a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 21 października 2016

Rozdział 55 – Babskie pogaduchy

 Pukanie do drzwi wyrwało Tessę z lektury „Proroka Codziennego”. Panna Turner rzuciła gazetę na stół (co zresztą miała ochotę zrobić już jakiś czas temu – pisali straszne głupoty) i poszła sprawdzić, kogo Hekate niesie.

– Grace, co ty tu robisz? – zdziwiła się kobieta, po otwarciu drzwi.

– Przyszłam do Remusa – odpowiedziała dziewczyna tonem, który sugerował, że to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Tessa uśmiechnęła się na te słowa. Uważała, że uczucie łączące jej siostrzeńca i Amerykankę było co najmniej słodkie. Jej samej nigdy nie udało się tak zakochać w jakimkolwiek mężczyźnie.

– Remusa nie ma – poinformowała gościa. – Na drugą poszedł do pracy.

– Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem Grace.

Gdy Tessa potwierdziła, Cabot uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach pojawiła się niemal namacalna ulga.

– Wczoraj przyszedł niejaki Will i coś mu nagadał – wyjaśniła kobieta. – Nie wiem, co to było, ale najważniejsze, że podziałało. Dzisiaj rano Remus zszedł na śniadanie, jak gdyby nigdy nic i powiedział, że na drugą musi być w Oxfordzie. Pierwszy raz widziałam, jak John dosłownie zbierał szczękę z podłogi.

Roześmiały się obie.

– W sumie dobrze, że przyszłaś – stwierdziła po chwili Tessa. – Chłopaki są w pracy, a ja siedzę tu jak kołek. A tego badziewia, które co po niektórzy szumnie nazywają „gazetą” nie mogę już czytać. Przynajmniej będę mogła z kimś inteligentnie porozmawiać. Oczywiście, jeżeli zdecydujesz się zostać.

– Z przyjemnością dotrzymam pani towarzystwa – zgodziła się Grace.

– Jaka znowu „pani”? – oburzyła się starsza kobieta. – Po pierwsze: nie jestem mężatką, więc jeśli już to „panno”, a nie „pani”. Po drugie: mów mi po imieniu. Własny siostrzeniec mówi mi per „Tessa”, więc jego dziewczyna nie powinna zwracać się do mnie ze zbędnymi ceregielami.

Panie przeszły do salonu, gdzie rozsiadły się na fotelach. Tessa przywołała z kuchni paczkę z ciasteczkami. Poczęstowała jednym z nich gościa. Razem z ciastkami przyleciały dwie szklanki i butelka oranżady.

– Mieszkasz w Nowym Jorku, tak? – zapytała Grace.

– Konkretnie na Manhattanie. Wspaniała okolica. Mam do pracy dosłownie rzut tiarą – dwie przecznice.

– Zawsze chciałam zobaczyć Nowy Jork. W czwartej klasie była organizowana wycieczka po największych miastach wschodniego wybrzeża, to jest: Boston, Nowy Jork, Filadelfia, Baltimore, Waszyngton, Richmond, Norfolk, Charleston, Savannah, Jacksonville, Orlando i Miami. Mieliśmy jeździć tak ponad miesiąc. Ale mama się nie zgodziła i nie pojechałam. Uznała, że jestem za młoda i w ogóle, i bała się mnie puścić.

– Ale pozwoliła ci jechać do Anglii – zauważyła Tessa. – A to przecież inny kontynent.

Słysząc te słowa Grace roześmiała się, jakby bawiła ją sugestia Tessy.

– O nie, nie, nie. Mama wcale nie pozwoliła mi tu jechać. Ale, na jej nieszczęście, jestem już pełnoletnia i nie może mi niczego zabronić. Ale kazała mi obiecać, że zatrzymam się u cioci Brendy. Teraz widzę, jak bardzo wdepnęłam w błoto. Ciocia nie daje mi żyć, rozlicza mnie z każdego wyjścia z kim, gdzie i dlaczego idę.

Tym razem to Tessa się roześmiała, ale w jej głosie słychać było współczucie do gościa. Ona, która przecież wyrwała się spod kurateli siostry i pojechała za ocean nie mając niespełna dwadzieścia lat, nie wyobrażała sobie sytuacji, w której ktokolwiek stał by jej nad głową i przesłuchiwał z każdego kroku. Zwariowałaby po trzech dniach.

Kiedy ona pojechała do Nowego Jorku, nikt jej nie pilnował. Rodzice już nie żyli, a Evelynne była zaledwie rok po ślubie, niedługo po narodzinach syna. Zwyczajnie nie miała czasu i siły na zajmowanie się młodszą, ale dorosłą już siostrą. Tessa doskonale to rozumiała i nie miała żalu do siostry za to, że ta poświęcała jej mało uwagi. Za to starała się ze wszystkich sił tak ułożyć sobie życie w Ameryce, żeby nie musieć prosić Evelynne o pomoc i nie przysparzać jej dodatkowych kłopotów. Na szczęście młodsza z sióstr Turner od zawsze miała łatwość w kontaktach z ludźmi, więc bez większego trudu odnalazła się w nowym miejscu. Zdobyła nowych przyjaciół (poza nieodżałowaną Dorothy Sadler, z którą Tessa pojechała do USA i z którą wynajmowała mieszkanie przez pierwsze trzy lata), pracę i oczywiście chłopaka. Niestety Frank Anderson nie zagrzał długo miejsca u jej boku, bo już po czterech miesiącach został wymieniony na Freda Bakera. Zresztą Fred też nie cieszył się Tessą zbyt długo. To nie było tak, że panna Turner się puszczała. Po prostu żaden z chłopaków, z którymi się spotykała, nie dawał jej szczęścia i poczucia bezpieczeństwa. Zresztą sama Tessa twierdziła, że nie jest stworzona do życia w stałym związku. Czuła się wtedy spętana. Podziwiała starszą siostrę za jej zaangażowanie w życie rodziny, za to, co przeszła, pracując z mężem na utrzymanie rodziny (w sensie finansowym, jak i utrzymanie rodziny w całości) mimo dotykających ich zewsząd tragedii: choroby Remusa, śmierci Angeli i poronienia, po którym uzdrowiciele oznajmili, że Evelynne już nigdy nie zajdzie w ciążę. Tessa miała za to do siostry olbrzymi szacunek i lubiła do niej przyjeżdżać, żeby przesiąknąć tą rodzinną atmosferą, ale sama nie potrafiłaby tak żyć. Eve to rozumiała i nigdy nie naciskała młodszej siostry, żeby ta „wreszcie się ustatkowała”.

– Czy wyjdę na wredną ciotkę, jeżeli spytam cię, czy planujesz jakieś studia? – zapytała Tessa.

– Nie – odpowiedziała Grace. – Raczej wyjdziesz na dziennikarkę, która nie potrafi oderwać się od zwyczajów, które panują w jej zawodzie.

W pierwszej chwili Tessa nie wiedziała, co powiedzieć. W sumie nie spodziewała się takiej odpowiedzi, ale przypadła jej do gustu.

– Podobasz mi się – powiedziała z uznaniem. – Naprawdę mi się podobasz. Jeżeli idzie o mnie, to macie z Remusem zielone światło.

Stuknęły się na wpół pełnymi szklankami.

– Kiedy tu przyjechałam, nie myślałam, że zostanę tak długo. Myślałam: „miesiąc, może dwa”. A potem poznałam Syriusza. Nieźle się razem bawiliśmy, pokazał mi kilka klubów. Sporo opowiadał o przyjaciołach… zwłaszcza o jednym. Domyślasz się, o którym?

Tessa kiwnęła twierdząco głową. Jej usta rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu.

– Nie mogę powiedzieć, żeby opowieści Syriusza mnie nie interesowały. Już po tygodniu prosiłam go, żeby wreszcie poznał mnie z Remusem.

– I poznał.

– Poznał. Ale zanim to nastąpiło, zdążyłam sobie wyobrazić Remusa, według opowieści Syriusza. Rzeczywistość okazała się inna. Nie gorsza, ale inna. I wcale nie żałuję tej inności.

Zamilkła, przypominając sobie, jak bardzo pomyliła się w stosunku do Remusa. Nawet przed nim nie przyznała się do tego, że początkowo uważała go za przysłowiowe ciepłe kluchy. Co prawda Syriusz nie powiedział tak dosłownie, co nie zmienia faktu, iż opisywał przyjaciela jako osobę wrażliwą, uczuciową, ale jednocześnie bardzo inteligentną, oczytaną, z ogromną wiedzą. Taką, która ze wszystkich sił unika przemocy. Oczywiście Syriusz napomknął raz czy dwa, że za Remusem w szkole oglądały się dziewczyny, ale mimo to Grace oczami wyobraźni widziała raczej niskiego, sflaczałego, zgarbionego od ciągłego ślęczenia nad książkami chłopaka z przesadnie ulizanymi włosami i w okularach grubości denka od butelki. Taki, co to samym swoim widokiem wzbudza litość. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Fakt. Syriusz mówił prawdę, ale przecież już przy pierwszym spotkaniu Remus pokonał w walce dwóch śmierciożerców. Czegoś takiego Pan Ciepłe Kluchy na pewno by nie zrobił.

Tessa długo nie mogła się uspokoić, gdy Grace jej o tym powiedziała. Też zdawała sobie sprawę z tego, że jej siostrzeniec na pierwszy rzut oka wydaje się osobą niepozorną, na którą nawet nie warto zwracać uwagi. Kiedyś podejrzewała, że to może być wyćwiczona poza, taki patent na przetrwanie (w końcu wilkołak nie powinien zwracać na siebie zbytniej uwagi), ale z czasem doszła do wniosku, że Remus po prostu taki jest – cichy, uczynny, z zaniżonym poczuciem własnej wartości.

– Może lepiej dajmy już mu spokój – zaproponowała panna Turner, gdy wreszcie udało jej się uspokoić. – Nie powinnyśmy go obgadywać.

– No niby tak… Tessa, mogę zadać ci osobiste pytanie? – zapytała niepewnie Grace.

– Jasne. Nie krępuj się – odparła beztrosko kobieta, wypijając łyk oranżady.

– Jak to jest, że jesteś tak wesoła? Przecież… – zawahała się, nie wiedząc, jakich słów użyć, żeby nie urazić rozmówczyni.

– Przecież moja siostra zginęła nieco ponad tydzień temu? – podpowiedziała uczynnie Tessa.
Grace pokiwała głową.

Panna Turner musiała chwilę zastanowić się nad odpowiedzią. Pytanie nie było proste, ale oczywiste. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest stanowczo za wesoła, ale ona po prostu nie potrafiła poddać się smutkowi.

– Evelynne nie chciałaby, żebym chodziła smutna. Wiedziała, że to nie jest mój naturalny stan. Nie umiem długo się smucić. Zresztą nawet nie wolno mi się smucić. Ktoś musi wspierać chłopaków. Pamiętaj, Grace, że mężczyźni ZAWSZE potrzebują kobiecego wsparcia. Nawet, a może szczególnie, wtedy, gdy uważają, że świetnie dadzą sobie radę sami.

~ * ~

Frank Longbottom odłożył na biurko akta sprawy zabójstwa Tima McGregora. Pracował nad tym już ponad miesiąc i nadal nie mógł znaleźć sprawcy tego brutalnego mordu. Mężczyznę wielokrotnie torturowano, a następnie zabito zaklęciem Avada Kedavra. Dla Franka oczywistym było, że za tym morderstwem stoją śmierciożercy (ofiara pochodziła z mugolskiej rodziny), ale nie mógł zamknąć sprawy, nie aresztowawszy mordercy. Na sprawiedliwość czekała wdowa po McGregorze i ich dwoje dzieci.

Chciał być już w domu. W tych ponurych, przepełnionych przemocą czasach ukojenie znajdował tylko mając u boku Alicję, szczególnie teraz, gdy oczekiwali dziecka. Wiedział, że Ala jest bezpieczna pod opieką jego matki, mimo że kobiety niezbyt dobrze się dogadywały. Apodyktyczna matka Franka ze wszystkich sił próbowała zdominować synową, ale ta nie miała zamiaru się jej podporządkować. Prowadziło to do ciągłych scysji, szczególnie w pierwszych miesiącach małżeństwa. Kiedy Alicja zaszła w ciążę kłótnie przycichły, bo Augusta Longbottom nie chciała denerwować brzemiennej synowej.

Mimo chęci Frank zdecydował się jeszcze na posprzątanie jednej z szuflad biurka. Nie zaglądał tam od miesięcy, a pilnie potrzebował więcej miejsca. Przybywało mu coraz więcej dokumentów.

Otworzył nieszczęsną szufladę i wyjął z niej stertę papierów, chusteczek do nosa i złamanych piór. Przeglądał każdą ze znalezionych rzeczy, żeby przez przypadek nie wyrzucić czegoś ważnego. Po kilku minutach w jego ręce trafiła zalakowana koperta.

Frank z rosnącym zainteresowaniem przełamał pieczęć (kompletnie mu nieznaną) i wyjął złożony list.

Frank
Jeżeli czytasz ten list, to znaczy, że coś poszło nie tak. Bardzo nie tak. Jak wiesz, mam za zadanie przeszukać gabinet Lucjusza Malfoy'a. Nie wiem, co z tego wyniknie, ale, jeżeli mnie złapią, na pewno nie dam im okazji do przesłuchania mnie. W razie wsypy rzucę na siebie zaklęcie Mittere siletium. Dzięki temu nic nie będę pamiętał i nawet pod Veritaserum nic ze mnie nie wyciągną. Jednak zanim to zrobię, przy użyciu zaklęcia przenoszącego, wyślę wszystkie znalezione dokumenty tam, gdzie odbywało się zaliczenie ćwiczeń polowych twojego rocznika. Frank, pamiętaj, że rosnąca nad strumieniem wierzba ma nie tylko rozłożyste gałęzie, ale też rozpościerające się szeroko korzenie, między którymi jest dużo przestrzeni. Weź kogoś zaufanego i znajdź tę wierzbę. Znalezione przeze mnie dokumenty na pewno pomogą Zakonowi.
Mam nadzieję, że piszę ten list niepotrzebnie, ale lepiej zabezpieczyć się przed wszystkim.
Trzymaj się
Edgar


Frank natychmiast rzucił wszystkie papiery. Zarzucił na siebie płaszcz i jak najszybciej pobiegł do strefy teleportacyjnej, skąd przeniósł się do Hogwartu. Musiał poinformować Dumbledore'a o znalezionym liście.

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Ciekawi mnie Tessa. Czuję, że coś jest z nią nie tak. Ale mam nadzieję, że to tylko moje przeczucia. Nie chcę, żeby Remus znowu cierpiał. Wiem jednak, że pomału zbliża się koniec Jamesa i Lily. Jestem ciekawa jak to rozstrzygniesz. No i co dalej z Grace. Czas pokaże. Tymczasem życzę weny i miłe spędzonych jesiennych wieczorów. Jul

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jednym miałaś rację - czas pokaże. Tutaj nie będę spojlerować, ale jeżeli masz ochotę na poznanie kilku szczegółów z dalszej części opowiadania, zapraszam na maila: wariatka3@op.pl.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Fajny rozdział, mam nadzieję, że Lily i James zaznają trochę szczęścia. Ciekawe co Edgar znalazł i kim okaże się Tessa.
    Jak będziesz miała czas to zajrzyj na mojego bloga - http://tacita-clamore.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno zajrzę, dziękuję za zaproszenie.
      Jeżeli jesteś zainteresowana Tessą, odsyłam do zakładki Bohaterowie, gdzie ją odnajdziesz.
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy