Mike
rozejrzał się po ulicy. Mknące samochody, spieszący się ludzie i
ciągły hałas tworzyły specyficzną, nowojorską mozaikę. Żadne
europejskie miasto nie miało takiej atmosfery.
W
Europie wiele miast szczyciło się wielowiekową historią,
wspaniałymi starymi budynkami i romantycznymi starówkami. Nowy Jork
tego nie miał, był całkowicie nowoczesnym. Kojarzył się Mike’owi
z człowiekiem – poszczególne budynki były jak komórki,
dzielnice jak organy, ulice stanowiły arterie
miasta… a ludzie byli jego krwią.
Croft
wzdrygnął się, gdy tylko ta myśl pojawiła się w jego głowie.
Takie porównanie było niebezpieczne. Gdyby chociaż na chwilę
stracił nad sobą panowanie… Nawet Lex mogłaby nie dać rady go
powstrzymać. Miała większe doświadczenie od niego, ale jednak to
on był silniejszy.
–
Nie stój jak słup soli, tylko wejdź do środka – ponagliła go
wampirzyca, wchodząc do jednego z wieżowców przy Piątej Alei na
środkowym Manhattanie.
Po
chwili wahania Mike ruszył za nią. W recepcji został powitany
przez nadmiernie uprzejmego gościa w garniturze. Alexa zbyła go
machnięciem ręki i poprowadziła Crofta do windy. Tam wcisnęła
guzik i maszyna powiozła ich na ostatnie piętro.
–
Lex, gdzie my właściwie jesteśmy? – spytał Mike, siadając na
kanapie.
–
To mieszkanie mojego brata… A w zasadzie NASZEGO brata – dodała.
– Liama. Kupił je, gdy stawiano ten budynek. Ładne kilka lat
temu.
Winda
zatrzymała się, a metalowe drzwi rozsunęły się.
Alexa
przeszła przez korytarz prosto do dużych, antywłamaniowych drzwi.
Wyjęła pęk kluczy i otworzyła odrzwia, otwierając przy tym trzy
zamki.
„Mieszkanie”
okazało się luksusowym, nowoczesnym apartamentem ze wspaniałym
widokiem na Central Park. Na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że
urządzaniem zajmował się mugol – było tu pełno elektrycznych
sprzętów, nieznanych Mike’owi.
–
To telewizor – poinformowała go Alexa, gdy zobaczyła, że
przyglądał się z zaciekawieniem dużemu monitorowi. – Potem
nauczę cię go obsługiwać. Jakie masz plany na najbliższy czas?
–
Nie mam – odpowiedział zgodnie z prawdę. – Chciałem odwiedzić
starą przyjaciółkę, ale to mogę zrobić najwcześniej za
miesiąc. Teraz jej nie znajdę.
Alexa
przeszła obok niego i usiadła na kanapie. W dłoni miała kieliszek
ciemnego wina. Upiła pół łyku, rozkoszując się smakiem
wykwintnego trunku.
–
Mogę skontaktować się z Willem, wiesz? – zaproponowała. –
Znajdzie ją w pół godziny. Jak będzie miał dobry dzień, to w
dwadzieścia minut.
Mike
pokręcił przecząco głową. Wolał nie mieszać Danielsa w swoje
prywatne sprawy. Nie chciał też zanadto na nim polegać. Wciąż
czuł się niepewnie z wiedzą o tym, że Will wie absolutnie o
wszystkim. To po prostu było niepokojące.
–
Jak tam sobie chcesz – stwierdziła dziewczyna. – W razie czego,
wiesz, gdzie mnie szukać. Będę tu siedzieć i wypijać Liamowi
cały zapas wina… Wścieknie się… Ale mówi się trudno. Mógł
mi nie dawać kluczy.
Mike
cicho wycofał się z pokoju, pozwalając Aleksie na kontynuowanie
jej rozważań. Wampirzyca nie potrzebowała go do tego, by głośno
wyrażać swoje poglądy. Po prostu musiała mówić.
Ten
jeden raz Mike nie miał sił na to, by wysłuchiwać jej paplaniny.
~
* ~
Wizyty
w Ministerstwie Magii nigdy nie były dla Remusa przyjemne. Już od
czasów dzieciństwa, kiedy to został zarejestrowany jako wilkołak.
Potem było tylko gorzej – za każdym razem, gdy tylko w jego życiu
zachodziła jakaś ważna zmiana, Departament Kontroli nad Magicznymi
Stworzeniami przypominał mu o swoim istnieniu.
Tym
razem było inaczej. Nie tylko dlatego, że Remus szedł do
Ministerstwa po to, by uzyskać akceptację urzędników w kwestii
pracy w Hogwarcie. Jakby ktokolwiek z nich mógłby zrobić coś
niezgodnego z wolą Albusa Dumbledore’a. Drugą kwestią było to,
że Lupin szedł na spotkanie u boku dyrektora Hogwartu. Nikt nie
śmiał krzywo na niego spojrzeć. A przynajmniej nie otwarcie.
Departament
Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami znajdował się na poziomie
czwartym Ministerstwa Magii i zajmował niemal całe piętro.
Departament podzielono na biura i wydziały, które zajmowały się
odpowiednimi sprawami. Biuro Dezinformacji, Biuro Łączności z
Goblinami i Biuro Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników były ważne,
ale o wiele większą rolą spełniały trzy wydziały: Duchów,
Istot (w który znajdowała się między innymi siedziba Służby
Pomocy Wilkołakom) oraz Zwierząt (z między innymi: Brygadą
Ścigania Wilkołaków i Rejestrem Wilkołaków).
To
właśnie do tego ostatniego wydziału kierowali się Remus i
Dumbledore. Korytarze w tej części Ministerstwa Magii nie
ozdobiono, ale im bliżej było do Rejestru Wilkołaków, tym
bardziej było surowo i nieprzyjemne. Lupin czuł ciarki przechodzące
mu po plecach. Nienawidził tu przychodzić. Nawet obecność
dyrektora nie była w stanie powstrzymać ogarniającego go
niepokoju.
Dumbledore
pierwszy wszedł do Rejestru, niemal ciągnąc za sobą Remusa. Jego
autorytet od razu usadził urzędników, którzy byli gotowi na
zarzucenie Lupina wrogością.
–
Panowie, zapewne domyślacie się, w jakiej sprawie tu przyszliśmy –
powiedział na powitanie dyrektor Hogwartu.
–
Ależ oczywiście – odparł z przesadną grzecznością jeden z
obecnych mężczyzn. – Zapraszamy.
W
przeciwieństwie do Remusa, Dumbledore wydawał się być całkowicie
zrelaksowanym, a przecież to jego czekała najtrudniejsza rozmowa.
Usiadł na jednym z krzeseł i splótł palce dłoni.
–
Odpowiem na każde pytanie – oznajmił dyrektor.
–
Domyślam się – powiedział ten sam urzędnik, co wcześniej.
Najwidoczniej stał wyżej w hierarchii urzędniczej niż jego
współpracownicy.
Był
to potężny mężczyzna dobiegający trzydziestki. Już na pierwszy
rzut oka, można było stwierdzić, że nie należał do osób
delikatnych. Remus podejrzewał, iż próbował dostać się na
stanowisko aurora, ale z jakiegoś powodu go nie przyjęli. Ciekawe
dlaczego… Kto nie chciałby chodzącej, wrednej i raczej ciężko
myślącej góry mięśni na aurora?
–
O, dzień dobry profesorze.
Nikt
nie zwrócił uwagi na wejście i powitanie wesołego chłopaka.
Wydawał
się nie pasować do Rejestru. Był raczej drobnej postury, na nosie
miał prostokątne okulary, a na palcach kilka śladów po zacięciu
stronami ksiąg. Sprawiał wrażenie typowego mola książkowego.
–
Witam, Jack – powiedział Dumbledore, wstając, by uścisnąć
młodzieńcowi dłoń. – Nie spodziewałem się pana w tym miejscu.
Byłem pewien, że studiuje pan uzdrowicielstwo.
–
Studiuję – odparł z dumą chłopak. – Tutaj mam praktyki.
–
Głupszej specjalizacji nie mógł sobie wybrać – mruknął
niedoszły auror. – Zmarnuje sobie życie.
Praktykant
zacisnął ze złością wargi i poprawił zsuwające się z nosa
okulary. Najwidoczniej przywykł do tego typu wypowiedzi, bo nic nie
odpowiedział.
–
Edwardzie, nie powinieneś być tak surowy dla brata – stwierdził
dyrektor z lekką przyganą w głosie.
Adresat
owej przygany, niedoszły auror, nie zwrócił uwagi na słowa
Dumbledore’a. Zmierzył Jacka surowym, lekko pogardliwym wzrokiem,
po czym ponownie zwrócił swoje zainteresowanie ponownie na
starszego czarodzieja.
–
Doktor* Kutner prosiła, by pan Lupin zajrzał do niej, jak przyjdzie
– poinformował Jack. – Więc jeżeli nie jest już tu potrzebny…
–
Nie jest – warknął Edward. – Możecie iść.
Remus
skinął głową na pożegnanie i z uczuciem ulgi ruszył za
praktykantem.
Przeszli
przez ponury, szary korytarz, kierując się prosto do gabinetu
uzdrowicielskiego.
Kiedy
w 1947 roku Newton Scamander utworzył Rejestr Wilkołaków, ustalił,
że stale mieli w nim pracować uzdrowiciele. W zamierzeniu miała to
być pomoc uzdrowicielska dla wilkołaków. Ten system działał
różnie – wszystko zależało od sytuacji politycznej, zakładów
finansowych oraz chęci uzdrowicieli… a obecnie uzdrowicielki. Od
przeszło ośmiu lat funkcję uzdrowiciela z Rejestru samotnie
pełniła doktor Jane Kutner. Początkowo była ona jednym z
najbardziej aktywnych medyków w historii, jednak z wiekiem jej
entuzjazm gasł. Kiedy została jedynym aktywnym specjalistą od
medycyny wilkołaków, była już tak zmęczona walką z
formalnościami i swoim wiekiem, że ograniczyła swoje działania
tylko do stawiania oczywistych diagnoz po każdej pełni, oraz
rutynowych badań rejestrowanych.
Medycyna
wilkołaków, jak łatwo można się domyśleć, nigdy nie była
popularnym kierunkiem. Z tego powodu obsadzenie wakatów w Rejestrze
nigdy nie należało do łatwych zadań. Jack Carter był pierwszym
od piętnastu lat studentem, który zdecydował się na tę drogę
kształcenia, ku ogromnej uldze doktor Kutner.
–
Witam – powiedziała uzdrowicielka, gdy Remus i stażysta weszli do
gabinetu. – Gratuluję wspaniałej posady – dodała, ściskając
wilkołakowi dłoń na powitanie.
W
czasie swojej trzydziestopięcioletniej kariery Jane Kutner spotkała
Remusa Lupina kilkukrotnie. Poznała go w jednym z najtrudniejszych
momentów jego życia – tuż po ukąszeniu. Był jednym z
najbardziej pamiętnych przypadków w jej karierze; jej najmłodszym,
który przeżył ukąszenie. Czasami Jane wciąż widziała w nim
tego sześcioletniego chłopca, któremu tłumaczyła, jak bardzo
zmieni się jego życie.
–
Jeszcze nic nie jest pewne – przypomniał Lupin, zajmując miejsce
naprzeciwko uzdrowicielki.
–
Bzdura – żachnęła się kobieta. – Jeżeli Dumbledore’owi na
czymś zależy, nikt nie jest w stanie odwieść go od tego. Wiem to
z doświadczenia. Zdaje się, że już drugi raz zabiera cię do
Hogwartu wbrew woli DKMS-u. I drugi raz wypisuję w twojej prawie
opinię. Możesz mi wierzyć, że przez ostatnie dwadzieścia lat ona
się nie zmieniła.
Remus
słuchał jej słów, otwierając coraz szerzej oczy ze zdziwienia.
Nie wiedział o tym, że Ministerstwo sprzeciwiało się temu, by
rozpoczął naukę w Hogwarcie. Wtedy nikt go nie ciągał po
urzędach. Jedynie Dumbledore poinformował go o tym, że został
przyjęty do szkoły.
Samopiszące
pióro uzdrowicielki śmigało po pergaminie pod czujnym okiem swojej
właścicielki. W ciągu kilku minut na biurku znalazły się cztery
kopie opinii o zdolności do podjęcia pracy z młodzieżą: dla
Remusa, dla Dumbledore'a, dla Rejestru i dla uzdrowicielki.
Własnoręcznie podpisała każdą z nich, po czym podsunęła je
Lupinowi.
–
Podpis w prawym dolnym rogu – poleciła. – Jeszcze tylko podpiszą
do Dumbledore i ten kretyn, szumnie nazywany Szefem Rejestru, i
będziesz miał to z głowy.
–
Użyłbym bardziej dosadnego określenia – wtrącił praktykant,
odzywając się po raz pierwszy, odkąd wszedł z Lupinem do
gabinetu. – „Kretyn” to zbyt łagodne określenia. Edward jest
skończonym idiotą. Co najmniej.
Kutner
zmarszczyła brwi, słysząc tak odważne słowa podopiecznego.
Wiedziała, że były one niebezpieczne i, gdyby sam zainteresowany
lub jego podwładni się dowiedzieli, młodemu Carterowi mogłaby się
stać krzywda i to niemała.
–
Cicho – warknęła na Jacka. – Mogą ci się nie podobać jego
metody, ale nie zapominaj, że to on tu jest górą.
–
Może być górą, ale nie zapominam, że jest też moim bratem. I
dlatego mogę o nim mówić, co chcę – odparował chłopak.
Splótł
ręce i przybrał zacięty wyraz twarzy.
–
Z rodziną zazwyczaj można pozwolić sobie na więcej – stwierdził
Remus, starając się zachować neutralny ton.
–
Nie wiesz, co to za człowiek. Z nim lepiej nie zadzierać –
odparła uzdrowicielka. – No, skoro już podpisałeś, to leć.
Lepiej, żebyś nie pozostawał na widoku zbyt długo. A nuż tym
wariatom strzeli coś do głowy.
Lupin
odebrał od niej wszystkie kopie opinii. Wstał od od biurka niemal w
tym samym momencie, w którym podniosła się doktor Kutner. Jack
Carter też się podniósł, ale czarownica gestem nakazała mu
usiąść. Chłopak jej posłuchał i wrócił do lektury jakiegoś
grubego, medycznego tomiszcza.
–
Jack jest wspaniały, ale ma zbyt wielkie wyobrażenia co do tej
pracy – powiedziała uzdrowicielka, gdy szła z Remusem korytarzem
do Rejestru. – Jest pełen entuzjazmu. Boję się, że spotka go
wielkie rozczarowanie.
Lupin
nie odpowiedział. Nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Pamiętał,
jak on sam był podobny do młodego praktykanta – pełen nadziei na
lepsze jutro, chętny do pomocy i gotów na to, by zmienić świat.
Życie szybko pokazało mu, jak wielkim był głupcem.
Dumbledore
już czekał na Remusa i doktor Kutner. Sądząc po minach obecnych w
pomieszczeniu urzędników, dyrektor musiał dać im mocno popalić.
Lupin z trudem powstrzymał cisnący mu się na usta triumfalny
uśmiech.
–
Wspaniale – stwierdził, podpisując odpisy opinii. – Skoro
wszystko mamy już uzgodnione, mniemam, że możemy już iść.
–
Oczywiście – zgodził się Edward Carter. Miał minę, jakby zjadł
cytrynę.
Dyrektor
pożegnał się z pozostałymi pracownikami Rejestru i uzdrowicielką,
po czym razem z Remusem opuścili Ministerstwo Magii.
–
Obyło się bez problemów? – spytał Lupin, gdy wylądowali przed
jego domem w East Clandon.
–
Tego nie mogę powiedzieć, ale na pewno nie były to problemy, z
którymi nie dałbym radę sobie poradzić. Edward po prostu musiał
pogodzić się z moją wolą w tej sprawie. Nie miał innego wyjścia.
Remus
nic na to nie odpowiedział. Co prawda na tę chwilę wpływy i
pozycja Dumbledore’a działały na jego korzyść, ale Lupin aż za
dobrze wiedział, że urzędników Rejestru Wilkołaków lepiej nie
drażnić. W końcu kiedyś skończy pracować w Hogwarcie i straci
ochronę, jaką daje mu nazwisko dyrektora. Wtedy urzędnicy bez
trudu będą mogli go dopaść i odpłacić się za to, jak
potraktował ich dyrektor szkoły.
Biorąc
pod uwagę fakt, jaką władzę nad jego życiem mają pracujący w
Rejestrze, ich zemsta mogła być straszliwa.
Przez
jeden krótki moment Remus chciał zerwać umowę. Nawet dobra,
prawdziwa praca nie była warta ściągnięcia na siebie gniewu
rejestrowych. Kilka lat spokoju mogło przekreślić całe jego
życie… nie, żeby bez tego zapowiadało się jakoś szczególnie
dobrze.
Szybko
przypomniał sobie, dlaczego tak naprawdę przyjmuje posadę. Musiał
chronić Harry’ego. Jego bezpieczeństwo było ważniejsze niż
jego konflikty z urzędnikami. Było najważniejsze.
*Doktor
występuje tu jako tytuł naukowy
Wiadomo coś o kolejnych rozdziałach?
OdpowiedzUsuńNowy rozdział pojawi się, jak będę miała czas na wstawienie go. Na przyszłość proszę o jakiś konkretniejszy komentarz, bo takie suche dopytywanie się sprawiają, że strasznie mi się odechciewa.
UsuńPozdrawiam
Rozdział wspaniały, zresztą jak wszystkie wcześniejsze 😀 Z niecierpliwością czekam na pierwsze lekcje Remka i spotkanie z Harrym... Jakie to dziwne, że niby znasz przebieg zdarzeń, ale czekasz na wersję z innego punktu widzenia XD Pozdrawiam serdecznie 😉
OdpowiedzUsuńStylistycznie rozdział napisany dobrze. Niby nic się nie dzieje, ponad połowa kręci wokół zwykłej rozmowy. Mimo to takie rozdziały są ważne. Pokazują, że małymi kroczakami zbliżamy się do czegoś ważniejszego, lepszej, bardziej dynamicznej akcji.
OdpowiedzUsuńDobrze że znalazłaś chwilę by cokolwiek wstawić, mimo ostatnich małych kłopotów. Oby tak dalej! Warto czekać, nawet kilka tygodni. Dużo weny i więcej wolnego czasu.
Wybacz, że dopiero teraz komentuję, już nadrabiam zaległości.
OdpowiedzUsuńRozdział jest z pozoru zwykły, taki przejściowy. Jednak w jego głębi kryje się interesujący według mnie podział Departamentu Kontroli. Struktury ministerstwa i relacje pomiędzy pracownikami stanowią dla mnie ciekawy element, który może nie ma znaczenia dla fabuły, ale jest ciekawym jej elementem. Jeśli chodzi o Mike'a, to odrobinę mnie denerwuje. Nie przyjdzie do Remusa i sam jeszcze twierdzi, że nie ma się do kogo zwrócić...
Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo chęci do pisania!
Blog jest wspaniały. Napisany bardzo ciekawie, masz wielki talent.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością oczekuję przywrócenia stałej, regularnej, cotygodniowej publikacji kolejnych rozdziałów. ;-)
Cześć dopiero co odkryłam Twojego bloga i tak mnie wciągnęło, że czytałam całą noc.. świetnie piszesz nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Jak koleżanka wyżej wspomniała mimo że znamy resztę historii to i tak od nowa czekam na rozwój sytuacji. Strasznie jestem ciekawa jak to wszystko jest z punktu widzenia Remusa.. te emocje z powrotem do Hogwartu.. czekam z niecierpliwością! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTaa... muszę w końcu się wziąć za opowiadania w świecie HP.
OdpowiedzUsuńKiedyś już raz cię odwiedziłam ale pod innym Nickiem chyba...
Słuchaj mam pytanie: skad masz szablon i nagłówek? Czy sama zrobiłaś?
Zazdroszczę bo ja właśnie mam ogromny problem ze znalezieniem odpowiedniego wyglądu do swoich blogów :)
Szablon i nagłówek są mojego autorstwa. Jeżeli czegoś potrzebujesz, odezwij się na maila, postaram się jakoś pomóc z grafiką bloga.
UsuńPozdrawiam
Czy blog będzie kontynuowany?
OdpowiedzUsuńTak. Niedługo pojawi się notka wyjaśniająca i na pewno część druga zostanie dokończona. Potrzebuję jeszcze tylko trochę czasu :(
Usuń