a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


piątek, 31 marca 2017

Rozdział 78 – Mroki Azkabanu

Remus chciał odwiedzić Willa i Mike'a z samego rana, ale wampir mu na to nie pozwolił. Stwierdził, że jego podopieczny jest jeszcze zbyt niestabilny i groźny dla siebie i innych.

Kiedy po krótkim spacerze po Oxfordzie, jakimś cudem udało mu się wysłać Grace do domu, zdecydował się zrobić coś, na co nie mógł się odważyć od dłuższego czasu. Gdy znalazł ukryte przed mugolskimi spojrzeniami miejsce, teleportował się.

Little Whinging w hrabstwie Surrey było spokojnym miastem i w sobotnie poranki po ulicach nie chodziło wielu ludzi. Znalezienie ulicy Privet Drive zajęło mnóstwo czasu, ale nigdzie mu się nie spieszyło. Chodząc między idealnie utrzymanymi ogródkami, które otaczały idealne domki, zastanawiał się nad wszystkim: swoim życiem, ostatnimi wydarzeniami i tym, jak bardzo żałosny się stał. Nie umiał nawet przyznać się przed samym sobą do tego, że ratował kuzyna dla swojej wygody. Gdyby tak bardzo nie bał się traty kolejnej bliskiej osoby, nie pozwoliłby zrobić z Mike'a wampira.

Po półtorej godzinie kluczenia odnalazł właściwą ulicę. Z jej wyloty bez trudu dotarł pod dom numer cztery. Nie zapukał do drzwi, co to, to nie. Wiedział, jak zareagowałaby Petunia. Nigdy go nie lubiła, jak wszystkiego, co miało związek ze światem czarodziejskim.

Próbując nie zwrócić na siebie czyjejkolwiek uwagi, przeszedł w miejsce, z którego mógł obserwować ogród. Tam wspiął się na pobliskie drzewo i ukrył wśród gałęzi. Kiedy był mały, często się wspinał i ta umiejętność bardzo mu się teraz przydała. Zadanie ułatwiało mu to, że drzewo okazało się rozłożystym świerkiem – duża ilość gałęzi była pomocna, a igły chroniły go przed ciekawskimi spojrzeniami.

Po niecałej godzinie zobaczył to, na czym mu zależało. Petunia Dursley wyszła do ogrodu, a za nią z trudem dreptało dwóch chłopców. Jeden przypominał bardziej piłkę, niż człowieka i Remus od razu rozpoznał w nim siostrzeńca Lily – Dudley'a. Drugi chłopczyk był znacznie mniejszy, chudszy i zagubiony. Nawet z tak dużej odległości Lupin widział jego potargane, czarne włosy i zielone oczy. Harry. Bardzo się zmienił, odkąd Remus widział go ostatnio, ale nie wydawał się jakoś szczególnie zaniedbany, chociaż na pierwszy rzut oka widział, że Dursley'owie nie traktują go na równi z własnym synem. Remusa to nie dziwiło, zważywszy na niechęć Petunii do siostry, ale nawet nie uważał tego za coś złego. Nie przeżyłby, gdyby wujostwo zrobiło z małego Harry'ego taką samą piłkę, jak z własnego syna.

Po upewnieniu się, że z małym Potterem wszystko w porządku (o ile można o takim mówić, gdy jego rodzice nie żyją), teleportował się do Oxfordu. Poszedł od razu do Biblioteki Bodlejańskiej. Zapach starych książek zawsze go uspokajał, a właśnie tego najbardziej potrzebował.

Biblioteki były dla niego czymś więcej niż budynkiem z mnóstwem tomów. Były świątynią, sanktuarium, oczekującym na każdego potrzebującego schronienia i mądrości. Remus od zawsze uważał, że w księgach jest więcej magii niż w jakimkolwiek magicznym artefakcie. Książki potrafiły to, czego nie potrafiły żadna różdżka, zaklęcie, czy eliksir – przenieść w zupełnie inny świat. Nawet muzyka nie była w stanie tego zrobić.

Dawniej często spotykał w bibliotece znajomych. Teraz nie miał już prawie nikogo: jedni wyjechali, inni nie przeżyli wojny. Właśnie tracił kolejną bliską mu osobę.

– Kogo moje oczy widzą? – zapytał głośno siedzący niedaleko staruszek.

Remus odruchowo spojrzał w jego kierunku i po chwili rozpoznał jednego ze swoich wykładowców – profesora Morrisona. Ostatni raz spotkali się przeszło pół roku temu, mimo to Lupin z trudem rozpoznał starszego człowieka. Jego siwe włosy sięgały teraz ramion, twarz pokrywał minimum tygodniowy zarost, a skóra miała ciemniejszą barwę. Wyglądał, jakby ostatni miesiąc spędził na włóczędze po centrum Afryki, ale młodszy mężczyzna podejrzewał, że profesor raczej zwiedzał Amerykę Łacińską.

– Dobrze cię widzieć, chłopcze – powiedział na powitanie wykładowca, ściskając byłemu studentowi rękę. – Tylko, gdybyś mógł mi przypomnieć…

– Remus Lupin, panie profesorze.

– O właśnie! Przepraszam cię, ale… cóż… pamięć już nie ta. Wiek robi swoje. Na dodatek odkąd dowiedziałem się, że odsuwają mnie od studentów, zupełnie nie mogę się odnaleźć – dodał ze śmiechem. – Oj tak, starość nie radość. Ale dzięki temu mogę więcej podróżować. Dosłownie wczoraj wróciłem z Peru. Wspaniały kraj. A pojutrze jadę do Boliwii… Ale dość o mnie. Opowiedz lepiej, co u ciebie. Do dzisiaj pamiętam twoją wspaniałą obronę…

– Bez przesady, profesorze – zaoponował cicho Remus, lekko się rumieniąc.

– Nie przesadzam. I nadal uważam, że powinieneś wyjechać ze mną na badania. Jesteś wprost stworzony do badań w terenie. W dodatku mógłbyś popracować nad tymi swoimi monstrami, o których lubisz czytać. Mógłbyś zostać drugim Newtem Scamanderem.

„Lepiej nie”, pomyślał Remus, wspominając Rejestr Wilkołaków, którego pomysłodawcą był słynny podróżnik i łowca magicznych stworzeń.

– Bardzo chętnie, profesorze, ale nie mogę wyjechać. Mam tutaj narzeczoną.

– Mogłaby pojechać z nami.

Na te proste słowa Remus mógł się tylko roześmiać. Nie mógł sobie wyobrazić Grace plączącej się po bezdrożach Ameryki Południowej. Nie wspominając o swoich przemianach na drugim końcu świata.

~ * ~

Will z niepokojem zajrzał do podopiecznego. Mike znosił przemianę i trudny czas, który następuje po niej, wyjątkowo dobrze. Często młode wampiry z trudem utrzymywały w ryzach swoje pragnienie i rozbudzone zmysły. Zadaniem stworzycieli (lub rodziców – jak wolą niektórzy mówić) było nauczenie piskląt, jak należy radzić sobie z problemami i utrzymać się z dala od ludzkich podejrzeń.

W ciągu swojego długiego życia Daniels odrodził zaledwie kilka wampirów. Po każdym kolejnym uparcie twierdził, że nigdy więcej tego nie zrobi. Przemienienie Mike'a utwierdziło go w tym przekonaniu. Pisklaki były denerwujące, bezczelne i sprawiały wrażenie, jakby razem ze śmiertelnością utraciły instynkt samozachowawczy i rozsądek. Część z czasem je odzyskiwała… Inni nie. W takich przypadkach z bólem serca musiał ucinać gnijące gałęzie. Nie mógł sobie pozwolić na kłopotliwe dzieci – to kosztowałoby go zbyt wiele.

Gdy brał do siebie Mike'a, nie był pewny, czy wciąż jest w stanie dokonać przemiany. W ciągu ostatnich stu lat tylko raz podarował komuś drugie życie. Ludzie zwykle sądzili, że raz przemieniony wampir już się nie zmienia, ale nie była to prawda. Wręcz przeciwnie. Z czasem nieumarli dorastali, dojrzewali, nabierali nowych umiejętności i doświadczenia. Zdolność wampirów do przekazywania swojego stanu zmieniała się z czasem. Jednego dnia zamienienie kogoś w nieumarłego nie przysparzało trudności, a innego musiano włożyć w to mnóstwo siły.

Proces przemiany był bardzo złożony i nie każdy wampir umiał go przeprowadzić. W dodatku część luczi nie mogło stać się nieumarłymi – wszystko zależało od organizmu. Krew i jad wampirzy, niezbędne do transformacji, powodowały o wiele większe zmiany, niż podejrzewała większość ludzi. Wszystko – począwszy od skóry, przez krew, mięśnie, funkcjonowanie ciała, zmysły, aż po umysł.

W XX wieku zajmowanie się pisklakiem tuż po metamorfozie dostarczało dodatkowych problemów. Wśród wszechobecnych mugolskich mediów i zwiększonej czujności Ministerstwa Magii ukrycie małolata nie było proste. Ale dla Willa, dzięki jego szerokiemu wachlarzowi kontaktów, słowo „niemożliwe” nie istniało.

Gdyby kilka tygodni czy miesięcy wcześniej ktoś powiedziałby Danielsowi, że ten zrobi z Michaela Crofta wampira, zostałby od razu wyśmiany. Na pierwszy rzut oka Mike wydawał się kompletnym przeciwieństwem nieumarłego. Will musiał przyznać sam przed sobą, że nie przemieniłby chłopaka, gdyby ten nie był umierający.

 ~ * ~

„Zamorduję ten cholerny Głos, jeżeli jeszcze raz się pojawi!”, postanowił twardo Syriusz Black po kolejnej kłótni ze swoim towarzyszem w głowie, jak czasami nazywała go Bellatrix. Mieszkała na niemal naprzeciwko Łapy, więc siłą rzeczy słyszała jego pogawędki z samym sobą. Uff, jak on nienawidził tej baby. Nie znosili się, jeszcze gdy mieszkali razem w przeklętym domu przy Grimmauld Place 12. Nikt z ich chorej rodziny nie wzbudzał w nim takiej nienawiści, jak Bella. Sam widok tej wiecznie zadzierającej nosa suki powodowało u niego przyrost żądzy… rzecz jasna, mordu. Z trzech sióstr Black: Bellatrix, Andromedy i Narcyzy, tylko ze środkową z nich zawsze się dogadywał. Bella i Cyzia były zbyt wyniosłe, w dodatku najmłodsza z córek Druelli i Cygnusa była zimna jak lód. Wszystkich spoza rodziny traktowały jak kogoś gorszego. Obie zrobiły od tej zasady wyjątek dla jednej osoby: Bellatrix dla Voldemorta, a Narcyza dla swojego męża, Lucjusza. Syriusz wiedział, że najmłodsza z sióstr ma półtorarocznego syna, ale nigdy nie widział go na oczy. Nie interesował go dzieciak śmierciożercy.

– Co powiesz, kuzynie?! – krzyknęła Bellatrix. – Nie cieszy cię moje towarzystwo? Przecież jest o wiele lepsza od tych mugolaków i zdrajców krwi, z którymi obracałeś się przez ostatnie lata. Nie wspominając o tym wilkołaku… Tak. Wiem, kim on jest. Czarny Pan mi o wszystkim powiedział, chciał go mieć w swoich szeregach.

– Wy wszyscy razem wzięci nie jesteście warci wytarcia pyłku z jego butów – stwierdził jadowicie.

Zgodnie z jego przewidywaniami Lestrange poczerwieniała ze złości. Chwyciła za kratę, jakby mogła ją rozgiąć. W jej szalonych oczach lśniła żądza mordu.

– Jak śmiesz porównywać własną rodzinę do plugawego wilkołaka?! Tacy jak on powinni zginąć!

– A tymczasem chodzi sobie spokojnie po ulicach, podczas gdy ty resztę życia spędzisz w więzieniu. Zasłużenie.

Mówił swobodnym tonem, zbyt swobodnym, jak dla tak ponurego miejsca, jakim był Azkaban. Pozorami dobrego humoru maskował własny strach przed tym miejscem, dementorami i perspektywą zmarnowanego życia. Mimo to gdyby ktoś go zapytał, czy znajduje się we właściwym dla siebie miejscu, bez wahania udzieliłby twierdzącej odpowiedzi. Lily i James zginęli, bo powierzył zdrajcy sekret miejsca ich ukrycia. Glizdogon zamordował dwunastu mugoli, bo Syriusz nie dał rady go powstrzymać. W chwilach największego załamania Łapa zastanawiał się, ile osób z Zakonu straciło życie, bo on w porę nie dowiedział się, kto szpieguje. Fabian, Gideon, Dorcas, Roxy… Ilu jeszcze zginęło przez przemycone przez Pettigrew informacje?

Spotęgowane poczucie zimna powiedziało Syriuszowi, że na jego piętro wszedł dementor. Zazwyczaj upiorni klawisze warowali na parterze, przy wejściu do twierdzy, i na ostatnim poziomie. Cela Łapy znajdowała się mniej więcej w środku twierdzy, tam, gdzie były pomieszczenia innych najgroźniejszych więźniów. Była to strefa „pogrzebanych za życia” – skazanych na dożywotni pobyt w Azkabanie.

Ktoś zaczął rozpaczliwie krzyczeć. Syriusz wiedział, co to oznacza – jeden z dementorów zaczął pożywiać się na którymś z więźniów. Najgorsze w klawiszach było to, że wysysali ze swojej ofiary każde dobre wspomnienie i szczęśliwą myśl. Dlatego Black tak często się obwiniał. Czuł się przez to paskudnie, ale utrzymywało to dementorów z daleka od niego.

Przed kratą stanęła zakapturzona postać. Wyciągnęła kościstą rękę i przywołała Syriusza. Black poczuł, jak niewidzialna siła przyciąga go do klawisza. Ze wszystkich sił próbował się wymknąć, przeciwstawić tej mocy, ale nie był w stanie. Im bliżej piekielnego strażnika się znajdował, tym gorsze obrazy pojawiały się przed jego oczami: wyzwiska matki, rodzinne awantury, godziny spędzone w karcerze na Grimmauld Place 12, obrazy, które zaznał od Ślizgonów w szkole, pierwsza i jedyna kłótnia z Rogaczem, pierwszy raz, kiedy był świadkiem przemiany Remusa, identyfikacja ciała Dorcas, matka Roxy mówiąca mu o śmierci narzeczonej, na wpół zrujnowany dom Jamesa i Lily i ich ciała… Zaczął krzyczeć i osunął się po kratach na ziemię. Dementor cały czas pochylał się nad nim, wysysając z niego dobre wspomnienia i zapełniając złem.

Syriusz nie wiedział, ile to trwało. Wydawało mu się, że tortury trwały godzinami i być może tak było. Jęknął z ulgi, gdy dementor wreszcie się od niego odsunął. Po kilku minutach obaj klawisze opuścili piętro.

„Merlinie, ratuj”, pomyślał rozpaczliwie Łapa. „Uratuj mnie, albo pozwól mi umrzeć. Nie zniosę tego dłużej.”

~ * ~

Remus od zawsze był przewrażliwiony na punkcie późnych odwiedzin. Pukanie do drzwi w nocy zawsze źle mu się kojarzyło. Przejął to po rodzicach, którzy na coś takiego reagowali niemal alergicznie. Gdy podrósł, zrozumiał dlaczego – nocne wizyty mogły oznaczać wszystko – od zwykłej sąsiedzkiej prośby, przez niespodziewaną kontrolę z Departamentu Kontroli nad Magicznym Stworzeniami, po śmierciożerców.

Gdy o czwartej nad ranem obudziło go puknie, nie, walenie do drzwi, wyskoczył z łóżka jak oparzony, budząc przy tym Grace.

– Spokojnie – powiedziała, wstając. – Przecież wojna już się kończyła. Zresztą śmierciożercy nie mieli w zwyczaju pukać.

Remus zignorował jej słowa. Szybko założył pierwsze lepsze dresy i bluzkę, po czym z różdżką w ręku zbiegł na dół. Ku własnemu zdziwieniu po drugiej stronie drzwi zobaczył zdenerwowanego Willa.

– Co się stało? – spytał, wpuszczając szefa do domu.

Daniels wpadł domu jak błyskawica („Zapamiętać! Wampirów nie trzeba zapraszać do środka.”) i bacznie się rozejrzał.

– Jesteś sam?

– Nie. Grace jest na górze. Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?! – warknął, czując narastający niepokój.

– Mike zniknął.

Remus poczuł, jak uginają się pod nim kolana. Upadłby na ziemię, gdyby Will w porę go nie złapał. Uniósł go, jakby był piórkiem i przeniósł do salonu. Po chwili Lupin zapadł się w miękkim fotelu.

– Ministerstwo? – wyszeptał przez ściśnięte gardło.

– Nie – odparł wampir ku jego olbrzymiej uldze. – Podejrzewam, że uciekł. Miałem nadzieję, że znajdę go tutaj.

– Nie było go. Nie przysłał też żadnej wiadomości… Will, jak mogłeś spuścić go z oka?!

Twarz Danielsa na chwilę pociemniała, ale po chwili się uspokoił. Wiedział, że zawiódł i nie miał prawa złościć się na Remusa za jego wyrzuty.

– Przemiana kogoś w wampira jest bardzo wyczerpująca, a jeszcze przez kilka dni ciągle go pilnowałem. MUSIAŁEM w końcu się pożywić, a tego nie mogłem zrobić w domu. Wszystkie zapasy, które miałem, oddałem Mike'owi. Pisklaki mają, że tak się wyrażę, wilczy apetyt – zaśmiał się cicho ze swojego żartu. Szybko jednak spoważniał, widząc pełen rezerwy wzrok Remusa. – Znajdę go.

– Przed urzędnikami?

Na twarzy Willa rozkwitł wisielczy uśmiech.

– Nawet jeżeli im się poszczęści, to wyrwę im go z łap szybciej niż zdążą powiedzieć „Czerwona Karta”. Masz na to moje słowo.

To niespecjalnie uspokoiło Remusa, ale nie mógł zrobić nic innego, poza zaufaniem Willowi. W końcu to wampir miał większe doświadczenie w tych kwestiach.

4 komentarze:

  1. Ledwo wczoraj oglądałam niesamowite zwierzęta, a już dziś czytam o Scamanderze. Świetny rozdział, czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film w Scamanderze jest świetny. Ale Remus nie przepada za Newtem i ma ku temu powody.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Biedny Syriusz, ten Azkaban, to dodatkowa krzywda, zwłaszcza, że dzięki dementorom przeżywa ten koszmar związany ze śmiercią Potterów, Roxy i reszty na nowo.
      Tak się zastanawiam, czy to możliwe, że Mike się nie przemienił w wampira, a ma np. jedynie skłonności do krwi, tak jak lata później Bill Weasley nie przemienił się w wilkołaka, pozostawiając po ugryzieniu jedynie wilcze cechy, upodobania do innego jadłospisu i wyczulone zmysły.
      Co do Remusa, mógłby wyjechać z tym profesorem. Oderwał by się odrobinę od przeszłości.
      Podoba mi się, że nie traci z oczu Harry'ego. To by było wg mnie świetne, gdyby przez lata go doglądał, nie mając odwagi, by z nim porozmawiać, wyjaśnić kim jest. Może nawet by z nim pogadał, ale nie ujawniając swojej tożsamości, przeszłości.
      czekam na kolejne rozdziały!
      Życzę weny i pozdrawiam :D

      Usuń
    3. Syriusz w pewnym sensie sam jest sobie winny i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zauważ, że sam twierdzi, że zasłużył na karę. Może nie tak dotkliwą, jak spędzenie reszty życia vis a vis Bellatrix, ale jednak.
      Pozdrawiam

      Usuń

Obserwatorzy