a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 14 października 2016

Rozdział 54 – Pierwsza odmowa

 Mike nie był pewny, co go bardziej zdziwiło, gdy w poświąteczne popołudnie przyszedł do pracy: prawie puste stoliki, stojący za barem Remus czy Lulu, która zachowywała się, jakby nic się nie stało. Po pierwszym szoku podszedł do kuzyna, który od razu postawił na ladzie cappuccino.

– Spóźniony – zauważył Lupin, gdy Mike podziękował mu za kawę. – Ale jakoś mnie to nie dziwi.

– Tylko bez marudzenia. Każdemu może się zdarzyć – rzucił, uśmiechając się.

Remus ani nie odwzajemnił uśmiechu, ani nie zganił kuzyna, jakby w ogóle nie zauważył jego żartu.

– Jak się trzymasz? – spytał Mike, poważniejąc.

Młodszy kuzyn przez chwilę się nie odzywał. Nie był pewny, co ma właściwie powiedzieć.

– Nieźle. Chyba. Niewiele pamiętam z pierwszego tygodnia. Może to i lepiej. Nie chcę nic pamiętać – stwierdził w końcu zmęczonym głosem.

– Ja też nic nie potrafię sobie przypomnieć z czasu po śmierci rodziców – przyznał Mike. – A i tak to co pamiętam, to dla mnie za dużo… Starczy tych ponurych tematów. Bo zaraz obaj się tu rozkleimy. Will by nam tego nie darował.

Remus kiwnął nieznacznie głową.

Mike wycofał się do kuchni. Zaraz za nim do pomieszczenia wemknęła się Lulu. Jej pojawienie się przypomniało mu wydarzenia z przedwczorajszej nocy.

Był na siebie wściekły za tamto. Wiedział, że tylko i wyłącznie on ponosi odpowiedzialność za całą sytuację. W końcu sam rzucił się w ramiona Lulu tuż po tym, jak pożegnał się ze swoją dziewczyną. To, że Carmen nie dała mu poczucia pewności i wsparcia, których potrzebował, nie było żadnym wyjaśnieniem. Nie powinien jej zdradzać.

Sprawa była jasna, więc czemu czuł się taki zagubiony?

Odpowiedź na to pytanie była prosta: Mike nie żałował tego, że przespał się z Lulu. Dziewczyna dała mu wszystko, czego mu do tej pory brakowało i nie chciała niczego w zamian. Od samego początku oboje wiedzieli, że to przygoda na jedną noc.

– Nie powinnaś przychodzić – powiedział Mike, zerkając na dziewczynę.

Mimo że przecież nic ich nie łączyło, obecność Lulu poruszała w nim jakaś ukrytą strunę. Chciałby móc objąć ją i pocałować jej pełne usta, ale powstrzymał się przed tym. Nie miał prawa tego zrobić – spotykał się z Carmen i naprawdę mu na niej zależało. Tamta noc była wspaniała, ale nie mogła się powtórzyć.

– Przecież widziałeś, ile jest osób – zauważyła Lulu. – Vincent sobie poradzi. A ty mnie bardziej potrzebujesz.

Podeszła bliżej i objęła go. W pierwszej chwili Mike odwzajemnił uścisk, ale szybko oprzytomniał. To nie było dobre.

– Lulu, nie możemy…

– ...być razem – dokończyła za niego dziewczyna. – Ale to nie znaczy, że nie możemy być przyjaciółmi. Nie przejmuj się tak. Przecież wiedziałam, co robię. I nadal wiem. Do niczego nie czuję się zmuszona.

Mike poczuł lekkość duszy. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że potrzebował tego zapewnienia. Potrzebował Lulu.

~ * ~

– James, widziałeś gdzieś mój żółty szlafrok?! – Dobiegający z sypialni głos Lily rozbiegł się po całym domu.

Wywołany brunet poprawił zsuwające się z nosa okulary i zmierzwił i tak roztrzepane włosy. Wstał z fotela, a następnie pobiegł na piętro, do swojej żony.

– Słyszałeś, co do ciebie mówiłam? – zapytała Lily, gdy zobaczyła Jamesa, stojącego w progu.

– Bardzo wyraźnie – zapewnił ją mąż. – Próbowałaś przywołać ten szlafrok?

– Od tego zaczęłam. I nic. Nie wiem, co mogło się z nim stać.

Podeszła do Jamesa. Pozwoliła, aby otoczył ją ramionami, odcinając tym samym od zmartwień wielkiego świata.

Od pewnego czasu Lily robiła się coraz bardziej nerwowa. Jej mąż nie był pewny, czy chodziło o jego niedawny wypadek, wojnę, czy to tylko kwestia szalejących w czasie ciąży hormonów. Mogło też chodzić o każdą z tych przyczyn po trochu. O ich życiu można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest ono spokojne.

– Czy to ten szlafrok, który zdjąłem wczoraj z ciebie w łazience? – szepnął seksownie James.

Lily zachichotała w jego ramionach. Zarzuciła ręce na jego szyję i pocałowała go. James oddał pocałunek, powoli przesuwając się z Lily w stronę łóżka.

– Poczekaj – zwróciła mu uwagę żona. – Mieliśmy iść do twoich rodziców na obiad.

– Mogą poczekać – wymamrotał James, całując ją po szyi. Czuł, jak żona drży z przyjemności w jego ramionach. – Zresztą mamy jeszcze ponad godzinę.

Lily nie mogła się nie zgodzić z logiką męża i oddała się rozkoszy, którą on jej zapewniał.

Gwałtowne pukanie przerwało im namiętny pocałunek. James westchnął ciężko.

– To niesprawiedliwe – stwierdził. – Dlaczego ciągle ktoś nam przerywa?

Odkąd zostali małżeństwem, w tej sztuce wyspecjalizował się Syriusz. Black potrafił wpaść do nich o każdej porze dnia i nocy nawet bez powodu. Ot tak, dla samej przyjemności spędzenia z nimi czasu. Potter nigdy nie miał serca go wyprosić, a Lily nie chciała stawiać męża w sytuacji, w której musiałby wybierać między nią a przyjacielem. Nie była pewna, czy chciałaby wiedzieć, jakiego wyboru dokonałby James.

– Pewnie to znowu Syriusz – powiedziała Lily uspokajająco.

– Dla jego dobra lepiej, żeby nie – odparł złowieszczo James. – Już ja mu dam popalić! Do końca życia to zapamięta!

Pocałował Lily w czubek nosa i wybiegł z sypialni. Schodząc po schodach, wyjął z kieszeni różdżkę, gotów cisnąć w przyjaciela jakąś wymyślną, acz śmieszną klątwą. Z rozmachem otworzył drzwi od domu i… zamarł. Za progiem zobaczył wysokiego, ubranego na czarno bruneta. Jednak nie był to Syriusz Black, a ktoś, kogo James na pewno nie spodziewał się zobaczyć przed swoim domem – Antonin Dołohow.

– Tylko bez głupich numerów – ostrzegł śmierciożerca, zanim James wyszedł z szoku. – Wokół domu jest moich ośmiu współpracowników, a sam wiesz, że strefa antyteleportracyjna mierzy dwieście metrów. Nie zdążyłbyś uciec. Zresztą pewnie nawet byś nie chciał. W końcu masz żonę w ciąży.

Prawdziwość słów Dołohowa uderzyła Jamesa bardziej niż sama jego obecność. Zabezpieczenia, które miały chronić jego i Lily, mogły okazać się ich zgubą. Nikt nie mógł aportować się na teren otaczający ich dom, ale deportacja też nie była możliwa.

– Czego chcesz? – wycedził James.

Przesunął się w drzwiach tak, żeby jak najbardziej zasłonić sobą wejście do domu. Był gotowy na wszystko, byle nie dopuścić śmierciożerców do Lily.

– Porozmawiać. Powiedzmy, że Czarny Pan ma propozycję dla ciebie i… twojej żony – dodał z lekkim niesmakiem. – Propozycję miejsca w swoich szeregach.

– To żart?! Jesteśmy w Zakonie Feniksa i dobrze o tym wiecie. Żadne z nas nie zmieni strony.

Dołohow uśmiechnął się na wpół kpiąco, na wpół pobłażliwie.

– Zastanów się, Potter. Jesteście młodzi, przed wami całe życie. W dodatku oczekujecie dziecka. Nie powinniście trzymać z przegranymi. Przecież doskonale wiecie, że Czarny Pan wygra i nastanie nowy ład. W nowym rządzie moglibyście dostać bardzo intratne funkcje. Oczywiście wasze rodziny i przyjaciele również otrzymałyby posady. I ochronę w czasie wojny. Nie atakujemy bliskich naszych ludzi. Masz na to moje słowo.

– Słowo kłamcy i mordercy! – zawołała Lily, podchodząc do Jamesa.

Była owinięta żółtym szlafrokiem, którego wcześniej poszukiwała. W prawej dłoni trzymała jasnobrązową, wierzbową różdżkę.

– Twoje słowo nie jest nic warte – poinformowała Dołohowa. – Odejdź i przekaż swojemu panu, że nie może na nas liczyć. Nie zdradzimy Dumbledore'a. Nie przyłączymy się do takich jak wy.

Śmierciożerca posłał jej chłodne spojrzenie. Ewidentnie nie podobało mu się, że Lily włączyła się do rozmowy. Mimo propozycji, jaką nakazano mu złożyć, był przeciwny przyjęciu w szeregi śmierciożerców mugolaczki.

– To nie koniec – obiecał Dołohow. – Jeszcze tu wrócimy.

– Na pewno nie zaproponuję wam herbaty – zapewniła go Lily. – Wynoś się.

Głos miała ostry jak brzytwa. Dołohow aż się od niego cofnął. Po chwili namysłu odwrócił się i wyszedł z podwórka Potterów. Nie bał się, że strzelą mu w plecy – przecież ostrzegł ich o śmierciożercach ukrytych wokół domu.

James obserwował Dołohowa, dopóki tamten nie teleportował się. Dopiero wtedy Potter zamknął drzwi i otoczył ramionami żonę.

Jeszcze nigdy nie stał twarzą w twarz ze śmierciożercą. Spotkania w bitwie się nie liczyły, bo wtedy nie miał okazji dobrze przyjrzeć się przeciwnikowi. Walczył o przeżycie.

– Nie możemy im się poddać – szepnęła Lily, chowając twarz w ramieniu męża.

– I nie zrobimy tego. Obiecuję. Powinniśmy się stąd wynieść. Tu nie jest bezpiecznie.

– A gdzie jest? James, gdzie teraz jest bezpiecznie? Szczególnie dla nas, walczących w Zakonie. Nie możemy się ukryć. Wszędzie nas znajdą.

James przycisnął Lily mocniej do siebie, jakby mógł w ten sposób ochronić przed śmierciożercami. Gdyby tylko to było takie proste… Był gotów na wszystko, aby tylko zapewnić bezpieczeństwo żonie i dziecku.

– Poszukam dla nas nowego domu – zdecydował.


– Nie! – krzyknęła Lily, odsuwając się gwałtownie od niego. – Nie zgadzam się. TO jest nasz dom i żaden śmierciożerca nas z niego nie wywabi. Nie zniżę się do uciekania przed nimi. Założymy nowe zaklęcia zabezpieczające, ale, Merlinie, nie wyprowadzimy się stąd. Po moim trupie!

6 komentarzy:

  1. Rozdział wspaniały.Mam nadzieję,że Remus jakoś sobie poradzi ze śmiercią swojej mamy.Mam nadzieję,że James i Lili dadzą sobie radę ze śmieciożercami.Ciekawi mnie jak śmieciożercy dowiedzieli się gdzie oni mieszkają,wkońcu dom mieli zabezpieczony więc jak to możliwe??Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabezpieczony tak, ale jeszcze nie Zaklęciem Fideliusa. Okolica jest zabezpieczona zaklęciem antyteleportacyjnym. James i Lily byli pewni, że to wystarczy.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Fajny rozdział. Mam nadzieję, że Mike będzie z Lulu. Przestałam lubieć Carmen.Zaczynam bać się o Jamesa i Lily. Niestety woja zbiera krwawe plony. Jestem ciekawa co dalej z ciotką Remusa. Mam co do niej złe przeczucie. Sama nie wiem czemu. Zobaczymy. Tymczasem życzę weny. Jul

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wojna jest okrutna, fakt. Nasi bohaterowie jeszcze się o tym boleśnie przekonają.
      Co do Tessy... Poczekaj trochę. Wkrótce wszystko się wyjaśni.
      Pozdrawiam i dziękuję za życzenia i komentarz

      Usuń
  3. Hej ;) Ciesze się, że Remus powoli wraca do siebie, oby teraz było tylko lepiej, chociaż jak pomyślę ile cierpień jeszcze przed nim, eh... Mike nakomplikował nieźle, ta cała sytuacja z Carmen i Lulu... Też się powinien wziąć w garść i ogarnąć ;P Bo mam trochę wrażenie, że on wcale nie wie czego chce ;P Boję się o Lily i Jamesa, chociaż... Każdy wie jak to się skończy i to trochę smutne, że ta chwila zbliża się wielkimi krokami ;(
    Pozdrawiam, weny i huncwotów ;)
    niecnimarudersi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie tak wielkimi. Do śmierci Jamesa i Lily zostało jeszcze jakieś 15 rozdziałów. Wbrew pozorom to nie tak mało. Ale też nie tak dużo. Dobrze, że mam to od dawna napisane, bo nie dałabym rady pisać tego jeszcze raz.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy