a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 24 lutego 2017

Rozdział 73 – Najgorsza kara

Idąc na pogrzeb Potterów Remus nie wiedział, czego ma się spodziewać. Współczucia? Wątpił w to – nikt nie współczuł wilkołakom. Nawet utraty bliskich. Niechęci? Tego prędzej. W końcu należało się spodziewać tego, że na cmentarzu w Dolinie Godryka pojawi się przynajmniej kilku członków Zakonu Feniksa. Remus bardzo wątpił w to, że ci będą się do niego przyjaźnie odnosić. Zaledwie pięć dni wcześniej wszyscy mieli go za zdrajcę.

– Cały czas będę przy tobie – powiedziała Grace, widząc niepokój narzeczonego. – Każdy, kto będzie coś do ciebie miał, najpierw będzie musiał rozprawić się ze mną. Obiecuję.

– Nie rób awantur – poprosił Remus. – Nie na pogrzebie.

– O to możesz być spokojny.

Weszli na cmentarz w Dolinie Godryka. Grace nie wiedziała, gdzie mają być pochowani Potterowie, więc szła za Remusem. Chłopak wydawał się znać drogę na pamięć.

Stanęli w oddaleniu od małej grupy żałobników. Wśród nich nie było rodziców zamordowanych, bo ci już od dawna nie żyli. Brakowało też siostry Lily. Petunia i jej mąż kategorycznie odmówili wzięcia udziału w pogrzebie. Zamiast nich pojawili się: Dumbledore, Moody, Sturgis Podmore i kilku innych członków Zakonu, których Remus nie rozpoznał. Stali tyłem do niego.

Przez całą ceremonię Grace z niepokojem wpatrywała się w ukochanego. Pogrzeby zawsze mocno przeżywał – większość ludzi tak miała, ale dla niego było to coś o niebo cięższego. Począwszy od pogrzebu matki, którego, jak sam przyznawał, nie pamiętał, przez pogrzeb ojca, na który poszedł mimo wyraźnego zakazu uzdrowicieli, kończąc na… tym, co się działo teraz.

– Podejdźmy bliżej – zaproponowała Grace, gdy ceremonia się zakończyła i niektórzy żałobnicy zaczęli odchodzić.

Remus kiwnął głową i ruszył do przodu, obejmując narzeczoną. Dziewczyna wtuliła się w niego, pozwalając, by się na niej oparł. Wiedziała, że o to mu chodzi.

Tak jak podejrzewał Remus, część obecnych patrzyła na niego w najlepszym razie podejrzliwie. Nie przejmował się tym. Ostatnią rzeczą, której potrzebował, była awantura na pogrzebie Jamesa i Lily.

– Witaj, Remusie – powiedział Dumbledore, podchodząc bliżej narzeczonych.

– Profesorze, proszę, niech mnie pan zostawi – poprosił Remus, nawet nie patrząc na dyrektora Hogwartu. – Nie mam teraz sił na kolejną rozmowę z panem. Ani nastroju. Chcę w spokoju opłakać przyjaciół.

– Rozumiem. Chcę, żebyś wiedział, że bardzo ci współczuję… I zgadzam się z każdym słowem, które wtedy od ciebie usłyszałem. Nie będę więcej ci się narzucał. Tylko pamiętaj, chłopcze, że możesz przyjść do mnie zawsze, gdy będziesz potrzebował pomocy.

Remus kiwnął twierdząco głową, ale nic nie odpowiedział. Nie miał na to siły.

Dyrektor już odwrócił się, żeby odejść, gdy jedną z cmentarnych ścieżek nadbiegła Emmelina Vance – jedna z najmłodszych członkiń Zakonu. Remus jeszcze nigdy nie widział jej takiej przerażonej. Rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie, które, o dziwo, rozśmieszyło go. Kiedy wstąpiła do Zakonu próbowała go poderwać – zanim dowiedziała się, że Remus jest wilkołakiem.

– Coś się stało – mruknęła Grace, gdy tylko zobaczyła biegnącą dziewczynę.

– Franka i Alicję porwali śmierciożercy! – krzyknęła, gdy podbiegła bliżej. – Wysłali notatkę jego matce i… Od kilku godzin nikt ich nie widział.

– Wiadomo, kto to zrobił? – spytał Remus.

Em wydawała się przerażona jego obecnością, ale Dumbledore uspokoił ją łapiąc ją za ramię.

– Odpowiedz na pytanie – poprosił.

– Podobno to robota Lestrange'ów. Nic więcej nie wiem.

– Alastorze, idź do ministerstwa i dowiedz się, co się dokładnie wydarzyło – polecił dyrektor stojącemu nieopodal aurorowi.

Szalonooki, jak nazywano Moody'ego odkąd Evan Rosier w czasie walki pozbawił go kawałka nosa, oka i nogi, wyjął różdżkę i teleportował się.

Dumbledore złapał Emmelinę za rękę i po chwili zniknął razem z nią, zostawiając Remusa i Grace samych.

– Co zrobisz? – spytała dziewczyna.

– Nie wiem – odpowiedział chłopak zgodnie z prawdą.

Jakaś część jego osobowości, chciała się deportować i pomóc w poszukiwaniu Longbottomów. Z drugiej strony ze wszystkich sił pragnął trzymać się swojego postanowienia – zostawienia wszystkiego w spokoju. Ta druga część zwyciężyła. Dla Remusa wojna skończyła się w Noc Duchów. Stracił matkę, ojca, niemal wszyscy jego przyjaciele zginęli, a ten, który przeżył, był zdrajcą. Ze wszystkich bliskich mu osób zostali mu tylko Grace, Mike i Tessa, która na kilka dni przed Nocą Duchów wyjechała do Ameryki. Zmusiły ją do tego obowiązki zawodowe.

– Jesteś pewny, że… – zaczęła niepewnie Grace.

– Zostaję – zapewnił ją Remus. – Wojna już się skończyła. Alicja i Frank… wątpię, żeby ucieszyli się z mojej pomocy. Kiedy ostatnio widziałem się z Frankiem, o mały włos nie cisnął we mnie klątwą. Wiesz, jedną z tych, co znają je tylko aurorzy. Raczej nic się w tej kwestii nie zmieniło – dodał z goryczą. – Niech Zakon radzi sobie sam. Wracajmy do domu.

Objął ją mocniej i wyprowadził z cmentarza.

W wejściu spotkali Anette Pettigrew. Wyglądała, jakby przez tych kilka dni postarzała się od dwadzieścia lat.

– Już po pogrzebie? – spytała cicho.

– Tak.

Kobieta ukryła twarz w dłoniach i cicho zapłakała. Odruchowo Remus ją objął. Anette przytuliła go, jakby był jedyną rzeczą, która pozostała mu po tragicznie zmarłym synu. To właśnie Lupin, a nie bezwartościowy Order Merlina koił jej ból.

– Dziękuję, chłopcze – powiedziała po kilkunastu minutach. – Wiem, że tobie też jest ciężko. Nawet bardziej niż mnie.

Remus nie był w stanie zaprzeczyć, chociaż bardzo tego chciał. On jeszcze kogoś miał: kuzyna i narzeczoną. Anette straciła jedyną osobę.

– Gdyby pani czegoś potrzebowała, może pani zawsze się do mnie zwrócić – zapewnił ją Remus. – Zrobię, co będę mógł.

– Dziękuję – powtórzyła. – Ja… Powinnam już iść.

Puściła Remusa, uśmiechnęła się delikatnie na pożegnanie i odeszła w stronę niewielkiego kościółka.

– Nic tu po nas – stwierdził Lupin, gdy kobieta zniknęła mu z pola widzenia.

– Lecimy do Oxfordu? – spytała Grace.

– Gdzie zechcesz – odpowiedział jej narzeczony dziwnie beznamiętnym głosem.

– Remus…

– Nic mi nie jest. Naprawdę – zapewnił ją. Mimo szczerych chęci, nie był w stanie się uśmiechnąć. – Chodźmy gdzieś, zanim się rozkleję.

– Gdzie?

– Może do… Wejścia Smoka? Za półtorej godziny zaczynam zmianę.

Mimowolnie Grace roześmiała się, ale już po chwili śmiech zamarł. Zarumieniła się z zakłopotania i spojrzała przepraszająco na Remusa.

– Daj spokój. Śmiej się, żartuj, baw. Potrzebuję twojej radości.

– Nie chciałam cię zranić…

– Nie ranisz. Naprawdę. Gdyby było inaczej, powiedziałbym ci – zapewnił ją. – Chodźmy stąd. Zimno się robi.

Grace podejrzewała, że nie o to mu chodziło. Jak na początek listopada było wyjątkowo ciepło, mimo że tego dnia niebo zasnuwały chmury.

Złapała go za rękę i teleportowali się do Oxfordu. Wylądowali w parku niedaleko miejsca, w którym się zaręczyli. Często tam spacerowali, gdy potrzebowali spokoju. Pojawiało się tam mało ludzi, dzięki czemu mogli swobodnie się przechadzać i dyskutować na każdy temat.

– Czemu tu? – spytał Remus.

– Bo tu zawsze się uspokajasz. Tutaj możemy spokojnie porozmawiać. Jeżeli nie chcesz, możemy przenieść się gdzieś indziej.

– Nie.. Tutaj jest dobrze.

Usiedli na pobliskiej ławce. Grace wtuliła się w narzeczonego, a on zaczął bawić się jej czarnymi włosami. Jej obecność pomagała mu myśleć.

Marzył o tym, żeby ostatnie półtora miesiąca było snem. Okropnym koszmarem, z którego chciał się już obudzić.

~ * ~

Zimno. Ciemno. Sytuację pogarszali krążący wokół dementorzy. Syriusz Black czuł, jak potworni strażnicy powoli wysysają z niego wspomnienia i siły. Był w Azkabanie od zaledwie tygodnia, a już miał dość. Co noc śniły mu się koszmary – widział Jamesa i Lily leżących bez życia w ich domu. Słyszał w uszach płacz małego Harry'ego, który bez skutku wołał rodziców. Znów bezradnie patrzył, jak ten zdrajca Pettigrew morduje mugoli i całą winę zrzuca na niego.

Czuł, że słusznie osadzono go w więzieniu. Nie dlatego, że popełnił którykolwiek z zarzucanych mu czynów. Nie zdradził Zakonu, nie wydał Jamesa i Lily Voldemortowi, nie zamordował tych dwunastu mugoli… Nawet nie był w stanie zabić tego marnego sługusa mordercy! Chciał tego. W tamtej chwili marzył jedynie o tym, by Peter Pettigrew legł martwy u jego stóp. Jednak gdy zobaczył tego niepozornego chłopaka, stojącego przed nim z wyciągniętą różdżką, nie dał rady tego zrobić. Spojrzał w błękitne oczy człowieka, którego od lat miał za przyjaciela... i stracił odwagę. Rozpalała go nienawiść, ale nie był w stanie wypowiedzieć tego ostatecznego zaklęcia. Nie potrafił zniżyć się do metod, które stosowali śmierciożercy. Glizdogon idealnie wyczuł słabość dawnego przyjaciela. Wykrzyczał, że to Black jest zdrajcą, po czym jednym przekleństwem zabił stojących najbliżej niego ludzi, po czym przemienił się w szczura i zniknął w kanałach. Widząc to, Syriusz nie zdołał pohamować śmiechu. Nie mógł uwierzyć, że Peter, ten mały, niepozorny, niezdarny Peter Pettigrew, był w stanie jednym ruchem pozbawić życia dwanaście osób. Syriusz nigdy go nie doceniał, nie brał pod uwagę tego, że śmierciożercy mogliby chcieć z nim współpracować. Włożył mu w ręce broń, która pozbawiła Jamesa i Lily życia. Deponując tajemnicę w Glizdogonie, wydał na Potterów wyrok śmierci. Za coś takiego Syriusz, we własnym mniemaniu, zasłużył na wymierzoną mu przez ministerstwo karę.

Dodatkową falę wyrzutów sumienia wywołało to, na kogo Łapa skierował swoje podejrzenia. Nie mając żadnych dowodów oskarżył przyjaciela, którego zaledwie kilka dni wcześniej zaciekle bronił przed cudzymi oskarżeniami. Codziennie przeklinał to, że posłuchał zdradzieckiego wewnętrznego głosu, który namówił go do uznania Remusa za szpiega. Nie dość, że przymknęło to jego oczy na prawdziwego zdrajcę, to jeszcze wbił sztylet w serce osoby, w której zawsze miał oparcie. Wiedział, jak jego podejrzenia raniły Lunatyka. Sytuację pogarszał fakt, że Syriusz od lat miał u niego olbrzymi dług – w szóstej klasie omal nie zrobił z Lunatyka mordercy. Tylko trzeźwe myślenie i odwaga Jamesa uchroniły Severusa Snape'a od zadanej przez wilkołaka śmierci.

Drzwi więzienia otworzyły się z nieprzyjemnym zgrzytem. Syriusz poczuł, jak owiewa go chłód z dworu. Podświadomie czuł, że do Azkabanu weszli nie tylko ludzie.

Odkąd go osadzono, kilkukrotnie sprowadzano nowych więźniów. Ewidentnie Ministerstwo Magii starało się odzyskać utraconą w czasie wojny twarz. Syriusz żałował jedynie tego, że o odzyskiwanie odbywa się jego kosztem.

Z rosnącym zaciekawieniem wsłuchiwał się w zbliżające się kroki. W końcu koło jego celi przeszło pięciu aurorów, za którymi podążała czwórka więźniów i kolejni śledczy. Mimo ciemności Syriusz bez trudu rozpoznał troje z czworga więźniów – wypatrywał ich, odkąd zamknięto go w celi. Niczego tak nie pragnął, jak tego, aby ta diablica znalazła się za kratkami.

Bellatrix Lestrange – potargana, ubrana w więzienne ciuchy – przemaszerowała dumnie obok celi swojego kuzyna, nie zważając na jego pogardliwy uśmiech.

Łapa naprawdę się uśmiechał… dopóki Bella nie weszła do celi, która znajdowała się niemal naprzeciwko jego lokum.

– Witaj, Syriuszu – powiedziała Bellatrix z nutą złośliwości, gdy aurorzy już odeszli.

„Wspaniale”, pomyślał Syriusz. „Całe życie w tym piekle to jedno… Ale całe życie w piekle po sąsiedzku z tą wariatką to już przesada!”

A może jednak nie – powiedział milczący od dawna Głos (o Głosie należy myśleć wielką literą – teraz już to wiedział). – Posłałeś przyjaciół na śmierć. Tego, który traktował cię jak brata, bezpodstawnie skarżyłeś o najgorsze. Nie zdołałeś ocalić Harry'ego. Nie zdołałeś pomścić przyjaciół. Zasługujesz na swój los.
 
„Zamknij się. To ty mnie do wszystkiego namówiłeś. Nastawiłeś mnie przeciw Remusowi!”
 
Słyszał perfidny śmiech Głosu. Wyśmiewał się z niego, jakby to, co zrobił Syriusz, było dla niego świetną zabawą.
 
– Wiesz, kuzynku, za co mnie posadzili? – zapytała Bellatrix, przerywając wewnętrzną rozmowę Łapy.
 
– Za bycie suką? Czy wielokrotne morderstwa?
 
– Nie. Za torturowanie Franka i Alicji Longbottomów.
 
– Co im zrobiłaś?! – krzyknął Black, chwytając kraty celi.
 
Lestrange zaniosła się pogardliwym śmiechem.
 
– To tylko kilka Cruciatusów. Chciałam się dowiedzieć, co się stało z Czarnym Panem. Ku mojemu zdziwieniu nic nie wiedzieli. Ale chyba potraktowałam ich zbyt ostro. Kiedy z nimi skończyłam, nawet nie wiedzieli, jak się nazywają. Resztą życia spędzą w Mungu.
 
– Ty… – zabrakło mu słów.
 
Wrócił w głąb celi i położył się na stercie szmat, która od tygodnia zastępowała mu łóżko. Czuł, że, jeżeli zaraz nie zaśnie, gołymi rękami przedrze się do tej suki i rozerwie ją na strzępy. Czuł, że przez najbliższe lata często będzie miewał podobne myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy