a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 63 – Kobiety wojny

 Remus podparł się i z trudem uniósł do pozycji siedzącej. Czuł się paskudnie, jak zawsze pomiędzy nocami pełni. Normalnie spędzał je w piwnicy, ale tego dnia musiał z niej wyjść, mimo że ta perspektywa z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej przerażająca. Ale nie mógł zostać. Był to winny Fabianowi i Gideonowi.

Korzystając z tego, że Mike zamknął się w swojej sypialni i pracował nad nowymi pomysłami do swoich badań, Remus przemknął do swojego pokoju. Znaczy się… przemknął… szedł, podpierając się ściany i próbując nie narobić hałasu, który wywabiłby na korytarz Mike'a. O dziwo, udało mu się.

Niestety nie dał rady zmylić Grace, która akurat była w salonie. Usłyszała go, gdy znajdował się na schodach.

– Remus, co ty wyprawiasz? – spytała, podpierając narzeczonego, który akurat niebezpiecznie się zachwiał. – Powinieneś leżeć.

– Nie mogę. Grace, mogłabyś mi przynieść eliksir wzmacniający? – poprosił.

– Już wypiłeś dzisiaj jedną dawkę – przypomniała dziewczyna.

– Za mało. Muszę stanąć na nogi. Dzisiaj pogrzeb Fabiana i Gideona.

Grace od razu ostro przecząco pokręciła głową.

– Nie. Remus, jesteś…

– Wiem. Wiem, że jestem osłabiony. Wiem, że powinienem leżeć. Ale nie mogę tego robić. To moi przyjaciele. Tyle im zawdzięczam.

Grace położyła dłoń na jego bladym policzku i spojrzała mu w oczy. Widziała w nich wycieńczenie, ale też upór. Nie dałaby mu rady wybić mu z głowy wyjścia.

– Wiem… Remus, obiecaj mi, że nie będziesz się przemęczał.

– Na swoją obronę mam to, że im bardziej jestem zmęczony przed przemianą, tym mniejsze mam obrażenia.

– Albo jesteś bardziej wyczerpany następnego dnia – przypomniała. – Nie możesz tego bagatelizować. W końcu się wykończysz.

– Nie będzie tak źle – zapewnił ją Remus. – Tym bardziej, że dzisiaj przyjdzie Syriusz. I może James. Dam sobie radę.

Grace westchnęła, ale nie protestowała. Pomogła ukochanemu dojść do jego sypialni, żeby nie zrobił sobie krzywdy na schodach, po czym zbiegła na parter po eliksir wzmacniający. Dwie minuty później weszła z powrotem do pokoju, niosąc dwie fiolki. Remus przejął je z wdzięcznym uśmiechem i od razu wypił ich zawartość. Zanim skończył się ubierać, jego policzki zaróżowiły się, a w oczach pojawił się zwykły blask. Czuł się o wiele lepiej.

~ * ~

Gdy Remus wszedł na cmentarz w Chudley, pogrzeb już trwał. Nie zbliżał się do żałobników. Nie chciał straszyć ludzi swoim wyglądem, który, jak dobrze wiedział, po pełni pozostawiał wiele do życzenia. Poza tym wiedział, iż już od dłuższego czasu jest na cenzurowanym w Zakonie. Myśleli, że nie zdaje sobie z tego sprawy, ale musiałby być ślepym, żeby nie zauważyć podejrzliwych spojrzeń, i głuchym, aby nie słyszeć pełnych oskarżenia szeptów. Wolał uniknąć kolejnych podejrzeń, jakie na pewno wywołałoby jego pojawienie się na pogrzebie. Ale nie potrafił nie przyjść. Fabian i Gideon tyle razy mu pomagali, tyle razy mówili mu, by nie przejmował się podejrzliwością nowych członków Zakonu. Był im winien chociaż to.

Dwie identyczne trumny otaczał tłumek żałobników. Najbliżej stała starsza siostra Prevettów, Molly, razem z mężem i sześcioma synami. Najstarszy miał jedenaście lat, najmłodszy zaledwie rok. Molly, w zaawansowanej ciąży, łkała w ramię męża. Poza nimi na cmentarzu było też kilka osób, których Remus nie znał – musiała to być jakaś rodzina braci. Był Dumbledore… Była też Tessa. Stała z boku, jakby obawiała się, czy na pewno ma prawo pojawić się na uroczystości.

– Hej, Lunatyk – Remus niemal podskoczył, gdy usłyszał tuż za sobą głos Jamesa. – Oj, źle z tobą, skoro dajesz się tak podejść.

– Nie czuję się najlepiej – przyznał. – Ale musiałem przyjść.

– Wiem. Ja też. Łapa też tu się gdzieś kręci. I Glizdogon. Chyba. Nie wiem, ale mówił, że ma być. Wiesz, jak to z nim jest. Czemu nie podejdziesz bliżej? – spytał, wskazując brodą tłumek żałobników.

– Żeby dzieci straszyć? Czuję się fatalnie, mogę tylko podejrzewać, jak wyglądam.
James uprzejmie nie uświadomił go w tej kwestii.

Na kilka minut przed końcem pogrzebu Remus ostrożnie, podpierając się drzewa, usiadł na ziemi.

– W porządku? – zmartwił się James.

– T-tak. Zakręciło mi się w głowie. Zaraz dojdę do siebie – zapewnił go Lupin słabym głosem.

– Sam w to nie wierzysz – stwierdził Potter. – Zaprowadzę cię do domu. I żadnego „ale”! – dodał stanowczo widząc, że Remus próbuje protestować. – Siedź tu. Znajdę Łapę i zawijamy się stąd.

Znalezienie Syriusza zajęło mu zaledwie kilka minut. Najwyraźniej ze swojej wcześniejszej pozycji, gdziekolwiek by ona nie była, Black bardzo dobrze widział swoich przyjaciół.

– Ani słowa – ostrzegł go Remus, gdy przyjaciele pomagali mu wstać. – Już i tak się nasłuchałem. I nasłucham, jak wrócę. Grace i Mike mi nie odpuszczą.

– My też – odparł Syriusz. – Chodź, Luniek, zanim ktoś się ciebie przestraszy.

Rogacz posłał przyjacielowi surowe spojrzenie, ale ten nic sobie z tego nie robił. Zaciągnęli Lunatyka w jedną alejek i stamtąd się teleportowali.

– Wiedziałam, że to tak się skończy – mruknęła Grace, gdy Syriusz i James wprowadzili słaniającego się na nogach Remusa do domu.

Od razu pobiegła do kuchni po kolejną tego dnia fiolkę eliksiru wzmacniającego.

– Która to dzisiaj? – spytał Mike, spoglądając z niepokojem na kuzyna. Nie powiedział nawet słowa na temat wyjścia Remusa. Wiedział, że to nie ma sensu – sam stan Lupina był dla niego wystarczającym wyjaśnieniem.

– Czwarta – odpowiedziała Grace.

Mike zabrał jej eliksir, zanim zdążyła oddać go Remusowi.

– Starczy. Przedawkowanie tego ma fatalne skutki.

– Widzisz, jak on wygląda? – warknęła Grace, wskazując swojego narzeczonego. – Ledwo trzyma się na nogach.

– Mike ma rację – powiedział cicho Remus. – Eliksiru wzmacniającego nie wolno przedawkować. Dochodziłbym do siebie dłużej niż po przemianie. Zresztą nie potrzebuję go. Muszę się położyć. Wyśpię się i wszystko będzie dobrze. Naprawdę.

Widział, że mu nie wierzą, ale nie zamierzał pić kolejnej dawki eliksiru. Może i nie miał za knuta talentu do alchemii, ale teorię opanował świetnie. Eliksir wzmacniający, chociaż jego działanie było zbawienne, groził poważnymi powikłaniami w przypadku przyjęcia go w zbyt dużej ilości. Nawet nie chodziło o to, że ból głowy po czymś takim był wprost nie do zniesienia, ale też powodował zapalenie wątroby, a przy przedłużającym się okresie stosowania go, mógł prowadzić nawet do zmian w psychice.

– Pomóc ci dojść na górę? – spytała Grace, odpuszczając eliksir.

– Nie. Położę się w piwnicy. Nie będę musiał się przenosić przed wschodem księżyca – powiedział stanowczo.

Grace posłała do Huncwotów i Mike'a spojrzenie z niemą prośbą. Bez sensu, wiedziała o tym. Pomysł Remusa był świetny, chociaż bolesny. Musiała się na niego zgodzić.

~ * ~

Roxy z uśmiechem obserwowała śpiącego Syriusza. Zaledwie godzinę wcześniej wrócił od Lupina, któremu pomagał w czasie pełni.

Pamiętała, jakim zdziwieniem dla niej było, gdy dowiedziała się, że jej kolega z pracy jest wilkołakiem. Początkowo czuła się z tym niepewnie, ale szybko przypomniała sobie, że to przecież Remus. Chłopak, któremu zawsze mogła się zwierzyć. To, kim był, nie stanowiło dla niej problemu.

Patrząc na Syriusza, Roxy zastanawiała się, jak mogła kiedyś się go bać. Znaczy się miał opinię niepoprawnego kobieciarza, który dziewczyny zmieniał częściej niż skarpetki, ale odkąd byli razem, Black nawet nie spojrzał na inną kobietę. Nigdy też nie dał jej odczuć, że jest tylko przelotną miłostką. Wręcz przeciwnie – traktował ją jak księżniczkę. Ciągle powtarzał, jak bardzo mu na niej zależy, całował, obsypywał podarunkami i niemal codzienne przynosił jej śniadanie do łóżka. Pokazywał jej, jak bardzo ją kocha.

Matka Roxy, Wendy, wielokrotnie (szczególnie na początku ich związku) powtarzała córce, żeby nie robiła sobie nie wiadomo jakich nadziei. Ogień młodzieńczej miłości płonie jasno, ale krótko. W tym przypadku się pomyliła – uczucie łączące jej córki i Syriusza rosło z każdym dniem. Początkowa fascynacja przerodziła się w coś trwałego. Coś, co zapowiadało poważną przyszłość.

Roxy usiadła obok ukochanego i pogłaskała go prawą dłonią po włosach. Lewą czule położyła na swoim brzuchu. Od dwóch tygodni wiedziała, że jest w ciąży. Poza Syriuszem nikt jeszcze o tym nie wiedział.

Na zawsze zapamięta reakcję chłopaka na informację, że będzie ojcem. Najpierw patrzył na nią z niedowierzaniem, ale potem porwał w ramiona i, głośno się śmiejąc, okręcił kilka razy wokół siebie. Powiedział jej wtedy, że uczyniła go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wierzyła mu.

– Roxy – wymamrotał przez sen Syriusz.

– Śpij. Przepraszam, nie chciałam cię obudzić.

– Nie przepraszaj – szepnął. – Taka pobudka zawsze jest miła. Najlepsza z możliwych.

Nachyliła się nad nim i pocałowała go w czoło.

– Śpij już. Musisz odpocząć. Miałeś trudną noc.

– Remus miał trudniejszą – przypomniał.

Przekręcił się na drugi bok i niemal od razu zasnął.

– A co ja mam powiedzieć? – zapytała w pustkę. – Całą noc się o ciebie martwiłam.

~ * ~

Lily pogłaskała synka po krótkich, czarnych włosach. Był dla niej wszystkim. Odkąd ponad rok wcześniej ona i James dowiedzieli się o przepowiedni, która mogła dotyczyć Harry'ego, każdy jej dzień wypełniały nerwy. W końcu, według tej przepowiedni, do której dotarł Dumbledore, Voldemorta mógł pokonać czarodziej urodzony pod koniec lipca, którego rodzice oparli się Czarnemu Panu. Pasowało dwóch chłopców: Neville Longbottom i właśnie Harry. Właśnie dlatego od czasu ogłoszenia przepowiedni zarówno Potterowie, jak i Longbottomowie musieli się ukrywać.

Lily nie przeszkadzały te niedogodności – zrobiłaby wszystko dla synka. Zresztą, poza Zakonem, i tak nie miała do kogo iść. Petunia się do niej nie odzywała, a jej rodzice nie żyli. Poza przyjaciółmi nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać.

~ * ~

Wijąca się z bólu kobieta osunęła się na ziemię, krzycząc wniebogłosy. Otaczał ją krąg zamaskowanych, odzianych na czarno postaci. Jedna z nich celowała w nią różdżką, a zaklęcie, które z tej różdżki wychodziło, powodowało u znajdującej się na środku kobiety ból.

– Mów co wiesz o organizacji Dumbledore'a! – krzyknął jeden z mężczyzn.

Ból na chwilę ustąpił.

– Niczego się ode mnie nie dowiecie – wycedziła kobieta, starając się panować nad oddechem. – Wolałabym zginąć, niż zdradzić Zakon!

– Twoje życzenie może się spełnić w każdej chwili – przypominający głos syk, przedarł się przez wszystkie inne odgłosy w pomieszczeniu. – Powiedz. Przecież chcesz żyć.

– Nie. Nie takim kosztem. Oni wygrają. Dobro zawsze zwycięża. Dobro i miłość. Nigdy nie zrozumiesz, jak to jest być kochanym!


– Ale będę żył – szepnął Voldemort. Wycelował w kobietę różdżką – Avada Kedavra!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy