a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 2 grudnia 2016

Rozdział 61 – Przyjęcie niespodzianka

Około półtora roku później
Fabian uchylił się, żeby uniknąć zielonego grotu zaklęcia. Trzy metry od niego to samo zrobił Gideon. Z każdą minutą, każdym unikiem, odczuwał coraz większe zmęczenie. Od przeszło pół godziny bracia odpierali ataki pięciu śmierciożerców. Obaj nie mieli już sił na dalszą walkę, a nie mogli znaleźć nawet chwili na to, żeby wysłać wiadomość o pomoc. Fabian nie musiał być jasnowidzem, aby wiedzieć, że z tej potyczki nie wyjdą cało. Nie wyjdą żywi.

To koniec i Fabian był tego świadomy. Gideon też. Gdy wstępowali do Zakonu spodziewali się, że to może tak się skończyć. Że mogą zginąć w bitwie z „panami w czerni”, jak niektórzy członkowie Zakonu nazywali śmierciożerców.

Fabian żałował tego, czego nie zdąży już przeżyć. Żałował, że już nigdy nie będzie bawić się z siostrzeńcami. Że nie da rady pomóc siostrze i szwagrowi w opiece nad liczną dzieciarnią. Że nie pozna najmłodszego dziecka Molly, którego narodzin spodziewano się w połowie sierpnia (podobno miała to być upragniona dziewczynka). Poza rodziną Fabian żałował jeszcze jednej rzeczy – jego związku z Tessą Turner. Byli razem prawie półtora roku i nigdy nie był szczęśliwszy, niż przy niej. Chciał, żeby to się rozwinęło. Nawet planował zaręczyny… tylko nie zdążył. Niczego już nie zrobi.

Usłyszał po prawej krzyk Gideona, gdy jego brat został trafiony zaklęciem odrzucającym. Uderzył plecami o ścianę stojącego kilka metrów za nim budynku. Nawet z takiej odległości Fabian słyszał trzask łamiącego się kręgosłupa. Nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć, że jego brat nie żyje. Poczuł to w sobie – jakby w jednym momencie część niego także umarła. Opuścił różdżkę, tracąc chęć do życia. Bez Gideona był niepełny. Jakby go nie było.

Zobaczył trzy zielone promienie lecące w jego stronę. Nie wiedział, który z nich uderzył go pierwszy, ale gdy to się stało, pochłonęła go ciemność. Ciemność i wrażenie, że nagle wszystko jest dobrze.

~ * ~

Remus lekkim krokiem szedł przez podwórko przy Sunny Street 15. Od tygodni nie miał tak dobrego humoru, co było dosyć dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że zaledwie trzy godziny wcześniej był jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Teraz jednak… Wrażenie było zupełnie inne. Czuł się jak w niebie i nawet nadchodząca wielkimi krokami pełnia księżyca nie mogła zepsuć mu humoru.

Wszedł do domu i zrzucił buty. Nie mógł znaleźć swoich kapci, ale nie zaniepokoiło go to zbytnio. Rankiem ubierał się w takim ferworze, że mało nie zapomniał notatek i krawatu. Mike śmiał się, że Remus z trudem pamiętał o własnej głowie.

W poszukiwaniu kapci Remus dotarł do salonu… Gdzie dopadli go roześmiali przyjaciele. W ciągu chwili znalazł się wśród rozkrzyczanej, gratulującej mu grupy ludzi. Zamknął oczy, próbując ograniczyć bodźce, które do niego docierały.

– Dobra, dobra, starczy tego! – stwierdziła Lily Potter, odciągając od przyjaciela resztę Huncwotów. – Dajcie mu złapać oddech i cokolwiek powiedzieć.

– A co ma niby mówić? – odparł pytaniem Syriusz. – Uśmiecha się jak czubek. Oczywiste, że się obronił. Mam rację? – zapytał, zwracając się do nadal oszołomionego Remusa.

Ten tylko pokiwał twierdząco głową.

– Wiedziałam – odparła jedna ze znajdujących się w pokoju dziewczyn. Na dźwięk jej głosu Lupinowi szybciej zabiło serce.

Odszukał wzrokiem czarnowłosą Mulatkę, która siedziała na stole, niefrasobliwie machając w powietrzu nogami. Gdy pochwyciła jego spojrzenie, uśmiechnęła się szerzej i podeszła do niego.

– Jak niby mogłoby ci się nie udać? – spytała, zarzucając mu ręce na szyję.

Remus przyciągnął ją bliżej i ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, co wywołało burzę oklasków i gwizdów (głównie męskiej części publiczności).

– Dobra, Grace, potem się nim zaopiekujesz – zaproponował James, gdy zakochani odsunęli się od siebie. – Uwierz mi, że będziesz miała na to mnóstwo czasu. A teraz, Lunatyk, siadaj i opowiadaj.

– Ale co wy ode mnie chcecie? – zapytał Remus, gdy przyjaciele siłą posadzili go w fotelu. – Obrona, jak obrona. Nie ma nic do opowiadania.

– Co to, to nie! – rzuciła siedząca na kanapie Carmen. – Nie zapominaj, że ja bronię się za tydzień, i chcę wiedzieć, co i jak.

– To spytaj Mike'a. On ma licencjat już od prawie roku – zauważył Remus.

– Ale nie z iberystyki – odparła Carmen.

Nie patrzyła już na Remusa. Jej czułe, lekko ogniste spojrzenie oplatało jego kuzyna, Mike'a Crofta, z którym to Carmen spotykała się już od ponad dwóch lat. Mimo tak długiego bycia razem, nadal byli w sobie bardzo zakochani.

Nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa Grace usiadła narzeczonemu na kolanach. Im też niewiele brakowało do dwuletniego stażu, chociaż dla Remusa ten fakt był nie tylko powodem do radości. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, drugą rocznicę związku witaliby już jako małżeństwo – mieli pobrać się piątego kwietnia. Niestety kilka dni przed ślubem Remus walczył w bitwie ze śmierciożercami i nie wyszedł z niej bez szwanku – został trafiony klątwą Hirudo*, która powoli wysysała z niego siły, doprowadzając do omdlenia na polu walki. Gdyby nie szybko reakcja Syriusza i Jamesa, mógłby zginąć w tej potyczce. Opanowanie panoszącego się w jego organizmie zaklęcia zajęło dwa dni. Gdy Remus wreszcie odzyskał przytomność, dowiedział się czegoś, co sprawiło, że świat zatrząsł się w posadach – po tym, jak przyjaciele go ewakuowali z bitwy, jego ojciec zginął w pojedynku z Rudolfem Lestrange'em. Grace, która była przy nim przez cały czas i widziała, jak mocno wpłynęła na niego wiadomość o stracie kolejnego rodzica, od razu podjęła decyzję o odwołaniu ślubu. Miała w nosie fakt, że jej rodzice, rodzeństwo i przyjaciele specjalnie na tę okazję przyjechali do Anglii ze Stanów. Remus był dla niej najważniejszy. Starała się robić wszystko, żeby jej ukochany nie pogrążył się w takiej depresji, w jaką zapadł po śmierci matki. Ze wszystkich sił pomagała jej w tym ciotka narzeczonego – Tessa. Remus cierpiał, to oczywiste, ale nie zamknął się w sobie jak prawie półtora roku wcześniej. Bardzo bolesnym ciosem dla niego była dla niego data pogrzebu – piąty kwietnia. Zamiast iść do ślubu, poszedł na cmentarz.

Przez pierwsze tygodnie Grace, Mike i Huncwoci obchodzili się z Remusem niemal jak z jajkiem, uważnie dawkując przekazywane mu informacje. Szybko się zorientowali, że Remus bardzo szybko poradził sobie z bólem, chociaż było widać, że ten nie chce go opuścić. Po prostu Remus starał się to ignorować, niemal całkowicie poświęcając się pracy nad pracą licencjacką, którą właśnie obronił.

Nie była to jedyna tragedia, która napotkała Huncwotów i ich otoczenie w tamtym czasie. Dwa tygodnie później rodzice Lily zginęli w wypadku samochodowym.

– Jestem ciekaw, co byście zrobili, gdyby mnie oblali – przyznał Remus, lustrując przyjaciół rozbawionym spojrzeniem.

– Po pierwsze – zaczął Syriusz – nie było takiej możliwości. NIE MOGLI cię oblać. A po drugie… Cóż… Też byłaby okazja do balowania. W końcu trzeba by było zalać te smutki.

Lupin pokręcił z rozbawieniem głową i rozejrzał się po obecnych w salonie osobach. Ku swojemu olbrzymiemu zdumieniu Remus dostrzegł stojący obok uchylonego okna dziecięcy wózek.

– Nie musieliście zabierać Harry'ego ze sobą – powiedział do Jamesa i Lily.

– A niby z kim mieliśmy go zostawić? – odparła Lilka, podchodząc do wózka. Wyjęła ze środka prawie rocznego już synka. – Chodź, Harry – zagruchała do małego. – Teraz ty pogratulujesz wujkowi.

Nie zwracając uwagi na przerażone spojrzenie Remusa podała mu uśmiechającego się radośnie chłopca. Gdy tylko Harry usiadł w miarę pewnie na kolanach „wujka” od razu wyciągnął rączki w stronę jego twarzy. Lupin pochylił się lekko, żeby malec dosięgnął do niego. Chłopaczek aż zapiszczał z radości i zaczął z wielką uwagą badać malutkimi dłońmi oblicze wujka. Przesuwał nimi po jego policzkach, czole, nosie, aż wreszcie złapał go za wąsy, które Remus niedawno sobie wyhodował. Wywołało to salwę śmiechu w pomieszczeniu.

– A widzisz? – spytała Grace niemal krztusząc się ze śmiechu. – Mówiłam ci, że te wąsy są ci potrzebne, jak trytonowi ręcznik!

Remus nie odpowiedział na uwagę narzeczonej, bo wiedział, jak potoczyłaby się ta rozmowa. Już kilkukrotnie spierali się o jego zarost. Grace nie była przeciwna temu pomysłowi, ale często podśmiewała się z niego. Teraz Harry dał jej do tego kolejną okazję.

– Może lepiej będzie, jak go zabiorę – zaproponowała Lily, z niepokojem obserwując wyczyny swojego pierworodnego.

– Nie trzeba. Naprawdę – zapewnił ją Remus.

Jak najdelikatniej oderwał dłonie Harry'ego od swoich wąsów. Chwilę później okazało się, że było to błąd, bo maluch przeniósł zainteresowanie na jego uszy.

Remus uwielbiał bawić się z Harry'm. Co prawda przez kilka pierwszych tygodni po jego narodzinach bał się go dotykać, nie mówiąc już o braniu na ręce, ale w miarę szybko przełamał swój strach. Nawet szybciej niż Syriusz, który przecież był chrzestnym małego Pottera. Ostatni odważył się Peter. Mimo początkowego strachu „wujków”, Harry należał do bardzo rozpieszczanym dzieci – gdzie się nie obrócił, trafiał w chętne do nowych zabaw ramiona któregoś z Huncwotów. Z Remusem spędzał stosunkowo dużo czasu, głównie dlatego, że jego przydatność w walkach malała w okresie pełni. No i od czasu śmierci jego ojca Dumbledore starał się nie obciążać zbytnio ostatniego Lupina, głównie dlatego, że klątwa Hirudo, którą ten przecież oberwał, mogła wywoływać powikłania nawet po kilku tygodniach. W tej sytuacji, gdy reszta Huncwotów regularnie stawiała się na polu bitwy, Remus tak samo regularnie opiekował się Harry'm. Udawało mu się dzielić opiekę nad brzdącem z pisaniem licencjatu, ale pewnie tylko dlatego, że z małego Pottera było złote dziecko. Jak dało mu się kawałek pergaminu i kredki, to rysował (swoją drogą Remus miał już całą teczkę takich rysunków). Jak dostawał misia, to potrafił bawić się nim kilka godzin. Rzadko się nudził, a jak już, to nie rozrabiał. Po prostu szukał sobie innego zajęcia. Raz nawet zdjął Lunatykowi ze stopy kapeć i zaczął bawić się jego palcami. Remus szybko doszedł do wniosku, że mógłby mieć takiego szkraba. Gdyby tylko nie był wilkołakiem.

– To może usiądziemy już od stołu – zaproponował Mike, gdy przebrzmiała kolejna fala wywołanego zachowaniem Harry'ego śmiechu.

Ruchem różdżki przywołał z kuchni blachę, na której znajdowały się pieczone piersi i udka kurczaka. Do tego była sałatka jarzynowa i, specjalnie dla najmłodszego gościa, kotlecik drobiowy z kaszą gryczaną.

– Już dawno nie widziałem, żeby Harry tak chętnie jadł – powiedział ze zdziwieniem James, gdy jego syn zaczął ochoczo pałaszować swój posiłek.

– Kuchni Mike'a ciężko się oprzeć – odparł Syriusz. – Mieszkałem tu ponad rok i, słowo Gryfona, przybyło mi wtedy parę kilogramów – na podkreślenie tych słów poklepał się po brzuchu.

Łapa wyprowadził się z domu przy Sunny Street 15 na początku roku akademickiego. Razem ze swoją dziewczyną wynajął mieszkanie w innej części Oxfordu.

– Jakoś nie zauważyłam tego wzrostu wagi – skomentowała Roxy, co wywołało przy stole kolejną salwę śmiechu.

Policzki Syriusza lekko poróżowiały, a sam Łapa nagle zainteresował się leżącą obok jego talerza serwetką.

~ * ~

Tessa zaklęła pod nosem, po raz kolejny sprawdzając godzinę na wiszącym na ścianie kawiarni zegarze. Od ponad dwóch godzin oczekiwała Frederica Bourne'a – pracownika Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejskiej. Miała przeprowadzić z nim wywiad do Proroka Codziennego, ale pan Bourne postanowił nie przyjść, bez słowa wyjaśnienia. Najgorsze było to, że przez tego idiotę Tessa spóźniła się na imprezę-niespodziankę dla swojego siostrzeńca.

„Niech ja tylko dorwę tego półgłówka!”, pomyślała groźnie. „Tak go urządzę, że nie będzie pamiętał, jak się nazywa!”

Zapłaciła za kawę, którą wypiła, czekając na niedoszłego rozmówcę, po czym wyszła z kawiarni. Ta cała sytuacja była wyjątkowo irytująca.

– Co za czasy! – mruknęła do siebie idąc ulicami Liverpoolu. – Kobieta umawia się z facetem, a ten wystawia ją do wiatru i ani me, ani be. Na czym stoi ten świat. Dobrze, że jutro spotykam się z Fabianem. On mi to wynagrodzi.

Uśmiechnęła się na wspomnienie ukochanego. Był pierwszym mężczyzną, przy którym czuła się naprawdę kobietą, mimo że był przecież dobre kilka lat młodszy. Nie próbował tylko dobrać się do niej, co wcale nie znaczy, że jej nie pożądał. Po prostu potrafił też spędzić czas inaczej niż na całowaniu, obmacywaniu i seksie. Mogli rozmawiać o wszystkim: rzeczach ważnych i troskach dnia codziennego. Tessa czuła, że mogłaby spędzić z nim życie, chociaż nigdy nie powiedziałaby tego na głos. Nie miała na to odwagi.

Wróciła na krótką chwilę do East Clandon, gdzie przebrała się w coś mniej oficjalnego i poprawiła makijaż. Po kilkunastu minutach mogła wyjść.

Od dłuższego czasu zastanawiała się nad wyprowadzką z tego domu. Był dla niej zbyt duży, a od śmierci Johna mieszkała w nim sama. Nie licząc Fabiana, który spędzał z nią coraz więcej nocy i dni. Teoretycznie Tessa mogłaby przenieść się do domu po rodzicach (we wsi Naburn, niedaleko Yorku), ale on był zbyt daleko od dużego miasta. A siostrzeniec nigdy nie przypomniał jej o tym, że dom w East Clandon nie należy do niej, tylko do niego. Tak samo zresztą jak połowa domu i ziemi w Naburn, które to Remus odziedziczył po matce. Jakby się lepiej nad tym zastanowić, to siostrzeniec Tessy, jak na ubogiego wilkołaka, był dosyć bogaty.

Teleportowała się niemal tu pod drzwi domu Mike'a i Remusa w Oxfordzie. Po obowiązkowym odmeldowaniu się Lupin otworzył jej drzwi.

– Udało ci się, prawda? – spytała, obejmując go na powitanie.

– Jesteś dzisiaj pierwszą osobą, która mnie o to pyta – odpowiedział jej siostrzeniec. – Reszta od razu założyła, że się obroniłem.

– Bo to oczywiste! – krzyknęła z salonu Grace.

Tessa i Remus roześmiali się i przeszli do salonu. Kobieta nie była zdziwiona ilością osób, które zastała w pomieszczeniu. Syriusz, James, Peter, Lily, Mike, Carmen, Roxy i Grace, która trzymała na kolanach synka Potterów.

– Coś tu drętwo, jak na tak radosną okazję – stwierdziła, wyciągając z torebki butelkę Ognistej Whisky Ogdena, którą zabrała z domu.

– Tessa, aniele, ty zawsze wiesz, czego nam potrzeba – rzucił teatralnie Syriusz, padając przed nią na kolana.

Panna Turner ponownie zaniosła się śmiechem i postawiła Ognistą na stole. Mike sięgnął do kredensu i wyjął z niego szklanki. Otworzył butelkę i napełnił szkła, które następnie podał wszystkim obecnym.

– To co? – zagadnął. – Remus, twoje zdrowie!

Obecni unieśli szklanki do toastu i wypili znajdujący się w nich płyn. Tessa powoli smakowała whisky, obserwując roześmianą młodzież. Oddałaby wszystko, WSZYSTKO, żeby jej siostra mogłaby teraz tu być i świętować razem ze swoim synem. Powinna tu być. W końcu to jej najbardziej zależało na tym, żeby Remus miał normalne życie.

~ * ~

Dopiero kilkanaście minut po jedenastej ostatni goście opuścili dom. Konkretnie była to Carmen, którą Mike odprowadzał do jej mieszkania. Remus nie podejrzewał, że kuzyn wróci tego dnia do domu.

Został w domu tylko z Grace. Już od dwóch-trzech godzin dziewczyna, gdy tylko upewniła się, że nikt na nich nie patrzy, posyłała mu spojrzenia, które sprawiały, iż krew zaczynała szybciej płynąć mu w żyłach.

Gdy tylko zamknął drzwi za Mikiem i Carmen, przyparł Grace do ściany i zachłannie wpił się w jej usta. Dziewczyna wydała stłumiony okrzyk zaskoczenia, ale po chwili złapała rytm pocałunku. Pozwoliła ukochanemu otoczyć się ramionami. Zaprotestowała dopiero, gdy spróbował ją podnieść.

– Remus, nie – powiedziała, odsuwając się od narzeczonego. – Jesteś zbyt osłabiony.

Lupin zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Nie było sensu się sprzeczać z Grace, zresztą nawet nie miał na to ochoty.

Zaprowadził dziewczynę do swojego pokoju, gdzie ponownie zatopili się w pocałunku.
Ku wielkiemu niezadowoleniu narzeczonych, Grace nie mieszkała z Remusem i Mikiem. Nie dlatego, że nie chciała. Jej ciotka ostro stwierdziła, że prędzej zaczęłaby hodować mantykorę, niż pozwoliłaby, żeby jej siostrzenica zamieszkała z chłopakiem bez ślubu. Fakt, że niemal zostali małżeństwem, nie miał dla niej żadnego znaczenia.

– Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – spytała, gdy Remus rozpiął jej dżinsy. – Za trzy dni pełnia…

Pocałunek Lupina skutecznie uciszył ją na dłuższą chwilę. Jednocześnie Remus nie przerywał swoich dążeń do pozbawienia siebie i ukochanej wszystkich ubrań. Spodnie i bluzka dziewczyny wylądowały na podłodze jako pierwsze. Za nimi poleciała remusowa koszula, a później jego spodnie.

– To świetny pomysł – zapewnił narzeczoną Lupin, rozpinając zapięcie od jej stanika. – A pełnią się nie przejmuj. Czuję się świetnie.

– Zawsze tak mówisz – przypomniała mu Grace. – Chyba że jesteś już w tak złym stanie, że nie możesz powiedzieć czegokolwiek.

– Merlinie, jak jej udało się mnie przejrzeć? – spytał cicho Remus, spoglądając w sufit.

Wywołało to krótki śmiech Grace.

– Jesteś niemożliwy – stwierdziła, przyciągając go do siebie. – Niemożliwy i szalony.

Tym razem to Remus się zaśmiał. Przesunął ręką po ciele Grace, od jej ramienia, aż po biodra. Dziewczyna wygięła się w łuk pod wpływem pieszczoty, przylegając do narzeczonego całym ciałem.

– Jestem niemożliwy – przyznał Lupin, spoglądając dziewczynie w oczy. – Jestem szalony z miłości do ciebie. I, co najważniejsze, jestem twój. Tylko twój.
––––––––––––––––

*Hirudo – (łac.) pijawka

4 komentarze:

  1. O ja coraz bliżej tragedii Potterów, aż mnie ciarki przechodzą.. a rozdział jak zawsze genialny, ciekawa byłam czy dojdzie do ślubu Lubina:D i jeszcze nam się mały Harry pojawił już :3 czekam z niecierpliwością do następnego piątku, pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj coraz bliżej. Zostało tylko dziesięć rozdziałów.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Świetny rozdział! Gdy tylko wspomniałaś o wąsach od razu przyszedł mi na myśl filmowy Remus... Świetne rozwiązanie z 'przeniesieniem' się w przyszłość. Malutki Harry otoczony miłością... Tak bardzo chciałabym to zobaczyć. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam ciepło Jul

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filmowy Remus miał wąsy? Kiedy?
      May Harry jeszcze się pojawi. Słowo.
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy