Mike
nie był pewny, co go bardziej zdziwiło, gdy w poświąteczne
popołudnie przyszedł do pracy: prawie puste stoliki, stojący za
barem Remus czy Lulu, która zachowywała się, jakby nic się nie
stało. Po pierwszym szoku podszedł do kuzyna, który od razu
postawił na ladzie cappuccino.
–
Spóźniony – zauważył Lupin, gdy Mike podziękował mu za kawę.
– Ale jakoś mnie to nie dziwi.
–
Tylko bez marudzenia. Każdemu może się zdarzyć – rzucił,
uśmiechając się.
Remus
ani nie odwzajemnił uśmiechu, ani nie zganił kuzyna, jakby w ogóle
nie zauważył jego żartu.
–
Jak się trzymasz? – spytał Mike, poważniejąc.
Młodszy
kuzyn przez chwilę się nie odzywał. Nie był pewny, co ma
właściwie powiedzieć.
–
Nieźle. Chyba. Niewiele pamiętam z pierwszego tygodnia. Może to i
lepiej. Nie chcę nic pamiętać – stwierdził w końcu zmęczonym
głosem.
–
Ja też nic nie potrafię sobie przypomnieć z czasu po śmierci
rodziców – przyznał Mike. – A i tak to co pamiętam, to dla
mnie za dużo… Starczy tych ponurych tematów. Bo zaraz obaj się
tu rozkleimy. Will by nam tego nie darował.
Remus
kiwnął nieznacznie głową.
Mike
wycofał się do kuchni. Zaraz za nim do pomieszczenia wemknęła się
Lulu. Jej pojawienie się przypomniało mu wydarzenia z
przedwczorajszej nocy.
Był
na siebie wściekły za tamto. Wiedział, że tylko i wyłącznie on
ponosi odpowiedzialność za całą sytuację. W końcu sam rzucił
się w ramiona Lulu tuż po tym, jak pożegnał się ze swoją
dziewczyną. To, że Carmen nie dała mu poczucia pewności i
wsparcia, których potrzebował, nie było żadnym wyjaśnieniem. Nie
powinien jej zdradzać.
Sprawa
była jasna, więc czemu czuł się taki zagubiony?
Odpowiedź
na to pytanie była prosta: Mike nie żałował tego, że przespał
się z Lulu. Dziewczyna dała mu wszystko, czego mu do tej pory
brakowało i nie chciała niczego w zamian. Od samego początku oboje
wiedzieli, że to przygoda na jedną noc.
–
Nie powinnaś przychodzić – powiedział Mike, zerkając na
dziewczynę.
Mimo
że przecież nic ich nie łączyło, obecność Lulu poruszała w
nim jakaś ukrytą strunę. Chciałby móc objąć ją i pocałować
jej pełne usta, ale powstrzymał się przed tym. Nie miał prawa
tego zrobić – spotykał się z Carmen i naprawdę mu na niej
zależało. Tamta noc była wspaniała, ale nie mogła się
powtórzyć.
–
Przecież widziałeś, ile jest osób – zauważyła Lulu. –
Vincent sobie poradzi. A ty mnie bardziej potrzebujesz.
Podeszła
bliżej i objęła go. W pierwszej chwili Mike odwzajemnił uścisk,
ale szybko oprzytomniał. To nie było dobre.
–
Lulu, nie możemy…
–
...być razem – dokończyła za niego dziewczyna. – Ale to nie
znaczy, że nie możemy być przyjaciółmi. Nie przejmuj się tak.
Przecież wiedziałam, co robię. I nadal wiem. Do niczego nie czuję
się zmuszona.
Mike
poczuł lekkość duszy. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego,
że potrzebował tego zapewnienia. Potrzebował Lulu.
~
* ~
–
James, widziałeś gdzieś mój żółty szlafrok?! – Dobiegający
z sypialni głos Lily rozbiegł się po całym domu.
Wywołany
brunet poprawił zsuwające się z nosa okulary i zmierzwił i tak
roztrzepane włosy. Wstał z fotela, a następnie pobiegł na piętro,
do swojej żony.
–
Słyszałeś, co do ciebie mówiłam? – zapytała Lily, gdy
zobaczyła Jamesa, stojącego w progu.
–
Bardzo wyraźnie – zapewnił ją mąż. – Próbowałaś przywołać
ten szlafrok?
–
Od tego zaczęłam. I nic. Nie wiem, co mogło się z nim stać.
Podeszła
do Jamesa. Pozwoliła, aby otoczył ją ramionami, odcinając tym
samym od zmartwień wielkiego świata.
Od
pewnego czasu Lily robiła się coraz bardziej nerwowa. Jej mąż nie
był pewny, czy chodziło o jego niedawny wypadek, wojnę, czy to
tylko kwestia szalejących w czasie ciąży hormonów. Mogło też
chodzić o każdą z tych przyczyn po trochu. O ich życiu można
było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest ono spokojne.
–
Czy to ten szlafrok, który zdjąłem wczoraj z ciebie w łazience? –
szepnął seksownie James.
Lily
zachichotała w jego ramionach. Zarzuciła ręce na jego szyję i
pocałowała go. James oddał pocałunek, powoli przesuwając się z
Lily w stronę łóżka.
–
Poczekaj – zwróciła mu uwagę żona. – Mieliśmy iść do
twoich rodziców na obiad.
–
Mogą poczekać – wymamrotał James, całując ją po szyi. Czuł,
jak żona drży z przyjemności w jego ramionach. – Zresztą mamy
jeszcze ponad godzinę.
Lily
nie mogła się nie zgodzić z logiką męża i oddała się
rozkoszy, którą on jej zapewniał.
Gwałtowne
pukanie przerwało im namiętny pocałunek. James westchnął ciężko.
–
To niesprawiedliwe – stwierdził. – Dlaczego ciągle ktoś nam
przerywa?
Odkąd
zostali małżeństwem, w tej sztuce wyspecjalizował się Syriusz.
Black potrafił wpaść do nich o każdej porze dnia i nocy nawet bez
powodu. Ot tak, dla samej przyjemności spędzenia z nimi czasu.
Potter nigdy nie miał serca go wyprosić, a Lily nie chciała
stawiać męża w sytuacji, w której musiałby wybierać między nią
a przyjacielem. Nie była pewna, czy chciałaby wiedzieć, jakiego
wyboru dokonałby James.
–
Pewnie to znowu Syriusz – powiedziała Lily uspokajająco.
–
Dla jego dobra lepiej, żeby nie – odparł złowieszczo James. –
Już ja mu dam popalić! Do końca życia to zapamięta!
Pocałował
Lily w czubek nosa i wybiegł z sypialni. Schodząc po schodach,
wyjął z kieszeni różdżkę, gotów cisnąć w przyjaciela jakąś
wymyślną, acz śmieszną klątwą. Z rozmachem otworzył drzwi od
domu i… zamarł. Za progiem zobaczył wysokiego, ubranego na czarno
bruneta. Jednak nie był to Syriusz Black, a ktoś, kogo James na
pewno nie spodziewał się zobaczyć przed swoim domem – Antonin
Dołohow.
–
Tylko bez głupich numerów – ostrzegł śmierciożerca, zanim
James wyszedł z szoku. – Wokół domu jest moich ośmiu
współpracowników, a sam wiesz, że strefa antyteleportracyjna
mierzy dwieście metrów. Nie zdążyłbyś uciec. Zresztą pewnie
nawet byś nie chciał. W końcu masz żonę w ciąży.
Prawdziwość
słów Dołohowa uderzyła Jamesa bardziej niż sama jego obecność.
Zabezpieczenia, które miały chronić jego i Lily, mogły okazać
się ich zgubą. Nikt nie mógł aportować się na teren otaczający
ich dom, ale deportacja też nie była możliwa.
–
Czego chcesz? – wycedził James.
Przesunął
się w drzwiach tak, żeby jak najbardziej zasłonić sobą wejście
do domu. Był gotowy na wszystko, byle nie dopuścić śmierciożerców
do Lily.
–
Porozmawiać. Powiedzmy, że Czarny Pan ma propozycję dla ciebie i…
twojej żony – dodał z lekkim niesmakiem. – Propozycję miejsca
w swoich szeregach.
–
To żart?! Jesteśmy w Zakonie Feniksa i dobrze o tym wiecie. Żadne
z nas nie zmieni strony.
Dołohow
uśmiechnął się na wpół kpiąco, na wpół pobłażliwie.
–
Zastanów się, Potter. Jesteście młodzi, przed wami całe życie.
W dodatku oczekujecie dziecka. Nie powinniście trzymać z
przegranymi. Przecież doskonale wiecie, że Czarny Pan wygra i
nastanie nowy ład. W nowym rządzie moglibyście dostać bardzo
intratne funkcje. Oczywiście wasze rodziny i przyjaciele również
otrzymałyby posady. I ochronę w czasie wojny. Nie atakujemy
bliskich naszych ludzi. Masz na to moje słowo.
–
Słowo kłamcy i mordercy! – zawołała Lily, podchodząc do
Jamesa.
Była
owinięta żółtym szlafrokiem, którego wcześniej poszukiwała. W
prawej dłoni trzymała jasnobrązową, wierzbową różdżkę.
–
Twoje słowo nie jest nic warte – poinformowała Dołohowa. –
Odejdź i przekaż swojemu panu, że nie może na nas liczyć. Nie
zdradzimy Dumbledore'a. Nie przyłączymy się do takich jak wy.
Śmierciożerca
posłał jej chłodne spojrzenie. Ewidentnie nie podobało mu się,
że Lily włączyła się do rozmowy. Mimo propozycji, jaką nakazano
mu złożyć, był przeciwny przyjęciu w szeregi śmierciożerców
mugolaczki.
–
To nie koniec – obiecał Dołohow. – Jeszcze tu wrócimy.
–
Na pewno nie zaproponuję wam herbaty – zapewniła go Lily. –
Wynoś się.
Głos
miała ostry jak brzytwa. Dołohow aż się od niego cofnął. Po
chwili namysłu odwrócił się i wyszedł z podwórka Potterów. Nie
bał się, że strzelą mu w plecy – przecież ostrzegł ich o
śmierciożercach ukrytych wokół domu.
James
obserwował Dołohowa, dopóki tamten nie teleportował się. Dopiero
wtedy Potter zamknął drzwi i otoczył ramionami żonę.
Jeszcze
nigdy nie stał twarzą w twarz ze śmierciożercą. Spotkania w
bitwie się nie liczyły, bo wtedy nie miał okazji dobrze przyjrzeć
się przeciwnikowi. Walczył o przeżycie.
–
Nie możemy im się poddać – szepnęła Lily, chowając twarz w
ramieniu męża.
–
I nie zrobimy tego. Obiecuję. Powinniśmy się stąd wynieść. Tu
nie jest bezpiecznie.
–
A gdzie jest? James, gdzie teraz jest bezpiecznie? Szczególnie dla
nas, walczących w Zakonie. Nie możemy się ukryć. Wszędzie nas
znajdą.
James
przycisnął Lily mocniej do siebie, jakby mógł w ten sposób
ochronić przed śmierciożercami. Gdyby tylko to było takie proste…
Był gotów na wszystko, aby tylko zapewnić bezpieczeństwo żonie i
dziecku.
–
Poszukam dla nas nowego domu – zdecydował.
–
Nie! – krzyknęła Lily, odsuwając się gwałtownie od niego. –
Nie zgadzam się. TO jest nasz dom i żaden śmierciożerca nas z
niego nie wywabi. Nie zniżę się do uciekania przed nimi. Założymy
nowe zaklęcia zabezpieczające, ale, Merlinie, nie wyprowadzimy się
stąd. Po moim trupie!
Rozdział wspaniały.Mam nadzieję,że Remus jakoś sobie poradzi ze śmiercią swojej mamy.Mam nadzieję,że James i Lili dadzą sobie radę ze śmieciożercami.Ciekawi mnie jak śmieciożercy dowiedzieli się gdzie oni mieszkają,wkońcu dom mieli zabezpieczony więc jak to możliwe??Życzę weny.
OdpowiedzUsuńZabezpieczony tak, ale jeszcze nie Zaklęciem Fideliusa. Okolica jest zabezpieczona zaklęciem antyteleportacyjnym. James i Lily byli pewni, że to wystarczy.
UsuńPozdrawiam
Fajny rozdział. Mam nadzieję, że Mike będzie z Lulu. Przestałam lubieć Carmen.Zaczynam bać się o Jamesa i Lily. Niestety woja zbiera krwawe plony. Jestem ciekawa co dalej z ciotką Remusa. Mam co do niej złe przeczucie. Sama nie wiem czemu. Zobaczymy. Tymczasem życzę weny. Jul
OdpowiedzUsuńWojna jest okrutna, fakt. Nasi bohaterowie jeszcze się o tym boleśnie przekonają.
UsuńCo do Tessy... Poczekaj trochę. Wkrótce wszystko się wyjaśni.
Pozdrawiam i dziękuję za życzenia i komentarz
Hej ;) Ciesze się, że Remus powoli wraca do siebie, oby teraz było tylko lepiej, chociaż jak pomyślę ile cierpień jeszcze przed nim, eh... Mike nakomplikował nieźle, ta cała sytuacja z Carmen i Lulu... Też się powinien wziąć w garść i ogarnąć ;P Bo mam trochę wrażenie, że on wcale nie wie czego chce ;P Boję się o Lily i Jamesa, chociaż... Każdy wie jak to się skończy i to trochę smutne, że ta chwila zbliża się wielkimi krokami ;(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, weny i huncwotów ;)
niecnimarudersi.blogspot.com
Jeszcze nie tak wielkimi. Do śmierci Jamesa i Lily zostało jeszcze jakieś 15 rozdziałów. Wbrew pozorom to nie tak mało. Ale też nie tak dużo. Dobrze, że mam to od dawna napisane, bo nie dałabym rady pisać tego jeszcze raz.
UsuńSerdecznie pozdrawiam