Idąc
na pogrzeb Potterów Remus nie wiedział, czego ma się spodziewać.
Współczucia? Wątpił w to – nikt nie współczuł wilkołakom.
Nawet utraty bliskich. Niechęci? Tego prędzej. W końcu należało
się spodziewać tego, że na cmentarzu w Dolinie Godryka pojawi się
przynajmniej kilku członków Zakonu Feniksa. Remus bardzo wątpił w
to, że ci będą się do niego przyjaźnie odnosić. Zaledwie pięć
dni wcześniej wszyscy mieli go za zdrajcę.
–
Cały czas będę przy tobie – powiedziała Grace, widząc niepokój
narzeczonego. – Każdy, kto będzie coś do ciebie miał, najpierw
będzie musiał rozprawić się ze mną. Obiecuję.
–
Nie rób awantur – poprosił Remus. – Nie na pogrzebie.
–
O to możesz być spokojny.
Weszli
na cmentarz w Dolinie Godryka. Grace nie wiedziała, gdzie mają być
pochowani Potterowie, więc szła za Remusem. Chłopak wydawał się
znać drogę na pamięć.
Stanęli
w oddaleniu od małej grupy żałobników. Wśród nich nie było
rodziców zamordowanych, bo ci już od dawna nie żyli. Brakowało
też siostry Lily. Petunia i jej mąż kategorycznie odmówili
wzięcia udziału w pogrzebie. Zamiast nich pojawili się:
Dumbledore, Moody, Sturgis Podmore i kilku innych członków Zakonu,
których Remus nie rozpoznał. Stali tyłem do niego.
Przez
całą ceremonię Grace z niepokojem wpatrywała się w ukochanego.
Pogrzeby zawsze mocno przeżywał – większość ludzi tak miała,
ale dla niego było to coś o niebo cięższego. Począwszy od
pogrzebu matki, którego, jak sam przyznawał, nie pamiętał, przez
pogrzeb ojca, na który poszedł mimo wyraźnego zakazu uzdrowicieli,
kończąc na… tym, co się działo teraz.
–
Podejdźmy bliżej – zaproponowała Grace, gdy ceremonia się
zakończyła i niektórzy żałobnicy zaczęli odchodzić.
Remus
kiwnął głową i ruszył do przodu, obejmując narzeczoną.
Dziewczyna wtuliła się w niego, pozwalając, by się na niej oparł.
Wiedziała, że o to mu chodzi.
Tak
jak podejrzewał Remus, część obecnych patrzyła na niego w
najlepszym razie podejrzliwie. Nie przejmował się tym. Ostatnią
rzeczą, której potrzebował, była awantura na pogrzebie Jamesa i
Lily.
–
Witaj, Remusie – powiedział Dumbledore, podchodząc bliżej
narzeczonych.
–
Profesorze, proszę, niech mnie pan zostawi – poprosił Remus,
nawet nie patrząc na dyrektora Hogwartu. – Nie mam teraz sił na
kolejną rozmowę z panem. Ani nastroju. Chcę w spokoju opłakać
przyjaciół.
–
Rozumiem. Chcę, żebyś wiedział, że bardzo ci współczuję… I
zgadzam się z każdym słowem, które wtedy od ciebie usłyszałem.
Nie będę więcej ci się narzucał. Tylko pamiętaj, chłopcze, że
możesz przyjść do mnie zawsze, gdy będziesz potrzebował pomocy.
Remus
kiwnął twierdząco głową, ale nic nie odpowiedział. Nie miał na
to siły.
Dyrektor
już odwrócił się, żeby odejść, gdy jedną z cmentarnych
ścieżek nadbiegła Emmelina Vance – jedna z najmłodszych
członkiń Zakonu. Remus jeszcze nigdy nie widział jej takiej
przerażonej. Rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie, które, o dziwo,
rozśmieszyło go. Kiedy wstąpiła do Zakonu próbowała go poderwać
– zanim dowiedziała się, że Remus jest wilkołakiem.
–
Coś się stało – mruknęła Grace, gdy tylko zobaczyła biegnącą
dziewczynę.
–
Franka i Alicję porwali śmierciożercy! – krzyknęła, gdy
podbiegła bliżej. – Wysłali notatkę jego matce i… Od kilku
godzin nikt ich nie widział.
–
Wiadomo, kto to zrobił? – spytał Remus.
Em
wydawała się przerażona jego obecnością, ale Dumbledore uspokoił
ją łapiąc ją za ramię.
–
Odpowiedz na pytanie – poprosił.
–
Podobno to robota Lestrange'ów. Nic więcej nie wiem.
–
Alastorze, idź do ministerstwa i dowiedz się, co się dokładnie
wydarzyło – polecił dyrektor stojącemu nieopodal aurorowi.
Szalonooki,
jak nazywano Moody'ego odkąd Evan Rosier w czasie walki pozbawił go
kawałka nosa, oka i nogi, wyjął różdżkę i teleportował się.
Dumbledore
złapał Emmelinę za rękę i po chwili zniknął razem z nią,
zostawiając Remusa i Grace samych.
–
Co zrobisz? – spytała dziewczyna.
–
Nie wiem – odpowiedział chłopak zgodnie z prawdą.
Jakaś
część jego osobowości, chciała się deportować i pomóc w
poszukiwaniu Longbottomów. Z drugiej strony ze wszystkich sił
pragnął trzymać się swojego postanowienia – zostawienia
wszystkiego w spokoju. Ta druga część zwyciężyła. Dla Remusa
wojna skończyła się w Noc Duchów. Stracił matkę, ojca, niemal
wszyscy jego przyjaciele zginęli, a ten, który przeżył, był
zdrajcą. Ze wszystkich bliskich mu osób zostali mu tylko Grace,
Mike i Tessa, która na kilka dni przed Nocą Duchów wyjechała do
Ameryki. Zmusiły ją do tego obowiązki zawodowe.
–
Jesteś pewny, że… – zaczęła niepewnie Grace.
–
Zostaję – zapewnił ją Remus. – Wojna już się skończyła.
Alicja i Frank… wątpię, żeby ucieszyli się z mojej pomocy.
Kiedy ostatnio widziałem się z Frankiem, o mały włos nie cisnął
we mnie klątwą. Wiesz, jedną z tych, co znają je tylko aurorzy.
Raczej nic się w tej kwestii nie zmieniło – dodał z goryczą. –
Niech Zakon radzi sobie sam. Wracajmy do domu.
Objął
ją mocniej i wyprowadził z cmentarza.
W
wejściu spotkali Anette Pettigrew. Wyglądała, jakby przez tych
kilka dni postarzała się od dwadzieścia lat.
–
Już po pogrzebie? – spytała cicho.
–
Tak.
Kobieta
ukryła twarz w dłoniach i cicho zapłakała. Odruchowo Remus ją
objął. Anette przytuliła go, jakby był jedyną rzeczą, która
pozostała mu po tragicznie zmarłym synu. To właśnie Lupin, a nie
bezwartościowy Order Merlina koił jej ból.
–
Dziękuję, chłopcze – powiedziała po kilkunastu minutach. –
Wiem, że tobie też jest ciężko. Nawet bardziej niż mnie.
Remus
nie był w stanie zaprzeczyć, chociaż bardzo tego chciał. On
jeszcze kogoś miał: kuzyna i narzeczoną. Anette straciła jedyną
osobę.
–
Gdyby pani czegoś potrzebowała, może pani zawsze się do mnie
zwrócić – zapewnił ją Remus. – Zrobię, co będę mógł.
–
Dziękuję – powtórzyła. – Ja… Powinnam już iść.
Puściła
Remusa, uśmiechnęła się delikatnie na pożegnanie i odeszła w
stronę niewielkiego kościółka.
–
Nic tu po nas – stwierdził Lupin, gdy kobieta zniknęła mu z pola
widzenia.
–
Lecimy do Oxfordu? – spytała Grace.
–
Gdzie zechcesz – odpowiedział jej narzeczony dziwnie beznamiętnym
głosem.
–
Remus…
–
Nic mi nie jest. Naprawdę – zapewnił ją. Mimo szczerych chęci,
nie był w stanie się uśmiechnąć. – Chodźmy gdzieś, zanim się
rozkleję.
–
Gdzie?
–
Może do… Wejścia Smoka? Za półtorej godziny zaczynam zmianę.
Mimowolnie
Grace roześmiała się, ale już po chwili śmiech zamarł.
Zarumieniła się z zakłopotania i spojrzała przepraszająco na
Remusa.
–
Daj spokój. Śmiej się, żartuj, baw. Potrzebuję twojej radości.
–
Nie chciałam cię zranić…
–
Nie ranisz. Naprawdę. Gdyby było inaczej, powiedziałbym ci –
zapewnił ją. – Chodźmy stąd. Zimno się robi.
Grace
podejrzewała, że nie o to mu chodziło. Jak na początek listopada
było wyjątkowo ciepło, mimo że tego dnia niebo zasnuwały chmury.
Złapała
go za rękę i teleportowali się do Oxfordu. Wylądowali w parku
niedaleko miejsca, w którym się zaręczyli. Często tam
spacerowali, gdy potrzebowali spokoju. Pojawiało się tam mało
ludzi, dzięki czemu mogli swobodnie się przechadzać i dyskutować
na każdy temat.
–
Czemu tu? – spytał Remus.
–
Bo tu zawsze się uspokajasz. Tutaj możemy spokojnie porozmawiać.
Jeżeli nie chcesz, możemy przenieść się gdzieś indziej.
–
Nie.. Tutaj jest dobrze.
Usiedli
na pobliskiej ławce. Grace wtuliła się w narzeczonego, a on zaczął
bawić się jej czarnymi włosami. Jej obecność pomagała mu
myśleć.
Marzył
o tym, żeby ostatnie półtora miesiąca było snem. Okropnym
koszmarem, z którego chciał się już obudzić.
~
* ~
Zimno.
Ciemno. Sytuację pogarszali krążący wokół dementorzy. Syriusz
Black czuł, jak potworni strażnicy powoli wysysają z niego
wspomnienia i siły. Był w Azkabanie od zaledwie tygodnia, a już
miał dość. Co noc śniły mu się koszmary – widział Jamesa i
Lily leżących bez życia w ich domu. Słyszał w uszach płacz
małego Harry'ego, który bez skutku wołał rodziców. Znów
bezradnie patrzył, jak ten zdrajca Pettigrew morduje mugoli i całą
winę zrzuca na niego.
Czuł,
że słusznie osadzono go w więzieniu. Nie dlatego, że popełnił
którykolwiek z zarzucanych mu czynów. Nie zdradził Zakonu, nie
wydał Jamesa i Lily Voldemortowi, nie zamordował tych dwunastu
mugoli… Nawet nie był w stanie zabić tego marnego sługusa
mordercy! Chciał tego. W tamtej chwili marzył jedynie o tym, by
Peter Pettigrew legł martwy u jego stóp. Jednak gdy zobaczył tego
niepozornego chłopaka, stojącego przed nim z wyciągniętą
różdżką, nie dał rady tego zrobić. Spojrzał w błękitne oczy
człowieka, którego od lat miał za przyjaciela... i stracił
odwagę. Rozpalała go nienawiść, ale nie był w stanie
wypowiedzieć tego ostatecznego zaklęcia. Nie potrafił zniżyć się
do metod, które stosowali śmierciożercy. Glizdogon idealnie wyczuł
słabość dawnego przyjaciela. Wykrzyczał, że to Black jest
zdrajcą, po czym jednym przekleństwem zabił stojących najbliżej
niego ludzi, po czym przemienił się w szczura i zniknął w
kanałach. Widząc to, Syriusz nie zdołał pohamować śmiechu. Nie
mógł uwierzyć, że Peter, ten mały, niepozorny, niezdarny Peter
Pettigrew, był w stanie jednym ruchem pozbawić życia dwanaście
osób. Syriusz nigdy go nie doceniał, nie brał pod uwagę tego, że
śmierciożercy mogliby chcieć z nim współpracować. Włożył mu
w ręce broń, która pozbawiła Jamesa i Lily życia. Deponując
tajemnicę w Glizdogonie, wydał na Potterów wyrok śmierci. Za coś
takiego Syriusz, we własnym mniemaniu, zasłużył na wymierzoną mu
przez ministerstwo karę.
Dodatkową
falę wyrzutów sumienia wywołało to, na kogo Łapa skierował
swoje podejrzenia. Nie mając żadnych dowodów oskarżył
przyjaciela, którego zaledwie kilka dni wcześniej zaciekle bronił
przed cudzymi oskarżeniami. Codziennie przeklinał to, że posłuchał
zdradzieckiego wewnętrznego głosu, który namówił go do uznania
Remusa za szpiega. Nie dość, że przymknęło to jego oczy na
prawdziwego zdrajcę, to jeszcze wbił sztylet w serce osoby, w
której zawsze miał oparcie. Wiedział, jak jego podejrzenia raniły
Lunatyka. Sytuację pogarszał fakt, że Syriusz od lat miał u niego
olbrzymi dług – w szóstej klasie omal nie zrobił z Lunatyka
mordercy. Tylko trzeźwe myślenie i odwaga Jamesa uchroniły
Severusa Snape'a od zadanej przez wilkołaka śmierci.
Drzwi
więzienia otworzyły się z nieprzyjemnym zgrzytem. Syriusz poczuł,
jak owiewa go chłód z dworu. Podświadomie czuł, że do Azkabanu
weszli nie tylko ludzie.
Odkąd
go osadzono, kilkukrotnie sprowadzano nowych więźniów. Ewidentnie
Ministerstwo Magii starało się odzyskać utraconą w czasie wojny
twarz. Syriusz żałował jedynie tego, że o odzyskiwanie odbywa się
jego kosztem.
Z
rosnącym zaciekawieniem wsłuchiwał się w zbliżające się kroki.
W końcu koło jego celi przeszło pięciu aurorów, za którymi
podążała czwórka więźniów i kolejni śledczy. Mimo ciemności
Syriusz bez trudu rozpoznał troje z czworga więźniów –
wypatrywał ich, odkąd zamknięto go w celi. Niczego tak nie
pragnął, jak tego, aby ta diablica znalazła się za kratkami.
Bellatrix
Lestrange – potargana, ubrana w więzienne ciuchy –
przemaszerowała dumnie obok celi swojego kuzyna, nie zważając na
jego pogardliwy uśmiech.
Łapa
naprawdę się uśmiechał… dopóki Bella nie weszła do celi,
która znajdowała się niemal naprzeciwko jego lokum.
–
Witaj, Syriuszu – powiedziała Bellatrix z nutą złośliwości,
gdy aurorzy już odeszli.
„Wspaniale”,
pomyślał Syriusz. „Całe życie w tym piekle to jedno… Ale całe
życie w piekle po sąsiedzku z tą wariatką to już przesada!”
A
może jednak nie – powiedział
milczący od dawna Głos (o Głosie należy myśleć wielką literą
– teraz już to wiedział). – Posłałeś przyjaciół
na śmierć. Tego, który traktował cię jak brata, bezpodstawnie
skarżyłeś o najgorsze. Nie zdołałeś ocalić Harry'ego. Nie
zdołałeś pomścić przyjaciół. Zasługujesz na swój los.
„Zamknij
się. To ty mnie do wszystkiego namówiłeś. Nastawiłeś mnie
przeciw Remusowi!”
Słyszał
perfidny śmiech Głosu. Wyśmiewał się z niego, jakby to, co
zrobił Syriusz, było dla niego świetną zabawą.
–
Wiesz, kuzynku, za co mnie posadzili? – zapytała Bellatrix,
przerywając wewnętrzną rozmowę Łapy.
–
Za bycie suką? Czy wielokrotne morderstwa?
–
Nie. Za torturowanie Franka i Alicji Longbottomów.
–
Co im zrobiłaś?! – krzyknął Black, chwytając kraty celi.
Lestrange
zaniosła się pogardliwym śmiechem.
–
To tylko kilka Cruciatusów. Chciałam się dowiedzieć, co się
stało z Czarnym Panem. Ku mojemu zdziwieniu nic nie wiedzieli. Ale
chyba potraktowałam ich zbyt ostro. Kiedy z nimi skończyłam, nawet
nie wiedzieli, jak się nazywają. Resztą życia spędzą w Mungu.
–
Ty… – zabrakło mu słów.
Wrócił
w głąb celi i położył się na stercie szmat, która od tygodnia
zastępowała mu łóżko. Czuł, że, jeżeli zaraz nie zaśnie,
gołymi rękami przedrze się do tej suki i rozerwie ją na strzępy.
Czuł, że przez najbliższe lata często będzie miewał podobne
myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz