James
nerwowo rozglądał się po dyrektorskim gabinecie. W drugiej klasie
przestał liczyć wizyty w tym pomieszczeniu. Aż za często lądował
tu za różne wykroczenia.
Tym
razem nie przyszedł do gabinetu dyrektora Hogwartu z resztą
Huncwotów, jak to najczęściej miało miejsce. Obok niego siedzieli
Frank Longbottom i Gideon Prevett. Naprzeciwko profesor Dumbledore
zaczytywał się w dokumentach, które właśnie otrzymał.
–
Dobrze, że wreszcie dostaliśmy te papiery – powiedział dyrektor,
gdy skończył czytać. – Źle by się stało, gdyby wpadły w
niepowołane ręce.
–
Czyje tam są nazwiska? – zapytał Frank spiętym głosem.
Zamiast
odpowiedzieć, dyrektor podał im teczkę. Frank nie miał odwagi
wziąć jej do reki, więc przejął ją Gideon. Trzymał papiery,
jakby miały mu wybuchnąć w dłoniach.
Wykradzione
przez Edgara Bonesa dokumenty szybko wyjawiły swoje sekrety:
Na
podstawie obserwacji oraz zeznań informatorów (dane zastrzeżone na
podstawie Kodeksu Praw Czarodziejskich art. 168 ust. 16) przedstawiam
listę osób podejrzanych o działalność w grupie wywrotowej o
charakterze bojowym:
Burton
Robert, dyrektor Departamentu Transportu Magicznego
Conroy
Elisa, łamacz uroków w Banku Gringotta
Dumbledore
Albus, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Longbottom
Frank, auror
McGonagall
Minerwa, zastępca dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w
Hogwarcie; profesor transmutacji w tejże szkole
Montiel
Brian, kierownik księgarni „Atrament na pergaminie” w Hogsmeade
Moody
Alastor, auror
Munro
Alice, Niewymowna
Knot
Korneliusz, zastępca dyrektora Departamentu Magicznych Wypadków i
Katastrof
Prevett
Fabian, pracownik Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof
Rookwood
Augustus, pracownik Departamentu Tajemnicy
Steiger
Emily, członek Brygady Uderzeniowej
Wilson
Percival, pracownik Biura Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników
Niniejszą
listę przesyłam do Ministra Magii Harolda Minchuma z prośbą o jak
najszybsze zajęcie się sprawdzeniem powyższych ludzi i, jeżeli
zajdzie konieczność, skierowanie sprawy do odpowiednich organów
śledczych.
Lucjusz
Abraxas Malfoy
~
* ~
–
Burton i Knot rzeczywiście mogliby się nam przydać – rzucił
Fabian Prevett, gdy Moody skończył czytać przechwycony dokument.
Zebranie
Zakonu Feniksa zostało zwołane specjalnie z powodu nagle
odnalezionych papierów, które okazały się być diabelnie ważne
dla Zakonu. Już wcześniej zakonnicy wiedzieli, że Ministerstwo
Magii nie do końca popiera ich działania, ale teraz mieli na to
namacalny dowód – nie byli śledzeni tylko przez śmierciożerców,
ale też tę dobrą stronę. Robiło się coraz bardziej
niebezpiecznie.
–
Ale Rookwood? – jęknęła Lily. – Przecież on jest
śmierciożercą.
–
Tak jak Malfoy – zauważył Remus. – Czemu umieścił na tej
liście kogoś ze swojego otoczenia?
Na
jego pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć. Nawet Dumbledore,
który siedział po drugiej stronie stołu, wyraźnie pogrążony w
swoich myślach.
–
Moi drodzy, rzecz jasna ten dokument nigdy nie dotarł w miejsce
przeznaczenia. Niestety nie mamy pewności, że nie powstały kolejne
listy, które trafiły do Ministra Magii. Dlatego musimy zacząć
działaś ostrożniej. W tej chwili sprawą priorytetową jest zmiana
Kwatery Głównej.
Na
tę wiadomość w piwnicy rozległy się głosy protestu. Powszechnie
uważano, że obecne miejsce spotkań jest najlepsze. W najbliższej
okolicy nie było żadnych czarodziejów, a i mugole nie
zamieszkiwali tu zbyt licznie. Członkowie Zakonu mogli się pojawiać
tu bez większych obaw, że zwrócą na siebie zbędną uwagę.
–
Wiem, że nie jesteście z tego powodu zadowoleni – przyznał
profesor. – Ale korzystamy z tej kwatery już zbyt długo, ponad
półtora roku, a w świetle obecnych wydarzeń nie możemy ryzykować
tego, że ktoś nas znajdzie. To jest nasze ostatnie spotkanie w tym
miejscu. Adres nowej lokalizacji poznacie wkrótce. Myślę, że
możemy już się rozejść. Miłego dnia.
Poszczególne
osoby zaczęły wstawać i wychodzić.
Remus
siedział na miejscu, obserwując Dumbledore'a. Starszy czarodziej
wydawał się zmęczony. W jego błękitnych, przeszywających oczach
widniały smutek i zmęczenie. Kłopoty Zakonu i wojna męczyły go
nie tylko fizycznie i umysłowo, ale też, przede wszystkim,
psychicznie. Dla tak pokojowego człowieka jak Dumbledore,
przedłużająca się wojna była niemal fizycznie bolesna.
–
Lunatyk, idziesz? – zapytał Peter. – Fabian i Gideon zapraszają
nas na piwo.
Remus
musiał się przez chwilę zastanowić. Nie miał nic przeciwko
wyjściu z przyjaciółmi, ale był na wieczór umówiony z Grace.
Miał zjeść kolację razem z dziewczyną i jej ciocią. Już
wielokrotnie spotykał ciotkę ukochanej, więc doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, jaka jest Brenda Brooks. Doszedł więc do
wniosku, że na całkowicie trzeźwo jej nie zniesie.
–
Jasne, że idę – zgodził się.
Wstał
od stołu i wyszedł za Peterem z piwnicy. Wydawało mu się, że
czuje na plecach kilka niechętnych, podejrzliwych spojrzeń.
Potraktował to uczucie, jako zwykłe przywidzenie i przyspieszył
kroku. Zapowiadało się bardzo przyjemne popołudnie.
~
* ~
Mike
aportował się w Kennigton, miasteczku nieopodal Oxfordu. Od razu
skierował się na Edward Rode 22, gdzie mieszkał jego
współpracownik – Damocles Belby.
Do
piętrowego, okazałego domu wpuściła go siostra Damoclesa. Około
trzydziestoletnia brązowowłosa kobieta od razu pokierowała go do
piwnicy, gdzie miała znajdować się pracownia badacza eliksirów.
Już
na schodach Mike upewnił się, że Georgia Belby (jak nazywała się
siostra Cleesa) nie robiła sobie z niego żartów – zapach
eliksirów był bardzo wyraźny, nawet dla laika. Przez chwilę
zastanawiał się, jak zareagowałby na to Remus (którego węch był
przecież o wiele bardziej wyczulony), ale kuzyn szybko wyparował mu
z głowy. Miał pracę do wykonania.
–
Przepraszam za spóźnienie – powiedział, wchodząc do pracowni
Damoclesa.
Ubrany
w długi, poplamiony i miejscami przypalony płaszcz Belby'ego
podniósł głowę znad parującego kociołka. Połowę twarzy
zasłonił ochronnymi goglami, a długie włosy związał z tyłu w
kucyk.
–
Już się przyzwyczaiłem – odparł uśmiechnięty Damocles.
Zdjął
rękawicę ze smoczej skóry i uścisnął gościowi dłoń.
–
Zbieraj się – nakazał. – Potrzebny mi spec od tego całego
zielska – dodał, wskazując ręką na zawieszone pod sufitem,
zawalone doniczkami półki.
Mike
zrobił oburzoną minę na tę oczywistą zniewagę swojej profesji,
ale przełknął obelgę. Zdawał sobie sprawę z tego, że Damocles
tylko żartował, jak to często miał w zwyczaju.
Ściągnął
z jednej z półek doniczkę z błyskotką bagienną.
–
I co ma to niby robić? – spytał Damocles, niby bez żadnego
zainteresowania.
–
Niweluje wpływ lunarny na organizm w kontekście reakcji
transmutacyjnych – wyrecytował Mike.
Damocles
zamrugał gwałtownie. Wyraz jego twarzy wyrażał kompletne
niezrozumienie dla tego, co powiedział jego przyjaciel.
–
A teraz przełóż to z angielskiego na nasz – poprosił.
Mike
uśmiechnął się złośliwie, wiedząc, że naukowym bełkotem
odegrał się za obrazę zielarstwa.
–
Może zatrzymać przemianę. Przynajmniej w teorii.
–
Nie można było tak od razu? Jestem na eliksirach, a nie kwiatkach.
–
Czyli na śmierdzących, nikomu do niczego niepotrzebnych wywarach –
odciął się Mike.
–
Powiedział kuchcik – mruknął pod nosem Damocles.
Mike
nie kontynuował sprzeczki, zajmując się roślinką. Ostrożnie
oberwał jeden listek w kształcie rozgwiazdy i powąchał go. Liście
błyskotki wydzielały intensywny, przypominający wanilię zapach.
–
Można je już dorzucić – poinformował go Damocles. – Eliksir
ma już odpowiedni kolor.
Młodszy
czarodziej sprawnie posiekał pachnący liść i wrzucił go do
bulgocącej, ciemnofioletowej brei. Damocles zamieszał warząchwią
trzy razy w prawą stronę i dwa razy w lewą, a eliksir stał się
rzadszy i przybrał złotą barwę.
–
Jak dobrze pójdzie, to zadziała – powiedział Damocles.
–
Mówiłeś tak przy poprzednich czterech eliksirach – przypomniał
ponuro Mike. – I nic. Nawet nie weszło w fazę testów. Jeden
wyparował, jeden zamienił się w galaretkę, a dwa wybuchły.
Doprawdy świetny wynik.
–
Tym razem się u…
Nie
dane mu było zapewnić Mike'a o powodzeniu eksperymentu, bo eliksir
podejrzanie zabulgotał, a następnie ciecz wystrzeliła w górę i
rozpłaszczyła się na suficie.
–
To by było na tyle – mruknął Mike, spoglądając w górę.
Damocles
zaklął głośno i kopnął mocno w stojący przed nim kociołek.
Miedziane naczynie zachwiało się na trójnogu, ale nie spadło.
–
Trzeba dodać coś, co usunęłoby częściowe działanie błyskotki
– stwierdził Mike, zapisując w notatniku wynik badań i wnioski.
– Ale nie mam pojęcia, co mogłoby złagodzić jej wybuchowość,
zachowując właściwości hamujące transformację.
Damocles
teatralnie przewrócił oczami, jednocześnie usuwając nieudany
eliksir z sufitu.
–
Mike. Mniej naukowego bełkotu. Więcej dobrych pomysłów.
–
NIE MAM żadnych pomysłów! Błyskotka bagienna jest niezwykle
wrażliwa. Każda próba częściowego zahamowania jej działania
najprawdopodobniej wpłynie na całokształt. Błyskotka stałaby się
bezużyteczna. Poczytam na ten temat, popytam profesorów, ale nie
mogę niczego obiecać.
–
Dobra. A ja spróbuję wymyślić coś innego. Może niekoniecznie
trzeba iść w stronę hamowania przemiany. Możemy spróbować
zadziałać w inny sposób.
–
Nie – zareagował od razu Mike. – Nie ma innej drogi. Musimy to
załatwić tak, jak od początku planowaliśmy.
–
To nie jest prywata – przypomniał Damocles. – Mike, do jasnej
cholery, to nie jest sprawa prywatna. Tyle razy już ci to
tłumaczyłem! Chcemy stworzyć coś, dzięki czemu społeczeństwo
czarodziejów odetchnie z ulgą na długie lata. Stary, wiem, o co ci
chodzi, ale musisz przyhamować. Chcemy pomóc WSZYSTKIM. Nie tylko
jednej osobie.
Rzecz
jasna Damocles zdawał sobie sprawę z sytuacji rodzinnej Mike'a.
Pracując z nim, szczególnie przy takim projekcie, Croft nie mógł
ukryć tak ważnego szczegółu, jak likantropia kuzyna. Chociaż
delikatna sugestia Belby'ego, żeby, gdy już do czegoś dojdą,
wypróbować eliksir na Remusie (oczywiście za jego zgodą) spotkała
się z gwałtowną reakcją jego współpracownika.
Lupin
nie był poinformowany o charakterze pracy kuzyna. Mike nie chciał
mu robić złudnych nadziei, bo on sam nie do końca wierzył w dobre
zakończenie badań. W końcu była druga połowa XX wieku! Wszystko,
co było do wynalezienia, już wynaleziono!
~
* ~
John
Lupin drżącymi rękoma otworzył szufladę szafki nocnej swojej
żony. Wcześniej do niej nie zaglądał – to było prywatne
miejsce Evelynne. Co prawda nigdy mu nie powiedziała, żeby tam nie
zaglądał, ale sam postawił przed sobą taki warunek. Kochał Lynne
i wiedział, że ona też go kochała, jednak, na Merlina, nawet w
małżeństwie powinno się zachować odrobinę prywatności. Dlatego
nigdy nie grzebał w jej rzeczach, nawet za jej zgodą.
Tym razem musiał tam zajrzeć. Chciał znaleźć chociaż jedną
pamiątkę po żonie. Coś, co pomogłoby mu w pogodzeniu się z jej
śmiercią. Jedną rzecz. Tylko jedną.
Ostrożnie
wyjmował z szuflady kolejne rzeczy zmarłej żony. Parę starych
zdjęć (w tym ich ślubne), kilkanaście wiadomości, które Remus
przysyłał im, gdy był w Hogwarcie, kopie każdego listu, które
ich syn dostawał przed każdym początkiem roku szkolnego, a także
odpis diagnozy, w której stało, że ich jedyny syn w świetle prawa
przestał być człowiekiem… W szufladzie znajdowała się cała
historia ich małżeństwa, ich rodziny. Rodziny, która została
zniszczona jednym zaklęciem.
W
szafce znajdowała się jeszcze jedna rzecz. Była to książka,
wydana kilkanaście lat wcześniej. Zakładka, która znajdowała się
przy jej końcu, świadczyła o tym, że Evelynne czytała ją… i
nigdy jej nie skończy.
Na
myśl o tym w oczach Johna pojawiły się łzy. Szybko je starł i
otworzył książkę, którą czytała jego żona. Gdy tylko to
zrobił, ze środka wysypało się prawie dziesięć liścików.
Część była starannie złożona, inne wymięte, jakby Evelynne
zgniotła je, przed ukryciem ich w lekturze. John wziął dwie z nich
i zaczął je przeglądać.
Uważaj
na siebie, szlamo. Mamy na ciebie oko.
Pilnuj
mężusia i skundlonego synalka. Na polu walki może stać im się
krzywda.
Jak
się potem okazało, inne wiadomości były w podobnym tonie. John
czytał każdą z nich z rosnącym przerażeniem. Nie miał pojęcia,
że śmierciożercy grozili Evelynne. O niczym go nie poinformowała.
–
Lynne, kochanie, czemu mi o tym nie powiedziałaś? – szepnął
zbolałym głosem. – Przecież bym cię ochronił. I nadal byłabyś
ze mną.
Co tu dużo mówić: kolejny świetny rozdział! Jestem ciekawa Damocles'a. Mam nadzieję, że razem z Mike'iem pomogą jakoś Remusowi. Tak szkoda mi Johna. Czemu zawsze dobrzy ludzie muszą tracić to co dla nich najcenniejsze? Jestem ciekawa kolejnych rozdziałów. Szkoda,że pojawiają się tylko raz w tygodniu. Mimo wszystko życzę weny w pisaniu kolejnych rozdziałów i miłego długiego weekendu. Jul
OdpowiedzUsuńMyślę, że jeden rozdział na tydzień to dobre tempo. Jest wiele blogów, na których rozdziały pojawiają się co miesiąc lub rzadziej.
UsuńO Damoclesie mogę powiedzieć tyle, że jego współpraca z Mikiem będzie miała długofalowe skutki.
Pozdrawiam
Te opowiadania są niesamowite, cały tydzień czekam na ten piątek kiedy dodasz kolejne :D strasznie jestem ciekawa co będzie dalej. Gratuluję pomysłu i życzę Ci dalszej weny! :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję.
UsuńPozdrawiam
Na gacie Merlina! Twoje opowiadania są wspaniałe! Jakby pisała je sama Rowling... Brak mi słów :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tak miłe słowa :)
UsuńJesteś niesamowita.Każdy twój rozdział jest genialny.Masz niezwykły talent.
OdpowiedzUsuńZ tego co wyczytałam i domyśliłam się to tym eliksirem ma być eliksir tojadowy?Biedny John stracił bliską osobę i jeszcze musi się zamartwiać o swojego syna,który też jest w niebezpieczeństwie bo samo należenie do Zakonu Feniksa jest już wielkim ryzykiem.
Dokładnie tak. To, nad czym pracują Damocles i Mike, to przyszły wywar tojadowy. Ale do tego jeszcze daleka droga.
UsuńSytuacja Johna i Remusa rzeczywiście nie jest godna pozazdroszczenia, ale obaj wiedzieli, na co się piszą, wstępując do Zakonu.
Pozdrawiam
Super! Lucek nieźle mógł namieszać. Dobrze, że Edgar zdążył schować te papiery. Obawiam się, że wywarem pójdzie coś nie tak, pewnie Damocles wykiwa Mike'a. A John w końcu się podniesie, może za przyczyną swojej szwagierki? Ciekawe jak długo śmierciojadki pisały te anonimy
OdpowiedzUsuńEdgar zdążył ukryć papiery, ale kosztowało go to życie.
UsuńKwestia eliksiru, nad którym Clees i Mike pracują (pamiętajmy, że to jeszcze nie jest wywar tojadowy - im chodzi o to, co całkowicie zahamuje przemianę) będzie się przewijała przez dosyć długi czas.
Informacja o tym, jak długo Evelynne dostawała groźby nie zostanie ujawniona w opowiadaniu. Jeżeli jednak Cię to ciekawi, napisz do mnie maila.
Pozdrawiam