To,
co stało się z Longbottomami, wstrząsnęło Lupinem. Przecież
mógł ich ratować. Miał okazję im pomóc. Gdyby nie uniósł się
honorem, mogliby być cali i zdrowi! Gdyby szukał ich razem zresztą
Zakonu, ich syn miałby normalne dzieciństwo!
–
Nie zadręczaj się tym – szepnęła Grace, obejmując Remusa. –
To nie twoja wina.
–
Mogłem im pomóc. Gdy Emmelina przyniosła wiadomość o ich
porwaniu… Mogłem coś zrobić!
Oderwał
się od narzeczonej i w kilku krokach przemierzył salon. Uderzył
wściekle pięścią w ścianę. Uderzenie było tak mocne, że
popękał tynk. Remus syknął z bólu i zaczął rozmasowywać
obolałą dłoń. Nie pomogło. Ból się nasilał, a już po chwili
dołączyła do niego opuchlizna.
–
Pokaż to – nakazała Grace. – To może być złamanie.
Gdy
dotknęła ręki narzeczonego, ten wyrwał ją z cichym krzykiem.
–
Ktoś mi powie, co się dzieje? – spytał Mike, wchodząc do
salonu.
Miał
na sobie tylko długie spodnie od piżamy, a na jego twarzy widać
było jeszcze śladu snu.
–
No więc?
–
Twój kochany kuzyn złamał sobie coś w dłoni – odpowiedziała
Grace, wyciągając różdżkę. – Zaraz to naprawię. Episkey!
Remus
poruszył nieznacznie dłonią, ale nie czuł już bólu, a
opuchlizna zniknęła.
–
Dziękuję – powiedział do Grace.
Wciąż
nie umiał się uśmiechać. Nie ważne, jak tego pragnął, nie był
w stanie się do tego zmusić.
–
Chcę wiedzieć, jak Remus złamał rękę? – spytał Mike z
wyraźną wątpliwością w głosie.
Kuzyn
nie odpowiedział mu. Grace wskazała na leżącą na na fotelu
gazetę. Liczyła na to, że Croft zrozumie, o co jej chodzi.
–
Muszę się przejść – powiedział Remus.
Wyminął
narzeczoną i kuzyna, po czym wyszedł na zewnątrz. W biegu ledwo
zdążył zmienić buty.
–
Inne informacje też go nie ucieszą – mruknął Mike po
przeczytaniu artykułu o Longbottomach.
–
Co masz na myśli?
–
Mam znajomego, który ma znajomych, którzy pracując w Ministerstwie
Magii. Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami pracuje nad
nową ustawą. Mają to nazwać „Czerwoną Kartą”. Chcą
wprowadzić dodatkowe obostrzenia w stosunku do wszystkich
„półludzi”: wampirów, centaurów, trytonów, olbrzymów… i
wilkołaków.
–
Kolejne? – jęknęła Grace. – Już i tak go ograniczają.
–
Będzie gorzej. Ministerialni, gdyby tylko mogli, zamknęliby
wszystkie „istoty” w jednym pomieszczeniu i poczekali, aż
pomordują się nawzajem. Albo rzucili na nich Avadę – żeby było
czyściej. Grace, zabierz go stąd. Wiem, że myśleliście o
wyjedzie do Stanów. Zróbcie to. Najlepiej teraz, póki jeszcze to
jest chociaż trochę możliwe.
Grace
kiwnęła szybko głową. Wiedziała, że Mike ma rację. Musiała
tylko przekonać Remusa do wyjazdu. A to nie mogło być łatwe.
–
Pójdę go poszukać – powiedziała. – Nie wziął kurtki.
Zdjęła
z wieszaka wspomnianą część garderoby, po czym wyszła z domu.
Jak na prawie połowę listopada, poranek był dosyć ciepły.
Jedynie lodowaty, smagający po plecach wiatr zwiastował zbliżającą
się zimę.
W
pierwszej chwili Grace nie miała pojęcia, gdzie ma szukać
narzeczonego. Mógł pójść dosłownie wszędzie. Po krótkiej
chwili zastanowienia, skierowała swoje kroki do Wejścia Smoka.
Przechodząc obok znajdującego się niedaleko baru parku, zobaczyła
narzeczonego. Siedział na jednej z ławek i wpatrywał się w
fontannę.
W
parku było pusto i Remus nie zdawał sobie sprawy z obecności innej
osoby, dopóki nie poczuł, jak ktoś zarzuca mu kurtkę na ramiona.
Poderwał się z ławki, zrzucając kurtę, i wyszarpnął z kieszeni
różdżkę. Uspokoił się, gdy poznał Grace.
–
Nie rób tego więcej – poprosił.
Ubrał
się, podnosząc z ziemi to, co przed chwilą przyniosła mu
narzeczona.
–
Przepraszam. Myślałam, że wiesz o mojej obecności. Nie chciałam
cię przestraszyć.
–
Zamyśliłem się. Inaczej na pewno bym cię zauważył.
Grace
przytuliła się do niego.
–
Wyjedźmy stąd – poprosiła. – Szybko i daleko. Jak najdalej.
–
Niby gdzie? Gdziekolwiek nie pojadę, urzędnicy mnie znajdą. Grace,
nie mogę od tego uciec.
–
Nie chcę, żebyśmy uciekali. Chcę, żebyśmy mogli żyć
normalnie. Bez ciągłej kontroli, podejrzeń, strachu wykrycia.
Błysk
radości zniknął z oczu Remusa.
–
Ze mną nigdy nie będziesz miała takiego życia. To będzie wieczne
ukrywanie się przed ludźmi z ministerstwa – powiedział ponuro. –
Jestem wilkołakiem, Grace. To się nie zmieni. Ich nastawienie też.
–
To wyjedźmy gdzieś, gdzie nie będą cię prześladować. Na
przykład…
–
Do Stanów – wtrącił ponuro Remus. – Wiem, że już o tym
myśleliśmy. Ale nie mogę wyjechać. Nie dam rady.
–
Mike mówi, że Ministerstwo planuje nowe obostrzenia. Ma tam
kontakty, więc raczej wie, co mówi.
Remus
pokręcił przecząco głową. Puścił Grace i usiadł z powrotem na
ławce.
–
Nie zmienię decyzji. Nie mogę wyjechać. Tu jest całe moje życie.
–
Raczej jego resztki – powiedziała bezlitośnie Grace. – Wiem, że
to boli, ale taka jest prawda. Z bliskich ci osób został tylko
Mike. A on sam mówi, żebyśmy stąd wyjeżdżali.
–
Nie mogę – szepnął Remus, ukrywając twarz w dłoniach. – Nie
chcę odciąć się od wszystkiego. Nie chcę pogrzebać całego
swojego życia z powodu kilku idiotów.
„Kilku
idiotów, którzy mają ogromną władzę”, pomyślała Grace, ale
nie miała serca powiedzieć tego na głos. Lupin był już w
dostatecznie złym humorze.
–
Będę z tobą bez względu na to, co będzie w tej ustawie. Nikt nie
może mi nakazać, kogo mam kochać. Szczególnie te bezduszne
urzędasy.
Grace
wtuliła się w narzeczonego, jakby mogła dzięki temu ochronić go
przed uwagą urzędników.
–
Nie tęsknisz za rodzicami? – spytał nagle Remus, zmieniając
temat.
–
Czasami. Rzadko o nich myślę. Tutaj tyle się dzieje, że nie mam
na to czasu. A czemu pytasz?
–
Tak po prostu przyszło mi to do głowy. Przecież nie widzieliście
się…
–
Siedem miesięcy. Ostatni raz ich widziałam… Jak przyjechali na…
–
Nasz ślub – dokończył za nią Remus. – Może powinnaś ich
zaprosić. Teraz jest już bezpiecznie. Albo… ich odwiedzić.
–
Sama?
–
Nie. Nie wiem. Przepraszam Grace, ale nie mam teraz do tego głowy.
Oparł
głowę na dłoniach. Z całej jego sylwetki ziało zmęczenie i
przygnębienie. Miał dość wszystkiego, co działo się wokół
niego. Nie mógł odmówić narzeczonej racji – usiłował utrzymać
przy sobie resztki swojego życia. Nieudolnie. Powinien dać sobie z
tym spokój. Każdy inny dałby sobie spokój. Nawet on musiał
przyznać, że z każdym dniem sytuacja stawała się coraz gorsza.
~
* ~
Mike
z niepokojem oczekiwał na powrót narzeczonych. Chciał wyjazdu
kuzyna – dla jego dobra. Z drugiej strony nie mógł znieść myśli
o utracie jedynej osoby, jaka mu jeszcze pozostała. Jego rodzice nie
żyli, tak jak wujostwo, Lulu go rzuciła, a Carmen zostawił on sam.
Miał tylko Remusa.
Po
godzinie czekania wyszedł z domu i, zamknąwszy za sobą drzwi, udał
się do pracy. Gdy cały świat zdawał się stawać na głowie,
Wejście Smoka było dla niego ostoją spokoju.
A
przynajmniej tak było do tej pory. Tego dnia w barze znajdował się
tłum rozradowanych czarodziejów. Mimo tego, że od końca wojny
upłynął ponad tydzień, ludzie wciąż nie mogli pohamować swojej
radości. Z tego, co mówiła Lulu, która ostatnimi dniami często
brała nadprogramowe dyżury, od pamiętnej Nocy Duchów Wejście
Smoka często wypełniało się szczęśliwymi czarodziejami. Dla
Mike'a było to coś nowego – dla niego koniec wojny kojarzył się
jedynie ze smutkiem i przygnębieniem. Podzielał ból kuzyna, w
dodatku się o niego martwił.
–
Remus dzisiaj będzie? – spytała Lulu.
–
Nie mam pojęcia – odparł szczerze Mike. – Chyba jeszcze nie
doszedł do siebie.
–
Przyjdzie – powiedział pewnie Will, podchodząc do swoich
pracowników.
Mina
Mike'a świadczyła o tym, że ten nie do końca zgadza się z
szefem, ale nie protestował. Zdążył już się przekonać, że
Daniels często ma rację, nawet wtedy, gdy nic na to nie wskazuje.
–
Wracajcie do pracy – poradził Daniels, rozglądając się po
lokalu. – Wszystko będzie dobrze.
Mike
niechętnie wykonał polecenie szefa. W kuchni miał ciszę i spokój
tak bardzo potrzebny mu do pracy. Niestety wkrótce przekonał się o
tym, że mowa o „spokoju” była przedwczesna. Przez całą zmianę
nie miał nawet chwili na odpoczynek lub wyjrzenie na główną salę.
Ciekawiło go to, czy Remus tego dnia pojawił się w pracy, ale nie
miał czasu na sprawdzenie tego.
Mimo
ogromu pracy, brakowało mu towarzystwa, dlatego ucieszył się, gdy
zajrzała do niego Lulu. Jeszcze bardziej uradował go widok kubka, z
którego parował jasnobrązowy napój.
–
Przesyłka z baru – zapowiedziała, stawiając naczynie na stole. –
Z pozdrowieniami.
–
Remus przyszedł? – spytał z nadzieją Mike.
Lulu
kiwnęła twierdząco głową. Sama nie mogła uwierzyć w to, co
widzi, gdy Lupin wszedł do baru. Wiedziała jak blisko byli ze sobą
Huncwoci i podejrzewała, jak bardzo Remusa musiała zaboleć utrata
przyjaciół. Wątpiła w to, że ten ból zmniejszył fakt, że
ostatnio się nie dogadywali.
–
Ale on też ma mnóstwo roboty, więc przesyła ci kawę. I prosi,
żebyś się nie martwił.
„Gdyby
to było takie proste”, pomyślał Mike. Lulu nie wiedziała wielu
rzeczy, które działy się ostatnimi czasy. Związek jej i Mike'a
nie był aż tak głęboki, żeby dzielić się tajemnicami. Tymi
najbardziej skrytymi. Dopiero teraz, po tak długim czasie od
rozstania, chłopak widział, jak wiele ich dzieliło. Mógł się z
nią dzielić swoimi problemami z pracy, szkoły, nawet zwierzać z
irytacji po nieudanych eksperymentach z Damoclesem Belby'm. Ale nie
umiał zmusić się do powiedzenia jej o poważniejszych problemach.
Nie potrafił jej aż tak zaufać.
–
Wracam na salę – powiedziała Lulu. – Nie chcę zostawiać
Vince'a samego z tyloma klientami. Jeszcze coś mu się stanie –
dodała z uśmiechem.
Wymknęła
się z kuchni, zanim Mike zdążył się z nią pożegnać.
Chłopak
z rozkoszą upił łyk gorącej, aksamitnej kawy. Była dokładnie
taka, jaką lubił, a tylko jedna osoba potrafiła zrobić taki
napój. To było lepszym wyznacznikiem obecności jego kuzyna niż
słowa Lulu.
~
* ~
Grace
z trudem znalazła sobie miejsce w zatłoczonym barze. W końcu
wcisnęła się w kąt i wyjęła z torby książkę. Ze swojego
miejsca miała świetny widok na pracującego narzeczonego. Jego
zawodowy, ale uprzejmy uśmiech nie wyglądał, jakby był wymuszony,
ale Grace widziała, jak wiele wysiłku kosztuje Remusa zachowanie
radosnej miny. Szczęście klienteli Wejścia Smoka raniło go
bardziej, niż dawał to po sobie poznać.
–
Co tak piękna dama robi sama w tej wieczór? – zagadnął ją
przystojny chłopak, na oko dwa-trzy lata starszy od niej.
–
Czekam, aż mój narzeczony skończy pracę – odparła oschle
Grace. Nie miała ochoty na podryw, chociaż nieco pochlebiało jej
zainteresowanie młodzieńca. W innych okolicznościach chętnie by z
nim poflirtowała, chociażby po to, żeby ujrzeć w oczach Remusa
błysk zazdrości – zawsze potem traktował ją o wiele bardziej
czule. Teraz nie chciała dokładać ukochanemu dodatkowych trosk.
–
Tak piękna kobieta nie powinna oczekiwać na mężczyznę –
zauważył chłopak. – Chodźmy gdzieś. Pokażę ci, jak naprawdę
można się bawić w Oxfordzie – w końcu już po wojnie.
–
Dziękuję, ale wiem, jakich rozrywek mogę zaznać w tym mieście.
Mieszkam tu od trzech lat.
–
Ale…
–
Daj pan dziewczynie spokój – rzucił siedzący w pobliżu starszy
mężczyzna. Jego lekko bełkotliwa mowa i rozbiegane oczy świadczyły
o tym, że wypił trochę za dużo. – Jak mówi „nie”, to
znaczy „nie”. Odczep się od niej.
Chłopak
poczerwieniał ze złości. Spojrzał na Grace, jakby chciał, żeby
zaprzeczyła słowom mężczyzny, ale dziewczyna siedziała cicho.
Jedynie patrzyła na niego z wyraźnym chłodem. Wobec tego nie
najmilszego przyjęcia, młody człowiek odwrócił się na pięcie i
pomaszerował na drugi koniec sali, gdzie powitały go kpiące
śmiechy kolegów.
–
Bardzo panu dziękuję – powiedziała Grace, do mężczyzny, który
przyszedł jej z pomocą. – Sama nigdy bym się go nie pozbyła.
–
Ależ nie masz za co dziękować, kwiatuszku. Mam alergię na takich,
co to uważają, że kobiety powinny padać im do stóp – odparł
mężczyzna, mrugając do dziewczyny.
Dziewczyna
uśmiechnęła się z wdzięcznością i przeniosła wzrok na
narzeczonego. Remus z uwagą obserwował całe zajście, gotów w
każdej chwili ruszyć z pomocą. Był ostatnią osobą, która
powinna wszczynać burdy w barze, ale Grace wiedziała, że zrobiłby
wszystko, żeby ją ochronić. Kiwnęła do niego głową, żeby go
uspokoić, po czym wróciła do książki. Wobec całego zamieszania,
które działo się wokół niej, problemy don Vita Corleone* i jego
rodziny wydawały się czczą igraszką.
Ze
świata waśni mafijnych Rodzin wyrwało ją niespodziewane
towarzystwo. Odłożyła książkę na stół, gotowa odpędzić
kolejnego zalotnika. Ze zdziwieniem zauważyła, że siedzi obok niej
Remus.
–
Nie pracujesz?
–
Zasłużyłem na chwilę przerwy – odparł Lupin.
Wyciągnął
rękę i odgarnął z czoła Grace niesforny kosmyk jej czarnych
włosów.
–
W porządku? – spytał.
–
Tak. To nic takiego. Pan mi pomógł – wyjaśniła, kierując wzrok
na siedzącego nieopodal mężczyznę.
–
Dziękuję – powiedział Remus.
–
Aj tam. Takim typkom trzeba pokazywać, gdzie ich miejsce – odparł
czarodziej.
–
Może nie powinnaś tu siedzieć – powiedział Lupin, zwracając
się do narzeczonej. – Za dużo ludzi. Za dużo alkoholu.
–
Radzę sobie – zapewniła go. – Zresztą, gdzie miałabym iść?
Do ciotki? Znowu się pokłóciłyśmy. Zostanę tutaj.
Remus
tylko skinął głową i wrócił za bar. Nie ruszył się stamtąd
do końca zmiany, ale co jakiś czas zerkał na Grace, sprawdzając,
czy wszystko z nią w porządku. Na szczęście nikt już nie
nachodził dziewczyny.
– – – – – – – – – – – –
*
Chodzi rzecz jasna o jednego bohaterów „Ojca Chrzestnego”, Maria
Puza. Gorąco polecam zarówno książkę, jak i film.
Gdy w sobotni poranek nie zobaczyłam nowego rozdziału, wystraszyłam się, że coś się stało, ale dziś weszłam sprawdzić, czy już się pojawił i nawet nie wiesz jak mi ulżyło. :D
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zastanawia, czy Remus wyjedzie do Ameryki, w końcu jakby nie patrzeć, historia ta odbiega w pewnym stopniu od książki i jego losy mogą być zupełnie inne. Świetnie opisujesz uczucia bohaterów i świata zewnętrznego. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Nic się nie stało. Po prostu piątek miałam tak zabiegany, że nie byłam w stanie wstawić nowego rozdziału.
UsuńDziękuję za troskę :)
Pozdrawiam