Remus
był bardzo wdzięczny Mike'owi i Grace za wyjście. Wyraz twarzy
kuzyna wystarczał mu, by stwierdzić, że w Czerwonej Karcie nie ma
niczego dobrego.
To
przekonanie potwierdziła pierwsza strona ustawy. Jasno tam stało,
że wszyscy osobnicy o choćby jednej „nieludzkiej” cesze
uznawani są za „istoty” lub „magiczne stworzenia” –
zależnie od gatunku. Według ustawy był „istotą” – jego
inteligencja pozwalała na zrozumienia praw magicznej społeczności
i współpracę przy ich tworzeniu. Miał ochotę szczerze się
roześmiać, gdy to przeczytał. Z pierwszą częścią bezsprzecznie
się zgadzał – rozumiał prawo i miał na tyle rozumu, żeby
wiedzieć, iż dla własnego dobra powinie go przestrzegać. Ale
współpraca przy tworzeniu?! Nie wyobrażał sobie, aby jakikolwiek
urzędnik dopuścił wilkołaka do opracowywania prawa. Nikt by na to
nie poszedł.
Przekartkował
ustawę, czując rosnący z każdym rozdziałem niepokój. Jego
przerażenie osiągnęło apogeum, gdy dotarł do rozdziału
dziewiątego, który dotyczył jego samego.
Już
po kilku artykułach zaczęło mu ciemnieć przed oczami. Zgodnie z
ustawą miał każdą pełnię spędzać w zamknięciu (co i tak
robił odkąd został ukąszony). Za niezastosowanie się do tego
przepisu groziło mu oskarżenie o usiłowanie morderstwa i
egzekucja. Gdyby w czasie pełni kogoś zabił, rzecz jasna
postawiono by go przed Komisją Likwidacji Magicznych Stworzeń jako
morderca. Efekt byłby ten sam. Drugą rzeczą, którą Czerwona
Karta jedynie powielała, była kwestia Rejestru Wilkołaków.
Rejestracja stała się obowiązkowa, a Brygada Ścigania, która
odpowiadała za utrzymanie wilkołaków pod kontrolą, miała prawo
nachodzić „rejestrowanych” bez żadnego powodu. Rzecz jasna
nadal mogli stosować zaklęcie Lunavigilate.
Nowością
dla Remusa było zaostrzenie kar dla wilkołaków, które ukrywają
swoją tożsamość przed innymi. Do tej pory karze podlegali ci,
którzy chowali się przed rejestrem. Od teraz grupę karanych
poszerzono o skrywających swoją tożsamość przed pracodawcami,
właścicielami mieszkań… Ogólnie otoczeniem. Dawniej za coś
takiego groziła najwyżej grzywna – od momentu wejścia w życie
Czerwonej Karty można było wylądować za to w Azkabanie. Na długie
lata.
Mniej
więcej w połowie rozdziału znalazł coś, co zmroziło mu krew w
żyłach. Ustawa wyraźnie zakazywała wilkołakom zamieszkiwania (a
nawet pozostawania na noc) w miastach, który liczba mieszkańców
przekracza pięć tysięcy począwszy od pierwszego stycznia tysiąc
dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku.
–
Oxford zdecydowanie nie wchodzi w rachubę – mruknął.
Musiał
wyprowadzić się z miasta, jeżeli nie chciał mieć problemów z
urzędnikami. Po wszystkim co przeżył, powrót do East Clandon
będzie przyjemną odmianą. Z drugiej strony nie wyobrażał sobie
rodzinnego domu bez rodziców. Od śmierci ojca prawie tam nie
przyjeżdżał – ostatni raz przed wyjazdem Tessy. Co prawda mógł
przeprowadzić się na farmę swoich mugolskich dziadków, ale miał
co do tego wątpliwości. Nigdy tam nie pojechał, a jego matka
rzadko mówiła o swoich wcześnie zmarłych rodzicach. Miał
wątpliwości, czy dałby radę mieszkać w zupełnie obcym miejscu.
Nie po tym, co przeżył.
Ostatni
artykuł ustawy wbił mu nóż w serce. Przez dłuższą chwilę
wpatrywał się w dokument, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
„Nie
mogli tego zrobić. Nie mogli. To niemożliwe. Nie mają do tego
prawa”, myślał gorączkowo.
Wszystko
by przeżył. Rejestr, zakaz mieszkania w mieście, zaostrzenie kar,
wprowadzony kilka miesięcy temu zakaz przekraczania granicy, ale nie
TO.
Wypuścił
dokument z rąk i osunął się z bólem na kolana. Nie rozumiał,
dlaczego wszyscy wokół skrzyknęli się, aby sprowadzić go na dno.
Co gorsza wychodziło im. Z każdym dniem coraz bardziej żałował,
że żyje.
W
nagłym przypływie wściekłości złapał za Czerwoną Kartę i
rzucił ją przez pokój. Dokument uderzył w stojący na szafce
wazon, który spadł na ziemię i rozbił się na setki kawałków.
–
Remus, co się dzieje? – spytała Grace, wchodząc do salonu. –
Słyszałam trzask.
Nie
musiał na nią patrzeć, żeby zorientować się, jak bardzo się
boi. Bała się jego.
Ciężko
podniósł się z podłogi. Czuł się, jakby ktoś uderzył go w
głowę.
–
Nie będzie żadnego ślubu – powiedział grobowym tonem.
Grace
zamrugała, nie rozumiejąc, o co chodzi jej narzeczonemu.
–
Remus, przecież możemy poczekać. Nie musimy pobierać się na
wiosnę…
–
Wcale się nie pobierzemy – przerwał jej ukochany.
–
Ale… Dlaczego? Ta ustawa nic nie zmienia.
–
Ta ustawa wszystko zmienia! – wrzasnął Remus. Wściekłość
zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Osłabiony, opadł z
jękiem na kanapę. – Wszystko, Grace. Tego nie zmienimy.
Dziewczyna
odwróciła się, gdy usłyszała, jak Croft wchodzi do pokoju. Jego
mina nie wróżyła niczego dobrego. Grace wiedziała, że kuzyn jej
narzeczonego pierwszy przeczytał feralną ustawę.
–
Ktoś mi powie, co się dzieje? – zapytała ze zdenerwowaniem.
Przeniosła
wzrok z Mike'a na Remusa i z powrotem, czekając, aż któryś z
kuzynów jej odpowie.
–
Ustawa jest w tej kwestii bardzo wyraźna – powiedział Lupin z
goryczą. – Zakazuje wilkołakom zawierania małżeństw z osobami
spoza swojego gatunku.
Grace
poczuła, jak szczęka leci jej w dół. Nie spodziewała się czegoś
takiego.
–
To chore! – stwierdziła. – Jak w ogóle można byłoby pomyśleć
o czymś takim?! Na jakiej podstawie uważają cię za kogoś
gorszego?!
Mike
westchnął ciężko. Nie spodziewał się, że rozmowa między
narzeczonymi będzie łatwa, ale zapomniał o jeszcze jednym ważnym
aspekcie – Grace była Amerykanką. Uczyli ją kompletnie innego
sposobu myślenia i mimo trzech lat spędzonych w Anglii nadal jej
podejście nie zmieniło się. To znacząco utrudniało całą
sprawę.
–
Na takiej – powiedział Remus, odsłaniając lewe przedramię.
Blizna,
która widniała na jego ręku od ponad piętnastu lat, była lekko
zaczerwieniona. Remu wiedział, że z upływem dni będzie ciemniała,
by za tydzień, tuż przed pełnią, osiągnąć kolor krwi.
–
Tyle razy ci to tłumaczyłem – przypomniał bezradnie. –
Wilkołaki są traktowane jak śmiecie, najgorsze bestie. Nie
przeczę, że część sobie na to zasłużyła. Niestety wielu ludzi
wrzuca ich… nas do jednego worka. Nie odróżniają biegającego po
lasach, kąsającego niewinnych ludzi potwora od tych, którzy mimo
ukąszenia starają się żyć normalnie.
–
Jak ty – szepnęła dziewczyna.
–
Jak ja. Ale dla nich to nic nie znaczy. Nigdy nie znaczyło.
Podszedł
do barku i wyjął z niego butelkę whisky. Po tylu nerwach MUSIAŁ
się napić.
–
Może lepsze będzie wino – zaproponował delikatnie Mike.
Nie
podobała mu się to, że Remus od razu sięgnął po mocniejszy
alkohol. Ostatnimi czasy młodszy z kuzynów coraz częściej
zaglądał do kieliszka, chociaż starał się ukrywać to przed
wszystkimi. Mike nie interweniował w tej sprawie, bo w grę nie
wchodziły duże ilości alkoholu – zazwyczaj był to kieliszek lub
dwa na „dobry sen”. W dodatku nigdy nie pił w obecności Grace,
co nie dawało mu wielu okazji do raczenia się whisky. Jego
narzeczona spędzała na Sunny Street 15 tyle czasu, ile mogła.
–
Nie powinieneś dzisiaj tego czytać – powiedziała Grace, wyjmując
butelkę z rąk Remusa.
–
Musiałem w końcu się dowiedzieć.
–
Ale nie dzisiaj. Taki dobry dzień nie powinien kończyć się tak
źle.
Odstawiła
butelkę z powrotem do barku. Nie podobało jej się spojrzenie
Remusa, które podążyło za jej ręką. Było z nim coś, co
przyprawiło ją o ciarki.
–
Gdzie to wino? – spytał Mike'a Remus, ignorując słowa ukochanej.
–
Żadnego wina! – rzuciła ostro Cabot.
Obaj
kuzyni zamarli w pół kroku. Żaden z nich nie spodziewał się tak
ostrej reakcji dziewczyny.
–
Grace… – zaczął ostrożnie Remus, ale narzeczona nie dała mu
dojść do słowa.
–
Nie! Żadnego wina, whisky czy cherry! Nie ukrywaj swojego złego
nastroju za alkoholem. Przede mną go nie ukryjesz. Do jutra w tym
domu ma nie być ani kropli alkoholu! – zarządziła, nie bacząc
na to, że nie znajduje się na swojej posesji. To jej nie
interesowało. – Jeżeli jutro znajdę cokolwiek, przysięgam, że
gorzko tego pożałujecie.
Wymaszerowała
z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiedziała, że nie powinna
zostawiać kuzynów samych, ale bardzo ją zdenerwowali. Kwestia
wilkołactwa Remusa coraz bardziej ją przygniatała. Nie znaczyło
to, że chciała rozstać się z narzeczonym – co to, to nie –
ale czasami nie miała siły na spory z nim. Z każdym dniem
utwierdzała się w przekonaniu, że powinni razem wyjechać z
Anglii. Dla świętego spokoju. Potem będą mogli popracować nad
podejściem Lupina do samego siebie.
~
* ~
Zgodnie
z zarządzeniem Grace z domu Mike'a zniknął cały alkohol. Lupin
wyrzucił nawet trzy butelki piwa kremowego, które znalazł w
lodówce… ku niezadowoleniu kuzyna. Argumentował tym, że przecież
piwo kremowe nie zawiera alkoholu, ale Remus był stanowczy w tej
kwestii.
Mimo
złości narzeczonej, był jej bardzo wdzięczny. Wiedział o swoim
problemie, zbyt często popijał, ale nie miał siły na to, żeby z
tym walczyć. Łatwiej było mu wypić kieliszek czy dwa, by nie śnić
w nocy, niż zmagać się z koszmarami, które dręczyły go od Nocy
Duchów. Nie nawiedzały go tylko wtedy, gdy u jego boku spała
Grace. Ona była jego światełkiem w ciemności, ostoją. Tylko ona
mogła sprowadzić go na dobrą drogę.
Żałował
tego, że poprzedniego dnia nie pożegnał się z narzeczoną. Rzadko
rozstawali się w gniewie, ale zawsze czuł się potem paskudnie.
Dlatego bardzo mu ulżyło, gdy wieczorem dziewczyna weszła do
Wejścia Smoka.
Remus
i Mike mieli zmianę tak zwaną późnowieczorną – od dziesiątej
do czwartej rano. Grace wpadła niemal na samym początku zmiany. Gdy
zorientowała się, że w Wejściu Smoka prawie nikogo nie ma
(normalna rzecz w środku tygodnia), podeszła do baru i usiadła na
jednym ze stołków.
–
Przepraszam za wczoraj – powiedziała.
–
Chciałem ci powiedzieć to samo – odpowiedział Remus, podając
narzeczonej bezkofeinową kawę.
–
Mmm… Ślicznie pachnie – westchnęła, wąchając napój. – Ale
wolę normalną.
–
Jest dziesiąta w nocy. Jak dam ci normalną kawę, nie zaśniesz.
Grace
roześmiała się i upiła łyk napoju. Minę miała skrzywioną, ale
jej oczy śmiały się do narzeczonego.
–
Nie wziąłeś pod uwagę, że mogę chcieć zostać z tobą do końca
zmiany?
–
Nawet się nie waż – nakazał Remus. – Nie ma potrzeby, żebyś
siedziała tu do czwartej nad ranem. Dobrze by było, żebyś chociaż
ty się wysypiała.
Dziewczyna
zrobiła zamyśloną minę, jakby zastanawiała się nad słowami
narzeczonego. Lubiła się z nim droczyć, ale ostatnio jej
narzeczony nie był w nastroju do takich zabaw.
–
Grace, proszę – szepnął Remus, nachylając się do niej. – Nie
chcę mieć cię na sumieniu.
–
Skoro tak stawiasz sprawę – mruknęła, przybliżając swoją
twarz do jego. – To wyjdę wcześniej. Tylko żebyś mi tu nie
rozglądał się za jakimiś innymi.
Twarz
Remusa rozjaśnił szeroki uśmiech, który Grace tak kochała. Teraz
była pewna, że jej ukochany zaczął wychodzić z żałoby.
–
Widzę tylko ciebie – zapewnił ją.
Ujął
jej brodę i delikatnie musnął ustawi jej wargi.
–
Te, Romeo i Julia – rzuciła Lulu, podchodząc do zakochanych. –
Jak chcecie, to mogę stanąć za barem, a wy poszukacie sobie
odrobiny prywatności – dokończyła sugestywnym tonem.
–
Chyba to nie będzie potrzebne – odparł Remus, siląc się na
swobodę. Jednocześnie starał się ignorować nagłe pieczenie
policzków.
–
Dobra, dobra. Już ja was znam.
Po
tych słowach odwróciła się na pięcie i poszła do swojego brata.
Przy tak niewielkim ruchu żadne z nich nie miało zbyt wiele do
roboty, więc siedzieli przy jednym ze stolików i gawędzili.
–
Ona jest… – Grace zawahała się gdy zabrakło jej odpowiedniego
słowa.
–
Oryginalna. Przytłaczająca. Niereformowalna – podpowiedział jej
Remus. – Pod pewnymi względami jesteście podobne.
–
Drań – odparła Grace. – Ale mój drań.
Roześmieli
się oboje. Już od dłuższego czasu nie czuli się tak dobrze w
swoim towarzystwie.
~
* ~
Drzwi
od Wejścia Smoka zamknęły się z głuchym hukiem.
–
Jak następnym razem powiem, że nocne zmiany to moje ulubione, bądź
tak dobry i mocno zdziel mnie w łeb – poprosił Mike sennym
głosem.
–
Nie ma problemu – zapewnił go Remus.
Szli
ciemną drogą, uważając, żeby nie poślizgnąć na lodzie, który
powstał w nocy. W pewnym momencie Remus zatrzymał się i zaczął z
niepokojem przeszukiwać kieszenie.
–
Coś się stało? – spytał Mike.
–
Chyba zapomniałem kluczy.
–
To wracaj się. Ja tu poczekam.
Odkąd
Remus wpadł w łapy Fromenta i jego kumpli-psycholi Mike miał opory
przed samotnym powrotem z pracy kuzyna. Co prawda o łowcach od dwóch
lat nie było słychać, ale wolał nie ryzykować.
Remus
biegiem wrócił do Wejścia Smoka. Nawet nie starał się unikać
oblodzeń – chciał jak najszybciej znaleźć się w domu.
Najlepiej we własnym łóżku.
Wpadł
do baru jak burza, nieomal przewracając stojącego przy jednym ze
stolików Willa.
–
Zostawiłem klucze – rzucił, zanim szef zdążył go o coś
zapytać.
Szybko
odnalazł zgubę i wsadził ją do kieszeni. Już miał wychodzi, gdy
usłyszał coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Początkowo był to
tylko odgłos niewątpliwie potężnego silnika… a potem huk
zderzenia samochodu z czymś o wiele mniejszym.
Will
zareagował szybciej. Jego nozdrza rozszerzyły się, jakby zwęszył
krew, po czym wybiegł z baru tak szybko, że Remus niemal nie
zauważył jego ruchu. Od razu podążył za nim, obawiając się
najgorszego.
Niestety
nie pomylił się.
Na
ulicy, niedaleko miejsca, gdzie rozstał się z Mikiem, znalazł
Willa. Wampir pochylał się nad jakimś ciałem.
–
Cholerni piraci drogowi – warknął pod nosem.
–
Czy on…? – wydukał Remus, niemal nie mogąc wydobyć z siebie
głosu.
–
Żyje. Jeszcze – Daniels podniósł wzrok na młodego wilkołaka.
Nie chciał ukrywać przed nim prawdy. – Remus, żaden uzdrowiciel
nie da rady mu pomóc. Jego stan jest zbyt poważny.
Chłopak
wpatrywał się w swojego szefa i leżącego kuzyna z przerażeniem
oczach. Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. To nie mogła być
prawda. Niestety rosnąca obok Mike'a plama krwi przeczyła jego
nadziejom.
–
Ale…
–
Mogę go uratować – powiedział Will. – Jeżeli zamienię go w
wampira, przeżyje. Jednak nie mogę podjąć sam tej decyzji. To
zależy od ciebie. Remus, tak czy nie? Szybko.
Lupin
stał przed nim bez słowa. Nie był w stanie niczego powiedzieć.
Nie mógł sobie wyobrazić utraty kuzyna. Nie licząc Tessy, Mike
był jego ostatnią rodziną. Ostatnią, którą miał blisko siebie.
Nie mógł pozwolić, aby Mike umarł. Nie on!
Z
bólem serca wyszeptał:
–
Zrób to!
Jestem Twoją fanką od dłuższego czasu i muszę przyznać że zwykle każdy kolejny rozdział czytam z zafascynowaniem i strasznie mi się dłuży ten cały tydzień żeby doczekać do kolejnego piątku:)
OdpowiedzUsuńPo tym rozdziale dziś, hmm.. kurcze czuje mieszane uczucia.. co do Remusa można się było spodziewać ale Mike.. przyznam bardzo mnie zaskoczyłaś. On jako taka ostoja normalności i nagle wampirem.. nie wiem, jakoś mi nie pasuje. Ale wierze, że wszystko jakoś się zgra i ułoży:)
Pozdrawiam
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Skoro tak bardzo dłuży Ci się tydzień, może miałabyś ochotę porozmawiać o bohaterach lub samym opowiadaniu. Jestem dostępna na mailu przez cały tydzień.
UsuńCzy Mike zgra się i pogodzi z przemianą? Zobaczymy zarówno w następnych rozdziałach, jak i w drugiej i (mam nadzieję) trzeciej części.
Pozdrawiam
Witaj Słodka Wariatko. Pamiętasz mnie jeszcze? Nie wiem - ale chciałabym dać znać, że jestem. I wracam do czytania twojego bloga:) Mam nadzieję, że uda mi się wszystko jak najszybciej nadrobić i będę na bieżąco.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i buziaki!
Oczywiście, że pamiętam. Cieszę się, że wróciłaś.
UsuńŻyczę miłego czytania :).
Serdecznie pozdrawiam