dłoń na policzku
chłopaka.
–
Grace, zostaw mnie – powtórzył Lupin. Miał cichy, nieswój głos.
– Mam już tego dość. Ja… Chcę mieć spokój.
–
Nie mów tak. Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne, ale
musisz to przetrwać. Dla swojego taty, dla samego siebie… i dla
mnie. Potrzebuję cię.
W
miarę jak mówiła, widziała, jak w oczach Remusa gaśnie światło.
Znów zamknął się w sobie. Znowu go nie było.
–
Będę przy tobie – zapewniła go. – Cokolwiek by się nie stało,
będę przy tobie.
–––––––––––––––––––––––
*Maria
Dąbrowska
Bardzo smutny rozdział. Pogrzeb w wigilię... Tak mi szkoda mamy Remusa.jestem ciekawa co będzie dalej. Życzę weny Jul
OdpowiedzUsuń