a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


poniedziałek, 3 lipca 2017

Rozdział 3 – Niespodziewana wizyta

Po spotkaniu z Willem Remus przespacerował się po Oxfordzie. Zajrzał na Sunny Street, żeby rzucić okiem na dom, w którym spędził studenckie lata. Mimo przyzwolenia kuzyna, nigdy nie zamierzał sprzedawać jego własności. Choćby miał nie wiadomo jak ciężką sytuację finansową.

W końcu, po dłuższych przepychankach z urzędnikami, wynajął dom jednemu z uniwersyteckich profesorów. Nie brał dużo pieniędzy – czterdzieści galeonów to nie była wysoka cena, biorąc pod uwagę, że dom był przestronny i znajdował się w pobliżu budynków uniwersyteckich. Miał kilka powodów do brania tak niewielkiej ilości galeonów: nie potrzebował dużej sumy na swoje utrzymanie, zdawał sobie sprawę z tego, że pensja wykładowcy uniwersyteckiego nie jest za wysoka, w dodatku najmłodsze z trójki dzieci owego profesora było niepełnosprawne. Remus nie miał serca brać większej kwoty za wynajem domu, bo sam aż nadto pamiętał, ile jego choroba kosztowała jego rodziców. I nie chodziło to tylko o nerwy – sam remont budynku i przystosowanie go do comiesięcznych przemian wilkołaka kosztował fortunę. Nie wspominając o tym, że jego rodzice przez lata szukali lekarstwa na jego chorobę. Co prawda synek profesora nie cierpiał na likanotropię, ale Remus i tak bardzo mu współczuł. Jak wywnioskował z rozmowy z jego rodzicami, chłopiec od najmłodszych lat był przykuty do wózka inwalidzkiego i żaden z uzdrowicieli nie mógł mu pomóc. Od dziewięciu lat profesor i jego rodzina wynajmowali od Remusa dom przy Sunny Street 15 i obie strony były bardzo zadowolone z tej współpracy.

Zaczynało zmierzchać, gdy Remus aportował się przed swoim podwórkiem w East Clandon. Był lekko zmęczony, ale w wybitnym humorze, jak zawsze po dłuższym spacerze.

Po powrocie do domu zrobił sobie letnie kakao i przeniósł się do ogrodu. Wyraźnie czuł, że pełnia zbliża się wielkimi krokami, a niemal całkowicie oświetlony księżyc, który ukazał się na nieboskłonie, tylko wzmagał jego objawy.

Sytuacji zdecydowanie nie poprawiał fakt, że mijający właśnie dzień przyniósł mu dodatkowe nerwy. Był pewny, że Syriusz Black prędzej czy później pojawi się na progu jego domu. Oczywiście zaraz po tym, jak pozbędzie się Harry’go. Remus miał poważne obawy, że Black będzie chciał dokończyć dzieła, które rozpoczął dwanaście lat temu.

– Nie dopuszczę do tego – obiecał sobie Lupin.

Nie miał gryfońskiego pojęcia, jak ma dotrzymać swojej obietnicy. W końcu nie mógł przebywać przy Harrym dwadzieścia cztery godziny na dobę. I tak nazbyt często odwiedzał syna Jamesa i Lily, chociaż chłopiec jeszcze nigdy go nie widział. Remus bardzo o to dbał.

Przez lata z bólem serca obserwował, jak Dursley’owie traktują młodego Pottera – jakby był dla nich jedynie ciężarem. Syn Petunii i Vernona, Dudley, od lat znęcał się nad Harrym. Nieraz, patrząc na to, Remus miał wielką ochotę wyciągną różdżkę i miotnąć w któregoś z tych mugoli jakąś wymyślną klątwą. Znał ich parę – lata walki w Zakonie, wiedza, którą przekazywał mu przez lata Will i wiele książek, które przeczytał nie tylko w Hogwarcie, ale też po nim, dały mu wiedzę nieznaną większości czarodziejów. Z nieludzkim wręcz trudem powstrzymywał się przed ukaraniem w jakiś sposób wujostwa Harry’ego.

Nagłe zawirowanie tarczy antyteleportacyjnej (Remus postanowił jej nie zdejmować po wojnie – dla własnego bezpieczeństwa) poderwało go na równe domu. Ściskając w dłoni różdżkę pognał na przód domu, gdzie omal nie staranował Albusa Dumbledore’a.

Nie widział starego czarodzieja od pięciu lat – od pogrzebu Anette Pettigrew, matki Glizdogona. Jak można się było spodziewać, dyrektor Hogwartu nic się przez ten czas nie zmienił. No, może trochę urosła mu broda.

– Dobry wieczór, Remusie – powiedział dobrodusznie profesor, nic sobie nie robiąc z zaskoczenia swojego gospodarza.

– Do-dobry wieczór – wydukał w końcu młodszy mężczyzna, chowając różdżkę do kieszeni. – Nie spodziewałem się tu pana.

– Wiem. Przepraszam, że zawracam ci głowę w tak trudnym czasie. Mam jednak dla ciebie propozycję, która może ci się spodobać.

Zaproszony gestem dłoni profesor wszedł do domu, a Remus podążył za nim.

Mimo tego, że pogodzili się już kilka ładnych lat temu, napięcie między nimi było wyraźne. A może tylko Remus je wyczuwał? Aż nazbyt dobrze pamiętał, co powiedział profesorowi w tym strasznym czasie po śmierci Jamesa i Lily. Był ciekaw, czy Dumbledore również to pamięta. Wolałby, żeby było inaczej.

– Jak się czujesz? – zapytał profesor, siadając w jednym z foteli.

– Dobrze, jak na dzień przed pełnią. A pan…?

– Doskonale. Jak już mówiłem, mam dla ciebie pewną propozycję.

– Zamieniam się w słuch.

Dumbledore uśmiechnął się, słysząc to. Podejrzewał, jaka będzie reakcja Remusa na jego następne słowa.

– Chciałbym, żebyś objął stanowisko profesora obrony przed czarną magią.

Po raz pierwszy od bardzo dawna Albus widział, jak komuś opada ze zdziwienia szczęka. Uśmiechnął się serdecznie, widząc nietypową minę swojego byłego ucznia.

– Ja… Nie mogę przyjąć tej posady – powiedział w końcu Remus. – Pan wie dlaczego. Jak pan to sobie wyobraża? Pełnia wyciąga ze mnie wszystkie siły, musiałbym brać wolne przynajmniej na tydzień, żeby dojść do siebie. Tydzień co miesiąc.

– Niekoniecznie. Kilka lat temu Damocles Belby opatentował formułę na eliksir, który pomaga wilkołakom utrzymać ludzką świadomość w czasie pełni.

– Słyszałem o tym. Ale nie mogę od pana żądać wykładania takich sum na moje zdrowie…

Ku jego zdziwieniu dyrektor Hogwartu serdecznie się roześmiał, słysząc te słowa.

– Nie będzie takiej potrzeby. Tak się składa, że w Hogwarcie uczy pewien Mistrz Eliksirów, który umie przyrządzić wywar tojadowy. Zobowiązał się, pod moim niewielkim wpływem, do dostarczania ci eliksiru przed każdą pełnią.

To wszystko było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Swego czasu Remus trochę czytał o wywarze tojadowym i był zachwycony jego działaniem. Podobno nie tylko pomaga zachować całkowitą świadomość podczas przemiany, ale też całkowicie likwiduje towarzyszący jej ból. Nigdy nie śmiał nawet marzyć o choćby jednej pełni pod wpływem tego eliksiru, bo był on potwornie drogi.

– Kto jest tym Mistrzem Eliksirów? – spytał.

Lata temu stracił zaufanie do swojego szczęścia i był pewny, że w dobrych wieściach, które przyniósł mu Dumbledore jest jakaś ciemna strona.

– Severus Snape.

– TEN Severus Snape? Ten śmierciożerca? Przecież on…

– Ma moje pełne zaufanie. Wyznał swoje winy i zapłacił za nie.

Coś w tonie głosu Dumbledore’a powiedziało Remusowi, że nie powinien drążyć tego tematu.

– On mnie nienawidzi, temu pan nie może zaprzeczyć. Ma ku temu dobre powody.

– Remusie…

– Tu nie chodzi o Jamesa i Syriusza – powiedział po raz pierwszy od bardzo dawna wypowiadając imię Blacka. – O mały włos go nie zabiłem!

– Severus wie, że nie uczyniłeś tego z własnej woli. Poza tym nie ma nic do powiedzenia w kwestii doboru kadry. Na szczęście tylko i wyłącznie ja decyduję o tym, kto będzie uczył w mojej szkole. A eliksir będziesz dostawał, bo taka jest moja wola. Severus się do niej dostosuje, możesz być tego pewny.

Remus nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Z jednej strony propozycja pracy w Hogwarcie była spełnieniem jego marzeń i ratunkiem w coraz trudniejszej sytuacji finansowej. Z drugiej strony bał się, że jego przypadłość może być ogromną przeszkodą w pracy.

– A Ministerstwo? Urzędnicy nigdy nie zgodzą się na zatrudnienie w szkole wilkołaka.

– Zostaw ich mnie. Jak już mówiłem – to ja decyduję, kto będzie pracował w mojej szkole. Chcę ciebie, Remusie. Nikt inny nie będzie lepszy na to stanowisko.

– A ma pan innego chętnego? – spytał Remus, uśmiechając się.

Widział, ze przegrał wymianę argumentów. Dumbledore, jak zawsze, postawił na swoim.

– Nie potrzebuję innego kandydata. Pamiętam, jakie miałeś osiągnięcia, jako uczeń. Kilka nagród za obronę przed czarną magią i trzy lata działalności w Zakonie świadczą o twoich umiejętnościach lepiej niż najlepsze studia.

Przez krótką chwilę Remus miał ochotę przypomnieć Dumbledore’owi o tym, jak ten potraktował go przed laty, ale szybko się rozmyślił. Tamtą sprawę od dawna uważał za zamkniętą.

Profesor nachylił się ku niemu. Remusowi wydawało się, że jego błękitne oczy widzą każdą część jego duszy.

– Wiesz, co się ostatnio wydarzyło? – spytał profesor.

Lupin kiwnął głową, nie chcąc ponownie wymawiać imienia byłego przyjaciela. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że udało mu się uciec z najlepiej strzeżonego więzienia na świecie.

– Potrzebuję cię w Hogwarcie – wyznał Dumbledore. – Znasz Blacka i, jak mniemam, doskonale znasz zamek. W końcu nie raz chadzałeś po nim nocami – dodał z uśmiechem. – Nawet nie próbuj zaprzeczać. W końcu ileż to razy któryś z nauczycieli przyłapywał w was w najróżniejszych zakamarkach Hogwartu. Teraz twoja wiedza się przyda…

– Bo znam zamek tak dobrze jak Black – wymamrotał Remus bardziej do siebie niż do profesora.

Dumbledore kiwnął twierdząco głową. W ten sposób dotarł do właściwego punktu rozmowy.

– Rozmawiałem z jednym z aurorów, który stróżował w Azkabanie. Wyznał mi, że Black przed ucieczką powtarzał przez sen „on jest w Hogwarcie.”

– Harry – szepnął Remus. – Chce dorwać Harry’ego. Chce dokończyć to, co zaczął dwanaście lat temu… Profesorze, przyjmę pańską propozycję. Ale muszę mieć pewność, że nie będę dla nikogo zagrożeniem.

– Masz na to moje słowo – zapewnił go Dumbledore, klepiąc lekko w ramię. – Dostaniesz eliksir.

– W razie czego zawsze mogę odwiedzić ponownie Wrzeszczącą Chatę – dodał z lekkim uśmiechem. – Chociaż, nie powiem, wolałbym tego uniknąć.

Profesor roześmiał się i porwał Remusa z objęcia.

– Drogi chłopcze, nie będzie takiej potrzeby. Zapewniam cię, że wywar tojadowy spełni swoje zadanie. Bądź tak miły i prześlij mi w najbliższym czasie tytuł podręcznika, z którego ma uczyć się młodzież. Już najwyższy czas, na rozesłanie listów do uczniów.

Szybko uzgodnili wszystkie szczegóły, ale Dumbledore opuścił East Clandon dopiero późnym wieczorem. O tej porze Remus z trudem trzymał się na nogach, a zawroty głowy utrudniały mu chodzenie.

Z wiekiem wilkołak przechodził pełnie coraz ciężej. Najczęściej już w wieczór poprzedzający przemianę z trudem utrzymywał się na nogach, z kolei po pełni dochodził do siebie o wiele dłużej niż w młodości.

„Jakbym był chylącym się nad grobem starcem”, pomyślał cierpko. „A przecież mam dopiero trzydzieści trzy lata! Większość ludzi twierdzi, że to najlepszy wiek. A ja z trudem przeżywam od pierwszego do pierwszego i wykańczam się do miesiąc w czasie pełni. Pogardzany przez ludzi, pogardzany przez świat. Nawet nie mam się do kogo zwrócić – zarówno Will, jak i Dumbledore mają wystarczająco dużo swoich problemów. Moje nie są im potrzebne.”

Żałował, że nie ma żadnej bliskiej osoby. Kogoś takiego, jak Grace. Odkąd się z nią rozstał, nie był z nikim na poważnie. Zdarzały się przelotne romanse (w końcu, na Merlina, był mężczyzną i miał swoje potrzeby), ale nigdy nie pozwalał sobie na zbytnie zaangażowanie. Nie chciał znowu czuć bólu, który prześladował go przez długi czas po rozstaniu z narzeczoną. Rzecz jasna nigdy jej o tym nie powiedział, chociaż utrzymywali sporadyczny kontakt. Raz na jakiś czas któreś z nich pisało do tego drugiego na przykład z okazji świąt lub urodzin. Albo ot tak, dla samej potrzeby kontaktu. Grace była jedyną, poza Willem, osobą z czasów studenckich, z którą Remus w jakikolwiek sposób rozmawiał. Carmen wróciła do Hiszpanii wkrótce po tym, jak rzucił ją Mike; z Lulu nie widział się odkąd zwolnił się z Wejścia Smoka, a zdecydowana większość jego znajomych od dawna nie żyła.

„I znów – jak emeryt. Większość znajomych na cmentarzu. Więc co ja robię wśród żywych?”

Moi kochani, strasznie Was przepraszam za tak długą nieobecność. Dziękuję za Wasze dopytywania się i zainteresowanie. 
Wiem, że obiecywałam Wam rozdział po moim egzaminie (który, nawiasem mówiąc, zdałam na 3), ale potem pochłonęły mnie próba podniesienia oceny z łaciny i sesja mojego chłopaka. I kiedy już wszystko zostało zamknięte i obie nasze sesje się skończyły mój laptop zastrajkował i odmówił dostępu do internetu, o czym pisała Wam niezastąpiona Atria Adara. Złośliwość rzeczy martwych. Ale od wczorajszego wieczora wszystko już działa i mogę Wam wreszcie zaprezentować rozdział.
Następny powinien pojawić się w piątek.
Serdecznie pozdrawiam, 
Morri

1 komentarz:

  1. Nieopisana radość na widok rozdziału <3 cieszę się że do nas wróciłaś no i oczywiście gratuluję pokonania sesji ! Pozdrawiam ciepło :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy