Remus
chciał odwiedzić Willa i Mike'a z samego rana, ale wampir mu na to
nie pozwolił. Stwierdził, że jego podopieczny jest jeszcze zbyt
niestabilny i groźny dla siebie i innych.
Kiedy
po krótkim spacerze po Oxfordzie, jakimś cudem udało mu się
wysłać Grace do domu, zdecydował się zrobić coś, na co nie mógł
się odważyć od dłuższego czasu. Gdy znalazł ukryte przed
mugolskimi spojrzeniami miejsce, teleportował się.
Little
Whinging w hrabstwie Surrey było spokojnym miastem i w sobotnie
poranki po ulicach nie chodziło wielu ludzi. Znalezienie ulicy
Privet Drive zajęło mnóstwo czasu, ale nigdzie mu się nie
spieszyło. Chodząc między idealnie utrzymanymi ogródkami, które
otaczały idealne domki, zastanawiał się nad wszystkim: swoim
życiem, ostatnimi wydarzeniami i tym, jak bardzo żałosny się
stał. Nie umiał nawet przyznać się przed samym sobą do tego, że
ratował kuzyna dla swojej wygody. Gdyby tak bardzo nie bał się
traty kolejnej bliskiej osoby, nie pozwoliłby zrobić z Mike'a
wampira.
Po
półtorej godzinie kluczenia odnalazł właściwą ulicę. Z jej
wyloty bez trudu dotarł pod dom numer cztery. Nie zapukał do drzwi,
co to, to nie. Wiedział, jak zareagowałaby Petunia. Nigdy go nie
lubiła, jak wszystkiego, co miało związek ze światem
czarodziejskim.
Próbując
nie zwrócić na siebie czyjejkolwiek uwagi, przeszedł w miejsce, z
którego mógł obserwować ogród. Tam wspiął się na pobliskie
drzewo i ukrył wśród gałęzi. Kiedy był mały, często się
wspinał i ta umiejętność bardzo mu się teraz przydała. Zadanie
ułatwiało mu to, że drzewo okazało się rozłożystym świerkiem
– duża ilość gałęzi była pomocna, a igły chroniły go przed
ciekawskimi spojrzeniami.
Po
niecałej godzinie zobaczył to, na czym mu zależało. Petunia
Dursley wyszła do ogrodu, a za nią z trudem dreptało dwóch
chłopców. Jeden przypominał bardziej piłkę, niż człowieka i
Remus od razu rozpoznał w nim siostrzeńca Lily – Dudley'a. Drugi
chłopczyk był znacznie mniejszy, chudszy i zagubiony. Nawet z tak
dużej odległości Lupin widział jego potargane, czarne włosy i
zielone oczy. Harry. Bardzo się zmienił, odkąd Remus widział go
ostatnio, ale nie wydawał się jakoś szczególnie zaniedbany,
chociaż na pierwszy rzut oka widział, że Dursley'owie nie traktują
go na równi z własnym synem. Remusa to nie dziwiło, zważywszy na
niechęć Petunii do siostry, ale nawet nie uważał tego za coś
złego. Nie przeżyłby, gdyby wujostwo zrobiło z małego Harry'ego
taką samą piłkę, jak z własnego syna.
Po
upewnieniu się, że z małym Potterem wszystko w porządku (o ile
można o takim mówić, gdy jego rodzice nie żyją), teleportował
się do Oxfordu. Poszedł od razu do Biblioteki Bodlejańskiej.
Zapach starych książek zawsze go uspokajał, a właśnie tego
najbardziej potrzebował.
Biblioteki
były dla niego czymś więcej niż budynkiem z mnóstwem tomów.
Były świątynią, sanktuarium, oczekującym na każdego
potrzebującego schronienia i mądrości. Remus od zawsze uważał,
że w księgach jest więcej magii niż w jakimkolwiek magicznym
artefakcie. Książki potrafiły to, czego nie potrafiły żadna
różdżka, zaklęcie, czy eliksir – przenieść w zupełnie inny
świat. Nawet muzyka nie była w stanie tego zrobić.
Dawniej
często spotykał w bibliotece znajomych. Teraz nie miał już prawie
nikogo: jedni wyjechali, inni nie przeżyli wojny. Właśnie tracił
kolejną bliską mu osobę.
–
Kogo moje oczy widzą? – zapytał głośno siedzący niedaleko
staruszek.
Remus
odruchowo spojrzał w jego kierunku i po chwili rozpoznał jednego ze
swoich wykładowców – profesora Morrisona. Ostatni raz spotkali
się przeszło pół roku temu, mimo to Lupin z trudem rozpoznał
starszego człowieka. Jego siwe włosy sięgały teraz ramion, twarz
pokrywał minimum tygodniowy zarost, a skóra miała ciemniejszą
barwę. Wyglądał, jakby ostatni miesiąc spędził na włóczędze
po centrum Afryki, ale młodszy mężczyzna podejrzewał, że
profesor raczej zwiedzał Amerykę Łacińską.
–
Dobrze cię widzieć, chłopcze – powiedział na powitanie
wykładowca, ściskając byłemu studentowi rękę. – Tylko, gdybyś
mógł mi przypomnieć…
–
Remus Lupin, panie profesorze.
–
O właśnie! Przepraszam cię, ale… cóż… pamięć już nie ta.
Wiek robi swoje. Na dodatek odkąd dowiedziałem się, że odsuwają
mnie od studentów, zupełnie nie mogę się odnaleźć – dodał ze
śmiechem. – Oj tak, starość nie radość. Ale dzięki temu mogę
więcej podróżować. Dosłownie wczoraj wróciłem z Peru.
Wspaniały kraj. A pojutrze jadę do Boliwii… Ale dość o mnie.
Opowiedz lepiej, co u ciebie. Do dzisiaj pamiętam twoją wspaniałą
obronę…
–
Bez przesady, profesorze – zaoponował cicho Remus, lekko się
rumieniąc.
–
Nie przesadzam. I nadal uważam, że powinieneś wyjechać ze mną na
badania. Jesteś wprost stworzony do badań w terenie. W dodatku
mógłbyś popracować nad tymi swoimi monstrami, o których lubisz
czytać. Mógłbyś zostać drugim Newtem Scamanderem.
„Lepiej
nie”, pomyślał Remus, wspominając Rejestr Wilkołaków, którego
pomysłodawcą był słynny podróżnik i łowca magicznych stworzeń.
–
Bardzo chętnie, profesorze, ale nie mogę wyjechać. Mam tutaj
narzeczoną.
–
Mogłaby pojechać z nami.
Na
te proste słowa Remus mógł się tylko roześmiać. Nie mógł
sobie wyobrazić Grace plączącej się po bezdrożach Ameryki
Południowej. Nie wspominając o swoich przemianach na drugim końcu
świata.
~
* ~
Will
z niepokojem zajrzał do podopiecznego. Mike znosił przemianę i
trudny czas, który następuje po niej, wyjątkowo dobrze. Często
młode wampiry z trudem utrzymywały w ryzach swoje pragnienie i
rozbudzone zmysły. Zadaniem stworzycieli (lub rodziców – jak wolą
niektórzy mówić) było nauczenie piskląt, jak należy radzić
sobie z problemami i utrzymać się z dala od ludzkich podejrzeń.
W
ciągu swojego długiego życia Daniels odrodził zaledwie kilka
wampirów. Po każdym kolejnym uparcie twierdził, że nigdy więcej
tego nie zrobi. Przemienienie Mike'a utwierdziło go w tym
przekonaniu. Pisklaki były denerwujące, bezczelne i sprawiały
wrażenie, jakby razem ze śmiertelnością utraciły instynkt
samozachowawczy i rozsądek. Część z czasem je odzyskiwała…
Inni nie. W takich przypadkach z bólem serca musiał ucinać gnijące
gałęzie. Nie mógł sobie pozwolić na kłopotliwe dzieci – to
kosztowałoby go zbyt wiele.
Gdy
brał do siebie Mike'a, nie był pewny, czy wciąż jest w stanie
dokonać przemiany. W ciągu ostatnich stu lat tylko raz podarował
komuś drugie życie. Ludzie zwykle sądzili, że raz przemieniony
wampir już się nie zmienia, ale nie była to prawda. Wręcz
przeciwnie. Z czasem nieumarli dorastali, dojrzewali, nabierali
nowych umiejętności i doświadczenia. Zdolność wampirów do
przekazywania swojego stanu zmieniała się z czasem. Jednego dnia
zamienienie kogoś w nieumarłego nie przysparzało trudności, a
innego musiano włożyć w to mnóstwo siły.
Proces
przemiany był bardzo złożony i nie każdy wampir umiał go
przeprowadzić. W dodatku część luczi nie mogło stać się
nieumarłymi – wszystko zależało od organizmu. Krew i jad
wampirzy, niezbędne do transformacji, powodowały o wiele większe
zmiany, niż podejrzewała większość ludzi. Wszystko – począwszy
od skóry, przez krew, mięśnie, funkcjonowanie ciała, zmysły, aż
po umysł.
W
XX wieku zajmowanie się pisklakiem tuż po metamorfozie dostarczało
dodatkowych problemów. Wśród wszechobecnych mugolskich mediów i
zwiększonej czujności Ministerstwa Magii ukrycie małolata nie było
proste. Ale dla Willa, dzięki jego szerokiemu wachlarzowi kontaktów,
słowo „niemożliwe” nie istniało.
Gdyby
kilka tygodni czy miesięcy wcześniej ktoś powiedziałby
Danielsowi, że ten zrobi z Michaela Crofta wampira, zostałby od
razu wyśmiany. Na pierwszy rzut oka Mike wydawał się kompletnym
przeciwieństwem nieumarłego. Will musiał przyznać sam przed sobą,
że nie przemieniłby chłopaka, gdyby ten nie był umierający.
~
* ~
„Zamorduję
ten cholerny Głos, jeżeli jeszcze raz się pojawi!”, postanowił
twardo Syriusz Black po kolejnej kłótni ze swoim towarzyszem w
głowie, jak czasami nazywała go Bellatrix. Mieszkała na niemal
naprzeciwko Łapy, więc siłą rzeczy słyszała jego pogawędki z
samym sobą. Uff, jak on nienawidził tej baby. Nie znosili się,
jeszcze gdy mieszkali razem w przeklętym domu przy Grimmauld Place
12. Nikt z ich chorej rodziny nie wzbudzał w nim takiej nienawiści,
jak Bella. Sam widok tej wiecznie zadzierającej nosa suki powodowało
u niego przyrost żądzy… rzecz jasna, mordu. Z trzech sióstr
Black: Bellatrix, Andromedy i Narcyzy, tylko ze środkową z nich
zawsze się dogadywał. Bella i Cyzia były zbyt wyniosłe, w dodatku
najmłodsza z córek Druelli i Cygnusa była zimna jak lód.
Wszystkich spoza rodziny traktowały jak kogoś gorszego. Obie
zrobiły od tej zasady wyjątek dla jednej osoby: Bellatrix dla
Voldemorta, a Narcyza dla swojego męża, Lucjusza. Syriusz wiedział,
że najmłodsza z sióstr ma półtorarocznego syna, ale nigdy nie
widział go na oczy. Nie interesował go dzieciak śmierciożercy.
–
Co powiesz, kuzynie?! – krzyknęła Bellatrix. – Nie cieszy cię
moje towarzystwo? Przecież jest o wiele lepsza od tych mugolaków i
zdrajców krwi, z którymi obracałeś się przez ostatnie lata. Nie
wspominając o tym wilkołaku… Tak. Wiem, kim on jest. Czarny Pan
mi o wszystkim powiedział, chciał go mieć w swoich szeregach.
–
Wy wszyscy razem wzięci nie jesteście warci wytarcia pyłku z jego
butów – stwierdził jadowicie.
Zgodnie
z jego przewidywaniami Lestrange poczerwieniała ze złości.
Chwyciła za kratę, jakby mogła ją rozgiąć. W jej szalonych
oczach lśniła żądza mordu.
–
Jak śmiesz porównywać własną rodzinę do plugawego wilkołaka?!
Tacy jak on powinni zginąć!
–
A tymczasem chodzi sobie spokojnie po ulicach, podczas gdy ty resztę
życia spędzisz w więzieniu. Zasłużenie.
Mówił
swobodnym tonem, zbyt swobodnym, jak dla tak ponurego miejsca, jakim
był Azkaban. Pozorami dobrego humoru maskował własny strach przed
tym miejscem, dementorami i perspektywą zmarnowanego życia. Mimo to
gdyby ktoś go zapytał, czy znajduje się we właściwym dla siebie
miejscu, bez wahania udzieliłby twierdzącej odpowiedzi. Lily i
James zginęli, bo powierzył zdrajcy sekret miejsca ich ukrycia.
Glizdogon zamordował dwunastu mugoli, bo Syriusz nie dał rady go
powstrzymać. W chwilach największego załamania Łapa zastanawiał
się, ile osób z Zakonu straciło życie, bo on w porę nie
dowiedział się, kto szpieguje. Fabian, Gideon, Dorcas, Roxy… Ilu
jeszcze zginęło przez przemycone przez Pettigrew informacje?
Spotęgowane
poczucie zimna powiedziało Syriuszowi, że na jego piętro wszedł
dementor. Zazwyczaj upiorni klawisze warowali na parterze, przy
wejściu do twierdzy, i na ostatnim poziomie. Cela Łapy znajdowała
się mniej więcej w środku twierdzy, tam, gdzie były pomieszczenia
innych najgroźniejszych więźniów. Była to strefa „pogrzebanych
za życia” – skazanych na dożywotni pobyt w Azkabanie.
Ktoś
zaczął rozpaczliwie krzyczeć. Syriusz wiedział, co to oznacza –
jeden z dementorów zaczął pożywiać się na którymś z więźniów.
Najgorsze w klawiszach było to, że wysysali ze swojej ofiary każde
dobre wspomnienie i szczęśliwą myśl. Dlatego Black tak często
się obwiniał. Czuł się przez to paskudnie, ale utrzymywało to
dementorów z daleka od niego.
Przed
kratą stanęła zakapturzona postać. Wyciągnęła kościstą rękę
i przywołała Syriusza. Black poczuł, jak niewidzialna siła
przyciąga go do klawisza. Ze wszystkich sił próbował się
wymknąć, przeciwstawić tej mocy, ale nie był w stanie. Im bliżej
piekielnego strażnika się znajdował, tym gorsze obrazy pojawiały
się przed jego oczami: wyzwiska matki, rodzinne awantury, godziny
spędzone w karcerze na Grimmauld Place 12, obrazy, które zaznał od
Ślizgonów w szkole, pierwsza i jedyna kłótnia z Rogaczem,
pierwszy raz, kiedy był świadkiem przemiany Remusa, identyfikacja
ciała Dorcas, matka Roxy mówiąca mu o śmierci narzeczonej, na
wpół zrujnowany dom Jamesa i Lily i ich ciała… Zaczął krzyczeć
i osunął się po kratach na ziemię. Dementor cały czas pochylał
się nad nim, wysysając z niego dobre wspomnienia i zapełniając
złem.
Syriusz
nie wiedział, ile to trwało. Wydawało mu się, że tortury trwały
godzinami i być może tak było. Jęknął z ulgi, gdy dementor
wreszcie się od niego odsunął. Po kilku minutach obaj klawisze
opuścili piętro.
„Merlinie,
ratuj”, pomyślał rozpaczliwie Łapa. „Uratuj mnie, albo pozwól
mi umrzeć. Nie zniosę tego dłużej.”
~
* ~
Remus
od zawsze był przewrażliwiony na punkcie późnych odwiedzin.
Pukanie do drzwi w nocy zawsze źle mu się kojarzyło. Przejął to
po rodzicach, którzy na coś takiego reagowali niemal alergicznie.
Gdy podrósł, zrozumiał dlaczego – nocne wizyty mogły oznaczać
wszystko – od zwykłej sąsiedzkiej prośby, przez niespodziewaną
kontrolę z Departamentu Kontroli nad Magicznym Stworzeniami, po
śmierciożerców.
Gdy
o czwartej nad ranem obudziło go puknie, nie, walenie do drzwi,
wyskoczył z łóżka jak oparzony, budząc przy tym Grace.
–
Spokojnie – powiedziała, wstając. – Przecież wojna już się
kończyła. Zresztą śmierciożercy nie mieli w zwyczaju pukać.
Remus
zignorował jej słowa. Szybko założył pierwsze lepsze dresy i
bluzkę, po czym z różdżką w ręku zbiegł na dół. Ku własnemu
zdziwieniu po drugiej stronie drzwi zobaczył zdenerwowanego Willa.
–
Co się stało? – spytał, wpuszczając szefa do domu.
Daniels
wpadł domu jak błyskawica („Zapamiętać! Wampirów nie trzeba
zapraszać do środka.”) i bacznie się rozejrzał.
–
Jesteś sam?
–
Nie. Grace jest na górze. Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?! –
warknął, czując narastający niepokój.
–
Mike zniknął.
Remus
poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Upadłby na ziemię, gdyby
Will w porę go nie złapał. Uniósł go, jakby był piórkiem i
przeniósł do salonu. Po chwili Lupin zapadł się w miękkim
fotelu.
–
Ministerstwo? – wyszeptał przez ściśnięte gardło.
–
Nie – odparł wampir ku jego olbrzymiej uldze. – Podejrzewam, że
uciekł. Miałem nadzieję, że znajdę go tutaj.
–
Nie było go. Nie przysłał też żadnej wiadomości… Will, jak
mogłeś spuścić go z oka?!
Twarz
Danielsa na chwilę pociemniała, ale po chwili się uspokoił.
Wiedział, że zawiódł i nie miał prawa złościć się na Remusa
za jego wyrzuty.
–
Przemiana kogoś w wampira jest bardzo wyczerpująca, a jeszcze przez
kilka dni ciągle go pilnowałem. MUSIAŁEM w końcu się pożywić,
a tego nie mogłem zrobić w domu. Wszystkie zapasy, które miałem,
oddałem Mike'owi. Pisklaki mają, że tak się wyrażę, wilczy
apetyt – zaśmiał się cicho ze swojego żartu. Szybko jednak
spoważniał, widząc pełen rezerwy wzrok Remusa. – Znajdę go.
–
Przed urzędnikami?
Na
twarzy Willa rozkwitł wisielczy uśmiech.
–
Nawet jeżeli im się poszczęści, to wyrwę im go z łap szybciej
niż zdążą powiedzieć „Czerwona Karta”. Masz na to moje
słowo.
To
niespecjalnie uspokoiło Remusa, ale nie mógł zrobić nic innego,
poza zaufaniem Willowi. W końcu to wampir miał większe
doświadczenie w tych kwestiach.
Ledwo wczoraj oglądałam niesamowite zwierzęta, a już dziś czytam o Scamanderze. Świetny rozdział, czekam na następny.
OdpowiedzUsuńFilm w Scamanderze jest świetny. Ale Remus nie przepada za Newtem i ma ku temu powody.
UsuńPozdrawiam
Biedny Syriusz, ten Azkaban, to dodatkowa krzywda, zwłaszcza, że dzięki dementorom przeżywa ten koszmar związany ze śmiercią Potterów, Roxy i reszty na nowo.
UsuńTak się zastanawiam, czy to możliwe, że Mike się nie przemienił w wampira, a ma np. jedynie skłonności do krwi, tak jak lata później Bill Weasley nie przemienił się w wilkołaka, pozostawiając po ugryzieniu jedynie wilcze cechy, upodobania do innego jadłospisu i wyczulone zmysły.
Co do Remusa, mógłby wyjechać z tym profesorem. Oderwał by się odrobinę od przeszłości.
Podoba mi się, że nie traci z oczu Harry'ego. To by było wg mnie świetne, gdyby przez lata go doglądał, nie mając odwagi, by z nim porozmawiać, wyjaśnić kim jest. Może nawet by z nim pogadał, ale nie ujawniając swojej tożsamości, przeszłości.
czekam na kolejne rozdziały!
Życzę weny i pozdrawiam :D
Syriusz w pewnym sensie sam jest sobie winny i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zauważ, że sam twierdzi, że zasłużył na karę. Może nie tak dotkliwą, jak spędzenie reszty życia vis a vis Bellatrix, ale jednak.
UsuńPozdrawiam