a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 28 października 2016

Rozdział 56 – Ostatnia zasługa Edgara Bonesa

 James nerwowo rozglądał się po dyrektorskim gabinecie. W drugiej klasie przestał liczyć wizyty w tym pomieszczeniu. Aż za często lądował tu za różne wykroczenia.

Tym razem nie przyszedł do gabinetu dyrektora Hogwartu z resztą Huncwotów, jak to najczęściej miało miejsce. Obok niego siedzieli Frank Longbottom i Gideon Prevett. Naprzeciwko profesor Dumbledore zaczytywał się w dokumentach, które właśnie otrzymał.

– Dobrze, że wreszcie dostaliśmy te papiery – powiedział dyrektor, gdy skończył czytać. – Źle by się stało, gdyby wpadły w niepowołane ręce.

– Czyje tam są nazwiska? – zapytał Frank spiętym głosem.

Zamiast odpowiedzieć, dyrektor podał im teczkę. Frank nie miał odwagi wziąć jej do reki, więc przejął ją Gideon. Trzymał papiery, jakby miały mu wybuchnąć w dłoniach.
Wykradzione przez Edgara Bonesa dokumenty szybko wyjawiły swoje sekrety:


Na podstawie obserwacji oraz zeznań informatorów (dane zastrzeżone na podstawie Kodeksu Praw Czarodziejskich art. 168 ust. 16) przedstawiam listę osób podejrzanych o działalność w grupie wywrotowej o charakterze bojowym:
Burton Robert, dyrektor Departamentu Transportu Magicznego
Conroy Elisa, łamacz uroków w Banku Gringotta
Dumbledore Albus, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Longbottom Frank, auror
McGonagall Minerwa, zastępca dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie; profesor transmutacji w tejże szkole
Montiel Brian, kierownik księgarni „Atrament na pergaminie” w Hogsmeade
Moody Alastor, auror
Munro Alice, Niewymowna
Knot Korneliusz, zastępca dyrektora Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof
Prevett Fabian, pracownik Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof
Rookwood Augustus, pracownik Departamentu Tajemnicy
Steiger Emily, członek Brygady Uderzeniowej
Wilson Percival, pracownik Biura Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników
Niniejszą listę przesyłam do Ministra Magii Harolda Minchuma z prośbą o jak najszybsze zajęcie się sprawdzeniem powyższych ludzi i, jeżeli zajdzie konieczność, skierowanie sprawy do odpowiednich organów śledczych.
Lucjusz Abraxas Malfoy

~ * ~

– Burton i Knot rzeczywiście mogliby się nam przydać – rzucił Fabian Prevett, gdy Moody skończył czytać przechwycony dokument.

Zebranie Zakonu Feniksa zostało zwołane specjalnie z powodu nagle odnalezionych papierów, które okazały się być diabelnie ważne dla Zakonu. Już wcześniej zakonnicy wiedzieli, że Ministerstwo Magii nie do końca popiera ich działania, ale teraz mieli na to namacalny dowód – nie byli śledzeni tylko przez śmierciożerców, ale też tę dobrą stronę. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie.

– Ale Rookwood? – jęknęła Lily. – Przecież on jest śmierciożercą.

– Tak jak Malfoy – zauważył Remus. – Czemu umieścił na tej liście kogoś ze swojego otoczenia?

Na jego pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć. Nawet Dumbledore, który siedział po drugiej stronie stołu, wyraźnie pogrążony w swoich myślach.

– Moi drodzy, rzecz jasna ten dokument nigdy nie dotarł w miejsce przeznaczenia. Niestety nie mamy pewności, że nie powstały kolejne listy, które trafiły do Ministra Magii. Dlatego musimy zacząć działaś ostrożniej. W tej chwili sprawą priorytetową jest zmiana Kwatery Głównej.

Na tę wiadomość w piwnicy rozległy się głosy protestu. Powszechnie uważano, że obecne miejsce spotkań jest najlepsze. W najbliższej okolicy nie było żadnych czarodziejów, a i mugole nie zamieszkiwali tu zbyt licznie. Członkowie Zakonu mogli się pojawiać tu bez większych obaw, że zwrócą na siebie zbędną uwagę.

– Wiem, że nie jesteście z tego powodu zadowoleni – przyznał profesor. – Ale korzystamy z tej kwatery już zbyt długo, ponad półtora roku, a w świetle obecnych wydarzeń nie możemy ryzykować tego, że ktoś nas znajdzie. To jest nasze ostatnie spotkanie w tym miejscu. Adres nowej lokalizacji poznacie wkrótce. Myślę, że możemy już się rozejść. Miłego dnia.

Poszczególne osoby zaczęły wstawać i wychodzić.

Remus siedział na miejscu, obserwując Dumbledore'a. Starszy czarodziej wydawał się zmęczony. W jego błękitnych, przeszywających oczach widniały smutek i zmęczenie. Kłopoty Zakonu i wojna męczyły go nie tylko fizycznie i umysłowo, ale też, przede wszystkim, psychicznie. Dla tak pokojowego człowieka jak Dumbledore, przedłużająca się wojna była niemal fizycznie bolesna.

– Lunatyk, idziesz? – zapytał Peter. – Fabian i Gideon zapraszają nas na piwo.

Remus musiał się przez chwilę zastanowić. Nie miał nic przeciwko wyjściu z przyjaciółmi, ale był na wieczór umówiony z Grace. Miał zjeść kolację razem z dziewczyną i jej ciocią. Już wielokrotnie spotykał ciotkę ukochanej, więc doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaka jest Brenda Brooks. Doszedł więc do wniosku, że na całkowicie trzeźwo jej nie zniesie.

– Jasne, że idę – zgodził się.

Wstał od stołu i wyszedł za Peterem z piwnicy. Wydawało mu się, że czuje na plecach kilka niechętnych, podejrzliwych spojrzeń. Potraktował to uczucie, jako zwykłe przywidzenie i przyspieszył kroku. Zapowiadało się bardzo przyjemne popołudnie.

~ * ~

Mike aportował się w Kennigton, miasteczku nieopodal Oxfordu. Od razu skierował się na Edward Rode 22, gdzie mieszkał jego współpracownik – Damocles Belby.

Do piętrowego, okazałego domu wpuściła go siostra Damoclesa. Około trzydziestoletnia brązowowłosa kobieta od razu pokierowała go do piwnicy, gdzie miała znajdować się pracownia badacza eliksirów.

Już na schodach Mike upewnił się, że Georgia Belby (jak nazywała się siostra Cleesa) nie robiła sobie z niego żartów – zapach eliksirów był bardzo wyraźny, nawet dla laika. Przez chwilę zastanawiał się, jak zareagowałby na to Remus (którego węch był przecież o wiele bardziej wyczulony), ale kuzyn szybko wyparował mu z głowy. Miał pracę do wykonania.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział, wchodząc do pracowni Damoclesa.

Ubrany w długi, poplamiony i miejscami przypalony płaszcz Belby'ego podniósł głowę znad parującego kociołka. Połowę twarzy zasłonił ochronnymi goglami, a długie włosy związał z tyłu w kucyk.

– Już się przyzwyczaiłem – odparł uśmiechnięty Damocles.

Zdjął rękawicę ze smoczej skóry i uścisnął gościowi dłoń.

– Zbieraj się – nakazał. – Potrzebny mi spec od tego całego zielska – dodał, wskazując ręką na zawieszone pod sufitem, zawalone doniczkami półki.

Mike zrobił oburzoną minę na tę oczywistą zniewagę swojej profesji, ale przełknął obelgę. Zdawał sobie sprawę z tego, że Damocles tylko żartował, jak to często miał w zwyczaju.

Ściągnął z jednej z półek doniczkę z błyskotką bagienną.

– I co ma to niby robić? – spytał Damocles, niby bez żadnego zainteresowania.

– Niweluje wpływ lunarny na organizm w kontekście reakcji transmutacyjnych – wyrecytował Mike.

Damocles zamrugał gwałtownie. Wyraz jego twarzy wyrażał kompletne niezrozumienie dla tego, co powiedział jego przyjaciel.

– A teraz przełóż to z angielskiego na nasz – poprosił.

Mike uśmiechnął się złośliwie, wiedząc, że naukowym bełkotem odegrał się za obrazę zielarstwa.

– Może zatrzymać przemianę. Przynajmniej w teorii.

– Nie można było tak od razu? Jestem na eliksirach, a nie kwiatkach.

– Czyli na śmierdzących, nikomu do niczego niepotrzebnych wywarach – odciął się Mike.

– Powiedział kuchcik – mruknął pod nosem Damocles.

Mike nie kontynuował sprzeczki, zajmując się roślinką. Ostrożnie oberwał jeden listek w kształcie rozgwiazdy i powąchał go. Liście błyskotki wydzielały intensywny, przypominający wanilię zapach.

– Można je już dorzucić – poinformował go Damocles. – Eliksir ma już odpowiedni kolor.

Młodszy czarodziej sprawnie posiekał pachnący liść i wrzucił go do bulgocącej, ciemnofioletowej brei. Damocles zamieszał warząchwią trzy razy w prawą stronę i dwa razy w lewą, a eliksir stał się rzadszy i przybrał złotą barwę.

– Jak dobrze pójdzie, to zadziała – powiedział Damocles.

– Mówiłeś tak przy poprzednich czterech eliksirach – przypomniał ponuro Mike. – I nic. Nawet nie weszło w fazę testów. Jeden wyparował, jeden zamienił się w galaretkę, a dwa wybuchły. Doprawdy świetny wynik.

– Tym razem się u…

Nie dane mu było zapewnić Mike'a o powodzeniu eksperymentu, bo eliksir podejrzanie zabulgotał, a następnie ciecz wystrzeliła w górę i rozpłaszczyła się na suficie.

– To by było na tyle – mruknął Mike, spoglądając w górę.

Damocles zaklął głośno i kopnął mocno w stojący przed nim kociołek. Miedziane naczynie zachwiało się na trójnogu, ale nie spadło.

– Trzeba dodać coś, co usunęłoby częściowe działanie błyskotki – stwierdził Mike, zapisując w notatniku wynik badań i wnioski. – Ale nie mam pojęcia, co mogłoby złagodzić jej wybuchowość, zachowując właściwości hamujące transformację.

Damocles teatralnie przewrócił oczami, jednocześnie usuwając nieudany eliksir z sufitu.

– Mike. Mniej naukowego bełkotu. Więcej dobrych pomysłów.

– NIE MAM żadnych pomysłów! Błyskotka bagienna jest niezwykle wrażliwa. Każda próba częściowego zahamowania jej działania najprawdopodobniej wpłynie na całokształt. Błyskotka stałaby się bezużyteczna. Poczytam na ten temat, popytam profesorów, ale nie mogę niczego obiecać.

– Dobra. A ja spróbuję wymyślić coś innego. Może niekoniecznie trzeba iść w stronę hamowania przemiany. Możemy spróbować zadziałać w inny sposób.

– Nie – zareagował od razu Mike. – Nie ma innej drogi. Musimy to załatwić tak, jak od początku planowaliśmy.

– To nie jest prywata – przypomniał Damocles. – Mike, do jasnej cholery, to nie jest sprawa prywatna. Tyle razy już ci to tłumaczyłem! Chcemy stworzyć coś, dzięki czemu społeczeństwo czarodziejów odetchnie z ulgą na długie lata. Stary, wiem, o co ci chodzi, ale musisz przyhamować. Chcemy pomóc WSZYSTKIM. Nie tylko jednej osobie.

Rzecz jasna Damocles zdawał sobie sprawę z sytuacji rodzinnej Mike'a. Pracując z nim, szczególnie przy takim projekcie, Croft nie mógł ukryć tak ważnego szczegółu, jak likantropia kuzyna. Chociaż delikatna sugestia Belby'ego, żeby, gdy już do czegoś dojdą, wypróbować eliksir na Remusie (oczywiście za jego zgodą) spotkała się z gwałtowną reakcją jego współpracownika.

Lupin nie był poinformowany o charakterze pracy kuzyna. Mike nie chciał mu robić złudnych nadziei, bo on sam nie do końca wierzył w dobre zakończenie badań. W końcu była druga połowa XX wieku! Wszystko, co było do wynalezienia, już wynaleziono!

~ * ~

John Lupin drżącymi rękoma otworzył szufladę szafki nocnej swojej żony. Wcześniej do niej nie zaglądał – to było prywatne miejsce Evelynne. Co prawda nigdy mu nie powiedziała, żeby tam nie zaglądał, ale sam postawił przed sobą taki warunek. Kochał Lynne i wiedział, że ona też go kochała, jednak, na Merlina, nawet w małżeństwie powinno się zachować odrobinę prywatności. Dlatego nigdy nie grzebał w jej rzeczach, nawet za jej zgodą.

Tym razem musiał tam zajrzeć. Chciał znaleźć chociaż jedną pamiątkę po żonie. Coś, co pomogłoby mu w pogodzeniu się z jej śmiercią. Jedną rzecz. Tylko jedną.

Ostrożnie wyjmował z szuflady kolejne rzeczy zmarłej żony. Parę starych zdjęć (w tym ich ślubne), kilkanaście wiadomości, które Remus przysyłał im, gdy był w Hogwarcie, kopie każdego listu, które ich syn dostawał przed każdym początkiem roku szkolnego, a także odpis diagnozy, w której stało, że ich jedyny syn w świetle prawa przestał być człowiekiem… W szufladzie znajdowała się cała historia ich małżeństwa, ich rodziny. Rodziny, która została zniszczona jednym zaklęciem.

W szafce znajdowała się jeszcze jedna rzecz. Była to książka, wydana kilkanaście lat wcześniej. Zakładka, która znajdowała się przy jej końcu, świadczyła o tym, że Evelynne czytała ją… i nigdy jej nie skończy.

Na myśl o tym w oczach Johna pojawiły się łzy. Szybko je starł i otworzył książkę, którą czytała jego żona. Gdy tylko to zrobił, ze środka wysypało się prawie dziesięć liścików. Część była starannie złożona, inne wymięte, jakby Evelynne zgniotła je, przed ukryciem ich w lekturze. John wziął dwie z nich i zaczął je przeglądać.

Uważaj na siebie, szlamo. Mamy na ciebie oko.

Pilnuj mężusia i skundlonego synalka. Na polu walki może stać im się krzywda.

Jak się potem okazało, inne wiadomości były w podobnym tonie. John czytał każdą z nich z rosnącym przerażeniem. Nie miał pojęcia, że śmierciożercy grozili Evelynne. O niczym go nie poinformowała.


– Lynne, kochanie, czemu mi o tym nie powiedziałaś? – szepnął zbolałym głosem. – Przecież bym cię ochronił. I nadal byłabyś ze mną.

10 komentarzy:

  1. Co tu dużo mówić: kolejny świetny rozdział! Jestem ciekawa Damocles'a. Mam nadzieję, że razem z Mike'iem pomogą jakoś Remusowi. Tak szkoda mi Johna. Czemu zawsze dobrzy ludzie muszą tracić to co dla nich najcenniejsze? Jestem ciekawa kolejnych rozdziałów. Szkoda,że pojawiają się tylko raz w tygodniu. Mimo wszystko życzę weny w pisaniu kolejnych rozdziałów i miłego długiego weekendu. Jul

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że jeden rozdział na tydzień to dobre tempo. Jest wiele blogów, na których rozdziały pojawiają się co miesiąc lub rzadziej.
      O Damoclesie mogę powiedzieć tyle, że jego współpraca z Mikiem będzie miała długofalowe skutki.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Te opowiadania są niesamowite, cały tydzień czekam na ten piątek kiedy dodasz kolejne :D strasznie jestem ciekawa co będzie dalej. Gratuluję pomysłu i życzę Ci dalszej weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na gacie Merlina! Twoje opowiadania są wspaniałe! Jakby pisała je sama Rowling... Brak mi słów :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś niesamowita.Każdy twój rozdział jest genialny.Masz niezwykły talent.
    Z tego co wyczytałam i domyśliłam się to tym eliksirem ma być eliksir tojadowy?Biedny John stracił bliską osobę i jeszcze musi się zamartwiać o swojego syna,który też jest w niebezpieczeństwie bo samo należenie do Zakonu Feniksa jest już wielkim ryzykiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak. To, nad czym pracują Damocles i Mike, to przyszły wywar tojadowy. Ale do tego jeszcze daleka droga.
      Sytuacja Johna i Remusa rzeczywiście nie jest godna pozazdroszczenia, ale obaj wiedzieli, na co się piszą, wstępując do Zakonu.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Super! Lucek nieźle mógł namieszać. Dobrze, że Edgar zdążył schować te papiery. Obawiam się, że wywarem pójdzie coś nie tak, pewnie Damocles wykiwa Mike'a. A John w końcu się podniesie, może za przyczyną swojej szwagierki? Ciekawe jak długo śmierciojadki pisały te anonimy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edgar zdążył ukryć papiery, ale kosztowało go to życie.
      Kwestia eliksiru, nad którym Clees i Mike pracują (pamiętajmy, że to jeszcze nie jest wywar tojadowy - im chodzi o to, co całkowicie zahamuje przemianę) będzie się przewijała przez dosyć długi czas.
      Informacja o tym, jak długo Evelynne dostawała groźby nie zostanie ujawniona w opowiadaniu. Jeżeli jednak Cię to ciekawi, napisz do mnie maila.
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy