Rozdział
zawiera cytaty z książki „Harry Potter i więzień Azkabanu”
J.K. Rowling w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego
Uderzające
o miękką ziemię łapy, miarowo wybijały rytm kroków czarnego
psa. Owy rytm znaczył kolejne dni i tygodnie w podróży.
Syriusz
nie wiedział, jak udało mu się przeżyć podróż przez pół
Wielkiej Brytanii. Niewiele jadł, jedynie tyle, ile udało mu się
wygrzebać ze śmietnika lub ukraść spod nosa wiejskim kundlom. Nie
zaprzątał sobie głowy kwestią dokładniejszego poszukiwania
pożywienia – nie miał na to czasu. Chciał dotrzeć do Harry'ego
i zobaczyć go, zanim uda się w powrotną drogę na północ.
Wystarczy mu tylko jeden rzut oka. Nic więcej. Tylko jedno
spojrzenie by upewnić się, że młodemu rzeczywiście nic nie jest.
Do
Little Whinging trafił bez większego problemu. Wystarczyło
kierować się na znaki – w końcu nawet w ciele psa potrafił
czytać. Ta umiejętność, tak jak i wszystkie inne nie zanikały
podczas przemiany.
„Szkoda,
że transformacja Remusa nie jest dla niego tak łaskawa”
przemknęło mu przez głowę. Ta myśl była tak nagła, że
zaskoczony Syriusz zgubił rytm biegu. Jedna łapa zrobiła krok
zamiast drugiej i Black zarył nosem o ziemię. „Szlag by to
wszystko!”
Otrząsnął
się i postawił ostrożny krok. Łapa wytrzymała obciążenie.
Druga też. Po kilku ostrożnych, powolnych krokach Syriusz ponowił
bieg. Nie miał ani chwili do stracenia.
Odkąd
uciekł z Azkabanu odmierzał czas wschodami i zachodami słońca
oraz uderzeniami łap. Był jednak świadomy tego, że nie jest to
dobry sposób na mierzenie przemijających dni. Ze zmęczenia mógł
zgubić dzień lub dwa… z roztargnienia mógł pomylić się w
obliczeniach.
Nie
był pewny, ile tak naprawdę minęło czasu, odkąd uciekł z
Azkabanu.
Nie
był pewny, ile czasu spędził w psiej postaci.
Nie
był pewny, ile jeszcze było w nim człowieka.
~
* ~
–
Wygrałeś
– powiedział Will, gdy Remus wszedł do jego gabinetu dwa dni po
wizycie w Ministerstwie Magii.
Lupin
uniósł pytająco brwi, po czym usiadł na krześle naprzeciwko
biurka właściciela Wejścia Smoka.
–
Zakład.
Wygrałeś zakład – wyjaśnił Daniels. – W dodatku z przytupem.
Jeszcze nigdy nie słyszałem, by w DKMS-ie rozpętało się takie
piekło.
–
Nie
wiem, czy to powód do radości – mruknął Remus.
Ignorując
ponurą minę gościa, Will podszedł do barku i wyjął stamtąd
butelkę greco bianco. Wyjął też dwa zdobione, robione na
zamówienie kieliszki do wina. Rozpieczętował butelkę i nalał
sobie i swojemu gościowi klarownego napoju.
Postawił
oba naczynia na stole, po czym wyjął z barku drugą butelkę. Podał
ją Lupinowi.
–
Po
co mi to? – spytał Remus.
–
Wygrałeś
zakład. Potraktuj to jako nagrodę. Z mojej winnicy spod Neapolu.
Lupin
nie miał innego wyjścia, jak przyjąć prezent. Wolał nie kłócić
się z Willem, szczególnie, że ten ewidentnie miał mu jeszcze coś
do powiedzenia.
Upił
łyk wina z kieliszka. Nie był znawcą win, ale nawet on musiał
przyznać, że pił wyjątkowy trunek.
–
Nie
zaprosiłeś mnie tu po to, by oświadczyć, że wygrałem zakład i
spoić winem… prawda?
–
Poniekąd.
Chodzi o Mike'a
–
Co
z nim? – spytał, nie próbując nawet ukryć zaniepokojenia.
–
Nic
takiego. Siedzi w Nowym Jorku i szuka Merlin wie czego. Podobno
planuje spotkać się z jakąś starą znajomą, ale szczegółów
nie znam. Chciałem spytać, czy wiesz może, kogo miał na myśli.
Brwi
Remusa powędrowały wyżej ze zdziwienia, a na jego ustach pojawił
się lekko kpiący uśmiech.
–
Naprawdę?
Will, byłem święcie przekonany, że wiesz o wszystkim.
Wampir
parsknął śmiechem.
–
Nie
pozwalaj sobie, szczeniaku. Masz jakiś pomysł?
Lupin
pokręcił przecząco głową. Nie miał pojęcia, z kim mógł
chcieć spotkać się Mike. Gdyby on miał jechać do Stanów,
wiedziałby, do kogo się zwrócić. W końcu nie znał wielu osób w
Ameryce. Poza Tessą mieszkała tam tylko Grace… i zdaje się, że
Natalie.
Po
raz pierwszy od wielu, wielu lat pomyślał o dawnej kochance. Był
ciekaw, co się z nią działo. Nie, żeby jakoś szczególnie za nią
tęsknił. Jak mógłby tęsknić za kimś, kto potraktował go jak
ostatniego śmiecia? Po prostu był ciekaw, jak potoczyło się jej
życie…
Mógł
zapytać o to Willa. Był pewny, że Daniels dowiedziałby się
wszystkiego o Nat. Nie wiedział tylko, czy chciałby to wiedzieć.
Natalie od lat była dla niego jedynie wspomnieniem (zresztą
niekoniecznie miłym). Nie chciał na nowo rozgrzebywać starych ran.
Mike
najpewniej poznał wiele osób w czasie ostatnich dwunastu lat. Mógł
chcieć odwiedzić każdą z nich.
–
Jesteś
pewien? – dopytał się Will.
–
Zdecydowanie
tak. Mike nie jest już taki sam, jak dwanaście lat temu. Tak jak
ja.
Wampir
uniósł jedną brew, ale nic na to nie odpowiedział. Remus był mu
za to wdzięczny. Nie zniósłby pogadanki na ten temat.
–
Naprawdę,
Will. Nie mam zielonego pojęcia, z kim mógłby chcieć spotkać się
Mike. To ty obserwujesz go odkąd stał się wampirem. Wszystko, co o
nim wiem, wiem od CIEBIE. Naprawdę jestem teraz kiepskim źródłem
informacji.
Ku
jego zdumieniu Daniels uśmiechnął się szeroko, słysząc te
słowa.
–
Masz
rację… To dobrze. Świadomość tego, że ma się rację, jest
bardzo potrzebna nauczycielowi – dodał ze złośliwym błyskiem w
oku. – Teraz cię przepraszam. Za pół godziny mam ważne
spotkanie…
–
Jasne
– powiedział Remus, podnosząc się z krzesła. – Dziękuję za
gościnę. I za wino.
Uścisnął
byłemu szefowi dłoń na pożegnanie, po czym opuścił jego
gabinet. Przeszedł przez Wejście Smoka i wyszedł na zalane słońcem
ulice Oxfordu.
~
* ~
Remus
pojawił się na dworcu King's Cross pierwszego września przed
godziną dziesiątą. Zgodnie z wolą Dumbledore'a miał jechać do
szkoły pociągiem. Początkowo się temu dziwił, ale szybko
uświadomił sobie, że jest to niezbędne w przypadku, gdy na
wolności jest Black.
Inną
kwestia było to, że wolałby nie musieć mierzyć się z dawnym
przyjacielem. Szczególnie, że czuł się fatalnie. Zrywanie się na
nogi w trzy godziny po przemianie nie należy do najmilszych i
najłatwiejszych doświadczeń. Odrobinę pomogły mu eliksiry, które
podesłała mu przed pełnią niezastąpiona pani Pomfrey. Tylko
dzięki temu zdołał dowlec się na peron dziewięć i trzy czwarte.
Na
widok czerwonej lokomotywy poczuł rozpływające się po ciele
ciepło. Minęło dwadzieścia dwa lata, odkąd po raz pierwszy
wsiadł do jednego z wagonów, które ciągnęła owa lokomotywa.
Czternaście lat, odkąd jechał nim po raz ostatni. Tak wiele
zmieniło się w jego życiu przez te wszystkie lata, ale pociąg był
identyczny jak za czasów jego młodości.
Upatrzył
sobie przedział na samym końcu pociągu, po czym umieścił na
górnej półce swoją starą, wysłużoną walizkę. Zamknąwszy za
sobą drzwiczki od przedziału, przeszedł do pierwszego wagonu.
– Dzień
dobry, profesorze – powiedział starszy mężczyzna ubrany w mundur
maszynisty.
– Dzień
dobry. Widzę, że profesor Dumbledore uprzedził pana, że będę
jechał razem z uczniami.
– Uprzedził,
uprzedził, ale ja nie jestem żadnym panem – rzucił z uśmiechem
maszynista. – Mów mi Chris.
– Remus
– przedstawił się Lupin, ściskając dłoń Chrisa.
– Miałem
jeszcze jedno zawiadomienie. W czasie drogi mogą nas odwiedzić
dementorzy.
– Black
nie byłby na tyle głupi, żeby chować się w pociągu pełnym
uczniów – powiedział Remus, bardziej próbując przekonać siebie
niż Chrisa.
– Oby.
Oby.
Po
krótkiej rozmowie Remus wrócił do ostatniego przedziału. Tam
zwinął się w kącie przedziału. Peleryna, którą się nakrył,
nie tylko pozwalała mu zachować ciepło, ale też odcinał go od
świata zewnętrznego. Usnął, zanim pierwsi uczniowie zaczęli
pojawiać się na peronie.
Obudziły
go młode, podniesione głosy.
– Spokój!
– warknął i aż się wzdrygnął, słysząc swój schrypnięty
głos.
Wyczarował garść „zimnych płomyków”, które
rozświetliły zaciemniony przedział.
Zamrugał,
by wyostrzyć sobie wzrok i rozejrzał się po wystraszonych
twarzach. W pierwszej chwili myślał, że się przewidział – metr
od niego siedział młody James Potter. Szybko to wrażenie minęło,
bo zobaczył zielone oczy, które chłopiec mógł odziedziczyć
tylko po Lily Evans. Obok Harry'ego siedział rudowłosy chłopak i,
z pewnością, jego siostra. Była też dziewczyna w wieku Pottera,
ściskająca wyrywającego się, pręgowanego kota. Ostatnią osobą
był chłopak, który na pierwszy rzut oka stanowił idealną
mieszankę Franka i Alicji Longbottomów.
– Nie
ruszajcie się z miejsc – nakazał wciąż schrypniętym głosem.
Wiedział,
że powinien się czegoś napić, ale nie było na to czasu. Podniósł
się powoli i ruszył w stronę wejścia, oświetlając sobie drogę
płomykami.
Zanim
zdążył choćby dotknąć klamki, drzwiczki otworzyły się.
Pojawiła się w nich zakryta kapturem postać.
Przed
oczami Remusa stanął uzdrowiciel, mówiący jego rodzicom, że ich
syn do końca życia będzie wilkołakiem. Zobaczył Dumbledore'a,
który mówił mu, iż w czasie pełni przez głupi żart Blacka omal
nie zabił człowieka. Widział Mroczny Znak nad swoim rodzinnym
domem. Słyszał, jak James mówił mu o tym, że jego ojciec zginął
w czasie bitwy. Dumbledore ponownie informował go o śmierci
Potterów. Mike umierał na jego rękach. Widział przerażenie w
oczach Grace, gdy zaczął przemieniać się na jej oczach. Słyszał,
jak mówi mu, że nie może z nim być…
Otrząsnął
się z tych przykrych wizji, gdy zobaczył, jak Harry mdleje. Nie
było czasu na słabości. Z wyciągniętą różdżką podszedł do
dementora.
– Nikt
tu nie ukrywa Blacka pod płaszczem. Odejdź – powiedział, siląc
się na spokój.
Gdy
dementor wciąż nie ruszył się z miejsca, Remus przywołał
Patronusa, który przegonił upiornego klawisza z Azkabanu. Od razu
odwrócił się do wciąż nieprzytomnego Harry'ego.
– Już
tu nie wróci – zapewnił z uśmiechem przyjaciół Pottera.
Rudowłosy
chłopak uśmiechnął się delikatnie z wdzięcznością, po czym
ukląkł koło Harry'ego i zaczął klepać go po twarzy.
– Harry!
Harry! Co ci jest?
Nie
minęło dużo czasu i Potter otworzył oczy. Widząc to Remus
odwrócił się do swojego bagażu, chcąc dać uczniom odrobinę
prywatności. Przy okazji wyjął z walizki dużą tabliczkę
czekolady, w którą przezornie się zaopatrzył przed podróżą.
– Proszę
– powiedział do Harry'ego, wręczając mu kawałek. – Zjedz. To
ci dobrze zrobi.
– Co
to było? – zapytał chłopak, biorąc czekoladę.
Nie
zjadł słodkiego kawałka, co nie umknęło uwagi Remusa, który w
tym czasie częstował resztę współpasażerów.
– Dementor.
Jeden z dementorów z Azkabanu.
Ignorując
pełne zaskoczenia spojrzenia, Remus najzwyczajniej w świecie zmiął
puste opakowanie i schował je do kieszeni.
– Jedz
– powtórzył. – Zaraz poczujesz się lepiej. Przepraszam was,
muszę porozmawiać z maszynistą.
Zgrabnie
ominął uczniów i wyszedł na korytarz. W duchu podziękował sobie
za to, że wybrał ostatni przedział. Dzięki temu nie musiał
kręcić i zawracać, żeby zajrzeć do każdego z podróżujących
uczniów. Klawisze z Azkabanu mocno wstrząsnęli kilkorgiem uczniów,
jednak nikt nie był w tak złym stanie, jak Harry. Najgorzej znieśli
to pierwszoklasiści (których Remus rozpoznał po braku emblematów
domu), ale i starsi uczniowie nie przeszli nad tym do porządku
dziennego, chociaż wielu z nich robiło dobrą minę do złej gdy.
Upewniwszy
się, że z młodzieżą wszystko w porządku, Lupin skierował swoje
kroki do pierwszego wagonu.
Jego
część zajmowali prefekci. Aktualnie tylko jeden z nich – prefekt
naczelny.
– Wszystko
w porządku? – spytał go Remus.
– Oczywiście
– odparł chłopak. Sprawiał wrażenie urażonego tym, że
ktokolwiek mógłby pomyśleć, iż dementorzy mogliby zrobić mu coś
złego. – Profesorze, czy oni jeszcze wrócą?
Lupin
nie pytał, skąd prefekt wiedział, kim jest. Aż za dobrze zdawał
sobie sprawę z tego, że wśród hogwarckiej społeczności wieści
szybko się rozchodzą. Szczególnie w tak zamkniętej przestrzeni
jak Expres Hogwart.
– Z
tego, co wiem – nie. Miała być tylko jedna kontrola. Gdyby coś
miałoby się zmienić, profesor Dumbledore przysłałby wiadomość.
Chłopak
wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, więc Lupin mógł
spokojnie przejść dalej.
– Nie
cierpię tych drabów – mruknął lekko pobladły Chris, gdy Remus
wszedł do lokomotywy. – Aż ciarki przechodzą na ich widok. Z
dzieciakami w porządku?
– Tak
– odparł Remus. – Część jest w lekkim szoku, ale nic im nie
będzie. Mógłbym pożyczyć sowę? Muszę wysłać wiadomość do
Hogwartu.
– Jasne.
Tam gdzieś powinna być – machnął ręką, nie odrywając wzroku
od torów.
Remus
bez trudu odnalazł klatkę z sową. Obok niej były przybory
piśmiennicze. W kilku zdaniach nakreślił Minerwie McGonagall
sytuację z Harrym.
Gdy
wrócił do swojego przedziału, zastał współtowarzyszy podróży
w pełnym składzie z topiącymi się czekoladami w dłoniach.
– To
nie jest zatruta czekolada – powiedział z uśmiechem. – Możecie
mi wierzyć…
Urwał
widząc, że młodzież wreszcie przekonała się do konsumpcji
słodyczy.
– Za
dziesięć minut będziemy w Hogwarcie – poinformował ich. – No
jak, Harry, lepiej się czujesz?
– Doskonale
– mruknął chłopak z zakłopotaniem.
Do
końca podróży w przedziale panowała cisza. Remus nie wiedział, w
jaki sposób ma zagaić rozmowę, a jego przyszli uczniowie widocznie
czuli się skrępowani w jego towarzystwie. Nie było w tym nic
dziwnego – w końcu kto czuje się swobodnie przy nowo poznanym
nauczycielu? Albo nauczycielu w ogóle.
Po
zatrzymaniu się pociągu Remus był jednym z ostatnich wychodzących.
Przeszedł spokojnie przez stację, upewniając się, że jest
bezpiecznie.
Przed
stacją stało kilka ostatnich zaprzężonych w testrale powozów,
które odwoziły uczniów do Hogwartu.
Hogwart…
Z tej perspektywy idealnie widział cały zamek. Wciąż nie mógł
uwierzyć, że do niego wraca. To było jego miejsce na świecie –
był tego całkowicie pewien.
Kochani, święta to czas cudów. Może dlatego zdecydowałam się wreszcie wrócić. Wróciła Alohomora Tej, wróciła Atria Adara, wracam i ja. Mam cichą nadzieję, że jeszcze ktoś tutaj został. Od nowego roku wracam do stałego publikowania w piątek i solennie obiecuję dokończyć część drugą (Międzywojnie). Co będzie dalej, zobaczymy. Korzystając z okazji życzę Wam wszystkiego dobrego w nowym roku.
Powroty są super. Powroty dodają dobrej energii i chęci do życia, zazwyczaj większej ilości osób niż jedna.
OdpowiedzUsuńRemuuus! Well, nie będę udawać, że nie znam tego rozdziału, bo znam :') Widzę jednak, że albo poprawiony rozdział się gdzieś zgubił, albo o nim zapomniałaś, albo ja zapomniałam Ci go wysłać! Trzeba ogarnąć tę sprawę. W folderze "odesłane" mam rozdziały tej części sprawdzone do bodaj 12, ale nie jestem pewna, czy rzeczywiście je odesłałam. Jak coś, to daj znać!
Remus jest super, ja bardzo lubię Remusa i to opowiadanie i jest super. Mało ostatnio śpię. I jestem niekonstruktywna, i o mój Merlinie, jaki cudowny wieczór!
Ekhm, no to tego. Morri, weny! Czasu! Chęci! Wiem, że chyba byłam trochę upierdliwa, jak Cię nie było (wysłałam Ci kilka maili, w tym PIERWSZY ROZDZIAŁ CROSSOVERU HP I POTOPU, SPRAWDŹ MAILA!), ale tęskniłam! Za tym opowiadaniem (tak, wiem, że mam o wiele więcej rozdziałów niż inni czytelnicy, ale ćśśśś), klimatem, tym moim - naszym? - kawałkiem blogosfery, który kojarzy mi się nie wiem czemu z wakacjami (zostało mi 176 dni do wakacji! Jeeej!), no po prostu super, że jesteś. I że Remus jest. Och, muszę brać się do roboty! Pisać, betować, myśleć!
Tonę znowu w swoich opowiadaniowych marzeniach i to też Twoja wina! Ale to super. Marzenia są super.
Dobra, koniec mojego pokazu niewyspanej elokwencji. Po prostu fajnie. I milutko. I zamykam się już, no już, no.
Pozdrawiam!
Wesoło!
Gorąco!
Cieplutko!
Atria Adara!
Jeeej!
Mea culpa, nie zaglądał na maila na Onecie od miesięcy. Tak mnie irytował reklamami, że przeszłam całkowicie na Gmail. Ale obiecuję, że przekopię się przez (jak podejrzewam) tony spamu i znajdę te crossover.
UsuńPozdrawiam gorąco,
Morri
Na razie powrócę tylko do komentowania Ciebie, ale do siebie też kiedyś na pewno wrócę. Cieszę się, że jesteś. I że Will oraz Twój Remus są. Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów, ale to pewnie wiesz od dawna. W tym masz trochę powtórzeń, ale no. Przymknijmy na to oczy. :D
OdpowiedzUsuń