Za
posiedzeniu Zakonu Feniksa od dawna nie było tak ponurej atmosfery –
śmierć Fabiana, Gideona i Dorcas mocno odbiła się na morale
członków Zakonu. Ludzie się bali. Bali się jutra, bali się
wychodzić na dwór, bali się nawet siedzieć we własnych domach,
bo i tam mogła zastać ich śmierć. Sytuacja robiła się coraz
gorsza. Wielu ludzi wyjechało, w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca
dla siebie i swoich rodzin. To powodowało pustoszenie
czarodziejskich ulic. Liczebność Zakonu też spadła – w sali
zebrań Kwatery Głównej znajdowało się około dwudziestu osób.
Wśród nich była trójka Huncwotów (Remus dochodził do siebie po
ostatniej nocy pełni), Dumbledore i Moody. Szczególnie ten ostatni
przyciągał zaniepokojone spojrzenia siedzących przy stole. Po
niedawnej potyczce ze śmierciożercami stracił oko, nogę i kawałek
nosa. Od tego czasu nosił drewnianą protezę kończyny oraz
magiczne oko. Dzięki niemu widział nawet przez ściany, co bardzo
przydawało się w pracy wywiadowczej. Pocieszał się tym, że nie
oddał swoich części ciała za darmo – zabił jednego z
najgroźniejszych śmierciożerców, Evana Rosiera.
–
Mamy w Zakonie zdrajcę – oświadczył Dumbledore grobowym tonem.
Widać było, że ciężko mu było się do tego przyznać.
–
To oczywiste – stwierdził Anthony Mawle, rzucając znaczące
spojrzenie Syriuszowi i Jamesowi.
Black
spiął się. Przeczuwał kolejną dawkę podejrzeń i oskarżeń. Na
zebraniach odbyło już kilka takich rozmów, ale zawsze ograniczało
się to tylko do dwuznacznych tekstów. Teraz, kiedy nie było
Remusa, Syriusz nie spodziewał się, że poprzestaną na tym.
Wymienił
z Jamesem spojrzenia. Obaj szykowali się na ciężką przeprawę.
–
Skąd ten pomysł? – zapytał beztrosko James.
–
Nie udawaj. Dobrze wiesz o co chodzi. To on jest zdrajcą.
–
Gdzie dowody? – wycedził Syriusz, wstając z krzesła. – GDZIE
DOWODY? Profesorze, sam pan powtarza, że niewinny, póki nie
udowodni się winy. Nie mamy żadnych dowodów na zdradę Remusa.
Wręcz przeciwnie!
–
Słyszysz, co mówisz? – warknął Mawle. – Przecież to
wilkołak! To wystarczający dowód! – On też się uniósł.
–
Podejrzenia o to, że mamy w Zakonie zdrajcę mamy od półtora roku.
Pewność od kilku tygodni. A Remus jest wilkołakiem od ponad
dziesięciu lat!
–
Wszystkie wilkołaki współpracują z Sam-Wiesz-Kim!
–
Nie on! Myślisz, że my, jego przyjaciele – wskazał na siebie,
Jamesa i Petera – nie zauważylibyśmy, gdyby zaczął kręcić?
Słysząc
to pytanie Peter drgnął nieznacznie, ale nikt nie zwrócił na
niego uwagi. Wszyscy obecni zajęci byli obserwowaniem starcia
Syriusza i Anthony'ego.
–
Szpiedzy mają to do siebie, że ukrywają swoje drugie życie –
zauważył hardo Anthony.
–
Nie masz na to ŻADNYCH dowodów. Tylko przypuszczenia i uprzedzenia.
–
To nie…
–
TO SĄ UPRZEDZENIA! – wrzasnął Syriusz, uderzając pięścią w
stół. Wszyscy, nawet Dumbledore, lekko podskoczyli na krzesłach. –
Nic innego tobą nie kieruje!
–
A ty co masz do powiedzenia? Skąd wiesz, że nie zdradza?
Syriusz
uśmiechnął się na wpół kpiąco, na wpół z triumfem.
–
Znam go od prawie dziesięciu lat. NIGDY nie okazał żadnego, nawet
najmniejszego, zainteresowania poglądami śmierciożerców.
Przyłączył się do Zakonu, gdy tylko profesor Dumbledore nam to
zaproponował. Walczy razem z nami!
–
To nie przeszkadza donosić przeciw nam – odparował Anthony.
Pięść
Syriusza ponownie uderzyła o stół, podrywając wszystkich
obecnych.
–
Jeżeli Remus jest zdrajcą, to ja też! – warknął Syriusz,
sięgając po różdżkę.
–
DOŚĆ! – krzyknął James, próbując zapobiec bójce. –
Profesorze, to pana decyzja – powiedział do Dumbledore'a, chcąc
powołać się na autorytet założyciela Zakonu. – Pan najlepiej
wie, co się dzieje. Pan przecież nie kieruje się uprzedzeniami,
ale dowodami. Kiedy przyjmował nas pan do Zakonu powiedział pan
Remusowi, że jego choroba nie będzie miała znaczenia…
–
Jaka choroba?! – wtrącił Mawle. – To potwór i tyle! Bestia
udająca człowieka!
–
Dziękuję za wyrażenie twojej opinii, Anthony, a teraz, proszę,
usiądź – głos Dumbledore'a był twardy niczym smocza łuska. –
Anthony, Syriuszu, obaj macie rację. W Zakonie mamy zdrajcę, ale
nie mamy żadnych dowodów na to, kto nim jest. Nie mam zamiaru
wyciągać pochopnych wniosków i tym samy krzywdzić niewinnego
człowieka.
–
O ile on jest niewinny – mruknął pod nosem Mawle, ale nie odważył
się na spojrzenie profesorowi w twarz.
–
Koniec zebrania – zarządził Dumbledore. – Wiecie, kiedy jest
następne.
Wyszedł
z sali jako pierwszy. Wszyscy obecni widzieli, jak bardzo jest
rozdrażniony. Nie dziwili się temu – ostatnie, co było potrzebne
w Zakonie, to wewnętrzne konflikty. Było ich tak mało, że nie
mogli sobie na to pozwolić.
~
* ~
„Życie
jest do bani”, stwierdził Mike, kopiąc leżący mu na drodze
kamień. Miał spędzić fantastyczny wieczór w towarzystwie Lulu,
ale dziewczyna niemal wyrzuciła go za drzwi. Nie podjął decyzji, o
którą jej chodziło. Nie zdecydował, czy woli ją, czy Carmen.
Ale
nie wiedział tego! Kochał je obie. Czemu Lulu nie mogła tego
zrozumieć? Czemu nagle zmieniła zdanie? Od samego początku
wiedziała, że Mike jest z Carmen. Znała ich układ.
Mike
miał już tego wszystkiego serdecznie dość. Najchętniej rzuciłby
wszystko w cholerę i wyjechał! Ale nie mógł. Zbyt wiele rzeczy (i
osób) trzymało go w Oxfordzie. Nie mógł ot tak wszystkie
zignorować.
Teleportował
się w okolice domu Damoclesa. Wiedział, że jego współpracownik i
przyjaciel na pewno siedzi w laboratorium. Ostatnio coraz więcej
czasu poświęcał pracy, a jego siostra skarżyła się, że już
niemal nie wychodzi z domu. Ale Clees mógł wysłuchać Mike'a,
nawet jeżeli nie bardzo był w stanie mu pomóc.
–
Jest na dole – rzuciła cierpko siostra Damoclesa, gdy wpuściła
gościa do domu.
Nie
musiała kierować go do wejścia. Mike był w tej piwnicy już tyle
razy, że trafiłby tam z zamkniętymi oczami.
–
Wpadłeś na jakiś nowy pomysł? – zapytał Damocles od razu po
tym, jak Mike rzucił mu niewesołe „cześć”.
–
Niestety nie. Ale za to mam problem.
Clees
uniósł brwi ze zdziwieniem. Odłożył wszystkie fiolki i zdjął
znoszone rękawice ze smoczej skóry. Beztrosko rzucił je na stół.
–
O co chodzi? – spytał rzeczowo.
Mike
usiał na jednym z dwóch pustych krzeseł (reszta była zawalona
różnymi alchemicznymi akcesoriami) i powiedział przyjacielowi o
swoich problemach z kobietami. Mimo że Clees nie mógł go jedynie
wesprzeć słowami, zwierzenie się komuś z problemów bardzo mu
pomogło. Zaczął trzeźwiej myśleć.
Nadal
nie wiedział, którą z nich woli. Carmen kochał, wspaniale mu się
z nią rozmawiało, ale to Lulu była jego oparciem. Jego ukojeniem.
Nie mógł z niej od tak zrezygnować! Tak samo jak z Hiszpanki!
–
Jesteś najbardziej pokręconym facetem, jakiego spotkałem –
stwierdził Damocles, gdy jego gość skończył mówić. – Same
problemy z tymi kobietami. Dlatego ja nikogo nie mam!
–
Może gdybyś częściej wychodził z tej piwnicy, znalazłbyś kogoś
dla siebie – odpowiedział Mike z nutą złośliwości w głosie. –
A, zmieniając temat, jak idzie ważenie?
Clees
wyraźnie odetchnął z ulgą, schodząc z niewygodnego dla siebie
tematu. Kobiety to stanowczo nie jego działka. Wolał odważniki,
eliksiry i kryształowe fiolki.
–
Od naszego ostatniego spotkania nic nowego nie wymyśliłem.
Niestety. Mike, musimy coś zmienić. Siedzimy nad tym już prawie
dwa lata, a nadal mamy tyle, co nic. Gdzieś popełniamy błąd. Może
faktycznie warto by zmienić koncepcję tego eliksiru…
–
Nie! – odpowiedział od razu Mike. – Musimy trzymać się planu.
To jest najważniejsze.
–
Mike, ta duma cię zniszczy – odparł Clees. – Nie da się zrobić
tego, co ty planujesz. To jest NIEMOŻLIWE!
–
Mimo to chcę próbować dalej – oświadczył hardo Mike. – Z
tobą lub bez ciebie!
Clees
westchnął ciężko. Spodziewał się takiego wybuchu. Już od dawna
wiedział, że Mike popełnił podstawowy błąd w badaniach –
zaangażował się w nie emocjonalnie. W pracy naukowej nigdy nie
można było tego robić. Groziło to tym, że, w przypadku zawalenia
się eksperymentu, można nie zorientować się, kiedy należy
przestać. Albo zmienić tryb pracy.
–
Myślisz, że rzucę taki eksperyment? – zapytał Clees,
uśmiechając się szelmowsko.
Mike
też się uśmiechnął – po raz pierwszy, odkąd wszedł do domu
Damoclesa.
~
* ~
Remus
obudził się skoro świt. Wpadające przez niezasłonięte okno
promienie wstającego słońca, oświetlały jego twarz. W pierwszej
chwili chciał odwrócić się na drugi bok i spać dalej, ale już
po chwili przypomniał sobie, że przecież nie może. U jego boku
zwinęła się urocza brunetka, która ułożyła głowę na jego
piersi.
Remus
uśmiechnął się pod nosem i delikatnie pogłaskał ją po
falujących włosach. Noce, które spędzali razem, należały do
rzadkości. Ciotka Brenda ze wszystkich sił usiłowała utrzymać
siostrzenicę z dala od jej narzeczonego, zasłaniając się
moralnością. Grace mogła nocować u Lupina tylko w czasie pełni i
wtedy, gdy jej ciotka została do późna u przyjaciółek na brydża.
Wtedy dziewczyna wymykała się z mieszkania cioci i przychodziła do
Remusa. Nie przejmowała się tym, że następnego dnia ciotka
mieszała ją z błotem z góry na dół. Już się tak zdarzało,
ale Grace się tym nie przejmowała. Każda minuta spędzona z
narzeczonym była dla niej bezcenna.
Remusowi
też to nie przeszkadzało. Co prawda czuł się potwornie z tym, że
jego ukochana przez niego kłóci się z ciotką. Ale też nie mógł
pozwolić na stratę chociażby jednej chwili przy Grace. Przy niej
czuł się normalnym człowiekiem. Nie wilkołakiem, członkiem
Zakonu, żołnierzem walczącym w wojnie z siłami ciemności. Był
po prostu sobą.
~
* ~
Syriusz
zerknął na list, który poprzedniego dnia dostał od kuzynki. W
sumie sam się sobie dziwił, że tak się nim przejął. Już dawno
temu odciął się od rodziny.
Ale
Dromeda była inna. Ona też została wydziedziczona. Nie za ucieczkę
z domu… Znaczy po części też. Ale jej największą „zbrodnią”
było małżeństwo z chłopakiem z mugolskiej rodziny. Syriusz
poznał kiedyś Teda Tonksa i bardzo polubił ukochanego kuzynki.
Odnosił się dla niego przyjaźnie, mimo tego że przecież Ted
doznał wielu krzywd od rodu Blacków.
Szybko
znalazł odpowiedni adres. Dom jego kuzynki był niewielki,
parterowy. Zewnętrzne ściany pomalowano na bladożółty kolor, a
zza okien widać było śnieżnobiałe firanki.
Andromeda
wybiegła na na podwórko, gdy tylko Syriusz wszedł na podwórko.
Musiała wypatrywać go z okna.
–
Tak bardzo za tobą tęskniłam – powiedziała, biorąc kuzyna w
ramiona.
Syriusz
też przytulił się do swojej ulubionej kuzynki, żałując, że nie
zabrał ze sobą Roxy. Ale dziewczyna miała akurat dyżur w pracy i
sama radziła mu, żeby na nią nie czeka.
–
Świetnie wyglądasz – pochwalił kuzynkę Syriusz, przyglądając
się jej figurze.
Andromeda,
mimo wielu stresów, które już przeżyła, wyglądała młodziej
niż na swoje dwadzieścia siedem lat. Długie, ciemne włosy
spływały jej do pasa, okalając też uśmiechniętą twarz. Rzęsy
osłaniały ciemnobrązowe oczy i rzucały cienie na policzki. Figura
Dromedy nie była może idealna, ale nie można było powiedzieć, że
kobieta jest brzydka. Miała w sobie jakieś wewnętrzne piękno, tak
rzadkie w rodzinie Blacków.
–
Nic się nie zmieniłeś – przyznała Andromeda z westchnięciem. –
Czaruś z ciebie.
–
Muszę dbać o swój image – odparł Syriusz, posyłając kuzynce
jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Od
dawna nie miał okazji go wypróbować, bo, odkąd spotykał się z
Roxy, nie oglądał się za żadnymi dziewczynami, a co za tym idzie
– nie musiał żadnej oczarowywać.
–
Oj, Syriusz, Syriusz – powiedziała Dromeda, kręcąc głową z
politowaniem. – Czy ty kiedyś wydoroślejesz?
–
Kochana, młodość ma się tylko jedną. Będziemy tak stać na
dworze, czy zaprosisz mnie do domu?
–
Ach, ty… Wejdź, wejdź. Moja córka chętnie pozna wujka.
–
A gdzie jest to słynne andromedziątko?
Kuzynka
nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo z jednego z pokojów wybiegła
ośmioletnia dziewczynka. Była chuda, wręcz koścista, a sięgające
połowy ud spodenki ukazywały pościerane kolana i posiniaczone
piszczele. Kilka sińców znajdowało się też na ramionach
dziewczynki. Trójkątną twarz dziecka była zdobiona dużymi,
ciemnymi oczami, które były nieco przysłonięte przez jasnoróżowe
włosy.
Syriusz
usunął się w bok, żeby nie stanąć na drodze tego małego
tornada.
–
Nimfadoro, uspokój się – powiedziała Andromeda do córki.
„Biedne
dziecko”, pomyślał Syriusz. „Ona z tym imieniem nie będzie
miała życia.”
Jakby
na potwierdzenie myśli Blacka, dziewczynka posłała matce
zdenerwowane spojrzenie, a jej włosy zmieniły kolor na czerwony.
–
Tylko nie „Nimfadora” – rzuciła, groźnym tonem. – Przecież
cię prosiłam.
Andromeda
wzniosła oczy do nieba, ale nic nie powiedziała. Widać było, że
przyzwyczaiła się już do tego typu rozmów. Posłała Syriuszowi
przepraszający uśmiech.
–
Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Znowu – dodała. – Doro,
poznaj mojego ulubionego kuzyna.
Dziewczynka
po raz pierwszy zwróciła swoje uważne, ciemne oczy na gościa.
Zlustrowała go od stóp do czubka głowy, jakby chciała przejrzeć
go na wylot. Następnie uśmiechnęła się do Syriusza, podeszła
bliżej i… z całej siły kopnęła go w piszczel.
Black
aż jęknął z bólu. Zgiął się w pół, obejmując dłońmi
obolałą nogę.
–
Co to miało znaczyć?! – krzyknęła Andromeda, wpatrując się w
jedynaczkę ze zdziwieniem i rosnącą złością.
Nimfadora
zamrugała i spojrzała na matkę, jakby nie wiedziała, o co tak
właściwie rodzicielka ma do niej pretensje.
–
No co? – spytała. – Przecież sama mówiłaś, że to twoja
rodzina jest okropna. A on jest z twojej rodziny – dodała,
wskazując na Syriusza.
Chłopak
nie wytrzymał i ryknął niepohamowanym śmiechem. Opadł na stojący
za nim fotel i, cały czas trzymając się za nogę, śmiał się w
głos.
–
Normalnie moja krew! – stwierdził Syriusz, gdy już się opanował.
– Moja krew! Chodź tu, mała.
Nimfadora
spojrzała pytająco na mamę, ale że tamta nie protestowała,
podeszła ostrożnie do Syriusza i dała się przytulić.
–
Masz bardzo mocnego kopa, mała – pochwalił dziewczynkę Black.
–
Nie jestem mała – odparła Nimfadora, wracając do poprzedniego,
zadziornego tonu. – Niech mnie pan tak nie nazywa.
–
A ja nie jestem żaden „pan” – odpowiedział Syriusz. –
Jestem wujek.
–
Nigdy nie miałam wujka – przyznała panna Tonks.
–
To teraz już masz.
Andromeda
przyglądała się tej scenie w rosnącym rozczuleniem. Nie do końca
rozumiała to, co się działo w ciągu ostatnich minut, ale cieszyła
się, że jej córka i kuzyn się dogadali.
„Ted
nie uwierzy, jak mu powiem, co tu się działo”, pomyślała,
wspominając męża, który akurat był w pracy.
–
Syriuszu, napijesz się herbaty? – spytała.
–
Bardzo chętnie. Dziękuję.
–
A ja poproszę soczek – dorzuciła Nimfadora.
Andromeda
uśmiechnęła się szeroko, słysząc prośbę córki. Co jak co,
ale Nimfadora uwielbiała wszelkiego rodzaju soki.
Moi drodzy, życzę wam radosnych, rodzinnych świąt, wymarzonych prezentów, szczęśliwego Nowego Roku i wszystkiego, czego sobie zapragniecie. A także odpoczynku w ciągu zaczynających się dziś wolnych dni :).
Cześć Tonks! Fajne z ciebie dziecko. Wujek Syriusz pewnie niedługo przedstawi ci twojego przyszłego męża i ojca twoich dzieci. Tylko musi się uporać z kilkoma idiotami, którzy uważają go za potwora i dziewczyną, która go kocha (i on ją też). Także bez obaw! Żyj wesoło i baw się dobrze!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Tonks może żyć wesoło, bo Syriusz nie pozna jej z jej przyszłym mężem. Remus pozna Dorę, jak Merlin przykazał, dopiero na początku drugiej wojny.
UsuńPozdrawiam
Hej,teraz właśnie przeczytałam zaległe rozdziały i te rozdziały są naprawdę genialne.Szkoda mi ciotki Remus,że musi tak cierpieć po stracie bliskiej osoby.Nie spodziewałam się,że tak szybko dojdzie do śmierci ojca Remusa chociaż jest bliżej niż dalej do utraty Lili i Jamesa więc Remus niedługo straci kolejną ważną osobę.Mała Tonks w tym rozdziale jest prze genialna.Te jej kopnięcie zapamiętam.Chciałabym zobaczyć tę scenę.Andromedy rozumiem dlaczego tak zareagowała na Tonks zachowanie ale uzasadnienie Dory też jest prawdą bo przecież skoro powiedziała do Dory,że jej rodzina jest okropna to chciała się na nich odegrać :D
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.Pozdrawiam!
Ps:Życzę wesołych świąt,rodzinnej atmosfery oraz szczęśliwego nowego roku.
Łapa kiedyś wypomni jej to kopnięcie :).
UsuńNajbliższy czas nie będzie łatwy dla żadnego z naszych bohaterów.
Dziękuję za życzenia i życzę Ci tego samego.
Pozdrawiam
Wesołych Świąt, rozdział jak zawsze świetny :3 pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt :)
UsuńPozdrawiam
Cześć!
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio coś u Ciebie komentowałam. Co piątek zjawiam się tutaj i czytam. Tylko jakoś tak trudno zostawić po sobie ślad.
Zaskoczyłaś mnie niejednokrotnie. Kiedy już myślałam, że wiem co się stanie, ty odwracałaś kota ogonem. I dobrze. Przeskok czasowy bardzo mnie zdziwił, oczywiście na plus. Nie sądziłam, że użyjesz takiego zabiegu i liczyłam te rozdziały, zastanawiając się, jak ty chcesz się wyrobić ze wszystkim do śmierci Potterów.
Żałuję, że było tak mało Tessy, Fabiana i Tessy. Wkurza mnie Mike, bo zdecydowanie wolę go w ramionach Lulu, która swoją drogą też mnie ostatnio wkurzyła. Po tym rozdziale pomyślałam sobie, że dla Mika najlepiej by było, gdyby zmienił obiekt zainteresowań na kogoś innego (np. Cleesa). Związek Remusa i Grace już mi się trochę dłuży. Nie żeby był zły, ale za dużo miłości to też nie dobrze. Przydałby się porządny kryzys. No i Potterowie... Zaraz ma dojść do największej tragedii, a ja często o nich zapominam.
Nie lubię tego uczucia uzależnienia od czegoś, a mam tak z tym opowiadaniem. Czekam na te piątki z myślą, że wieczorem się coś pojawi i to jest pewne. Jedna z niewielu pewnych rzeczy w moim życiu. Za co Ci dziękuję. Bo chociaż rzucam wszystko na tą chwilę, żeby móc przeczytać rozdział, to jest to dobre.
Przepraszam, że komentuję tak rzadko. dzisiaj musiałam to zrobić, ze względu na Tonks, Syriusza, Tonks i Syriusza i na to, że w tym roku zrobiłam tak mało, a miało być zupełnie inaczej.
Pozdrawiam
Hej. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie ucieszył Twój komentarz. Proszę, zostawiaj je częściej. Chociaż kilka słów. To jest jak balsam na serce, szczególnie po tak trudnym dniu jak dzisiaj.
UsuńTeż żałuję, że nie mogłam lepiej opisać romansu Tessy i Fabiana, ale, gdybym opisywała wszystko dokładnie, sama pierwsza część mogłaby się ciągnąć przez 200 rozdziałów. A przecież mają być jeszcze dwie ;).
Mike i Clees? Nie myślałam o takim połączeniu. Problemy naszego zielarza wkrótce się rozwiążą, chociaż pewnie nie będzie można tego uznać za szczęśliwe zakończenie.
Dobrze Cię rozumiem. Dla mnie też te piątkowe publikacje to ostatnimi czasu jedna z niewielu pewnych rzeczy. Wszystko staje na głowie (zarówno w pozytywnym jak i negatywnym sensie), ale piątki są pewniakiem. Dla dobra nas obu nie zamierzam ich zmieniać :).
Tak w ogóle to co sądzisz o małej Tonks?
Pozdrawiam
Wczoraj zacząłem czytać, dziś skończyłem i powiem jedno - nie mogę doczekać się kolejnego piątku.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa :).
UsuńPozdrawiam