a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 65 – Pierwszy roczek

 Salon domu Potterów w Dolinie Godryka rozbrzmiewał śmiechami. W mrocznych czasach wojny rzadko widywało się takie sytuacje. Ale nie było codziennością i tego dnia wszyscy obecni na przyjęciu chcieli zapomnieć o otaczającym ich świecie.

Lily Potter z niepokojem obserwowała śmigającego na dziecięcej miotełce syna, który tego dnia skończył roczek.

– James, czy to na pewno dobry pomysł? – spytała swojego męża.

– Tylko spójrz na niego – westchnął Potter z dumą, jakby nie usłyszał pytania żony. – Będzie wspaniale grał w quidditcha.

Lily powiodła wzrokiem po obecnych, szukając wsparcia. Niestety go nie znalazła. Syriusz gorliwie poparł zdanie Jamesa, po czym pocałował w policzek stojącą przy nim Roxy. Remus nie zauważył błagalnego spojrzenia przyjaciółki, bo zajęty był na pewno pasjonującą rozmową z Grace. Amerykanka właśnie roześmiała się z czegoś, co niewątpliwie Lupin przeznaczył tylko dla jej uszu. Glizdogon, ostatni z Huncwotów, siedział w fotelu z ponurą miną. Nie rozmawiał z nimi, a nawet, gdy ktoś próbuje zagaić rozmowę, odpowiadał półsłówkami.

– Na pewno – zgodziła się w końcu Lily. – Ale wolałabym, żeby nie uczył się latania teraz. Jeszcze coś się…

Nie dane jej było dokończyć zdania, bo Harry podczas jednego z zakrętów końcem miotełki potrącił stolik, na którym stał duży, brzydki wazon. Wazon „zatańczył” na blacie, po czym runął na ziemię, gdzie z hukiem się roztrzaskał.

Wytrącona z równowagi miotełka spadła na ziemię razem ze swoim pasażerem. Harry potoczył się po podłodze i szkle. Gdy już się zatrzymał przez chwilę rozglądał się wkoło, jakby nie wiedział, co się właściwie stało, a potem się rozpłakał. Natychmiast doskoczył do niego Remus, który stał najbliżej.

– Już dobrze – szepnął uspokajająco Lupin, przytulając chłopca.

Harry wtulił się w wujka.

– Lily, gdzie macie apteczkę? – spytała Grace, wpatrując się z niepokojem w pokaleczoną rączkę małego Pottera.

– W kuchni – odpowiedział za żonę James, bo Lily nie była w stanie niczego powiedzieć. – Szafka po prawej od kuchenki.

Grace przebiegła do kuchni. Bez trudu znalazła apteczkę i razem z nią wróciła do salonu.

– Remus, może go wezmę – zaproponowała Lily, wyciągając ręce po synka.

– To chyba nie najlepszy pomysł – wtrącił Syriusz. – Lunatyk sobie świetnie z nim radzi, a przenosiny dodatkowo go zdenerwują. Niech mały się najpierw uspokoi.

Łapa starał się mówić spokojnie, ale bladość jego twarzy zdradzała zdenerwowanie.

Minęło kilka minut, zanim Harry uspokoił się i zasnął. Remus cały czas kurczowo go trzymał, jakby chciał odciąć chłopca od całego bólu i strachu.

– Grace, gdzie ta apteczka? – zapytał, kładąc Harry'ego na kanapie.

– Tutaj ją mam – odpowiedziała mu narzeczona, podając mu pudełko.

– Ja się tym zajmę – powiedział James, przejmując apteczkę.

Usiadł obok syna i najostrożniej jak potrafił, zaczął opatrywać jego rączkę.

– Remus, znajdę ci coś na zmianę – zaproponowała Lily już normalnym głosem. W ciągu tych kilku minut udało jej się w miarę uspokoić.

– Nie trzeba – odpowiedział Remus.

– Żartujesz? Spójrz na siebie.

Miała rację. Remus dopiero teraz zauważył, że ma koszulę upstrzoną plamami krwi.

– Weź coś z mojej szafy – rzucił James. – Coś powinno pasować.

„Albo i nie”, pomyślał Remus. Potter był ciut od niego wyższy, a przy tym o wiele bardziej masywny. To, w czym Rogacz wyglądałby świetnie, na Lupinie wyglądałoby, jakby ubrał się w ciuchy starszego brata. Zarówno James, jak i Remus doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Ale w tej sytuacji innej możliwości nie było.

Zresztą Remus od zawsze był najdrobniejszy z Huncwotów. Dużą rolę w tym odgrywała jego choroba, która co miesiąc wysysała z niego siły.

– Co z Harrym? – spytał Peter, przypominając wszystkim o swojej obecności.

– To nic takiego. Lekko się pokaleczył, ale nie ma żadnych głębokich ran. Do wesela się zagoi.

– Całe szczęście. To wyglądało naprawdę kiepsko – przyznał Peter.

– Przeklęty wazon – stwierdziła Lily, patrząc z niechęcią na leżące na ziemi skorupy. – James, mówiłam ci, żeby tu nie stał.

– Ale przynajmniej strata mała – zauważyła Grace. – Ten wazonik nie należał do najpiękniejszych.

– Dostałam go od Petunii – odparła ponuro Lily. – To oczywiste, że nie był ładny. I w ogóle nie powinno go tu być.

Machnęła różdżką, a resztki wazonu posłusznie poleciały do stojącego w kuchni kosza na śmieci.

Ciche miauknięcie zwróciło uwagę wszystkich obecnych w salonie. Z ostatniego stopnia schodów zeskoczył około półroczny, bury kotek. Skierował lekceważące spojrzenie brązowych oczu na gości, jakby chciał dać im do zrozumienia, że to on jest tu panem.

– Co to jest? – spytał Syriusz z niechęcią w głosie.

– Tak na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że to kot – odpowiedział mu usłużnie Remus. – I raczej to nie jest profesor McGonagall.

– Tyle to wiem! – zdenerwował się Łapa. – Ja się pytam, co ten sierściuch robi u was w domu!

Jego krzyk obudził Harry'ego.

– Ciszej trochę – zganiła go Lily, biorąc synka na ręce.

Wbrew obawom matki, Harry nie był zły z powodu tej pobudki. Zdawał się też nie pamiętać o niedawnym wypadku. Uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje małe ząbki, po czym wyciągnął ręce w stronę Syriusza, domagając się tego, aby ojciec chrzestny wziął go na ręce.

– Truś jest u nas od nieco ponad tygodnia – poinformował przyjaciela James, wskazując na kota, który ostentacyjnie rozpoczął własną toaletę.

– Truś?! – zawołał Syriusz, tuląc do siebie chrześniaka. – Nazwałeś to futrzaste monstrum „Truś”?!

– No bez przesady – rzuciła Grace, hamując śmiech. – To tylko mały kotek, a nie monstrum.

– Każdy kot to monstrum. One nic, tylko marzą o przejęciu władzy nad światem. Na pewno skumały się z Voldemortem. Mają podobne cele.

Jego słowa wywołały salwę śmiechu, do której nie przyłączył się jedynie Peter.

– To nie była moja wina! – powiedział James obronnym tonem. – To Lily przytargała go do domu i zagroziła strasznymi konsekwencjami, jeżeli go nie zatrzymamy.

– Jakie niby miałyby być te „poważne konsekwencje”? – zainteresowała się Roxy.

– Wyprowadzka z sypialni – odparła pani Potter. – Ale Truś był taki zabiedzony. Ktoś wyrzucił go na śmietnik, jakby był zwykłą rzeczą! Nie mogłam go tak zostawić!

– Ale to kot! – oburzył się Syriusz. – Nie mogłaś przytargać do domu jakiegoś innego zwierzaka? Chomik, sfinks, mantykora… Wszystko byłoby lepsze od kota!

Niechęć Łapy była odwzajemniona. Truś wbił w niego wściekłe spojrzenie i zjeżył sierść. Odwrócił się, uniósł wysoko ogon i z godnością wrócił na piętro.

– Głupi sierściuch – mruknął pod nosem Syriusz. – Harry, co też twoja mama sobie myślała. A gdyby to brzydkie kocisko przywlokło do domu jakąś chorobę?

– Naprawdę myślisz, że nie byłam z nim u weterynarza? – zapytała Lily. – Byłam i nic nie stwierdził.

– Jeszcze gorzej.

– Syriusz, daj spokój – zganiła go Roxy. – Naprawdę mamy ważniejsze problemy na głowie, niż twoja awersja do kotów. Przecież mieliśmy o czymś powiedzieć.

– Przecież to święto Harry'ego – zaoponował Syriusz.

James spojrzał na przyjaciela z oburzeniem.

– Harry'emu będzie wszystko jedno – zapewnił. – A nam wszystkim dobrze zrobi jakaś dobra wiadomość.

Roxy uśmiechnęła się szeroko. Zaczęła bawić się lśniącym pierścionkiem, który nosiła na serdecznym palcu prawej dłoni.

– Pobieramy się – rzucił Syriusz, zanim jego ukochana zdążyła podzielić się dobrą wiadomością. – Wczoraj się zaręczyliśmy.

– A ja jestem w ósmym tygodniu ciąży – dodała Roxy, nie pozwalając, by wszystkie gratulacje spłynęła na jej narzeczonego.

W salonie zapanowało radosne szaleństwo. Syriusz musiał odłożyć Harry'ego, żeby móc uścisnąć wszystkie ręce i oddać wszystkie pocałunki oraz gratulacje. Roxy też była nimi obsypywana.

– To naprawdę dobra wiadomość – powiedziała Grace.

– Jedna z nielicznych, jakie ostatnio mogliśmy usłyszeć – dodał ponuro Peter.

– Trochę optymizmu – poradziła mu Lily. – Mamy taki radosny dzień.

„Optymizmu”, pomyślał Peter. „Jak ja mam być optymistą? Gdybyście wiedzieli, co robię, od razu wydalibyście na mnie wyrok śmierci. Mimo że robię wszystko, żeby was chronić.”

~ * ~

– Mike, co się z tobą ostatnio dzieje? – zapytała Carmen. – Jesteś jakiś nieobecny, nie słuchasz, co do ciebie mówię… Martwię się o ciebie.

– Nie ma potrzeby – odparł chłopak i pocałował ją w czoło. – Mam problemy w pracy naukowej. To czasowe.

Hiszpanka uniosła idealną brew. Nie uwierzyła mu. Od dłuższego czasu coraz mniej mu wierzyła. Irytowało ją to, bo naprawdę zależało jej na Crofcie. Był jej jedynym oparciem. Czuła, jak się od siebie oddalają i ani trochę jej się to nie podobało.

– Mike, wiem, że to nie o to chodzi. Już wcześniej mieliście z tym problemy, a tak się nie zachowywałeś. Czy zrobiłam coś, co cię zdenerwowało.

Chłopak pokręcił przecząco głową.

Zirytowana Carmen zerwała się z kanapy i zaczęła krążyć po salonie.

– Czemu ty mi o niczym nie mówisz? – warknęła.

„Bo nigdy mnie nie słuchasz!”, pomyślał chłopak. „Cokolwiek bym nie powiedział, ty zawsze mnie ignorujesz.”

– Mówię. Przy każdym spotkaniu – zaznaczył Mike. Widząc zniecierpliwione spojrzenie swojej dziewczyny westchnął i zaczął mówić: – Nie dogadujemy się z Cleesem w sprawie koncepcji eliksiru. On chce złagodzić jego działanie, ale przecież nie mogę się na to zgodzić. To by mijało się z celem.

Carmen wpatrywała się w niego bez ruchu. Tylko co jakiś czas mrugała, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co Mike mówi.

– Wczoraj napisał do mnie Gaspar – powiedziała, siadając obok niego.

Croft przesunął dłonią po twarzy, próbując opanować narastający gniew. Znowu to robiła. Znowu Carmen go ignorowała. I jak on miał się jej zwierzać?! Cokolwiek by nie powiedział, ona traktowała to, jakby milczał i przechodziła do swoich spraw.

– Gaspar to ten najstarszy?

– Tak! – krzyknęła, zadowolona, że Mike pamiętał. – No więc do mnie napisał, że urodziła mu się córeczka. Ma na imię Inez. Inez Luz Espada. I Gaspar zaprasza mnie do siebie. Mam przyjechać w środę.

– Ale przecież to za trzy dni!

– Oj tam, oj tam. Kupiłam już bilet na świstoklik. Zostanę w Hiszpanii przez miesiąc.

„Miło, że mi o tym mówisz”, pomyślał Mike. Nie powiedział tego na głos, bo przecież Carmen i tak by go nie słuchała.

– Baw się dobrze.

– Na pewno będę się świetnie bawić – odparła, nie wyłapując goryczy w głosie Mike'a. – Nie byłam w domu już od… Roku? Może nawet więcej. Strasznie się stęskniłam za rodzicami. Wiesz, jak to jest, gdy nie widzi się rodziców od ponad roku?

Mike zacisnął mocniej dłonie na podparciu kanapy, hamując złość. Carmen często wykazywała się brakiem taktu w sprawie jego rodziców, ale teraz przesadziła. Po prostu przesadziła.

– Tak się składa, że wiem – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Moi rodzice nie żyją od siedmiu lat!

Carmen zamarła na chwilę. Zaczerwieniła się, gdy zrozumiała, jaką gafę strzeliła.

– Hekate… Mike, przepraszam. Nie pomyślałam…

– Nic się nie stało – zapewnił ją, mimo że w środku wszystko się w nim gotowało. – Każdemu może się wyrwać.

„Tylko tobie wyrywa się to zbyt często. Carmen, kocham cię, ale mam już tego wszystkiego dość.”


Po raz kolejny w ciągu ostatnich dni zastanowił się nad ultimatum Lulu. Ona nigdy go nie raniła. Nigdy nie zapominała o tym, co go spotkało. I zawsze go słuchała! Ale kochał Carmen i nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której by jej przy nim nie było. Przymykał oczy na jej wady, bo ją kochał. A ona to wszystko rujnowała.

Moi drodzy, życzę Wam, by Nowy Rok był po stokroć bardziej pomyślny od tego, który właśnie się kończy. Byście mieli dużo sukcesów na każdym polu oraz dużo, dużo szczęścia, zdrowia i miłości.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Od początku lubiałam Carmen,ale zdenerwowała mnie swoim zachowaniem. Świetny pomysł z tym kotkiem. Od razu przyszedł mi na myśl kot, którego kiedyś miałam.
    Na nadchodzący rok chciałabym życzyć Ci wiele weny i dużo nowych czytelników. Do tego oczywiście wiele szczęścia,zdrowia,miłości i radości w życiu prywatnym.
    Pozdrawiam serdecznie Jul

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kotek akurat jest kanoniczny ;). Ale dziękuję.
      Bardzo, bardzo dziękuję za życzenia.
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy