a

a

Tekst

Oficjalnie wróciłam! Tylko nie na tego bloga (przynajmniej jeszcze nie, niczego nie wykluczam). Zapraszam TUTAJ na bardziej alternatywną historię,

Szablon mojego autorstwa.

Aktualizowane 17.04.2020


poniedziałek, 24 lipca 2017

Rozdział 5 – Rejestr Wilkołaków

Mike rozejrzał się po ulicy. Mknące samochody, spieszący się ludzie i ciągły hałas tworzyły specyficzną, nowojorską mozaikę. Żadne europejskie miasto nie miało takiej atmosfery.

W Europie wiele miast szczyciło się wielowiekową historią, wspaniałymi starymi budynkami i romantycznymi starówkami. Nowy Jork tego nie miał, był całkowicie nowoczesnym. Kojarzył się Mike’owi z człowiekiem – poszczególne budynki były jak komórki, dzielnice jak organy, ulice stanowiły arterie miasta… a ludzie byli jego krwią.

Croft wzdrygnął się, gdy tylko ta myśl pojawiła się w jego głowie. Takie porównanie było niebezpieczne. Gdyby chociaż na chwilę stracił nad sobą panowanie… Nawet Lex mogłaby nie dać rady go powstrzymać. Miała większe doświadczenie od niego, ale jednak to on był silniejszy.

– Nie stój jak słup soli, tylko wejdź do środka – ponagliła go wampirzyca, wchodząc do jednego z wieżowców przy Piątej Alei na środkowym Manhattanie.

Po chwili wahania Mike ruszył za nią. W recepcji został powitany przez nadmiernie uprzejmego gościa w garniturze. Alexa zbyła go machnięciem ręki i poprowadziła Crofta do windy. Tam wcisnęła guzik i maszyna powiozła ich na ostatnie piętro.

– Lex, gdzie my właściwie jesteśmy? – spytał Mike, siadając na kanapie.

– To mieszkanie mojego brata… A w zasadzie NASZEGO brata – dodała. – Liama. Kupił je, gdy stawiano ten budynek. Ładne kilka lat temu.

Winda zatrzymała się, a metalowe drzwi rozsunęły się.

Alexa przeszła przez korytarz prosto do dużych, antywłamaniowych drzwi. Wyjęła pęk kluczy i otworzyła odrzwia, otwierając przy tym trzy zamki.

„Mieszkanie” okazało się luksusowym, nowoczesnym apartamentem ze wspaniałym widokiem na Central Park. Na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że urządzaniem zajmował się mugol – było tu pełno elektrycznych sprzętów, nieznanych Mike’owi.

– To telewizor – poinformowała go Alexa, gdy zobaczyła, że przyglądał się z zaciekawieniem dużemu monitorowi. – Potem nauczę cię go obsługiwać. Jakie masz plany na najbliższy czas?

– Nie mam – odpowiedział zgodnie z prawdę. – Chciałem odwiedzić starą przyjaciółkę, ale to mogę zrobić najwcześniej za miesiąc. Teraz jej nie znajdę.

Alexa przeszła obok niego i usiadła na kanapie. W dłoni miała kieliszek ciemnego wina. Upiła pół łyku, rozkoszując się smakiem wykwintnego trunku.

– Mogę skontaktować się z Willem, wiesz? – zaproponowała. – Znajdzie ją w pół godziny. Jak będzie miał dobry dzień, to w dwadzieścia minut.

Mike pokręcił przecząco głową. Wolał nie mieszać Danielsa w swoje prywatne sprawy. Nie chciał też zanadto na nim polegać. Wciąż czuł się niepewnie z wiedzą o tym, że Will wie absolutnie o wszystkim. To po prostu było niepokojące.

– Jak tam sobie chcesz – stwierdziła dziewczyna. – W razie czego, wiesz, gdzie mnie szukać. Będę tu siedzieć i wypijać Liamowi cały zapas wina… Wścieknie się… Ale mówi się trudno. Mógł mi nie dawać kluczy.

Mike cicho wycofał się z pokoju, pozwalając Aleksie na kontynuowanie jej rozważań. Wampirzyca nie potrzebowała go do tego, by głośno wyrażać swoje poglądy. Po prostu musiała mówić.

Ten jeden raz Mike nie miał sił na to, by wysłuchiwać jej paplaniny.

~ * ~

Wizyty w Ministerstwie Magii nigdy nie były dla Remusa przyjemne. Już od czasów dzieciństwa, kiedy to został zarejestrowany jako wilkołak. Potem było tylko gorzej – za każdym razem, gdy tylko w jego życiu zachodziła jakaś ważna zmiana, Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami przypominał mu o swoim istnieniu.

Tym razem było inaczej. Nie tylko dlatego, że Remus szedł do Ministerstwa po to, by uzyskać akceptację urzędników w kwestii pracy w Hogwarcie. Jakby ktokolwiek z nich mógłby zrobić coś niezgodnego z wolą Albusa Dumbledore’a. Drugą kwestią było to, że Lupin szedł na spotkanie u boku dyrektora Hogwartu. Nikt nie śmiał krzywo na niego spojrzeć. A przynajmniej nie otwarcie.

Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami znajdował się na poziomie czwartym Ministerstwa Magii i zajmował niemal całe piętro. Departament podzielono na biura i wydziały, które zajmowały się odpowiednimi sprawami. Biuro Dezinformacji, Biuro Łączności z Goblinami i Biuro Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników były ważne, ale o wiele większą rolą spełniały trzy wydziały: Duchów, Istot (w który znajdowała się między innymi siedziba Służby Pomocy Wilkołakom) oraz Zwierząt (z między innymi: Brygadą Ścigania Wilkołaków i Rejestrem Wilkołaków).

To właśnie do tego ostatniego wydziału kierowali się Remus i Dumbledore. Korytarze w tej części Ministerstwa Magii nie ozdobiono, ale im bliżej było do Rejestru Wilkołaków, tym bardziej było surowo i nieprzyjemne. Lupin czuł ciarki przechodzące mu po plecach. Nienawidził tu przychodzić. Nawet obecność dyrektora nie była w stanie powstrzymać ogarniającego go niepokoju.

Dumbledore pierwszy wszedł do Rejestru, niemal ciągnąc za sobą Remusa. Jego autorytet od razu usadził urzędników, którzy byli gotowi na zarzucenie Lupina wrogością.

– Panowie, zapewne domyślacie się, w jakiej sprawie tu przyszliśmy – powiedział na powitanie dyrektor Hogwartu.

– Ależ oczywiście – odparł z przesadną grzecznością jeden z obecnych mężczyzn. – Zapraszamy.

W przeciwieństwie do Remusa, Dumbledore wydawał się być całkowicie zrelaksowanym, a przecież to jego czekała najtrudniejsza rozmowa. Usiadł na jednym z krzeseł i splótł palce dłoni.

– Odpowiem na każde pytanie – oznajmił dyrektor.

– Domyślam się – powiedział ten sam urzędnik, co wcześniej. Najwidoczniej stał wyżej w hierarchii urzędniczej niż jego współpracownicy.

Był to potężny mężczyzna dobiegający trzydziestki. Już na pierwszy rzut oka, można było stwierdzić, że nie należał do osób delikatnych. Remus podejrzewał, iż próbował dostać się na stanowisko aurora, ale z jakiegoś powodu go nie przyjęli. Ciekawe dlaczego… Kto nie chciałby chodzącej, wrednej i raczej ciężko myślącej góry mięśni na aurora?

– O, dzień dobry profesorze.

Nikt nie zwrócił uwagi na wejście i powitanie wesołego chłopaka.

Wydawał się nie pasować do Rejestru. Był raczej drobnej postury, na nosie miał prostokątne okulary, a na palcach kilka śladów po zacięciu stronami ksiąg. Sprawiał wrażenie typowego mola książkowego.

– Witam, Jack – powiedział Dumbledore, wstając, by uścisnąć młodzieńcowi dłoń. – Nie spodziewałem się pana w tym miejscu. Byłem pewien, że studiuje pan uzdrowicielstwo.

– Studiuję – odparł z dumą chłopak. – Tutaj mam praktyki.

– Głupszej specjalizacji nie mógł sobie wybrać – mruknął niedoszły auror. – Zmarnuje sobie życie.

Praktykant zacisnął ze złością wargi i poprawił zsuwające się z nosa okulary. Najwidoczniej przywykł do tego typu wypowiedzi, bo nic nie odpowiedział.

– Edwardzie, nie powinieneś być tak surowy dla brata – stwierdził dyrektor z lekką przyganą w głosie.

Adresat owej przygany, niedoszły auror, nie zwrócił uwagi na słowa Dumbledore’a. Zmierzył Jacka surowym, lekko pogardliwym wzrokiem, po czym ponownie zwrócił swoje zainteresowanie ponownie na starszego czarodzieja.

– Doktor* Kutner prosiła, by pan Lupin zajrzał do niej, jak przyjdzie – poinformował Jack. – Więc jeżeli nie jest już tu potrzebny…

– Nie jest – warknął Edward. – Możecie iść.

Remus skinął głową na pożegnanie i z uczuciem ulgi ruszył za praktykantem.

Przeszli przez ponury, szary korytarz, kierując się prosto do gabinetu uzdrowicielskiego.

Kiedy w 1947 roku Newton Scamander utworzył Rejestr Wilkołaków, ustalił, że stale mieli w nim pracować uzdrowiciele. W zamierzeniu miała to być pomoc uzdrowicielska dla wilkołaków. Ten system działał różnie – wszystko zależało od sytuacji politycznej, zakładów finansowych oraz chęci uzdrowicieli… a obecnie uzdrowicielki. Od przeszło ośmiu lat funkcję uzdrowiciela z Rejestru samotnie pełniła doktor Jane Kutner. Początkowo była ona jednym z najbardziej aktywnych medyków w historii, jednak z wiekiem jej entuzjazm gasł. Kiedy została jedynym aktywnym specjalistą od medycyny wilkołaków, była już tak zmęczona walką z formalnościami i swoim wiekiem, że ograniczyła swoje działania tylko do stawiania oczywistych diagnoz po każdej pełni, oraz rutynowych badań rejestrowanych.

Medycyna wilkołaków, jak łatwo można się domyśleć, nigdy nie była popularnym kierunkiem. Z tego powodu obsadzenie wakatów w Rejestrze nigdy nie należało do łatwych zadań. Jack Carter był pierwszym od piętnastu lat studentem, który zdecydował się na tę drogę kształcenia, ku ogromnej uldze doktor Kutner.

– Witam – powiedziała uzdrowicielka, gdy Remus i stażysta weszli do gabinetu. – Gratuluję wspaniałej posady – dodała, ściskając wilkołakowi dłoń na powitanie.

W czasie swojej trzydziestopięcioletniej kariery Jane Kutner spotkała Remusa Lupina kilkukrotnie. Poznała go w jednym z najtrudniejszych momentów jego życia – tuż po ukąszeniu. Był jednym z najbardziej pamiętnych przypadków w jej karierze; jej najmłodszym, który przeżył ukąszenie. Czasami Jane wciąż widziała w nim tego sześcioletniego chłopca, któremu tłumaczyła, jak bardzo zmieni się jego życie.

– Jeszcze nic nie jest pewne – przypomniał Lupin, zajmując miejsce naprzeciwko uzdrowicielki.

– Bzdura – żachnęła się kobieta. – Jeżeli Dumbledore’owi na czymś zależy, nikt nie jest w stanie odwieść go od tego. Wiem to z doświadczenia. Zdaje się, że już drugi raz zabiera cię do Hogwartu wbrew woli DKMS-u. I drugi raz wypisuję w twojej prawie opinię. Możesz mi wierzyć, że przez ostatnie dwadzieścia lat ona się nie zmieniła.

Remus słuchał jej słów, otwierając coraz szerzej oczy ze zdziwienia. Nie wiedział o tym, że Ministerstwo sprzeciwiało się temu, by rozpoczął naukę w Hogwarcie. Wtedy nikt go nie ciągał po urzędach. Jedynie Dumbledore poinformował go o tym, że został przyjęty do szkoły.

Samopiszące pióro uzdrowicielki śmigało po pergaminie pod czujnym okiem swojej właścicielki. W ciągu kilku minut na biurku znalazły się cztery kopie opinii o zdolności do podjęcia pracy z młodzieżą: dla Remusa, dla Dumbledore'a, dla Rejestru i dla uzdrowicielki. Własnoręcznie podpisała każdą z nich, po czym podsunęła je Lupinowi.

– Podpis w prawym dolnym rogu – poleciła. – Jeszcze tylko podpiszą do Dumbledore i ten kretyn, szumnie nazywany Szefem Rejestru, i będziesz miał to z głowy.

– Użyłbym bardziej dosadnego określenia – wtrącił praktykant, odzywając się po raz pierwszy, odkąd wszedł z Lupinem do gabinetu. – „Kretyn” to zbyt łagodne określenia. Edward jest skończonym idiotą. Co najmniej.

Kutner zmarszczyła brwi, słysząc tak odważne słowa podopiecznego. Wiedziała, że były one niebezpieczne i, gdyby sam zainteresowany lub jego podwładni się dowiedzieli, młodemu Carterowi mogłaby się stać krzywda i to niemała.

– Cicho – warknęła na Jacka. – Mogą ci się nie podobać jego metody, ale nie zapominaj, że to on tu jest górą.

– Może być górą, ale nie zapominam, że jest też moim bratem. I dlatego mogę o nim mówić, co chcę – odparował chłopak.

Splótł ręce i przybrał zacięty wyraz twarzy.

– Z rodziną zazwyczaj można pozwolić sobie na więcej – stwierdził Remus, starając się zachować neutralny ton.

– Nie wiesz, co to za człowiek. Z nim lepiej nie zadzierać – odparła uzdrowicielka. – No, skoro już podpisałeś, to leć. Lepiej, żebyś nie pozostawał na widoku zbyt długo. A nuż tym wariatom strzeli coś do głowy.

Lupin odebrał od niej wszystkie kopie opinii. Wstał od od biurka niemal w tym samym momencie, w którym podniosła się doktor Kutner. Jack Carter też się podniósł, ale czarownica gestem nakazała mu usiąść. Chłopak jej posłuchał i wrócił do lektury jakiegoś grubego, medycznego tomiszcza.

– Jack jest wspaniały, ale ma zbyt wielkie wyobrażenia co do tej pracy – powiedziała uzdrowicielka, gdy szła z Remusem korytarzem do Rejestru. – Jest pełen entuzjazmu. Boję się, że spotka go wielkie rozczarowanie.

Lupin nie odpowiedział. Nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Pamiętał, jak on sam był podobny do młodego praktykanta – pełen nadziei na lepsze jutro, chętny do pomocy i gotów na to, by zmienić świat. Życie szybko pokazało mu, jak wielkim był głupcem.

Dumbledore już czekał na Remusa i doktor Kutner. Sądząc po minach obecnych w pomieszczeniu urzędników, dyrektor musiał dać im mocno popalić. Lupin z trudem powstrzymał cisnący mu się na usta triumfalny uśmiech.

– Wspaniale – stwierdził, podpisując odpisy opinii. – Skoro wszystko mamy już uzgodnione, mniemam, że możemy już iść.

– Oczywiście – zgodził się Edward Carter. Miał minę, jakby zjadł cytrynę.

Dyrektor pożegnał się z pozostałymi pracownikami Rejestru i uzdrowicielką, po czym razem z Remusem opuścili Ministerstwo Magii.

– Obyło się bez problemów? – spytał Lupin, gdy wylądowali przed jego domem w East Clandon.

– Tego nie mogę powiedzieć, ale na pewno nie były to problemy, z którymi nie dałbym radę sobie poradzić. Edward po prostu musiał pogodzić się z moją wolą w tej sprawie. Nie miał innego wyjścia.

Remus nic na to nie odpowiedział. Co prawda na tę chwilę wpływy i pozycja Dumbledore’a działały na jego korzyść, ale Lupin aż za dobrze wiedział, że urzędników Rejestru Wilkołaków lepiej nie drażnić. W końcu kiedyś skończy pracować w Hogwarcie i straci ochronę, jaką daje mu nazwisko dyrektora. Wtedy urzędnicy bez trudu będą mogli go dopaść i odpłacić się za to, jak potraktował ich dyrektor szkoły.

Biorąc pod uwagę fakt, jaką władzę nad jego życiem mają pracujący w Rejestrze, ich zemsta mogła być straszliwa.

Przez jeden krótki moment Remus chciał zerwać umowę. Nawet dobra, prawdziwa praca nie była warta ściągnięcia na siebie gniewu rejestrowych. Kilka lat spokoju mogło przekreślić całe jego życie… nie, żeby bez tego zapowiadało się jakoś szczególnie dobrze.

Szybko przypomniał sobie, dlaczego tak naprawdę przyjmuje posadę. Musiał chronić Harry’ego. Jego bezpieczeństwo było ważniejsze niż jego konflikty z urzędnikami. Było najważniejsze.
 


 
*Doktor występuje tu jako tytuł naukowy

11 komentarzy:

  1. Wiadomo coś o kolejnych rozdziałach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy rozdział pojawi się, jak będę miała czas na wstawienie go. Na przyszłość proszę o jakiś konkretniejszy komentarz, bo takie suche dopytywanie się sprawiają, że strasznie mi się odechciewa.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Rozdział wspaniały, zresztą jak wszystkie wcześniejsze 😀 Z niecierpliwością czekam na pierwsze lekcje Remka i spotkanie z Harrym... Jakie to dziwne, że niby znasz przebieg zdarzeń, ale czekasz na wersję z innego punktu widzenia XD Pozdrawiam serdecznie 😉

    OdpowiedzUsuń
  3. Stylistycznie rozdział napisany dobrze. Niby nic się nie dzieje, ponad połowa kręci wokół zwykłej rozmowy. Mimo to takie rozdziały są ważne. Pokazują, że małymi kroczakami zbliżamy się do czegoś ważniejszego, lepszej, bardziej dynamicznej akcji.
    Dobrze że znalazłaś chwilę by cokolwiek wstawić, mimo ostatnich małych kłopotów. Oby tak dalej! Warto czekać, nawet kilka tygodni. Dużo weny i więcej wolnego czasu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybacz, że dopiero teraz komentuję, już nadrabiam zaległości.

    Rozdział jest z pozoru zwykły, taki przejściowy. Jednak w jego głębi kryje się interesujący według mnie podział Departamentu Kontroli. Struktury ministerstwa i relacje pomiędzy pracownikami stanowią dla mnie ciekawy element, który może nie ma znaczenia dla fabuły, ale jest ciekawym jej elementem. Jeśli chodzi o Mike'a, to odrobinę mnie denerwuje. Nie przyjdzie do Remusa i sam jeszcze twierdzi, że nie ma się do kogo zwrócić...

    Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo chęci do pisania!

    OdpowiedzUsuń
  5. Blog jest wspaniały. Napisany bardzo ciekawie, masz wielki talent.
    Z niecierpliwością oczekuję przywrócenia stałej, regularnej, cotygodniowej publikacji kolejnych rozdziałów. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć dopiero co odkryłam Twojego bloga i tak mnie wciągnęło, że czytałam całą noc.. świetnie piszesz nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Jak koleżanka wyżej wspomniała mimo że znamy resztę historii to i tak od nowa czekam na rozwój sytuacji. Strasznie jestem ciekawa jak to wszystko jest z punktu widzenia Remusa.. te emocje z powrotem do Hogwartu.. czekam z niecierpliwością! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Taa... muszę w końcu się wziąć za opowiadania w świecie HP.
    Kiedyś już raz cię odwiedziłam ale pod innym Nickiem chyba...
    Słuchaj mam pytanie: skad masz szablon i nagłówek? Czy sama zrobiłaś?
    Zazdroszczę bo ja właśnie mam ogromny problem ze znalezieniem odpowiedniego wyglądu do swoich blogów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szablon i nagłówek są mojego autorstwa. Jeżeli czegoś potrzebujesz, odezwij się na maila, postaram się jakoś pomóc z grafiką bloga.
      Pozdrawiam

      Usuń
  8. Czy blog będzie kontynuowany?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Niedługo pojawi się notka wyjaśniająca i na pewno część druga zostanie dokończona. Potrzebuję jeszcze tylko trochę czasu :(

      Usuń

Obserwatorzy