a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 23 grudnia 2016

Rozdział 64 – Andromedziątko

 Za posiedzeniu Zakonu Feniksa od dawna nie było tak ponurej atmosfery – śmierć Fabiana, Gideona i Dorcas mocno odbiła się na morale członków Zakonu. Ludzie się bali. Bali się jutra, bali się wychodzić na dwór, bali się nawet siedzieć we własnych domach, bo i tam mogła zastać ich śmierć. Sytuacja robiła się coraz gorsza. Wielu ludzi wyjechało, w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca dla siebie i swoich rodzin. To powodowało pustoszenie czarodziejskich ulic. Liczebność Zakonu też spadła – w sali zebrań Kwatery Głównej znajdowało się około dwudziestu osób. Wśród nich była trójka Huncwotów (Remus dochodził do siebie po ostatniej nocy pełni), Dumbledore i Moody. Szczególnie ten ostatni przyciągał zaniepokojone spojrzenia siedzących przy stole. Po niedawnej potyczce ze śmierciożercami stracił oko, nogę i kawałek nosa. Od tego czasu nosił drewnianą protezę kończyny oraz magiczne oko. Dzięki niemu widział nawet przez ściany, co bardzo przydawało się w pracy wywiadowczej. Pocieszał się tym, że nie oddał swoich części ciała za darmo – zabił jednego z najgroźniejszych śmierciożerców, Evana Rosiera.

– Mamy w Zakonie zdrajcę – oświadczył Dumbledore grobowym tonem. Widać było, że ciężko mu było się do tego przyznać.

– To oczywiste – stwierdził Anthony Mawle, rzucając znaczące spojrzenie Syriuszowi i Jamesowi.

Black spiął się. Przeczuwał kolejną dawkę podejrzeń i oskarżeń. Na zebraniach odbyło już kilka takich rozmów, ale zawsze ograniczało się to tylko do dwuznacznych tekstów. Teraz, kiedy nie było Remusa, Syriusz nie spodziewał się, że poprzestaną na tym.

Wymienił z Jamesem spojrzenia. Obaj szykowali się na ciężką przeprawę.

– Skąd ten pomysł? – zapytał beztrosko James.

– Nie udawaj. Dobrze wiesz o co chodzi. To on jest zdrajcą.

– Gdzie dowody? – wycedził Syriusz, wstając z krzesła. – GDZIE DOWODY? Profesorze, sam pan powtarza, że niewinny, póki nie udowodni się winy. Nie mamy żadnych dowodów na zdradę Remusa. Wręcz przeciwnie!

– Słyszysz, co mówisz? – warknął Mawle. – Przecież to wilkołak! To wystarczający dowód! – On też się uniósł.

– Podejrzenia o to, że mamy w Zakonie zdrajcę mamy od półtora roku. Pewność od kilku tygodni. A Remus jest wilkołakiem od ponad dziesięciu lat!

– Wszystkie wilkołaki współpracują z Sam-Wiesz-Kim!

– Nie on! Myślisz, że my, jego przyjaciele – wskazał na siebie, Jamesa i Petera – nie zauważylibyśmy, gdyby zaczął kręcić?

Słysząc to pytanie Peter drgnął nieznacznie, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy obecni zajęci byli obserwowaniem starcia Syriusza i Anthony'ego.

– Szpiedzy mają to do siebie, że ukrywają swoje drugie życie – zauważył hardo Anthony.

– Nie masz na to ŻADNYCH dowodów. Tylko przypuszczenia i uprzedzenia.

– To nie…

– TO SĄ UPRZEDZENIA! – wrzasnął Syriusz, uderzając pięścią w stół. Wszyscy, nawet Dumbledore, lekko podskoczyli na krzesłach. – Nic innego tobą nie kieruje!

– A ty co masz do powiedzenia? Skąd wiesz, że nie zdradza?

Syriusz uśmiechnął się na wpół kpiąco, na wpół z triumfem.

– Znam go od prawie dziesięciu lat. NIGDY nie okazał żadnego, nawet najmniejszego, zainteresowania poglądami śmierciożerców. Przyłączył się do Zakonu, gdy tylko profesor Dumbledore nam to zaproponował. Walczy razem z nami!

– To nie przeszkadza donosić przeciw nam – odparował Anthony.

Pięść Syriusza ponownie uderzyła o stół, podrywając wszystkich obecnych.

– Jeżeli Remus jest zdrajcą, to ja też! – warknął Syriusz, sięgając po różdżkę.

– DOŚĆ! – krzyknął James, próbując zapobiec bójce. – Profesorze, to pana decyzja – powiedział do Dumbledore'a, chcąc powołać się na autorytet założyciela Zakonu. – Pan najlepiej wie, co się dzieje. Pan przecież nie kieruje się uprzedzeniami, ale dowodami. Kiedy przyjmował nas pan do Zakonu powiedział pan Remusowi, że jego choroba nie będzie miała znaczenia…

– Jaka choroba?! – wtrącił Mawle. – To potwór i tyle! Bestia udająca człowieka!

– Dziękuję za wyrażenie twojej opinii, Anthony, a teraz, proszę, usiądź – głos Dumbledore'a był twardy niczym smocza łuska. – Anthony, Syriuszu, obaj macie rację. W Zakonie mamy zdrajcę, ale nie mamy żadnych dowodów na to, kto nim jest. Nie mam zamiaru wyciągać pochopnych wniosków i tym samy krzywdzić niewinnego człowieka.

– O ile on jest niewinny – mruknął pod nosem Mawle, ale nie odważył się na spojrzenie profesorowi w twarz.

– Koniec zebrania – zarządził Dumbledore. – Wiecie, kiedy jest następne.

Wyszedł z sali jako pierwszy. Wszyscy obecni widzieli, jak bardzo jest rozdrażniony. Nie dziwili się temu – ostatnie, co było potrzebne w Zakonie, to wewnętrzne konflikty. Było ich tak mało, że nie mogli sobie na to pozwolić.

~ * ~

„Życie jest do bani”, stwierdził Mike, kopiąc leżący mu na drodze kamień. Miał spędzić fantastyczny wieczór w towarzystwie Lulu, ale dziewczyna niemal wyrzuciła go za drzwi. Nie podjął decyzji, o którą jej chodziło. Nie zdecydował, czy woli ją, czy Carmen.

Ale nie wiedział tego! Kochał je obie. Czemu Lulu nie mogła tego zrozumieć? Czemu nagle zmieniła zdanie? Od samego początku wiedziała, że Mike jest z Carmen. Znała ich układ.

Mike miał już tego wszystkiego serdecznie dość. Najchętniej rzuciłby wszystko w cholerę i wyjechał! Ale nie mógł. Zbyt wiele rzeczy (i osób) trzymało go w Oxfordzie. Nie mógł ot tak wszystkie zignorować.

Teleportował się w okolice domu Damoclesa. Wiedział, że jego współpracownik i przyjaciel na pewno siedzi w laboratorium. Ostatnio coraz więcej czasu poświęcał pracy, a jego siostra skarżyła się, że już niemal nie wychodzi z domu. Ale Clees mógł wysłuchać Mike'a, nawet jeżeli nie bardzo był w stanie mu pomóc.

– Jest na dole – rzuciła cierpko siostra Damoclesa, gdy wpuściła gościa do domu.

Nie musiała kierować go do wejścia. Mike był w tej piwnicy już tyle razy, że trafiłby tam z zamkniętymi oczami.

– Wpadłeś na jakiś nowy pomysł? – zapytał Damocles od razu po tym, jak Mike rzucił mu niewesołe „cześć”.

– Niestety nie. Ale za to mam problem.

Clees uniósł brwi ze zdziwieniem. Odłożył wszystkie fiolki i zdjął znoszone rękawice ze smoczej skóry. Beztrosko rzucił je na stół.

– O co chodzi? – spytał rzeczowo.

Mike usiał na jednym z dwóch pustych krzeseł (reszta była zawalona różnymi alchemicznymi akcesoriami) i powiedział przyjacielowi o swoich problemach z kobietami. Mimo że Clees nie mógł go jedynie wesprzeć słowami, zwierzenie się komuś z problemów bardzo mu pomogło. Zaczął trzeźwiej myśleć.

Nadal nie wiedział, którą z nich woli. Carmen kochał, wspaniale mu się z nią rozmawiało, ale to Lulu była jego oparciem. Jego ukojeniem. Nie mógł z niej od tak zrezygnować! Tak samo jak z Hiszpanki!

– Jesteś najbardziej pokręconym facetem, jakiego spotkałem – stwierdził Damocles, gdy jego gość skończył mówić. – Same problemy z tymi kobietami. Dlatego ja nikogo nie mam!

– Może gdybyś częściej wychodził z tej piwnicy, znalazłbyś kogoś dla siebie – odpowiedział Mike z nutą złośliwości w głosie. – A, zmieniając temat, jak idzie ważenie?

Clees wyraźnie odetchnął z ulgą, schodząc z niewygodnego dla siebie tematu. Kobiety to stanowczo nie jego działka. Wolał odważniki, eliksiry i kryształowe fiolki.

– Od naszego ostatniego spotkania nic nowego nie wymyśliłem. Niestety. Mike, musimy coś zmienić. Siedzimy nad tym już prawie dwa lata, a nadal mamy tyle, co nic. Gdzieś popełniamy błąd. Może faktycznie warto by zmienić koncepcję tego eliksiru…

– Nie! – odpowiedział od razu Mike. – Musimy trzymać się planu. To jest najważniejsze.

– Mike, ta duma cię zniszczy – odparł Clees. – Nie da się zrobić tego, co ty planujesz. To jest NIEMOŻLIWE!

– Mimo to chcę próbować dalej – oświadczył hardo Mike. – Z tobą lub bez ciebie!

Clees westchnął ciężko. Spodziewał się takiego wybuchu. Już od dawna wiedział, że Mike popełnił podstawowy błąd w badaniach – zaangażował się w nie emocjonalnie. W pracy naukowej nigdy nie można było tego robić. Groziło to tym, że, w przypadku zawalenia się eksperymentu, można nie zorientować się, kiedy należy przestać. Albo zmienić tryb pracy.

– Myślisz, że rzucę taki eksperyment? – zapytał Clees, uśmiechając się szelmowsko.

Mike też się uśmiechnął – po raz pierwszy, odkąd wszedł do domu Damoclesa.

~ * ~

Remus obudził się skoro świt. Wpadające przez niezasłonięte okno promienie wstającego słońca, oświetlały jego twarz. W pierwszej chwili chciał odwrócić się na drugi bok i spać dalej, ale już po chwili przypomniał sobie, że przecież nie może. U jego boku zwinęła się urocza brunetka, która ułożyła głowę na jego piersi.

Remus uśmiechnął się pod nosem i delikatnie pogłaskał ją po falujących włosach. Noce, które spędzali razem, należały do rzadkości. Ciotka Brenda ze wszystkich sił usiłowała utrzymać siostrzenicę z dala od jej narzeczonego, zasłaniając się moralnością. Grace mogła nocować u Lupina tylko w czasie pełni i wtedy, gdy jej ciotka została do późna u przyjaciółek na brydża. Wtedy dziewczyna wymykała się z mieszkania cioci i przychodziła do Remusa. Nie przejmowała się tym, że następnego dnia ciotka mieszała ją z błotem z góry na dół. Już się tak zdarzało, ale Grace się tym nie przejmowała. Każda minuta spędzona z narzeczonym była dla niej bezcenna.

Remusowi też to nie przeszkadzało. Co prawda czuł się potwornie z tym, że jego ukochana przez niego kłóci się z ciotką. Ale też nie mógł pozwolić na stratę chociażby jednej chwili przy Grace. Przy niej czuł się normalnym człowiekiem. Nie wilkołakiem, członkiem Zakonu, żołnierzem walczącym w wojnie z siłami ciemności. Był po prostu sobą.

~ * ~

Syriusz zerknął na list, który poprzedniego dnia dostał od kuzynki. W sumie sam się sobie dziwił, że tak się nim przejął. Już dawno temu odciął się od rodziny.

Ale Dromeda była inna. Ona też została wydziedziczona. Nie za ucieczkę z domu… Znaczy po części też. Ale jej największą „zbrodnią” było małżeństwo z chłopakiem z mugolskiej rodziny. Syriusz poznał kiedyś Teda Tonksa i bardzo polubił ukochanego kuzynki. Odnosił się dla niego przyjaźnie, mimo tego że przecież Ted doznał wielu krzywd od rodu Blacków.

Szybko znalazł odpowiedni adres. Dom jego kuzynki był niewielki, parterowy. Zewnętrzne ściany pomalowano na bladożółty kolor, a zza okien widać było śnieżnobiałe firanki.

Andromeda wybiegła na na podwórko, gdy tylko Syriusz wszedł na podwórko. Musiała wypatrywać go z okna.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam – powiedziała, biorąc kuzyna w ramiona.

Syriusz też przytulił się do swojej ulubionej kuzynki, żałując, że nie zabrał ze sobą Roxy. Ale dziewczyna miała akurat dyżur w pracy i sama radziła mu, żeby na nią nie czeka.

– Świetnie wyglądasz – pochwalił kuzynkę Syriusz, przyglądając się jej figurze.

Andromeda, mimo wielu stresów, które już przeżyła, wyglądała młodziej niż na swoje dwadzieścia siedem lat. Długie, ciemne włosy spływały jej do pasa, okalając też uśmiechniętą twarz. Rzęsy osłaniały ciemnobrązowe oczy i rzucały cienie na policzki. Figura Dromedy nie była może idealna, ale nie można było powiedzieć, że kobieta jest brzydka. Miała w sobie jakieś wewnętrzne piękno, tak rzadkie w rodzinie Blacków.

– Nic się nie zmieniłeś – przyznała Andromeda z westchnięciem. – Czaruś z ciebie.

– Muszę dbać o swój image – odparł Syriusz, posyłając kuzynce jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.

Od dawna nie miał okazji go wypróbować, bo, odkąd spotykał się z Roxy, nie oglądał się za żadnymi dziewczynami, a co za tym idzie – nie musiał żadnej oczarowywać.

– Oj, Syriusz, Syriusz – powiedziała Dromeda, kręcąc głową z politowaniem. – Czy ty kiedyś wydoroślejesz?

– Kochana, młodość ma się tylko jedną. Będziemy tak stać na dworze, czy zaprosisz mnie do domu?

– Ach, ty… Wejdź, wejdź. Moja córka chętnie pozna wujka.

– A gdzie jest to słynne andromedziątko?

Kuzynka nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo z jednego z pokojów wybiegła ośmioletnia dziewczynka. Była chuda, wręcz koścista, a sięgające połowy ud spodenki ukazywały pościerane kolana i posiniaczone piszczele. Kilka sińców znajdowało się też na ramionach dziewczynki. Trójkątną twarz dziecka była zdobiona dużymi, ciemnymi oczami, które były nieco przysłonięte przez jasnoróżowe włosy.

Syriusz usunął się w bok, żeby nie stanąć na drodze tego małego tornada.

– Nimfadoro, uspokój się – powiedziała Andromeda do córki.

„Biedne dziecko”, pomyślał Syriusz. „Ona z tym imieniem nie będzie miała życia.”

Jakby na potwierdzenie myśli Blacka, dziewczynka posłała matce zdenerwowane spojrzenie, a jej włosy zmieniły kolor na czerwony.

– Tylko nie „Nimfadora” – rzuciła, groźnym tonem. – Przecież cię prosiłam.

Andromeda wzniosła oczy do nieba, ale nic nie powiedziała. Widać było, że przyzwyczaiła się już do tego typu rozmów. Posłała Syriuszowi przepraszający uśmiech.

– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Znowu – dodała. – Doro, poznaj mojego ulubionego kuzyna.

Dziewczynka po raz pierwszy zwróciła swoje uważne, ciemne oczy na gościa. Zlustrowała go od stóp do czubka głowy, jakby chciała przejrzeć go na wylot. Następnie uśmiechnęła się do Syriusza, podeszła bliżej i… z całej siły kopnęła go w piszczel.

Black aż jęknął z bólu. Zgiął się w pół, obejmując dłońmi obolałą nogę.

– Co to miało znaczyć?! – krzyknęła Andromeda, wpatrując się w jedynaczkę ze zdziwieniem i rosnącą złością.

Nimfadora zamrugała i spojrzała na matkę, jakby nie wiedziała, o co tak właściwie rodzicielka ma do niej pretensje.

– No co? – spytała. – Przecież sama mówiłaś, że to twoja rodzina jest okropna. A on jest z twojej rodziny – dodała, wskazując na Syriusza.

Chłopak nie wytrzymał i ryknął niepohamowanym śmiechem. Opadł na stojący za nim fotel i, cały czas trzymając się za nogę, śmiał się w głos.

– Normalnie moja krew! – stwierdził Syriusz, gdy już się opanował. – Moja krew! Chodź tu, mała.

Nimfadora spojrzała pytająco na mamę, ale że tamta nie protestowała, podeszła ostrożnie do Syriusza i dała się przytulić.

– Masz bardzo mocnego kopa, mała – pochwalił dziewczynkę Black.

– Nie jestem mała – odparła Nimfadora, wracając do poprzedniego, zadziornego tonu. – Niech mnie pan tak nie nazywa.

– A ja nie jestem żaden „pan” – odpowiedział Syriusz. – Jestem wujek.

– Nigdy nie miałam wujka – przyznała panna Tonks.

– To teraz już masz.

Andromeda przyglądała się tej scenie w rosnącym rozczuleniem. Nie do końca rozumiała to, co się działo w ciągu ostatnich minut, ale cieszyła się, że jej córka i kuzyn się dogadali.

„Ted nie uwierzy, jak mu powiem, co tu się działo”, pomyślała, wspominając męża, który akurat był w pracy.

– Syriuszu, napijesz się herbaty? – spytała.

– Bardzo chętnie. Dziękuję.

– A ja poproszę soczek – dorzuciła Nimfadora.


Andromeda uśmiechnęła się szeroko, słysząc prośbę córki. Co jak co, ale Nimfadora uwielbiała wszelkiego rodzaju soki.

Moi drodzy, życzę wam radosnych, rodzinnych świąt, wymarzonych prezentów, szczęśliwego Nowego Roku i wszystkiego, czego sobie zapragniecie. A także odpoczynku w ciągu zaczynających się dziś wolnych dni :).

10 komentarzy:

  1. Cześć Tonks! Fajne z ciebie dziecko. Wujek Syriusz pewnie niedługo przedstawi ci twojego przyszłego męża i ojca twoich dzieci. Tylko musi się uporać z kilkoma idiotami, którzy uważają go za potwora i dziewczyną, która go kocha (i on ją też). Także bez obaw! Żyj wesoło i baw się dobrze!
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tonks może żyć wesoło, bo Syriusz nie pozna jej z jej przyszłym mężem. Remus pozna Dorę, jak Merlin przykazał, dopiero na początku drugiej wojny.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Hej,teraz właśnie przeczytałam zaległe rozdziały i te rozdziały są naprawdę genialne.Szkoda mi ciotki Remus,że musi tak cierpieć po stracie bliskiej osoby.Nie spodziewałam się,że tak szybko dojdzie do śmierci ojca Remusa chociaż jest bliżej niż dalej do utraty Lili i Jamesa więc Remus niedługo straci kolejną ważną osobę.Mała Tonks w tym rozdziale jest prze genialna.Te jej kopnięcie zapamiętam.Chciałabym zobaczyć tę scenę.Andromedy rozumiem dlaczego tak zareagowała na Tonks zachowanie ale uzasadnienie Dory też jest prawdą bo przecież skoro powiedziała do Dory,że jej rodzina jest okropna to chciała się na nich odegrać :D
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.Pozdrawiam!

    Ps:Życzę wesołych świąt,rodzinnej atmosfery oraz szczęśliwego nowego roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łapa kiedyś wypomni jej to kopnięcie :).
      Najbliższy czas nie będzie łatwy dla żadnego z naszych bohaterów.
      Dziękuję za życzenia i życzę Ci tego samego.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Wesołych Świąt, rozdział jak zawsze świetny :3 pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć!
    Nie wiem co napisać. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio coś u Ciebie komentowałam. Co piątek zjawiam się tutaj i czytam. Tylko jakoś tak trudno zostawić po sobie ślad.
    Zaskoczyłaś mnie niejednokrotnie. Kiedy już myślałam, że wiem co się stanie, ty odwracałaś kota ogonem. I dobrze. Przeskok czasowy bardzo mnie zdziwił, oczywiście na plus. Nie sądziłam, że użyjesz takiego zabiegu i liczyłam te rozdziały, zastanawiając się, jak ty chcesz się wyrobić ze wszystkim do śmierci Potterów.
    Żałuję, że było tak mało Tessy, Fabiana i Tessy. Wkurza mnie Mike, bo zdecydowanie wolę go w ramionach Lulu, która swoją drogą też mnie ostatnio wkurzyła. Po tym rozdziale pomyślałam sobie, że dla Mika najlepiej by było, gdyby zmienił obiekt zainteresowań na kogoś innego (np. Cleesa). Związek Remusa i Grace już mi się trochę dłuży. Nie żeby był zły, ale za dużo miłości to też nie dobrze. Przydałby się porządny kryzys. No i Potterowie... Zaraz ma dojść do największej tragedii, a ja często o nich zapominam.
    Nie lubię tego uczucia uzależnienia od czegoś, a mam tak z tym opowiadaniem. Czekam na te piątki z myślą, że wieczorem się coś pojawi i to jest pewne. Jedna z niewielu pewnych rzeczy w moim życiu. Za co Ci dziękuję. Bo chociaż rzucam wszystko na tą chwilę, żeby móc przeczytać rozdział, to jest to dobre.
    Przepraszam, że komentuję tak rzadko. dzisiaj musiałam to zrobić, ze względu na Tonks, Syriusza, Tonks i Syriusza i na to, że w tym roku zrobiłam tak mało, a miało być zupełnie inaczej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie ucieszył Twój komentarz. Proszę, zostawiaj je częściej. Chociaż kilka słów. To jest jak balsam na serce, szczególnie po tak trudnym dniu jak dzisiaj.
      Też żałuję, że nie mogłam lepiej opisać romansu Tessy i Fabiana, ale, gdybym opisywała wszystko dokładnie, sama pierwsza część mogłaby się ciągnąć przez 200 rozdziałów. A przecież mają być jeszcze dwie ;).
      Mike i Clees? Nie myślałam o takim połączeniu. Problemy naszego zielarza wkrótce się rozwiążą, chociaż pewnie nie będzie można tego uznać za szczęśliwe zakończenie.
      Dobrze Cię rozumiem. Dla mnie też te piątkowe publikacje to ostatnimi czasu jedna z niewielu pewnych rzeczy. Wszystko staje na głowie (zarówno w pozytywnym jak i negatywnym sensie), ale piątki są pewniakiem. Dla dobra nas obu nie zamierzam ich zmieniać :).
      Tak w ogóle to co sądzisz o małej Tonks?
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Wczoraj zacząłem czytać, dziś skończyłem i powiem jedno - nie mogę doczekać się kolejnego piątku.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy