Minuty
mieszały się z godzinami. Godziny mieszały się z dniami. Sekunda,
minuta, godzina, dzień… to wszystko łączyło się w wielkim
bałaganie. Remus siedział w fotelu w salonie, wpatrując się w
drzwi. Oczekiwał na jakąkolwiek informację od Willa. Choćby jedno
słówko.
Nic
nie dostał.
Dni
mijały a Daniels nie przysyłał żadnej informacji. Wciąż szukał
Mike'a. Albo udawał, że szuka.
Przez
dni, które nastąpiły po zniknięciu Crofta, Grace nie odstępowała
boku narzeczonego, który przejawiał coraz mniej chęci współpracy.
Po jakimś czasie doszło do tego, że dziewczyna musiała wmuszać w
niego jedzenie i siłą zaciągać do łazienki.
Serce
jej krajało, gdy widziała jak Remus się męczy. Pierwszy raz,
odkąd poznała prawdę o ukochanym, z niecierpliwością oczekiwała
pełni. Chciała, żeby ten przeklęty, naznaczony śmiercią miesiąc
wreszcie się skończył. Miała przeczucie, że grudzień przyniesie
coś nowego.
Wszechobecne
napięcie wykańczało ją. W domu Remusa z trudem znosiła panujące
tam napięcie i milczenie narzeczonego. Z kolei każdy powrót do
mieszkania ciotki kończył się awanturą. Brenda miała już
serdecznie dość obecności siostrzenicy i jej narzeczonego. Grace
podzielała tą niechęć – gdyby nie Remus, już od dawna byłaby
w Bostonie.
–
Tak dłużej być nie może! – rzuciła pewnego wieczora, uderzając
pięścią w stojący w salonie regał.
Siedzący
w fotelu chłopak podskoczył i spojrzał na narzeczoną. Po raz
pierwszy od kilku dni zwrócił na nią uwagę. Na krótko. Gdy
doszedł do wniosku, że nic mu nie grozi, wrócił do obserwacji
drzwi.
Grace
westchnęła głośno. Podeszła do niego. Objęła dłońmi jego
twarz zmuszając do tego, żeby na nią spojrzał. W jego brązowych
oczach nie widać było zwykłego blasku, ale nie były puste, jak po
śmierci Evelynne. Grace wzięła to za dobry znak.
–
Posłuchaj mnie – nakazała. – Nie możesz wiecznie się
zadręczać. TO NIE BYŁA TWOJA WINA! Przyjmij to w końcu do
wiadomości.
–
Powinnaś stąd wyjść – powiedział. – Wszyscy, na których mi
zależy umierają.
–
Mike żyje – wtrąciła Grace.
–
Tylko dzięki Willowi. Ale nie można powiedzieć, że wszystko z nim
dobrze, prawda?
Dziewczyna
nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Widziała, że jej
narzeczony na nowo pogrąża się w depresji. Ostatnio aż za często
znajdował się na granicy, która oddzielała jasność od mroku.
Bała się, że w którymś momencie Remus przekroczy tę cienką
linię i stoczy się na dno. Nie była pewna, czy ma wystarczająco
dużo siły, aby go podnieść.
–
Zaufaj Willowi. Jeżeli on mówi, że wszystko będzie w porządku,
to znaczy, że tak będzie.
–
Na jakiej podstawie tak twierdzisz?
Grace
przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Nie
umiała mu odpowiedzieć z sensem. W końcu słabo znała Willa.
–
A mamy inne wyjście? – spytała bezradnie.
Remus
pokręcił głową. Delikatnie oderwał dłonie dziewczyny od swojej
twarzy. Pocałował opuszkę każdego palca, co przywołało na jej
twarz uśmiech.
–
Wszystko będzie dobrze – zapewniła go.
Tym
razem Lupin też się uśmiechnął, delikatnie i niepewnie. Jakby
bał się własnego uśmiechu.
Wstał
z fotela i ruszył w kierunku schodów. Mniej więcej w połowie
drogi gwałtownie się zatrzymał. Dopiero po chwili Grace
zorientowała się, że coś się zmieniło – cały parter
rozświetliło wpadające przez okno srebrne światło księżyca w
pełni.
Remus
zesztywniał, a chwilę później zaczął cały dygotać.
–
Uciekaj! – wydyszał, zanim z jego gardła wyrwał się krzyk.
Grace
cofnęła się i przywarła do ściany, obserwując z przerażeniem
przemianę narzeczonego. Jego wykrzywiona z bólu twarz zaczęła się
wydłużać, przekształcając się w szczęki wilkołaka. Przy
okropnym chrzęście kości, ramiona przysunęły się do przodu i
wydłużyły. Miejsce paznokci zajęły pazury. Bladoniebieska bluzka
pękła na nim, a jej resztki opadły na ziemię. Wkrótce spodnie
spotkał ten sam los. Całe jego ciało zaczęła obrastać
jasnobrązowa sierść. Opadł na cztery łapy i zawył.
Cała
przemiana trwała niespełna trzy minuty, ale Grace zdawało się, że
trwa godzinami. Wcześniej nie była świadoma, jak bardzo jej
ukochany cierpi co miesiąc. Niestety nie miała czasu, żeby się
nad tym zastanowić.
Wilkołak
skupił swój wzrok na niej i ruszył w jej stronę, obnażając
ostre kły. Ze wzroku, jakim ją zlustrował, dziewczyna uświadomiła
sobie, że nie uważał jej za zagrożenie – traktował ją jak
ofiarę.
Wyszarpnęła
różdżkę zza pasa.
–
Conjunctivitis! – krzyknęła, czując się, jakby ktoś
wbijał jej sztylet w serce.
Wilkołak
padł na ziemię. O jego przytomności świadczyły głuche
warknięcie, który wydobywało się z głębi jego gardła i bacznie
ją obserwujące zimne oczy.
Usiłując
zignorować ból serca, przy pomocy różdżki przeniosła go do
piwnicy. Tam zdjęła zaklęcie i szybko zamknęła drzwi. Zdążyła
rzucić na nie zaklęcie, gdy poczuła silne uderzenie. To była
kolejna rzecz, o której Grace wcześniej nie wiedziała –
wilkołaki w czasie pełni miały o wiele więcej siły niż
zazwyczaj. Rzuciła jeszcze dwa zaklęcia – tak dla pewności.
Dopiero
gdy upewniła się, że nikt nie wyjdzie i nie wejdzie do piwnicy bez
jej wiedzy, osunęła się na ziemię i wreszcie pozwoliła sobie na
płacz. Szlochała do wtóru wycia zza ściany, błagając Merlina,
Morganę, Hekate i kogo tylko można było, aby ta okropna noc się
skończyła.
Wciąż
przed oczami miała przemieniającego się Remusa i agonalny ból
widoczny na jego twarzy. W uszach brzmiały krzyki i tępe chrzęsty
przesuwających się kości. Nawet jej płacz nie był w stanie ich
zagłuszyć.
Przez
piwniczne okienko widziała przesuwający się księżyc. Błagała
go, by przesuwał się szybciej. Błagała słońce, żeby wreszcie
wzeszło, bo to oznaczało koniec katuszy jej ukochanego.
Nie
wiedziała, w którym momencie usnęła. Zmęczona płaczem i
ciągłymi błaganiami zasnęła, zwinięta w kłębek na twardej
podłodze. Nawet w czasie snu słyszała dobiegające z sąsiedniego
pomieszczenia wycie.
~
* ~
Will
zaklął tak, jak wieki temu klął jego ojciec. Aż sam się tym
zdziwił – nie spodziewał się, że wciąż to pamiętał. W końcu
minęło tyle czasu. Przez długie lata życia nauczył się wielu
przekleństw w bardzo wielu językach. Mimo to w tych najgorszych
chwilach wracał do języka swojego dzieciństwa i przyzwyczajeń
nabranych w młodości.
To
był jego najgorszy tydzień od bardzo dawna. Nie dość, że
niedawno ogłoszona Czerwona Karta przysparzała mu problemów jako
wampirowi, to jeszcze dostał z jej powodu wiele wiadomości od osób,
którym obiecał swoją pomoc. Wiele wampirów, głównie młodych,
nie miało takich układów jak Will i potrzebowało jego pomocy,
żeby odnaleźć się w nowej sytuacji. Ucieczka Mike'a była
przysłowiowym gwoździem do trumny. Szukanie pisklaka zajmowało mu
niepokojąco dużo czasu. Po kilku dniach nadal nie znalazł po nim
nawet śladu, co doprowadzało go do szału. Pierwszy raz mu się
zdarzyło, ze nie potrafił kogoś odszukać. To, że Mike był
świeżoprzemienionym wampirem napawało Danielsa irytacją i dumą.
Temu pierwszemu się nie dziwił, ale drugie? Gdy zwierzył się z
tego Henry'emu, ten go wyśmiał. A jednak Will był bardzo dumny z
umiejętności podopiecznego. Skoro tak wcześnie, bez odpowiedniego
treningu, umie skryć się nawet przed doświadczonym szpiegiem, to
Daniels był bardzo ciekawy, co młody będzie potrafił, gdy już
wszystkiego się nauczy.
Korzystając
z chwili spokoju Will przeszedł do Bunkra. Była to część piwnicy
zabezpieczona zarówno mugolskimi środkami, jak i zaklęciami,
zakładanymi przez lata. Nikt, oprócz gospodarza, nie mógł tam
wejść. To właśnie tam znajdował się cały arsenał Willa: akta,
informacje i spisy. Była to cała wiedza Danielsa – wszystkie
sekrety jego potęgi. Nie zszedł do Bunkra po to, żeby przeglądać
dane urzędników. Sięgnął do zamkniętej na kluczyk szafy, gdzie
trzymał wszystkie dane członków swojej rodziny. Ostatnimi czasy
coraz rzadziej dodawał coś do niej, bo po drugiej wojnie światowej
stracił kontakt z większością swoich potomków. Tydzień temu do
jednej z teczek, najcieńszej, dołożył dane Mike'a.
Jasnobrązowa
teczka, dodatkowo oznaczana jasnoczerwonym paskiem, zawierała dane
tych, których przemienił. Liam, Cora, Damien, Eric, Aiden i Alexa.
Will doskonale pamiętał okoliczności przemienienia każdego z
nich. Pamiętał ich treningi, pytania, które mu zadawali, ich
błędy, potknięcia i sukcesy. Byli dla niego jak dzieci.
Rzadko
prosił ich o pomoc – uważał, że to przyznanie się do porażki
jako ojca. Tym razem uważał, że nie ma innego wyjścia. Przy tak
dużym natłoku spraw nie da rady znaleźć Mike'a sam. Chciał
poprosić swoje wampirze dzieci o pomoc w odnalezieniu ich nowego
brata. MUSIAŁ to zrobić. Inaczej nigdy nie znajdzie zagubionego
chłopaka. Croft był zbyt dobry w ukrywaniu się.
Zamknąwszy
dokładnie szafkę z danymi i Bunkier, Will wrócił do salonu. W
urządzonym nowocześnie (w stylu wiktoriańskim) pomieszczeniu
znajdowało się niewiele znaków, które świadczyły o tym, że
czasy się zmieniły. Wiszący na ścianie kalendarz, który
wskazywał październik 1981 roku, obraz przedstawiający Elżbietę
II oraz mugolski telefon wskazywały na zmianę wieku i panującego
władcy.
Will
od zawsze stał w rozkroku – jedna noga tkwiła w świecie
czarodziejów, druga w świecie mugoli. Z biegiem czasu nauczył się
czerpać pełnymi garściami z obu. Właśnie dlatego miał i
różdżkę, i telefon, do którego właśnie podchodził.
Podniósł
słuchawkę i wykręcił dobrze znany mu numer. Po kilku sygnałach
usłyszał znajomy męski głos:
–
Czołem.
–
Cześć, Liam. Mam do ciebie sprawę.
Z
drugiej strony dało się słyszeć dźwięki, jakby wampir poderwał
się na te słowa.
–
Coś się stało? – spytał szybko młodszy wampir.
Brzmiał
jak żołnierz, którym zresztą był. Liam był jednym z żołnierzy
walczących w wojnie o amerykańską niepodległość. Will nie
angażował się w ten konflikt, ale był wtedy obecny Nowym Świecie.
Sporo zainwestował w koloniach i chciał się upewnić, że straci
jak najmniej. Spotkał Liama w czasie jednaj z podróży między
Waszyngtonem a Filadelfią. Dwudziestopięcioletni, ciężko ranny
chłopak leżał w lesie, przez który przechodziła droga. Will nie
dowiedziałby o jego obecności, gdyby nie zwęszył krwi. Tknięty
przeczuciem zeskoczył w konia i pognał w krzaki. Widząc na wpół
żywego Liama, chciał go zostawić lub kazać go dobić. Jednak gdy
ten uniósł powieki i spojrzał na wampira chabrowymi oczami, w
których nie było widać nawet cienia strachu, a jedynie wolę
walki, Will nie mógł go zostawić. Porzucając myśl o podróży,
zabrał go do swojej posiadłości, gdzie uratował mu życie,
przemieniając w wampira. Liam narodził się jako pierwsze wampirze
dziecko Danielsa i przez dwieście lat był jego prawą ręką. Mimo
kilkunastoletniego odosobnienia, Liam nadal mógł cieszyć się
zaufaniem ojca.
–
Prawie dwa tygodnie temu przemieniłem pewnego chłopaka. Nazywa się
Micheal Croft. Niedawno zniknął z mojego domu, a ja mam zbyt dużo
problemów, żeby poświęcić całą energię i czas na odnalezienie
go.
–
Innymi słowy: mam znaleźć nowego brata – podsumował Liam. –
Zaraz się tym zajmę. Ściągnę resztę brygady i znajdziemy nasze
zagubione kaczątko.
Will
roześmiał się cicho. Rozmowy z najstarszym synem zawsze poprawiały
mu humor. W Liamie poczucie humoru łączyło się z poczuciem
obowiązku – to było najlepsze możliwe połączenie.
~
* ~
Grace
obudziły pierwsze promienie wschodzącego słońca. Obolała po
spędzonej na podłodze nocy, zerwała się na równe nogi i zdjęła
zabezpieczenia z drzwi piwnicy. Wpadła do środka, usiłując w
mroku zobaczyć narzeczonego. Znalazła go zwiniętego w kącie. Od
razu do niego podbiegła.
Z
bólem policzyła wszystkie rany i zadrapania na jego ciele. Teraz,
gdy już wiedziała, jak bardzo cierpi jej ukochany, opatrywanie go
po pełni było dla niej jeszcze trudniejsze.
–
Grace… – wyszeptał Remus, z trudem otwierając oczy.
–
Ćśś, nic nie mów – poprosiła, próbując zapanować nad
drżeniem głosu. – Nie męcz się.
–
Czy… nic ci nie zrobiłem?
–
Nie. Jestem cała i zdrowa. Wszystko jest w porządku.
Czuła,
że okłamuje samą siebie, ale w tym momencie musiała uspokoić
ukochanego.
–
Na…
–
Na pewno – zapewniła go, zanim zdążył dokończyć pytania. –
A teraz przestań mówić, bo się wykończysz.
Na
jej nieszczęście Remus nic sobie nie robił z jej nakazów. Co
gorsza, z wysiłkiem i wypisanym na twarzy bólem uniósł się do
pozycji siedzącej. Złapał ręce Grace i dokładnie je obejrzał.
Odetchnął z ulgą, gdy nie znalazł na nich śladu swoich pazurów.
–
Przepraszam. Zaginięcie Mike'a tak mnie przytłoczyło, że
kompletnie zapomniałem o pełni…
–
Nic się nie stało. To nie była twoja wina.
–
Moja. Powinienem był pamiętać… Powinienem… – urwał, gdy
pociemniało mu przed oczami.
Osunął
się wprost w ramiona Grace. Twarz mu pobladła.
–
Prześpij się – poradziła mu dziewczyna. – Czekają nas jeszcze
dwie trudne noce.
Ostatnie
słowa powiedziała bardziej do siebie niż do Remusa, który zdążył
już usnąć. Albo stracić przytomność. Grace nie była pewna. W
każdym razie było jej to na rękę. Nie potrafiła spokojnie
patrzeć narzeczonemu w oczy.
Świetny rozdział! Pomimo, że w wielu opowiadaniach znajduje się moment, w którym Remus zapomina o pełni, to bardzo mi się podobał :D Wątek Willa też jest genialny, a nawet lepszy. Ta wampirza ekipa, to muszą być dość ciekawi ludzie. Oby znaleźli Mike'a całego, zanim coś wyrobi.
OdpowiedzUsuńNie mam za bardzo czasu więcej napisać.
Pozdrawiam!
Ciężko się dziwić, skoro motyw zapomnienia o pełni pojawił się również w kanonie.
UsuńPozdrawiam
Całkiem wypadła mi z głowy ta scena. W każdym razie była świetna. Wybacz, za błąd rzeczowy :D
OdpowiedzUsuńCóż, w wakacje Harry do powtórki i tyle w temacie ;)
Każdemu może zdarzyć się zapomnieć :).
Usuń