a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 30 września 2016

Rozdział 52 – Ponura Wigilia

Z pochmurnego nieba nad Stonehenge zleciał stary, rozlatujący się but, którego trzymało około trzydzieści osób. Wylądowali na wzgórzu. Większość z nich przewróciła się, pod wpływem uderzenia w ziemię.

Niska brunetka wstała z ziemi, utyskując na śnieg, który zamoczył jej płaszcz. Podniosła walizkę (wypakowaną po brzegi, ale mimo to leciutką jak piórko) i skierowała się do odprawy celnej.

– Witam panią – powiedział celnik, wysoki, ciemnoskóry mężczyzna o bujnej czuprynie. Mimo płaszcza, było widać, że jest umięśniony. – Mogę prosić o dokumenty?

Kobieta uśmiechnęła się słodko do niego i podała paszport. Uśmiech był nieco wymuszony, bo nie lubiła pokazywać dokumentów. Wiedziała, że wygląda na młodszą, niż jest w rzeczywistości i bardzo jej ten fakt odpowiadał.

Czekając, aż celnik sprawdzi jej paszport, kobieta dokładnie go sobie obejrzała. Widząc jego ciemne oczy i wąskie usta, miała ochotę przysunąć się bliżej i pocałować go. Albo może dokładniej poznać te mięśnie? Och, Kirke, byłoby bosko!

– Bardzo dziękuję – rzekł celnik, oddając jej paszport. – Witam z powrotem w Anglii, pani Turner.

– PANNO Turner – poprawiła go.

Zabrała walizkę i poszła w stronę drogi. Tam, rozejrzawszy się uprzednio, wyciągnęła różdżkę i przywołała Błędnego Rycerza.

Niebieski autobus czarodziejów pojawił się z hukiem i zaparkował tuż przed nią. Wyszedł z niego młody, najwyżej dwudziestoletni chłopak.

– Witam w Błędnym Rycerzu – powiedział do panny Turner. – Nazywam się Chris Edson i dzisiaj będę pani przewodnikiem. Gdzie mamy panią zabrać?

– Do East Clandon.

– To będzie jedenaście sykli – odpowiedział Chris.

Panna Turner wsypała na jego rękę srebrne monety. Musiała przyznać, że chłopak był naprawdę niczego sobie. Miał długie do ramion, brązowe włosy, opadające na niskie czoło i zielone oczy. Jedynymi mankamentami na jego pociągłej twarzy były: krzywy nos i piegi. Ale to akurat nie przeszkadzało pannie Turner.

„Tessa, opanuj się” zbeształa się w myślach, siadając na jednym z krzeseł w autobusie. „Ten chłopak jest w wieku twojego siostrzeńca! Zresztą nie przyjechałaś tu romansować. Nie czas na to”.

Na szczęście podróż do East Clandon nie trwała długo. Gdy tylko autobus zaparkował przy rynku, Tessa wzięła swoją walizkę i wyszła na zewnątrz. Pożegnała jeszcze Chrisa promiennym uśmiechem, po czym ruszyła w stronę domu szwagra.

Kiedy ona ostatnio tu była? Rok temu? Nie, więcej – półtora. Kiedy Remus kończył szkołę. Od tamtego czasu nie widziała siostry… I już nigdy jej nie zobaczy. Gdy dwa dni temu dostała wiadomość od szwagra, że Evelynne została zamordowana, w pierwszej chwili nie uwierzyła. Nie była w stanie w to uwierzyć. Zastanawiała się, kto mógł chcieć zabić kogoś tak dobrego i łagodnego jak jej siostra. Dopiero potem doczytała w liście Johna, że to była sprawka śmierciożerców. To wywołało w Tessie gniew, nie tylko z powodu tego, że Evelynne zginęła. Przecież tyle razy proponowała Johnowi i Eve przeprowadzkę do Stanów! Pierwszy raz po tym, jak Remus został ukąszony przez wilkołaka. Było oczywiste, że Brytyjskie Ministerstwo Magii nie da mu spokoju i w Ameryce będzie mu lepiej. Potem wielokrotnie ponawiała propozycje, wraz z rozwojem wojny z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać . Za każdym razem słyszała odpowiedź odmowną.

Drzwi do domu zastała otwarte, więc po prostu je pchnęła i weszła do środka. We wnętrzu było… dziwnie. Jakoś pusto.

W salonie zastała Johna śpiącego na kanapie. Na pierwszy rzut oka poznała, że był wycieńczony całą sytuacją – zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, pod oczami miał cienie i wyraźnie stracił na wadze.

Tessa podeszła do niego i delikatnie potrząsnęła go za ramię.

– Nie śpij, bo cię ukradną – powiedziała do niego.

Z wysiłkiem uniósł powieki i spojrzał na pochylającą się nad nim szwagierkę.

– Skąd się tu wzięłaś? – zapytał ochrypłym od snu głosem.

– Przecież musiałam przyjechać. Eve była moją siostrą. Pomyślałam też, że będziecie mnie potrzebować.

– Dziękuję.

Wstał z wyraźnym trudem i przetarł dłońmi twarz.

– Gdzie Remus? – spytała Tessa.

– Na górze. Ale zostaw go w spokoju. Kompletnie się załamał. Nie odzywa się do nikogo, praktycznie nie wstaje z łóżka, muszę wmuszać w niego wodę, jedzenia w ogóle nie tyka. Tesso, nie wiem już, co mam z nim robić. Próbuję do niego dotrzeć, ale to nic nie daje. Nikt nie potrafi do niego dotrzeć: Mike, James, Syriusz, Lily, Grace…

– Co to za Grace? – zainteresowała się Tessa.

Znała zarówno Mike'a (w końcu chłopak mieszkał u jej siostry) jak i przyjaciół Remusa: Jamesa Pottera, Syriusza Blacka, Petera Pettigrew i Lily Evans. Jednak o Grace nigdy nie słyszała.

– Dziewczyna Remusa – wyjaśnił John.

„No, nareszcie”, pomyślała Tessa. Już zaczynała się poważnie martwić, czy z jej siostrzeńcem na pewno wszystko w porządku. Przecież to było niemożliwe, żeby taki fajny chłopak za nikim się nie oglądał.

– Pogrzeb będzie za trzy dni – powiedział John grobowym tonem.

„W Wigilię. To okrutne”.

Tak jak twierdził John, Remus nawet nie zareagował, gdy Tessa usiadła obok niego. Milcząco wpatrywał się w sufit.

Panna Turner pamiętała siostrzeńca, od chwili jego urodzenia. To było niedługo po tym jak skończyła szkołę, jeszcze zanim wyjechała do Stanów. Był takim małym dzieckiem. Tessa wyjechała, gdy Remus miał pół roku. Niestety potem przez dłuższy czas nie mogła wracać do domu, bo rozwijała swoją karierę. Pracowała jako dziennikarka w amerykańskim wydaniu „Proroka Codziennego”. Udało jej się wrócić dopiero tuż przed narodzinami siostrzenicy – Angeli. Była też przy śmierci dziewczynki. To właśnie podczas tej wizyty wbiła Remusowi do głowy, że owszem jest jego ciocią, ale powinien zwracać się do niej po imieniu. Stwierdziła, że gdy siostrzeniec mówi do niej per „ciociu”, czuje się staro. Od tamtej pory Tessa kilkanaście razy odwiedzała Anglię, zawsze z równą przyjemnością. Zawsze zatrzymywała się u siostry. Nie miała pojęcia, co zrobi teraz.

~ * ~

Wielu ludzi dziwiło się, że niemal w samym centrum Guildford, największego miasta hrabstwa Surrey, znajduje się sporej wielkości pusty plac. Przecież to taki dobry teren pod inwestycję! Powszechnie uważano, że urząd miejski powinno się zatroszczyć o nieużytek i wybudować na nim centrum handlowe, albo chociażby park.

Przed tym pustym placem w wigilijne popołudnie nagle pojawił się średniego wzrostu, przysadzisty chłopak. Rozejrzał się uważnie, czy nikt go nie zauważył, i wszedł na nieużytek.
Peter Pettigrew, bo to on był tym chłopakiem, nie widział tego samego, co widzieli mieszkańce Guildford. Był na Czarodziejskim Cmentarzu Hrabstwa Surrey. Otaczały go piękne wierzby płaczące, których gałązki otulały znajdujące się pod nimi groby. Na mogiłach znajdowały się ruszające się zdjęcia zmarłych. Wokół nagrobków rosły kwiaty i krzewy, wszystkie kwitnące i porośnięte liśćmi, mimo że był przecież koniec grudnia.

Peter poszedł w głąb cmentarza, gdzie w otoczeniu niewielkiej grupki żałobników stała prosta trumna z ciałem Evelynne Lupin.

Glizdogon znał zmarłą tylko z wakacyjnych odwiedzin u Remusa, ale bardzo ją polubił. Zawsze była ciepłą kobietą, która była gotowa pomóc mu w razie problemów. Dziwił się temu, ale to właśnie do niej poszedł po tym, jak dowiedział się o chorobie mamy. To było w czasie ferii świątecznych w szóstej klasie. Podsłuchał wtedy rozmowę mamy z jakąś koleżanką. W pierwszej chwili przeżył szok, a gdy on przeszedł, wymknął się z domu i teleportował się właśnie do East Clandon. Evelynne Lupin była wtedy sama w domu, bo jej mąż i syn wybrali się na zakupy. Peter mógł spokojnie opowiedzieć wszystko matce przyjaciela i uzyskać od niej pocieszenie. Remus nigdy nie dowiedział się o tej wizycie.

Pettigrew stanął między Syriuszem i obejmującym Lily Jamesem. Przyjaciele kiwnęli mu lekko głowami na powitanie. Peter odpowiedział im, jednocześnie szukając wzrokiem ostatniego z Huncwotów.

Remus stał tuż przy trumnie, obok ojca. Właściwie Peter uznał, że „stał” to nieodpowiednie określenie. Zarówno John, jak i Grace, musieli go podtrzymywać, żeby nie osunął się na ziemię. Także kuzyn go asekurował. Zawsze był szczupły (po przemianach nawet gorzej), ale teraz wyglądał jakby głodził się od dłuższego czasu. Co prawda Mike i Syriusz mówili mu, że z Remusem jest źle, ale Peter nie spodziewał się, że sytuacja jest aż tak poważna. Gdy przyjrzał się przyjacielowi bliżej, zobaczył pustkę w jego oczach. Miał wrażenie, że jego Lunatyka nie ma. Opierał się o dziewczynę, wpatrywał się w trumnę, ale nie było go tam. Tylko pusta skorupa.

– Źle z nim – powiedziała Lily, widząc, że Peter obserwuje Remusa.

– Nawet bardzo – odparł Peter. – Nie myślałem, że aż tak. Gdybym wiedział, przyszedłbym, albo…

– Nie – przerwał mu Syriusz. – Wszyscy wiemy, że twoja mama dopiero co wyszła ze szpitala. A Remusowi i tak byłoby obojętne. Na nikogo nie reaguje. Aż dziwię się, że udało im się wyciągnąć go z domu.

Peter znowu spojrzał w kierunku Remusa, ale tym razem przyjrzał się osobom, które go otaczały. Grace splotła włosy w warkocz i założyła sięgający kolan, czarny płaszcz. Po drugiej stronie Lunatyka stał jego ojciec. Jego też Peter mógłby nie poznać na ulicy. To zadziwiające, jak cierpienie może zmienić człowieka. Ból po stracie Evelynne najmniej odbił się na Mike'u, ale i on wyglądał tak, jakby nie spał od kilku dni. Stała tam jeszcze jedna osoba – około trzydziestoletnia kobieta, brunetka. Peter widział ją niedokładnie, bo częściowo zasłaniał ją ojciec Remusa.

– Kto to jest? – spytał.

– Tessa. Ciotka Remusa – wyjaśnił James. – Nie pamiętasz jej? Mieszka w Nowym Jorku, ale przyjechała do Anglii, gdy kończyliśmy szkołę.

– Faktycznie. Teraz sobie przypominam.

Słowa Petera były nie do końca zgodne z prawdą. Co prawda pamiętał, że po zakończeniu szkoły rodzice Remusa zaprosili ich wszystkich na przyjęcie, ale żadnej cioci nie mógł sobie przypomnieć.

Punktualnie o szesnastej pojawił się urzędnik z Ministerstwa Magii. Niski człowieczek wdrapał się na podest obok trumny. Rzucił na siebie zaklęcie Sonorus i zaczął przemowę. Peter nie słuchał go dokładnie, bo już po kilku chwilach doszedł do wniosku, że mowa, chociaż piękna, była wygłaszana bez jakichkolwiek emocji. Dlatego słowa o czystej linii życia, która została brutalnie przerwana, brzmiały jak bezmyślne klepanie wierszyka.

Po zakończonej przemowie urzędnik wycelował różdżką w trumnę. Zarówno ona, jak i postument, na którym stała, spowił biały dym, z którego wyłonił się granitowy nagrobek. Ciemnymi literami były napisane słowa:


Evelynne Sarah Lupin
1937–1979

Dobrzy ludzie nigdy o siebie nie dbają. Tak jakby naprawdę nie byli dla tego świata*

~ * ~

– Grace, możesz odprowadzić Remusa do domu? – poprosił John, gdy Huncwoci, Mike i Lily opuścili cmentarz.

Dziewczyna skinęła głową i pociągnęła chłopaka w kierunku wyjścia. Remus poszedł za nią, ale szedł sztywno, jakby był manekinem. Teleportowali się tuż za cmentarną bramą.

Wylądowali przed domem Lupinów. Grace rano dostała klucze, więc bez trudu weszła do środka, prowadząc za sobą swojego chłopaka.

– Grace, zostaw mnie.

Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, spoglądając ze zdziwieniem na ukochanego. Nie odzywał się, odkąd znaleźli go w lesie.

– Remus, jesteś ze mną? – spytała, kładąc dłoń na policzku chłopaka.

– Grace, zostaw mnie – powtórzył Lupin. Miał cichy, nieswój głos. – Mam już tego dość. Ja… Chcę mieć spokój.

– Nie mów tak. Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne, ale musisz to przetrwać. Dla swojego taty, dla samego siebie… i dla mnie. Potrzebuję cię.

W miarę jak mówiła, widziała, jak w oczach Remusa gaśnie światło. Znów zamknął się w sobie. Znowu go nie było.

– Będę przy tobie – zapewniła go. – Cokolwiek by się nie stało, będę przy tobie.

–––––––––––––––––––––––

*Maria Dąbrowska

1 komentarz:

  1. Bardzo smutny rozdział. Pogrzeb w wigilię... Tak mi szkoda mamy Remusa.jestem ciekawa co będzie dalej. Życzę weny Jul

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy