Remus
podparł się i z trudem uniósł do pozycji siedzącej. Czuł się
paskudnie, jak zawsze pomiędzy nocami pełni. Normalnie spędzał je
w piwnicy, ale tego dnia musiał z niej wyjść, mimo że ta
perspektywa z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej
przerażająca. Ale nie mógł zostać. Był to winny Fabianowi i
Gideonowi.
Korzystając
z tego, że Mike zamknął się w swojej sypialni i pracował nad
nowymi pomysłami do swoich badań, Remus przemknął do swojego
pokoju. Znaczy się… przemknął… szedł, podpierając się
ściany i próbując nie narobić hałasu, który wywabiłby na
korytarz Mike'a. O dziwo, udało mu się.
Niestety
nie dał rady zmylić Grace, która akurat była w salonie. Usłyszała
go, gdy znajdował się na schodach.
–
Remus, co ty wyprawiasz? – spytała, podpierając narzeczonego,
który akurat niebezpiecznie się zachwiał. – Powinieneś leżeć.
–
Nie mogę. Grace, mogłabyś mi przynieść eliksir wzmacniający? –
poprosił.
–
Już wypiłeś dzisiaj jedną dawkę – przypomniała dziewczyna.
–
Za mało. Muszę stanąć na nogi. Dzisiaj pogrzeb Fabiana i Gideona.
Grace
od razu ostro przecząco pokręciła głową.
–
Nie. Remus, jesteś…
–
Wiem. Wiem, że jestem osłabiony. Wiem, że powinienem leżeć. Ale
nie mogę tego robić. To moi przyjaciele. Tyle im zawdzięczam.
Grace
położyła dłoń na jego bladym policzku i spojrzała mu w oczy.
Widziała w nich wycieńczenie, ale też upór. Nie dałaby mu rady
wybić mu z głowy wyjścia.
–
Wiem… Remus, obiecaj mi, że nie będziesz się przemęczał.
–
Na swoją obronę mam to, że im bardziej jestem zmęczony przed
przemianą, tym mniejsze mam obrażenia.
–
Albo jesteś bardziej wyczerpany następnego dnia – przypomniała.
– Nie możesz tego bagatelizować. W końcu się wykończysz.
–
Nie będzie tak źle – zapewnił ją Remus. – Tym bardziej, że
dzisiaj przyjdzie Syriusz. I może James. Dam sobie radę.
Grace
westchnęła, ale nie protestowała. Pomogła ukochanemu dojść do
jego sypialni, żeby nie zrobił sobie krzywdy na schodach, po czym
zbiegła na parter po eliksir wzmacniający. Dwie minuty później
weszła z powrotem do pokoju, niosąc dwie fiolki. Remus przejął je
z wdzięcznym uśmiechem i od razu wypił ich zawartość. Zanim
skończył się ubierać, jego policzki zaróżowiły się, a w
oczach pojawił się zwykły blask. Czuł się o wiele lepiej.
~
* ~
Gdy
Remus wszedł na cmentarz w Chudley, pogrzeb już trwał. Nie zbliżał
się do żałobników. Nie chciał straszyć ludzi swoim wyglądem,
który, jak dobrze wiedział, po pełni pozostawiał wiele do
życzenia. Poza tym wiedział, iż już od dłuższego czasu jest na
cenzurowanym w Zakonie. Myśleli, że nie zdaje sobie z tego sprawy,
ale musiałby być ślepym, żeby nie zauważyć podejrzliwych
spojrzeń, i głuchym, aby nie słyszeć pełnych oskarżenia
szeptów. Wolał uniknąć kolejnych podejrzeń, jakie na pewno
wywołałoby jego pojawienie się na pogrzebie. Ale nie potrafił nie
przyjść. Fabian i Gideon tyle razy mu pomagali, tyle razy mówili
mu, by nie przejmował się podejrzliwością nowych członków
Zakonu. Był im winien chociaż to.
Dwie
identyczne trumny otaczał tłumek żałobników. Najbliżej stała
starsza siostra Prevettów, Molly, razem z mężem i sześcioma
synami. Najstarszy miał jedenaście lat, najmłodszy zaledwie rok.
Molly, w zaawansowanej ciąży, łkała w ramię męża. Poza nimi na
cmentarzu było też kilka osób, których Remus nie znał –
musiała to być jakaś rodzina braci. Był Dumbledore… Była też
Tessa. Stała z boku, jakby obawiała się, czy na pewno ma prawo
pojawić się na uroczystości.
–
Hej, Lunatyk – Remus niemal podskoczył, gdy usłyszał tuż za
sobą głos Jamesa. – Oj, źle z tobą, skoro dajesz się tak
podejść.
–
Nie czuję się najlepiej – przyznał. – Ale musiałem przyjść.
–
Wiem. Ja też. Łapa też tu się gdzieś kręci. I Glizdogon. Chyba.
Nie wiem, ale mówił, że ma być. Wiesz, jak to z nim jest. Czemu
nie podejdziesz bliżej? – spytał, wskazując brodą tłumek
żałobników.
–
Żeby dzieci straszyć? Czuję się fatalnie, mogę tylko
podejrzewać, jak wyglądam.
James
uprzejmie nie uświadomił go w tej kwestii.
Na
kilka minut przed końcem pogrzebu Remus ostrożnie, podpierając się
drzewa, usiadł na ziemi.
–
W porządku? – zmartwił się James.
–
T-tak. Zakręciło mi się w głowie. Zaraz dojdę do siebie –
zapewnił go Lupin słabym głosem.
–
Sam w to nie wierzysz – stwierdził Potter. – Zaprowadzę cię do
domu. I żadnego „ale”! – dodał stanowczo widząc, że Remus
próbuje protestować. – Siedź tu. Znajdę Łapę i zawijamy się
stąd.
Znalezienie
Syriusza zajęło mu zaledwie kilka minut. Najwyraźniej ze swojej
wcześniejszej pozycji, gdziekolwiek by ona nie była, Black bardzo
dobrze widział swoich przyjaciół.
–
Ani słowa – ostrzegł go Remus, gdy przyjaciele pomagali mu wstać.
– Już i tak się nasłuchałem. I nasłucham, jak wrócę. Grace i
Mike mi nie odpuszczą.
–
My też – odparł Syriusz. – Chodź, Luniek, zanim ktoś się
ciebie przestraszy.
Rogacz
posłał przyjacielowi surowe spojrzenie, ale ten nic sobie z tego
nie robił. Zaciągnęli Lunatyka w jedną alejek i stamtąd się
teleportowali.
–
Wiedziałam, że to tak się skończy – mruknęła Grace, gdy
Syriusz i James wprowadzili słaniającego się na nogach Remusa do
domu.
Od
razu pobiegła do kuchni po kolejną tego dnia fiolkę eliksiru
wzmacniającego.
–
Która to dzisiaj? – spytał Mike, spoglądając z niepokojem na
kuzyna. Nie powiedział nawet słowa na temat wyjścia Remusa.
Wiedział, że to nie ma sensu – sam stan Lupina był dla niego
wystarczającym wyjaśnieniem.
–
Czwarta – odpowiedziała Grace.
Mike
zabrał jej eliksir, zanim zdążyła oddać go Remusowi.
–
Starczy. Przedawkowanie tego ma fatalne skutki.
–
Widzisz, jak on wygląda? – warknęła Grace, wskazując swojego
narzeczonego. – Ledwo trzyma się na nogach.
–
Mike ma rację – powiedział cicho Remus. – Eliksiru
wzmacniającego nie wolno przedawkować. Dochodziłbym do siebie
dłużej niż po przemianie. Zresztą nie potrzebuję go. Muszę się
położyć. Wyśpię się i wszystko będzie dobrze. Naprawdę.
Widział,
że mu nie wierzą, ale nie zamierzał pić kolejnej dawki eliksiru.
Może i nie miał za knuta talentu do alchemii, ale teorię opanował
świetnie. Eliksir wzmacniający, chociaż jego działanie było
zbawienne, groził poważnymi powikłaniami w przypadku przyjęcia go
w zbyt dużej ilości. Nawet nie chodziło o to, że ból głowy po
czymś takim był wprost nie do zniesienia, ale też powodował
zapalenie wątroby, a przy przedłużającym się okresie stosowania
go, mógł prowadzić nawet do zmian w psychice.
–
Pomóc ci dojść na górę? – spytała Grace, odpuszczając
eliksir.
–
Nie. Położę się w piwnicy. Nie będę musiał się przenosić
przed wschodem księżyca – powiedział stanowczo.
Grace
posłała do Huncwotów i Mike'a spojrzenie z niemą prośbą. Bez
sensu, wiedziała o tym. Pomysł Remusa był świetny, chociaż
bolesny. Musiała się na niego zgodzić.
~
* ~
Roxy
z uśmiechem obserwowała śpiącego Syriusza. Zaledwie godzinę
wcześniej wrócił od Lupina, któremu pomagał w czasie pełni.
Pamiętała,
jakim zdziwieniem dla niej było, gdy dowiedziała się, że jej
kolega z pracy jest wilkołakiem. Początkowo czuła się z tym
niepewnie, ale szybko przypomniała sobie, że to przecież Remus.
Chłopak, któremu zawsze mogła się zwierzyć. To, kim był, nie
stanowiło dla niej problemu.
Patrząc
na Syriusza, Roxy zastanawiała się, jak mogła kiedyś się go bać.
Znaczy się miał opinię niepoprawnego kobieciarza, który
dziewczyny zmieniał częściej niż skarpetki, ale odkąd byli
razem, Black nawet nie spojrzał na inną kobietę. Nigdy też nie
dał jej odczuć, że jest tylko przelotną miłostką. Wręcz
przeciwnie – traktował ją jak księżniczkę. Ciągle powtarzał,
jak bardzo mu na niej zależy, całował, obsypywał podarunkami i
niemal codzienne przynosił jej śniadanie do łóżka. Pokazywał
jej, jak bardzo ją kocha.
Matka
Roxy, Wendy, wielokrotnie (szczególnie na początku ich związku)
powtarzała córce, żeby nie robiła sobie nie wiadomo jakich
nadziei. Ogień młodzieńczej miłości płonie jasno, ale krótko.
W tym przypadku się pomyliła – uczucie łączące jej córki i
Syriusza rosło z każdym dniem. Początkowa fascynacja przerodziła
się w coś trwałego. Coś, co zapowiadało poważną przyszłość.
Roxy
usiadła obok ukochanego i pogłaskała go prawą dłonią po
włosach. Lewą czule położyła na swoim brzuchu. Od dwóch tygodni
wiedziała, że jest w ciąży. Poza Syriuszem nikt jeszcze o tym nie
wiedział.
Na
zawsze zapamięta reakcję chłopaka na informację, że będzie
ojcem. Najpierw patrzył na nią z niedowierzaniem, ale potem porwał
w ramiona i, głośno się śmiejąc, okręcił kilka razy wokół
siebie. Powiedział jej wtedy, że uczyniła go najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie. Wierzyła mu.
–
Roxy – wymamrotał przez sen Syriusz.
–
Śpij. Przepraszam, nie chciałam cię obudzić.
–
Nie przepraszaj – szepnął. – Taka pobudka zawsze jest miła.
Najlepsza z możliwych.
Nachyliła
się nad nim i pocałowała go w czoło.
–
Śpij już. Musisz odpocząć. Miałeś trudną noc.
–
Remus miał trudniejszą – przypomniał.
Przekręcił
się na drugi bok i niemal od razu zasnął.
–
A co ja mam powiedzieć? – zapytała w pustkę. – Całą noc się
o ciebie martwiłam.
~
* ~
Lily
pogłaskała synka po krótkich, czarnych włosach. Był dla niej
wszystkim. Odkąd ponad rok wcześniej ona i James dowiedzieli się o
przepowiedni, która mogła dotyczyć Harry'ego, każdy jej dzień
wypełniały nerwy. W końcu, według tej przepowiedni, do której
dotarł Dumbledore, Voldemorta mógł pokonać czarodziej urodzony
pod koniec lipca, którego rodzice oparli się Czarnemu Panu.
Pasowało dwóch chłopców: Neville Longbottom i właśnie Harry.
Właśnie dlatego od czasu ogłoszenia przepowiedni zarówno
Potterowie, jak i Longbottomowie musieli się ukrywać.
Lily
nie przeszkadzały te niedogodności – zrobiłaby wszystko dla
synka. Zresztą, poza Zakonem, i tak nie miała do kogo iść.
Petunia się do niej nie odzywała, a jej rodzice nie żyli. Poza
przyjaciółmi nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać.
~
* ~
Wijąca
się z bólu kobieta osunęła się na ziemię, krzycząc
wniebogłosy. Otaczał ją krąg zamaskowanych, odzianych na czarno
postaci. Jedna z nich celowała w nią różdżką, a zaklęcie,
które z tej różdżki wychodziło, powodowało u znajdującej się
na środku kobiety ból.
–
Mów co wiesz o organizacji Dumbledore'a! – krzyknął jeden z
mężczyzn.
Ból
na chwilę ustąpił.
–
Niczego się ode mnie nie dowiecie – wycedziła kobieta, starając
się panować nad oddechem. – Wolałabym zginąć, niż zdradzić
Zakon!
–
Twoje życzenie może się spełnić w każdej chwili –
przypominający głos syk, przedarł się przez wszystkie inne
odgłosy w pomieszczeniu. – Powiedz. Przecież chcesz żyć.
–
Nie. Nie takim kosztem. Oni wygrają. Dobro zawsze zwycięża. Dobro
i miłość. Nigdy nie zrozumiesz, jak to jest być kochanym!
–
Ale będę żył – szepnął Voldemort. Wycelował w kobietę
różdżką – Avada Kedavra!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz