Około
półtora roku później
Fabian
uchylił się, żeby uniknąć zielonego grotu zaklęcia. Trzy metry
od niego to samo zrobił Gideon. Z każdą minutą, każdym unikiem,
odczuwał coraz większe zmęczenie. Od przeszło pół godziny
bracia odpierali ataki pięciu śmierciożerców. Obaj nie mieli już
sił na dalszą walkę, a nie mogli znaleźć nawet chwili na to,
żeby wysłać wiadomość o pomoc. Fabian nie musiał być
jasnowidzem, aby wiedzieć, że z tej potyczki nie wyjdą cało. Nie
wyjdą żywi.
To
koniec i Fabian był tego świadomy. Gideon też. Gdy wstępowali do
Zakonu spodziewali się, że to może tak się skończyć. Że mogą
zginąć w bitwie z „panami w czerni”, jak niektórzy członkowie
Zakonu nazywali śmierciożerców.
Fabian
żałował tego, czego nie zdąży już przeżyć. Żałował, że
już nigdy nie będzie bawić się z siostrzeńcami. Że nie da rady
pomóc siostrze i szwagrowi w opiece nad liczną dzieciarnią. Że
nie pozna najmłodszego dziecka Molly, którego narodzin spodziewano
się w połowie sierpnia (podobno miała to być upragniona
dziewczynka). Poza rodziną Fabian żałował jeszcze jednej rzeczy –
jego związku z Tessą Turner. Byli razem prawie półtora roku i
nigdy nie był szczęśliwszy, niż przy niej. Chciał, żeby to się
rozwinęło. Nawet planował zaręczyny… tylko nie zdążył.
Niczego już nie zrobi.
Usłyszał
po prawej krzyk Gideona, gdy jego brat został trafiony zaklęciem
odrzucającym. Uderzył plecami o ścianę stojącego kilka metrów
za nim budynku. Nawet z takiej odległości Fabian słyszał trzask
łamiącego się kręgosłupa. Nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć,
że jego brat nie żyje. Poczuł to w sobie – jakby w jednym
momencie część niego także umarła. Opuścił różdżkę, tracąc
chęć do życia. Bez Gideona był niepełny. Jakby go nie było.
Zobaczył
trzy zielone promienie lecące w jego stronę. Nie wiedział, który
z nich uderzył go pierwszy, ale gdy to się stało, pochłonęła go
ciemność. Ciemność i wrażenie, że nagle wszystko jest dobrze.
~
* ~
Remus
lekkim krokiem szedł przez podwórko przy Sunny Street 15. Od
tygodni nie miał tak dobrego humoru, co było dosyć dziwne, biorąc
pod uwagę fakt, że zaledwie trzy godziny wcześniej był jednym,
wielkim kłębkiem nerwów. Teraz jednak… Wrażenie było zupełnie
inne. Czuł się jak w niebie i nawet nadchodząca wielkimi krokami
pełnia księżyca nie mogła zepsuć mu humoru.
Wszedł
do domu i zrzucił buty. Nie mógł znaleźć swoich kapci, ale nie
zaniepokoiło go to zbytnio. Rankiem ubierał się w takim ferworze,
że mało nie zapomniał notatek i krawatu. Mike śmiał się, że
Remus z trudem pamiętał o własnej głowie.
W
poszukiwaniu kapci Remus dotarł do salonu… Gdzie dopadli go
roześmiali przyjaciele. W ciągu chwili znalazł się wśród
rozkrzyczanej, gratulującej mu grupy ludzi. Zamknął oczy, próbując
ograniczyć bodźce, które do niego docierały.
– Dobra,
dobra, starczy tego! – stwierdziła Lily Potter, odciągając od
przyjaciela resztę Huncwotów. – Dajcie mu złapać oddech i
cokolwiek powiedzieć.
– A
co ma niby mówić? – odparł pytaniem Syriusz. – Uśmiecha się
jak czubek. Oczywiste, że się obronił. Mam rację? – zapytał,
zwracając się do nadal oszołomionego Remusa.
Ten
tylko pokiwał twierdząco głową.
– Wiedziałam
– odparła jedna ze znajdujących się w pokoju dziewczyn. Na
dźwięk jej głosu Lupinowi szybciej zabiło serce.
Odszukał
wzrokiem czarnowłosą Mulatkę, która siedziała na stole,
niefrasobliwie machając w powietrzu nogami. Gdy pochwyciła jego
spojrzenie, uśmiechnęła się szerzej i podeszła do niego.
– Jak
niby mogłoby ci się nie udać? – spytała, zarzucając mu ręce
na szyję.
Remus
przyciągnął ją bliżej i ich usta złączyły się w delikatnym
pocałunku, co wywołało burzę oklasków i gwizdów (głównie
męskiej części publiczności).
– Dobra,
Grace, potem się nim zaopiekujesz – zaproponował James, gdy
zakochani odsunęli się od siebie. – Uwierz mi, że będziesz
miała na to mnóstwo czasu. A teraz, Lunatyk, siadaj i opowiadaj.
– Ale
co wy ode mnie chcecie? – zapytał Remus, gdy przyjaciele siłą
posadzili go w fotelu. – Obrona, jak obrona. Nie ma nic do
opowiadania.
– Co
to, to nie! – rzuciła siedząca na kanapie Carmen. – Nie
zapominaj, że ja bronię się za tydzień, i chcę wiedzieć, co i
jak.
– To
spytaj Mike'a. On ma licencjat już od prawie roku – zauważył
Remus.
– Ale
nie z iberystyki – odparła Carmen.
Nie
patrzyła już na Remusa. Jej czułe, lekko ogniste spojrzenie
oplatało jego kuzyna, Mike'a Crofta, z którym to Carmen spotykała
się już od ponad dwóch lat. Mimo tak długiego bycia razem, nadal
byli w sobie bardzo zakochani.
Nie
zwracając uwagi na resztę towarzystwa Grace usiadła narzeczonemu
na kolanach. Im też niewiele brakowało do dwuletniego stażu,
chociaż dla Remusa ten fakt był nie tylko powodem do radości.
Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, drugą rocznicę związku
witaliby już jako małżeństwo – mieli pobrać się piątego
kwietnia. Niestety kilka dni przed ślubem Remus walczył w bitwie ze
śmierciożercami i nie wyszedł z niej bez szwanku – został
trafiony klątwą Hirudo*, która powoli wysysała z niego siły,
doprowadzając do omdlenia na polu walki. Gdyby nie szybko reakcja
Syriusza i Jamesa, mógłby zginąć w tej potyczce. Opanowanie
panoszącego się w jego organizmie zaklęcia zajęło dwa dni. Gdy
Remus wreszcie odzyskał przytomność, dowiedział się czegoś, co
sprawiło, że świat zatrząsł się w posadach – po tym, jak
przyjaciele go ewakuowali z bitwy, jego ojciec zginął w pojedynku z
Rudolfem Lestrange'em. Grace, która była przy nim przez cały czas
i widziała, jak mocno wpłynęła na niego wiadomość o stracie
kolejnego rodzica, od razu podjęła decyzję o odwołaniu ślubu.
Miała w nosie fakt, że jej rodzice, rodzeństwo i przyjaciele
specjalnie na tę okazję przyjechali do Anglii ze Stanów. Remus był
dla niej najważniejszy. Starała się robić wszystko, żeby jej
ukochany nie pogrążył się w takiej depresji, w jaką zapadł po
śmierci matki. Ze wszystkich sił pomagała jej w tym ciotka
narzeczonego – Tessa. Remus cierpiał, to oczywiste, ale nie
zamknął się w sobie jak prawie półtora roku wcześniej. Bardzo
bolesnym ciosem dla niego była dla niego data pogrzebu – piąty
kwietnia. Zamiast iść do ślubu, poszedł na cmentarz.
Przez
pierwsze tygodnie Grace, Mike i Huncwoci obchodzili się z Remusem
niemal jak z jajkiem, uważnie dawkując przekazywane mu informacje.
Szybko się zorientowali, że Remus bardzo szybko poradził sobie z
bólem, chociaż było widać, że ten nie chce go opuścić. Po
prostu Remus starał się to ignorować, niemal całkowicie
poświęcając się pracy nad pracą licencjacką, którą właśnie
obronił.
Nie
była to jedyna tragedia, która napotkała Huncwotów i ich
otoczenie w tamtym czasie. Dwa tygodnie później rodzice Lily
zginęli w wypadku samochodowym.
– Jestem
ciekaw, co byście zrobili, gdyby mnie oblali – przyznał Remus,
lustrując przyjaciół rozbawionym spojrzeniem.
– Po
pierwsze – zaczął Syriusz – nie było takiej możliwości. NIE
MOGLI cię oblać. A po drugie… Cóż… Też byłaby okazja do
balowania. W końcu trzeba by było zalać te smutki.
Lupin
pokręcił z rozbawieniem głową i rozejrzał się po obecnych w
salonie osobach. Ku swojemu olbrzymiemu zdumieniu Remus dostrzegł
stojący obok uchylonego okna dziecięcy wózek.
– Nie
musieliście zabierać Harry'ego ze sobą – powiedział do Jamesa i
Lily.
– A
niby z kim mieliśmy go zostawić? – odparła Lilka, podchodząc do
wózka. Wyjęła ze środka prawie rocznego już synka. – Chodź,
Harry – zagruchała do małego. – Teraz ty pogratulujesz wujkowi.
Nie
zwracając uwagi na przerażone spojrzenie Remusa podała mu
uśmiechającego się radośnie chłopca. Gdy tylko Harry usiadł w
miarę pewnie na kolanach „wujka” od razu wyciągnął rączki w
stronę jego twarzy. Lupin pochylił się lekko, żeby malec
dosięgnął do niego. Chłopaczek aż zapiszczał z radości i
zaczął z wielką uwagą badać malutkimi dłońmi oblicze wujka.
Przesuwał nimi po jego policzkach, czole, nosie, aż wreszcie złapał
go za wąsy, które Remus niedawno sobie wyhodował. Wywołało to
salwę śmiechu w pomieszczeniu.
– A
widzisz? – spytała Grace niemal krztusząc się ze śmiechu. –
Mówiłam ci, że te wąsy są ci potrzebne, jak trytonowi ręcznik!
Remus
nie odpowiedział na uwagę narzeczonej, bo wiedział, jak
potoczyłaby się ta rozmowa. Już kilkukrotnie spierali się o jego
zarost. Grace nie była przeciwna temu pomysłowi, ale często
podśmiewała się z niego. Teraz Harry dał jej do tego kolejną
okazję.
– Może
lepiej będzie, jak go zabiorę – zaproponowała Lily, z niepokojem
obserwując wyczyny swojego pierworodnego.
– Nie
trzeba. Naprawdę – zapewnił ją Remus.
Jak
najdelikatniej oderwał dłonie Harry'ego od swoich wąsów. Chwilę
później okazało się, że było to błąd, bo maluch przeniósł
zainteresowanie na jego uszy.
Remus
uwielbiał bawić się z Harry'm. Co prawda przez kilka pierwszych
tygodni po jego narodzinach bał się go dotykać, nie mówiąc już
o braniu na ręce, ale w miarę szybko przełamał swój strach.
Nawet szybciej niż Syriusz, który przecież był chrzestnym małego
Pottera. Ostatni odważył się Peter. Mimo początkowego strachu
„wujków”, Harry należał do bardzo rozpieszczanym dzieci –
gdzie się nie obrócił, trafiał w chętne do nowych zabaw ramiona
któregoś z Huncwotów. Z Remusem spędzał stosunkowo dużo czasu,
głównie dlatego, że jego przydatność w walkach malała w okresie
pełni. No i od czasu śmierci jego ojca Dumbledore starał się nie
obciążać zbytnio ostatniego Lupina, głównie dlatego, że klątwa
Hirudo, którą ten przecież oberwał, mogła wywoływać powikłania
nawet po kilku tygodniach. W tej sytuacji, gdy reszta Huncwotów
regularnie stawiała się na polu bitwy, Remus tak samo regularnie
opiekował się Harry'm. Udawało mu się dzielić opiekę nad
brzdącem z pisaniem licencjatu, ale pewnie tylko dlatego, że z
małego Pottera było złote dziecko. Jak dało mu się kawałek
pergaminu i kredki, to rysował (swoją drogą Remus miał już całą
teczkę takich rysunków). Jak dostawał misia, to potrafił bawić
się nim kilka godzin. Rzadko się nudził, a jak już, to nie
rozrabiał. Po prostu szukał sobie innego zajęcia. Raz nawet zdjął
Lunatykowi ze stopy kapeć i zaczął bawić się jego palcami. Remus
szybko doszedł do wniosku, że mógłby mieć takiego szkraba. Gdyby
tylko nie był wilkołakiem.
– To
może usiądziemy już od stołu – zaproponował Mike, gdy
przebrzmiała kolejna fala wywołanego zachowaniem Harry'ego śmiechu.
Ruchem
różdżki przywołał z kuchni blachę, na której znajdowały się
pieczone piersi i udka kurczaka. Do tego była sałatka jarzynowa i,
specjalnie dla najmłodszego gościa, kotlecik drobiowy z kaszą
gryczaną.
– Już
dawno nie widziałem, żeby Harry tak chętnie jadł – powiedział
ze zdziwieniem James, gdy jego syn zaczął ochoczo pałaszować swój
posiłek.
– Kuchni
Mike'a ciężko się oprzeć – odparł Syriusz. – Mieszkałem tu
ponad rok i, słowo Gryfona, przybyło mi wtedy parę kilogramów –
na podkreślenie tych słów poklepał się po brzuchu.
Łapa
wyprowadził się z domu przy Sunny Street 15 na początku roku
akademickiego. Razem ze swoją dziewczyną wynajął mieszkanie w
innej części Oxfordu.
– Jakoś
nie zauważyłam tego wzrostu wagi – skomentowała Roxy, co
wywołało przy stole kolejną salwę śmiechu.
Policzki
Syriusza lekko poróżowiały, a sam Łapa nagle zainteresował się
leżącą obok jego talerza serwetką.
~
* ~
Tessa
zaklęła pod nosem, po raz kolejny sprawdzając godzinę na wiszącym
na ścianie kawiarni zegarze. Od ponad dwóch godzin oczekiwała
Frederica Bourne'a – pracownika Departamentu Międzynarodowej
Współpracy Czarodziejskiej. Miała przeprowadzić z nim wywiad do
Proroka Codziennego, ale pan Bourne postanowił nie przyjść, bez
słowa wyjaśnienia. Najgorsze było to, że przez tego idiotę Tessa
spóźniła się na imprezę-niespodziankę dla swojego siostrzeńca.
„Niech
ja tylko dorwę tego półgłówka!”, pomyślała groźnie. „Tak
go urządzę, że nie będzie pamiętał, jak się nazywa!”
Zapłaciła
za kawę, którą wypiła, czekając na niedoszłego rozmówcę, po
czym wyszła z kawiarni. Ta cała sytuacja była wyjątkowo
irytująca.
– Co
za czasy! – mruknęła do siebie idąc ulicami Liverpoolu. –
Kobieta umawia się z facetem, a ten wystawia ją do wiatru i ani me,
ani be. Na czym stoi ten świat. Dobrze, że jutro spotykam się z
Fabianem. On mi to wynagrodzi.
Uśmiechnęła
się na wspomnienie ukochanego. Był pierwszym mężczyzną, przy
którym czuła się naprawdę kobietą, mimo że był przecież dobre
kilka lat młodszy. Nie próbował tylko dobrać się do niej, co
wcale nie znaczy, że jej nie pożądał. Po prostu potrafił też
spędzić czas inaczej niż na całowaniu, obmacywaniu i seksie.
Mogli rozmawiać o wszystkim: rzeczach ważnych i troskach dnia
codziennego. Tessa czuła, że mogłaby spędzić z nim życie,
chociaż nigdy nie powiedziałaby tego na głos. Nie miała na to
odwagi.
Wróciła
na krótką chwilę do East Clandon, gdzie przebrała się w coś
mniej oficjalnego i poprawiła makijaż. Po kilkunastu minutach mogła
wyjść.
Od
dłuższego czasu zastanawiała się nad wyprowadzką z tego domu.
Był dla niej zbyt duży, a od śmierci Johna mieszkała w nim sama.
Nie licząc Fabiana, który spędzał z nią coraz więcej nocy i
dni. Teoretycznie Tessa mogłaby przenieść się do domu po
rodzicach (we wsi Naburn, niedaleko Yorku), ale on był zbyt daleko
od dużego miasta. A siostrzeniec nigdy nie przypomniał jej o tym,
że dom w East Clandon nie należy do niej, tylko do niego. Tak samo
zresztą jak połowa domu i ziemi w Naburn, które to Remus
odziedziczył po matce. Jakby się lepiej nad tym zastanowić, to
siostrzeniec Tessy, jak na ubogiego wilkołaka, był dosyć bogaty.
Teleportowała
się niemal tu pod drzwi domu Mike'a i Remusa w Oxfordzie. Po
obowiązkowym odmeldowaniu się Lupin otworzył jej drzwi.
– Udało
ci się, prawda? – spytała, obejmując go na powitanie.
– Jesteś
dzisiaj pierwszą osobą, która mnie o to pyta – odpowiedział jej
siostrzeniec. – Reszta od razu założyła, że się obroniłem.
– Bo
to oczywiste! – krzyknęła z salonu Grace.
Tessa
i Remus roześmiali się i przeszli do salonu. Kobieta nie była
zdziwiona ilością osób, które zastała w pomieszczeniu. Syriusz,
James, Peter, Lily, Mike, Carmen, Roxy i Grace, która trzymała na
kolanach synka Potterów.
– Coś
tu drętwo, jak na tak radosną okazję – stwierdziła, wyciągając
z torebki butelkę Ognistej Whisky Ogdena, którą zabrała z domu.
– Tessa,
aniele, ty zawsze wiesz, czego nam potrzeba – rzucił teatralnie
Syriusz, padając przed nią na kolana.
Panna
Turner ponownie zaniosła się śmiechem i postawiła Ognistą na
stole. Mike sięgnął do kredensu i wyjął z niego szklanki.
Otworzył butelkę i napełnił szkła, które następnie podał
wszystkim obecnym.
– To
co? – zagadnął. – Remus, twoje zdrowie!
Obecni
unieśli szklanki do toastu i wypili znajdujący się w nich płyn.
Tessa powoli smakowała whisky, obserwując roześmianą młodzież.
Oddałaby wszystko, WSZYSTKO, żeby jej siostra mogłaby teraz tu być
i świętować razem ze swoim synem. Powinna tu być. W końcu to jej
najbardziej zależało na tym, żeby Remus miał normalne życie.
~
* ~
Dopiero
kilkanaście minut po jedenastej ostatni goście opuścili dom.
Konkretnie była to Carmen, którą Mike odprowadzał do jej
mieszkania. Remus nie podejrzewał, że kuzyn wróci tego dnia do
domu.
Został
w domu tylko z Grace. Już od dwóch-trzech godzin dziewczyna, gdy
tylko upewniła się, że nikt na nich nie patrzy, posyłała mu
spojrzenia, które sprawiały, iż krew zaczynała szybciej płynąć
mu w żyłach.
Gdy
tylko zamknął drzwi za Mikiem i Carmen, przyparł Grace do ściany
i zachłannie wpił się w jej usta. Dziewczyna wydała stłumiony
okrzyk zaskoczenia, ale po chwili złapała rytm pocałunku.
Pozwoliła ukochanemu otoczyć się ramionami. Zaprotestowała
dopiero, gdy spróbował ją podnieść.
– Remus,
nie – powiedziała, odsuwając się od narzeczonego. – Jesteś
zbyt osłabiony.
Lupin
zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Nie było sensu się
sprzeczać z Grace, zresztą nawet nie miał na to ochoty.
Zaprowadził
dziewczynę do swojego pokoju, gdzie ponownie zatopili się w
pocałunku.
Ku
wielkiemu niezadowoleniu narzeczonych, Grace nie mieszkała z Remusem
i Mikiem. Nie dlatego, że nie chciała. Jej ciotka ostro
stwierdziła, że prędzej zaczęłaby hodować mantykorę, niż
pozwoliłaby, żeby jej siostrzenica zamieszkała z chłopakiem bez
ślubu. Fakt, że niemal zostali małżeństwem, nie miał dla niej
żadnego znaczenia.
– Jesteś
pewny, że to dobry pomysł? – spytała, gdy Remus rozpiął jej
dżinsy. – Za trzy dni pełnia…
Pocałunek
Lupina skutecznie uciszył ją na dłuższą chwilę. Jednocześnie
Remus nie przerywał swoich dążeń do pozbawienia siebie i
ukochanej wszystkich ubrań. Spodnie i bluzka dziewczyny wylądowały
na podłodze jako pierwsze. Za nimi poleciała remusowa koszula, a
później jego spodnie.
– To
świetny pomysł – zapewnił narzeczoną Lupin, rozpinając
zapięcie od jej stanika. – A pełnią się nie przejmuj. Czuję
się świetnie.
– Zawsze
tak mówisz – przypomniała mu Grace. – Chyba że jesteś już w
tak złym stanie, że nie możesz powiedzieć czegokolwiek.
– Merlinie,
jak jej udało się mnie przejrzeć? – spytał cicho Remus,
spoglądając w sufit.
Wywołało
to krótki śmiech Grace.
– Jesteś
niemożliwy – stwierdziła, przyciągając go do siebie. –
Niemożliwy i szalony.
Tym
razem to Remus się zaśmiał. Przesunął ręką po ciele Grace, od
jej ramienia, aż po biodra. Dziewczyna wygięła się w łuk pod
wpływem pieszczoty, przylegając do narzeczonego całym ciałem.
– Jestem
niemożliwy – przyznał Lupin, spoglądając dziewczynie w oczy. –
Jestem szalony z miłości do ciebie. I, co najważniejsze, jestem
twój. Tylko twój.
––––––––––––––––
*Hirudo
– (łac.) pijawka
O ja coraz bliżej tragedii Potterów, aż mnie ciarki przechodzą.. a rozdział jak zawsze genialny, ciekawa byłam czy dojdzie do ślubu Lubina:D i jeszcze nam się mały Harry pojawił już :3 czekam z niecierpliwością do następnego piątku, pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńOj coraz bliżej. Zostało tylko dziesięć rozdziałów.
UsuńPozdrawiam
Świetny rozdział! Gdy tylko wspomniałaś o wąsach od razu przyszedł mi na myśl filmowy Remus... Świetne rozwiązanie z 'przeniesieniem' się w przyszłość. Malutki Harry otoczony miłością... Tak bardzo chciałabym to zobaczyć. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło Jul
Filmowy Remus miał wąsy? Kiedy?
UsuńMay Harry jeszcze się pojawi. Słowo.
Pozdrawiam