a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 17 marca 2017

Rozdział 76 – „Mogę go uratować”

Remus był bardzo wdzięczny Mike'owi i Grace za wyjście. Wyraz twarzy kuzyna wystarczał mu, by stwierdzić, że w Czerwonej Karcie nie ma niczego dobrego.

To przekonanie potwierdziła pierwsza strona ustawy. Jasno tam stało, że wszyscy osobnicy o choćby jednej „nieludzkiej” cesze uznawani są za „istoty” lub „magiczne stworzenia” – zależnie od gatunku. Według ustawy był „istotą” – jego inteligencja pozwalała na zrozumienia praw magicznej społeczności i współpracę przy ich tworzeniu. Miał ochotę szczerze się roześmiać, gdy to przeczytał. Z pierwszą częścią bezsprzecznie się zgadzał – rozumiał prawo i miał na tyle rozumu, żeby wiedzieć, iż dla własnego dobra powinie go przestrzegać. Ale współpraca przy tworzeniu?! Nie wyobrażał sobie, aby jakikolwiek urzędnik dopuścił wilkołaka do opracowywania prawa. Nikt by na to nie poszedł.

Przekartkował ustawę, czując rosnący z każdym rozdziałem niepokój. Jego przerażenie osiągnęło apogeum, gdy dotarł do rozdziału dziewiątego, który dotyczył jego samego.

Już po kilku artykułach zaczęło mu ciemnieć przed oczami. Zgodnie z ustawą miał każdą pełnię spędzać w zamknięciu (co i tak robił odkąd został ukąszony). Za niezastosowanie się do tego przepisu groziło mu oskarżenie o usiłowanie morderstwa i egzekucja. Gdyby w czasie pełni kogoś zabił, rzecz jasna postawiono by go przed Komisją Likwidacji Magicznych Stworzeń jako morderca. Efekt byłby ten sam. Drugą rzeczą, którą Czerwona Karta jedynie powielała, była kwestia Rejestru Wilkołaków. Rejestracja stała się obowiązkowa, a Brygada Ścigania, która odpowiadała za utrzymanie wilkołaków pod kontrolą, miała prawo nachodzić „rejestrowanych” bez żadnego powodu. Rzecz jasna nadal mogli stosować zaklęcie Lunavigilate.

Nowością dla Remusa było zaostrzenie kar dla wilkołaków, które ukrywają swoją tożsamość przed innymi. Do tej pory karze podlegali ci, którzy chowali się przed rejestrem. Od teraz grupę karanych poszerzono o skrywających swoją tożsamość przed pracodawcami, właścicielami mieszkań… Ogólnie otoczeniem. Dawniej za coś takiego groziła najwyżej grzywna – od momentu wejścia w życie Czerwonej Karty można było wylądować za to w Azkabanie. Na długie lata.

Mniej więcej w połowie rozdziału znalazł coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Ustawa wyraźnie zakazywała wilkołakom zamieszkiwania (a nawet pozostawania na noc) w miastach, który liczba mieszkańców przekracza pięć tysięcy począwszy od pierwszego stycznia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku.

– Oxford zdecydowanie nie wchodzi w rachubę – mruknął.

Musiał wyprowadzić się z miasta, jeżeli nie chciał mieć problemów z urzędnikami. Po wszystkim co przeżył, powrót do East Clandon będzie przyjemną odmianą. Z drugiej strony nie wyobrażał sobie rodzinnego domu bez rodziców. Od śmierci ojca prawie tam nie przyjeżdżał – ostatni raz przed wyjazdem Tessy. Co prawda mógł przeprowadzić się na farmę swoich mugolskich dziadków, ale miał co do tego wątpliwości. Nigdy tam nie pojechał, a jego matka rzadko mówiła o swoich wcześnie zmarłych rodzicach. Miał wątpliwości, czy dałby radę mieszkać w zupełnie obcym miejscu. Nie po tym, co przeżył.

Ostatni artykuł ustawy wbił mu nóż w serce. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w dokument, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

„Nie mogli tego zrobić. Nie mogli. To niemożliwe. Nie mają do tego prawa”, myślał gorączkowo.

Wszystko by przeżył. Rejestr, zakaz mieszkania w mieście, zaostrzenie kar, wprowadzony kilka miesięcy temu zakaz przekraczania granicy, ale nie TO.

Wypuścił dokument z rąk i osunął się z bólem na kolana. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy wokół skrzyknęli się, aby sprowadzić go na dno. Co gorsza wychodziło im. Z każdym dniem coraz bardziej żałował, że żyje.

W nagłym przypływie wściekłości złapał za Czerwoną Kartę i rzucił ją przez pokój. Dokument uderzył w stojący na szafce wazon, który spadł na ziemię i rozbił się na setki kawałków.

– Remus, co się dzieje? – spytała Grace, wchodząc do salonu. – Słyszałam trzask.

Nie musiał na nią patrzeć, żeby zorientować się, jak bardzo się boi. Bała się jego.

Ciężko podniósł się z podłogi. Czuł się, jakby ktoś uderzył go w głowę.

– Nie będzie żadnego ślubu – powiedział grobowym tonem.

Grace zamrugała, nie rozumiejąc, o co chodzi jej narzeczonemu.

– Remus, przecież możemy poczekać. Nie musimy pobierać się na wiosnę…

– Wcale się nie pobierzemy – przerwał jej ukochany.

– Ale… Dlaczego? Ta ustawa nic nie zmienia.

– Ta ustawa wszystko zmienia! – wrzasnął Remus. Wściekłość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Osłabiony, opadł z jękiem na kanapę. – Wszystko, Grace. Tego nie zmienimy.

Dziewczyna odwróciła się, gdy usłyszała, jak Croft wchodzi do pokoju. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Grace wiedziała, że kuzyn jej narzeczonego pierwszy przeczytał feralną ustawę.

– Ktoś mi powie, co się dzieje? – zapytała ze zdenerwowaniem.

Przeniosła wzrok z Mike'a na Remusa i z powrotem, czekając, aż któryś z kuzynów jej odpowie.

– Ustawa jest w tej kwestii bardzo wyraźna – powiedział Lupin z goryczą. – Zakazuje wilkołakom zawierania małżeństw z osobami spoza swojego gatunku.

Grace poczuła, jak szczęka leci jej w dół. Nie spodziewała się czegoś takiego.

– To chore! – stwierdziła. – Jak w ogóle można byłoby pomyśleć o czymś takim?! Na jakiej podstawie uważają cię za kogoś gorszego?!

Mike westchnął ciężko. Nie spodziewał się, że rozmowa między narzeczonymi będzie łatwa, ale zapomniał o jeszcze jednym ważnym aspekcie – Grace była Amerykanką. Uczyli ją kompletnie innego sposobu myślenia i mimo trzech lat spędzonych w Anglii nadal jej podejście nie zmieniło się. To znacząco utrudniało całą sprawę.

– Na takiej – powiedział Remus, odsłaniając lewe przedramię.

Blizna, która widniała na jego ręku od ponad piętnastu lat, była lekko zaczerwieniona. Remu wiedział, że z upływem dni będzie ciemniała, by za tydzień, tuż przed pełnią, osiągnąć kolor krwi.

– Tyle razy ci to tłumaczyłem – przypomniał bezradnie. – Wilkołaki są traktowane jak śmiecie, najgorsze bestie. Nie przeczę, że część sobie na to zasłużyła. Niestety wielu ludzi wrzuca ich… nas do jednego worka. Nie odróżniają biegającego po lasach, kąsającego niewinnych ludzi potwora od tych, którzy mimo ukąszenia starają się żyć normalnie.

– Jak ty – szepnęła dziewczyna.

– Jak ja. Ale dla nich to nic nie znaczy. Nigdy nie znaczyło.

Podszedł do barku i wyjął z niego butelkę whisky. Po tylu nerwach MUSIAŁ się napić.

– Może lepsze będzie wino – zaproponował delikatnie Mike.

Nie podobała mu się to, że Remus od razu sięgnął po mocniejszy alkohol. Ostatnimi czasy młodszy z kuzynów coraz częściej zaglądał do kieliszka, chociaż starał się ukrywać to przed wszystkimi. Mike nie interweniował w tej sprawie, bo w grę nie wchodziły duże ilości alkoholu – zazwyczaj był to kieliszek lub dwa na „dobry sen”. W dodatku nigdy nie pił w obecności Grace, co nie dawało mu wielu okazji do raczenia się whisky. Jego narzeczona spędzała na Sunny Street 15 tyle czasu, ile mogła.

– Nie powinieneś dzisiaj tego czytać – powiedziała Grace, wyjmując butelkę z rąk Remusa.

– Musiałem w końcu się dowiedzieć.

– Ale nie dzisiaj. Taki dobry dzień nie powinien kończyć się tak źle.

Odstawiła butelkę z powrotem do barku. Nie podobało jej się spojrzenie Remusa, które podążyło za jej ręką. Było z nim coś, co przyprawiło ją o ciarki.

– Gdzie to wino? – spytał Mike'a Remus, ignorując słowa ukochanej.

– Żadnego wina! – rzuciła ostro Cabot.

Obaj kuzyni zamarli w pół kroku. Żaden z nich nie spodziewał się tak ostrej reakcji dziewczyny.

– Grace… – zaczął ostrożnie Remus, ale narzeczona nie dała mu dojść do słowa.

– Nie! Żadnego wina, whisky czy cherry! Nie ukrywaj swojego złego nastroju za alkoholem. Przede mną go nie ukryjesz. Do jutra w tym domu ma nie być ani kropli alkoholu! – zarządziła, nie bacząc na to, że nie znajduje się na swojej posesji. To jej nie interesowało. – Jeżeli jutro znajdę cokolwiek, przysięgam, że gorzko tego pożałujecie.

Wymaszerowała z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiedziała, że nie powinna zostawiać kuzynów samych, ale bardzo ją zdenerwowali. Kwestia wilkołactwa Remusa coraz bardziej ją przygniatała. Nie znaczyło to, że chciała rozstać się z narzeczonym – co to, to nie – ale czasami nie miała siły na spory z nim. Z każdym dniem utwierdzała się w przekonaniu, że powinni razem wyjechać z Anglii. Dla świętego spokoju. Potem będą mogli popracować nad podejściem Lupina do samego siebie.

~ * ~

Zgodnie z zarządzeniem Grace z domu Mike'a zniknął cały alkohol. Lupin wyrzucił nawet trzy butelki piwa kremowego, które znalazł w lodówce… ku niezadowoleniu kuzyna. Argumentował tym, że przecież piwo kremowe nie zawiera alkoholu, ale Remus był stanowczy w tej kwestii.

Mimo złości narzeczonej, był jej bardzo wdzięczny. Wiedział o swoim problemie, zbyt często popijał, ale nie miał siły na to, żeby z tym walczyć. Łatwiej było mu wypić kieliszek czy dwa, by nie śnić w nocy, niż zmagać się z koszmarami, które dręczyły go od Nocy Duchów. Nie nawiedzały go tylko wtedy, gdy u jego boku spała Grace. Ona była jego światełkiem w ciemności, ostoją. Tylko ona mogła sprowadzić go na dobrą drogę.

Żałował tego, że poprzedniego dnia nie pożegnał się z narzeczoną. Rzadko rozstawali się w gniewie, ale zawsze czuł się potem paskudnie. Dlatego bardzo mu ulżyło, gdy wieczorem dziewczyna weszła do Wejścia Smoka.

Remus i Mike mieli zmianę tak zwaną późnowieczorną – od dziesiątej do czwartej rano. Grace wpadła niemal na samym początku zmiany. Gdy zorientowała się, że w Wejściu Smoka prawie nikogo nie ma (normalna rzecz w środku tygodnia), podeszła do baru i usiadła na jednym ze stołków.

– Przepraszam za wczoraj – powiedziała.

– Chciałem ci powiedzieć to samo – odpowiedział Remus, podając narzeczonej bezkofeinową kawę.

– Mmm… Ślicznie pachnie – westchnęła, wąchając napój. – Ale wolę normalną.

– Jest dziesiąta w nocy. Jak dam ci normalną kawę, nie zaśniesz.

Grace roześmiała się i upiła łyk napoju. Minę miała skrzywioną, ale jej oczy śmiały się do narzeczonego.

– Nie wziąłeś pod uwagę, że mogę chcieć zostać z tobą do końca zmiany?

– Nawet się nie waż – nakazał Remus. – Nie ma potrzeby, żebyś siedziała tu do czwartej nad ranem. Dobrze by było, żebyś chociaż ty się wysypiała.

Dziewczyna zrobiła zamyśloną minę, jakby zastanawiała się nad słowami narzeczonego. Lubiła się z nim droczyć, ale ostatnio jej narzeczony nie był w nastroju do takich zabaw.

– Grace, proszę – szepnął Remus, nachylając się do niej. – Nie chcę mieć cię na sumieniu.

– Skoro tak stawiasz sprawę – mruknęła, przybliżając swoją twarz do jego. – To wyjdę wcześniej. Tylko żebyś mi tu nie rozglądał się za jakimiś innymi.

Twarz Remusa rozjaśnił szeroki uśmiech, który Grace tak kochała. Teraz była pewna, że jej ukochany zaczął wychodzić z żałoby.

– Widzę tylko ciebie – zapewnił ją.

Ujął jej brodę i delikatnie musnął ustawi jej wargi.

– Te, Romeo i Julia – rzuciła Lulu, podchodząc do zakochanych. – Jak chcecie, to mogę stanąć za barem, a wy poszukacie sobie odrobiny prywatności – dokończyła sugestywnym tonem.

– Chyba to nie będzie potrzebne – odparł Remus, siląc się na swobodę. Jednocześnie starał się ignorować nagłe pieczenie policzków.

– Dobra, dobra. Już ja was znam.

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i poszła do swojego brata. Przy tak niewielkim ruchu żadne z nich nie miało zbyt wiele do roboty, więc siedzieli przy jednym ze stolików i gawędzili.

– Ona jest… – Grace zawahała się gdy zabrakło jej odpowiedniego słowa.

– Oryginalna. Przytłaczająca. Niereformowalna – podpowiedział jej Remus. – Pod pewnymi względami jesteście podobne.

– Drań – odparła Grace. – Ale mój drań.

Roześmieli się oboje. Już od dłuższego czasu nie czuli się tak dobrze w swoim towarzystwie.

~ * ~

Drzwi od Wejścia Smoka zamknęły się z głuchym hukiem.

– Jak następnym razem powiem, że nocne zmiany to moje ulubione, bądź tak dobry i mocno zdziel mnie w łeb – poprosił Mike sennym głosem.

– Nie ma problemu – zapewnił go Remus.

Szli ciemną drogą, uważając, żeby nie poślizgnąć na lodzie, który powstał w nocy. W pewnym momencie Remus zatrzymał się i zaczął z niepokojem przeszukiwać kieszenie.

– Coś się stało? – spytał Mike.

– Chyba zapomniałem kluczy.

– To wracaj się. Ja tu poczekam.

Odkąd Remus wpadł w łapy Fromenta i jego kumpli-psycholi Mike miał opory przed samotnym powrotem z pracy kuzyna. Co prawda o łowcach od dwóch lat nie było słychać, ale wolał nie ryzykować.

Remus biegiem wrócił do Wejścia Smoka. Nawet nie starał się unikać oblodzeń – chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Najlepiej we własnym łóżku.

Wpadł do baru jak burza, nieomal przewracając stojącego przy jednym ze stolików Willa.

– Zostawiłem klucze – rzucił, zanim szef zdążył go o coś zapytać.

Szybko odnalazł zgubę i wsadził ją do kieszeni. Już miał wychodzi, gdy usłyszał coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Początkowo był to tylko odgłos niewątpliwie potężnego silnika… a potem huk zderzenia samochodu z czymś o wiele mniejszym.

Will zareagował szybciej. Jego nozdrza rozszerzyły się, jakby zwęszył krew, po czym wybiegł z baru tak szybko, że Remus niemal nie zauważył jego ruchu. Od razu podążył za nim, obawiając się najgorszego.

Niestety nie pomylił się.

Na ulicy, niedaleko miejsca, gdzie rozstał się z Mikiem, znalazł Willa. Wampir pochylał się nad jakimś ciałem.

– Cholerni piraci drogowi – warknął pod nosem.

– Czy on…? – wydukał Remus, niemal nie mogąc wydobyć z siebie głosu.

– Żyje. Jeszcze – Daniels podniósł wzrok na młodego wilkołaka. Nie chciał ukrywać przed nim prawdy. – Remus, żaden uzdrowiciel nie da rady mu pomóc. Jego stan jest zbyt poważny.

Chłopak wpatrywał się w swojego szefa i leżącego kuzyna z przerażeniem oczach. Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. To nie mogła być prawda. Niestety rosnąca obok Mike'a plama krwi przeczyła jego nadziejom.

– Ale…

– Mogę go uratować – powiedział Will. – Jeżeli zamienię go w wampira, przeżyje. Jednak nie mogę podjąć sam tej decyzji. To zależy od ciebie. Remus, tak czy nie? Szybko.

Lupin stał przed nim bez słowa. Nie był w stanie niczego powiedzieć. Nie mógł sobie wyobrazić utraty kuzyna. Nie licząc Tessy, Mike był jego ostatnią rodziną. Ostatnią, którą miał blisko siebie. Nie mógł pozwolić, aby Mike umarł. Nie on!

Z bólem serca wyszeptał:

– Zrób to!

4 komentarze:

  1. Jestem Twoją fanką od dłuższego czasu i muszę przyznać że zwykle każdy kolejny rozdział czytam z zafascynowaniem i strasznie mi się dłuży ten cały tydzień żeby doczekać do kolejnego piątku:)
    Po tym rozdziale dziś, hmm.. kurcze czuje mieszane uczucia.. co do Remusa można się było spodziewać ale Mike.. przyznam bardzo mnie zaskoczyłaś. On jako taka ostoja normalności i nagle wampirem.. nie wiem, jakoś mi nie pasuje. Ale wierze, że wszystko jakoś się zgra i ułoży:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Skoro tak bardzo dłuży Ci się tydzień, może miałabyś ochotę porozmawiać o bohaterach lub samym opowiadaniu. Jestem dostępna na mailu przez cały tydzień.
      Czy Mike zgra się i pogodzi z przemianą? Zobaczymy zarówno w następnych rozdziałach, jak i w drugiej i (mam nadzieję) trzeciej części.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Witaj Słodka Wariatko. Pamiętasz mnie jeszcze? Nie wiem - ale chciałabym dać znać, że jestem. I wracam do czytania twojego bloga:) Mam nadzieję, że uda mi się wszystko jak najszybciej nadrobić i będę na bieżąco.
    Pozdrawiam i buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że pamiętam. Cieszę się, że wróciłaś.
      Życzę miłego czytania :).
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy