Część
II – Międzywojnie
Otwierające
się drzwi poruszyły wiszący nad nimi dzwonek. Wnętrze baru
Wejście Smoka wypełniło się jego cichym, czystym dźwiękiem,
oznajmiając o wejściu do budynku trzydziestotrzyletniego mężczyzny.
Ów
mężczyzna odgarnął z czoła kosmyk jasnobrązowych włosów, w
których można było znaleźć kilka srebrnych nitek. Odetchnął z
ulgą, czując na twarzy chłodny powiew klimatyzacji. Upał na
dworze bardzo dał mu się we znaki w czasie krótkiej podróży z
domu do Oxfordu.
Przeszedł
przez główną salę baru i wszedł na zaplecze przez nikogo nie
zatrzymywany. Większość pracowników znała go z widzenia i nigdy
nie robiła mu problemów.
–
Czołem, Will – rzucił mężczyzna, wchodząc do gabinetu
właściciela lokalu.
–
Cześć, siadaj – odpowiedział Will Daniels, wskazując na stojące
po przeciwnej stronie biurka krzesło. – Skłamałbym, gdybym
powiedział, że się ciebie dzisiaj nie spodziewałem.
Remus
Lupin roześmiał się, spełniając prośbę gospodarza.
Gdy
dwanaście lat temu odchodził z Wejścia Smoka, był przekonany, że
nie pojawi się więcej w barze, chyba że Will go o coś poprosi.
Wytrzymał w tym postanowieniu tydzień. Od tego czasu odwiedzał
swojego byłego szefa w każdy czwartek. Rozmawiali o aktualnych
wydarzeniach w zarówno w świecie czarodziejów, jak i w świecie
mugoli. Od czasu do czasu Daniels prosił go o jakąś przysługę –
najczęściej chodziło o różne dziwne stwory, które dręczyły
jego znajomych i klientów. Remus już w czasach szkolnych
specjalizował się w magicznych stworzeniach i samoobronie, więc
bez trudu radził sobie z boginami i czerwonymi kapturkami. Dzięki
temu do jego kieszeni zawsze wpadało kilka sykli.
–
Czytałeś dzisiaj „Proroka”? – spytał wampir.
–
Nie. Znowu jakaś kaczka dziennikarska?
–
Niestety nie – odparł Will.
Podsunął
swojemu gościowi najnowszy numer „Proroka Codziennego” –
czarodziejskiego dziennika. Od czasu pierwszej wojny z Voldemortem
Remus traktował wiadomości podawane w tej gazecie z pewną dozą
ostrożności. Wciąż pamiętał, jak bardzo dziennikarze
przekłamywali wtedy rzeczywistość.
Niechętnie
zerknął na pierwszą stronę a to, co tam zobaczył, sprawiło, że
serce mu zamarło. Na pierwszej stronie widniało ogromne zdjęcie
Syriusza Blacka. Podpis pod nim jednoznacznie mówił o tym, iżuciekł
z Azkabanu.
–
Jak to się mogło stać? – wyszeptał.
Nie
było to pytanie do Willa. Do nikogo tak naprawdę. Coś mu mówiło,
że Black nie uciekł z więzienia tylko dzięki nabytym u boku
Voldemorta umiejętnościom, jak sugerował autor artykułu. Przecież
ten zdrajca i morderca umiał coś jeszcze – coś, za co Remus był
pośrednio odpowiedzialny.
„Nie
mógł uciec jako animag”, zapewnił siebie Remus. „Przecież
ktoś zauważyłby chodzącego po więzieniu psa. Dementorzy są
ślepi, ale współwięźniowie nie. Poza tym Azkaban jest na wyspie!
Black nie dałby rady dopłynąć do brzegu.”
–
Aurorzy go znajdą – powiedział Will. – Postawiono na nogi całe
ministerstwo.
–
Kto prowadzi pościg? – spytał Remus.
–
Kingsley Shacklebolt. Młody i bardzo zdolny auror. Pracował przy
kilku głośnych sprawach i był szalenie skuteczny. Można by
powiedzieć, że dostał ten pościg „w nagrodę” za poprzednie
osiągnięcia.
–
Nie powinni wysyłać za Blackiem nowicjusza. Jest zbyt
niebezpieczny.
Żaden
z nich nic więcej nie powiedział w tym temacie. Nie było nic do
dodania. Przez krótką chwilę Remus chciał prosić Willa
o pomoc w znalezieniu Blacka, ale coś go powstrzymało. Miał
przeczucie, że mogłaby to być to zła decyzja. Bardzo zła.
–
Czy… Masz jakieś nowe wieści od Mike’a? – zapytał, chcąc
odciągnąć swoje myśli od dawnego przyjaciela.
Nie
widział kuzyna, odkąd ten został wampirem. Mimo tego, że Remus
próbował kontaktować się z nim, Mike konsekwentnie nie odpowiadał
na wszelkie listy. Sam przysyłał jakieś wiadomości trzy-cztery
razy do roku.
–
Ostatnie informacje mam sprzed dwóch tygodni. Był wtedy w Wenecji
razem z moją najmłodszą córką, Alexą. Nie jestem pewny, gdzie
są teraz.
Remus
kiwnął twierdząco głową, przyjmując słowa Willa do wiadomości.
Tego dnia nie mógł dowiedzieć się niczego nowego.
~
* ~
Wenecja
w środku lata była nie tylko pięknym miastem, ale też potwornie
śmierdzącym. Było to szczególnie odczuwalne dla wampirów.
Mike
Croft wyciągnął różdżkę i jednym ruchem pozamykał wszystkie
okna. Ku jego niezadowoleniu, nie zmniejszyło to smrodu.
–
Mówiłam ci, że Wenecja nie jest najlepszym wyborem – rzuciła
leżąca na kanapie kobieta. Wzięła z podłogi zdobiony, zabytkowy
wachlarz i zaczęła się nim bawić.
–
Nie marudź, Lex. Nie jest tak źle – odparł Mike z udawaną
pewnością siebie w głosie.
Lex,
właściwie Alexa Daniels, na pierwszy rzut oka zdawała się być
miłą, filigranową dwudziestotrzylatką. Tak myślał Mike, gdy
spotkał ją po raz pierwszy. Dziewczyna wyciągnęła go wtedy z
dosyć poważnych kłopotów. Zrobiła to bez użycia siły –
używając wyłącznie swojego uroku osobistego. Lex była piękną
kobietą, która wiedziała, jak wykorzystać swoje atuty. Jej ciemne
oczy potrafiły oczarować każdego, a głęboki głos, jakim
potrafiła przemówić odejmował niektórym zdrowy rozsądek.
–
Jest okropnie i dobrze o tym wiesz – stwierdziła Lex. – Nie
cierpię Wenecji. Siedzimy tu od miesiąca i nic nie robimy. Nie
możemy się gdzieś przenieść? Nie ma tu już niczego, czego byśmy
nie widzieli. A w takim dużym mieście paskudnie się poluje –
wiesz o tym.
Mike
nie zwracał uwagi na jej narzekania. Przez jedenaście lat, które
razem spędzili, zdążył się do nich przyzwyczaić. Czasami
wydawało mu się, że Lex jest zesłaną na niego za życia pokutą
za to, co zrobił z Carmen i Lulu. Jednak myślał tak bardzo rzadko
– tylko gdy Alexa bardzo go zdenerwowała.
–
Nie mogę wrócić do Anglii. Jeszcze nie. To jeszcze za wcześnie –
mówił to od lat. Zawsze w ten sam sposób.
To
nie tak, że nie chciał wrócić do domu. Marzył o tym, żeby
odetchnąć angielskim powietrzem, przejść się po znajomych
ulicach, usłyszeć ojczysty język i znów porozmawiać z Remusem.
To, za czym najbardziej tęsknił, było też tym, co powstrzymywało
go od powrotu. Perspektywa zmierzenia się z przeszłością nie
należała do łatwych.
Mógłby
powiedzieć, że zmienił się przez te lata, ale prawda była taka,
że wyglądało to inaczej. To świat się zmienił, gnał na przód,
a on od dwunastu lat pozostawał w tyle. Zaczynał już mieć dość
stagnacji. Czuł się niczym duch, przemieszczający się między
miastami – niewidoczny i niewpływający w żaden sposób na
toczące się w nich życie. Jedynym śladem jego obecności były
niewyjaśnione anemie i zaniki pamięci u niektórych osób.
Nigdy
nie wysysał ludzi do końca. Nauczył go tego Will w czasie tych
kilku dni, które spędził u niego po przemianie. Przez lata
udoskonalił tę sztukę.
Lex
wstała z kanapy i w mgnieniu oka znalazła się obok niego.
–
Rusz swoje szanowne cztery litery – wysyczała, pochylając się
nad nim. – Jeszcze dzisiaj wyjedziemy z Wenecji, choćbym miała
wyciągnąć cię stąd siłą.
Mike
zmrużył oczy, wpatrując się w przybraną siostrę. Wiedział, że
nie da rady jej przekonać do zmiany decyzji. Zresztą nawet nie
chciał – chciał się wreszcie czymś zająć.
–
Nie będzie takiej potrzeby – powiedział. Po chwili dodał
bardziej dla siebie: – Najwyższy czas, żeby wrócić do życia.
Wątek Mike'a bardzo dynamicznie się rozwinął. Bardzo ciekawią mnie jego dalsze losy, które są zaskakujące.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że znajdujesz czas na dodawanie ciekawych wpisów systematycznie.
Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na następny piątek. :)
Dodać coś to nie jest problem. To zajmuje 2-3 minuty. Problemem jest napisanie czegoś.
UsuńPozdrawiam